sobota 31 stycznia 2015

Kiedy po kapitalnym golu Karima Benzemy realizator transmisji meczu Realu Madryt z Realem Sociedad zrobił zbliżenie na Cristiano Ronaldo, twarz Portugalczyka nie promieniała ze szczęścia, wyrażała raczej sportową złość. Chorobliwie ambitny Portugalczyk musi zacisnąć zęby, a przerwa dobrze mu zrobi, tym bardziej, że ostatnio grał dużo poniżej oczekiwań.

Piłkarze Realu Sociedad już w 1. minucie meczu na Santiago Bernabeu wylali kubeł zimnej wody na głowy graczy Realu Madryt, ale Królewscy szybko wrócili do równowagi, a piłkarze przedniej formacji pod nieobecność CR7 uwolnili swój uśpiony potencjał, poczuli się wolni, dostali więcej swobody. Powód? Gra nie była podporządkowana portugalskiej gwieździe. W ostatnich meczach Realu można było odnieść wrażenie, że Ronaldo ogranicza swoich kolegów z drużyny, wytrąca im argumenty piłkarskie z rąk. Kiedyś był alfą i omegą na boisku, a teraz nieborak  liczy na pomoc partnerów. Ktoś złośliwy wyliczył nawet, że w ostatnich 18. meczach zanotował mniej dryblingów niż Leo Messi przez trzy mecze z Atletico. Akurat ta kwestia może stać się pretekstem do zapiekłej dyskusji na temat zasadności przejawiania technicznego kunsztu, wszak Hiszpania to osobliwy kraj, wszędzie dryblingi są uznawane za część piłkarskiego artyzmu, ale nie za Pirenejami, tam to zniewaga wobec rywala. Luis Enrique na dzisiejszej konferencji prasowej przed meczem z Villareal dawał cięte riposty hiszpańskim dziennikarzom, którym nie podobało się zachowanie Neymara w środowym spotkaniu z Atletico. Przedstawiciele mediów uznali, że dryblingi Brazylijczyka były czymś obscenicznym, niegodnym piłkarza tego formatu. Piłkarze Atletico rzeczywiście reagowali na finezyjne zagrania Brazylijczyka furią, ale co on za to może, że został obdarzony znakomitą techniką? Zatem tak oto został na chwilę zatarty defekt Cristiano Ronaldo jeśli chodzi o demonstrowanie piłkarskiej wirtuozerii.

Inna niechlubna statystyka, to skuteczność ze stałych fragmentów gry. Ktoś wyliczył, że zaledwie 3% rzutów wolnych bitych przez Portugalczyka kończy się golami. Leo Messi też rzadko trafia do siatki ze stojącej piłki, ale jednak potrafi czasem zagrozić bramkarzom. Kompromitujący wskaźnik u Ronaldo może napawać całkiem nową grozą, bowiem jeszcze do niedawna wielkim atutem Portugalczyka były tzw. tomahawki, teraz mogą go wręcz przyprawić o nostalgię. Ronaldo zwykle posyła piłkę Panu Bogu w okno, nie szuka rogów, tylko uderza przed siebie,  kibiców może irytować, że to on ustawicznie podchodzi do piłki, przecież w Realu są tacy spece od rzutów wolnych jak Isco, James, Modric(aktualnie kontuzjowany), czy nawet Sergio Ramos. O Garethcie Bale'u lepiej nie wspominać, bo ostatnio wszystko idzie mu jak po grudzie.

Real Madryt wygrał z Realem Sociedad 4:1, a absencja Cristiano Ronaldo została całkowicie zamaskowana. Królewscy grali z polotem i składnie. To był najniższy wymiar kary dla przybyszów z Kraju Basków. Znowu nie popisał się Gareth Bale, piłkarz który umie jedynie szarżować i nie potrafi się odnaleźć w systemie gry ukierunkowanym na atak pozycyjny, Walijczyk lubuje się w galopadach, natomiast gra kombinacyjna nastręcza mu sporo trudności. Jednak od czego są inni? James był klasą dla siebie, w ostatnich tygodniach rozczarowywał, ale tym razem dał popis. Ustawiony na prawym skrzydłem posmakował czegoś nowego, nie odstawał od swoich parterów, był jednym z wiodących graczy. Chociaż miał momenty zastoju, kiedy znikał na jakiś czas z pola widzenia. Gareth Bale na lewym skrzydle się ośmieszył, Carlo Ancelotti nie śmie tknąć BBC, bo to byłoby jednoznaczne z obrazoburstwem. Czy aby nie zbyt wielką atencją darzy piłkarzy nietuzinkowych, ale jednak też ludzi, którzy czasem mogą wytracić impet i wtedy przydałaby im się chwila na ochłonięcie? To pytanie retoryczne, powrót Luki Modrica przesądzi o tym, kto na dłużej wyląduje wśród rezerwowych. Teoretycznie najbliżej tego jest Bale, ale Ancelotti ma do niego słabość, a jakiś wpływ na jego decyzję będzie miała astronomiczna suma, za jaką go kupiono. W Madrycie kolejni ''galaktyczni'' mają przywilej gry w podstawowym składzie, by nie powiedzieć monopol na granie. Niektórych dziwi, że mało szans dostaje młody Jese, który przed rokiem wprawiał publiczność w zachwyt, jednak ciężka kontuzja odcisnęła głębokie piętno na formie gołowąsa, wyhamowała jego karierę. Przy okazji sytuacji Jese, który regularnie wchodzi na boisko pod koniec spotkań, fani narzekają na późne roszady w składzie. Carlo Ancelotti ordynuje zmiany zazwyczaj około 70. minuty, często są one tylko po to, by sędzia w protokole mógł wypełnić odpowiednią rubrykę. Piłkarze nie mogą się zbytnio pokazać w tak krótkim czasie.

Nieobecność Cristiano Ronaldo nie pęta piłkarzom nóg, wręcz przeciwnie, zagrzewa ich do walki. Każdy walczy o swoje, Isco bryluje bajeczną techniką, ale niektórzy czynią mu zarzuty, że walor estetyczny nie przekłada się na grę drużyny. Istotnie, Isco jest piłkarzem mało efektywnym, ale czy Ronaldo imponuje wydajnością? Publiczność na Bernabeu pokochała tego piłkarza za wolę walki, poświęcenie i determinację w grze. Coś przeciwnego do przymiotów Ronaldo, który aktualnie jedynie sprytem  potrafi się wykazać, bo nawet instynktu strzeleckiego nie ma wyostrzonego. Po boisku porusza się z grymasem na twarzy, jest wiecznie zły. Incydent w meczu z Cordobą przelał czarę goryczy.

Początek sezonu, kiedy Ronaldo sposobił się nawet do pobicia rekordu Leo Messiego i był na dobrej drodze, puszczono w niepamięć. Teraz bardziej prawdopodobna jest spektakularna pogoń Argentyńczyka za CR7 w walce o tytuł Pichichi. Leo Messi teraz jest odciążany przez Neymara, obaj rozumieją się bez słów, natomiast Ronaldo nie ma u swego boku kogoś tak z nim kompatybilnego. Poza tym to, że drużyna pełni wobec niego rolę usługową, czyli pracuje na jego chwałę, znacząco przysłania klasę poszczególnych piłkarzy. W poprzednim sezonie był niezawodny Angel di Maria, który bez słowa sprzeciwu mógł podjąć asystenturę wobec Portugalczyka, wcześniej altruizmem epatował Mesut Oezil, teraz nikt nie jest skory do takich poświęceń. Nawet Karim Benzema, któremu kiedyś Ronaldo specjalnie wykładał piłkę, by ten trafił do siatki, gdy przeżywał strzelecką posuchę, trochę się zbiesił. Być może przewodnia rola CR7 tak złości plejadę gwiazd z Bernabeu, piłkarzy kreatywnych, którzy ostatnio nie grzeszą tą kreatywnością?

W Barcelonie Leo Messi musi się dwoić i troić, a czasem w sukurs przyjdzie Neymar. Ale Messi z wielkim zacięciem wciela się w swoją rolę. Na początku sezonu natężenie ''Messidependencii'' sięgnęło szczytów, teraz obniża swoją skalę, niemniej wciąż jest widoczne z całą ostrością. Xavi i Iniesta są już piłkarzami ''skończonymi'', a reszta graczy aspirujących do ich zastąpienia, na razie jest przytłoczona odpowiedzialnością, jaka na nich spada. Na początku sezonu Luis Enrique dawał szanse graczom z La Masia, jednak z czasem spasował. Dla niektórych pierwsza drużyna to zbyt duży kaliber. Trzeba wierzyć, że Leo Messi pośle prostopadłą piłkę albo Neymar zachowa zimną krew pod bramką, bo ostatnio jest raczej egzekutorem, jego ''chispa'' to często sztuka dla sztuki. Cristiano Ronaldo też jest egzekutorem, tyle że ograniczonym, takim który w pojedynkę biedzi się ze sobą.

W Hiszpanii anonsowano, że Gareth Bale wejdzie w buty Cristiano Ronaldo, zostanie liderem Realu Madryt pod nieobecność Portugalczyka, tymczasem nadzieje okazały się płonne. Ronaldo czyha pod bramką jak sęp, ma problemy z zachowaniem koncentracji, staje się, co może być niewiarygodne, graczem bezproduktywnym, natomiast Bale to typowy jeździec bez głowy. Pokładanie w nim nadziei jest tak samo karkołomne, jak bezgraniczna wiara w odrodzenie Luisa Suareza. Teraz zresztą można zadać sobie pytanie, który z nich jest gorszy. Obaj mają fatalną skuteczność pod bramką rywali, a jeśli chodzi o kunszt techniczny, lata świetlne dzielą ich od mistrzów w tej dziedzinie.

W piłce potęga tkwi w kolektywie, futbol to nie parada gwiazd. Im szybciej Ronaldo to zrozumie, tym lepiej dla niego i dla wszystkich. Barcelonie trudno by było odnosić sukcesy bez Argentyńczyka, ale kim byłby Messi bez Barcelony? Real Madryt to klub generujący masę konfliktów, wszelkie animozje były specjalnością Jose Mourinho, Carlo Ancelotti rozładował atmosferę skandalu, ale w Madrycie wciąż każdy jest indywidualistą. Dobro drużyny w futbolu jest najważniejsze. Jeśli na Bernabeu tego nie zrozumieją, będzie problem. Cristiano Ronaldo nie może zasypiać gruszek w popiele, lenić się jak Leo Messi na mundialu, bo podówczas marka Realu Madryt zostanie owiana złą sławą, a Ronaldo społeczeństwo ''madridismo'' bezrefleksyjnie wyklnie.


czwartek 29 stycznia 2015

Geniusz dwóch piłkarzy decyduje o obliczu drużyny. Barcelońskie trio to mit, Luis Suarez jeszcze dobrze się nie zaadaptował, zatem to Leo Messi i Neymar muszą ciągnąć za uszy całą ferajnę. Barcelona wygrała z Atletico 3:2 w rewanżowym meczu ćwierćfinału Copa del Rey.

Czy ktoś pamięta Atletico tak bezradne, Atletico bez wizji gry, bez jakiegokolwiek planu? W drugiej połowie starcia z Barceloną drużyna charakterna była już tylko wredna, a piłkarze musieli wyładować złość na rywalach. Poświęcając Antoine Griezmana Diego Simeone wysłał jasny komunikat: to koniec. Vicente Calderon miało płonąć, ale nadzieja zgasła szybko, a ci którzy ją gospodarzom odebrali, pokazali swoją siłę.

Atletico musiało zagrać odważnie, musiało ruszyć na Barcę frontalnie, tak też zrobiło. Okoliczności w jakich Fernando Torres otworzył wynik spotkania mogły jednak być dla wielu szokujące. Wysoki pressing, czyli to do czego wielką wagę przykładał Pep Guardiola, tym razem obróciło się przeciwko Barcelonie. Atletico zdobyło gola właśnie dzięki takiej zaciekłości, za co Luis Enrique powinien pokutować. Było to tym bardziej dziwne, że w pierwszym meczu tych drużyn Barca zaimponowała...pressingiem. Pierwszy gol dla Atletico mógł wywołać konsternację także z innego powodu, źle zagrał Javier Mascherano, nic dziwnego, skoro w środku obrony musiał się męczyć, zamiast hasać w drugiej linii... Dodam jeszcze, że drugiego gola także on sprokurował, sfaulował jednego z graczy Atletico, po czym arbiter wskazał na wapno. Teraz proszę sobie zadać pytanie, czy Luis Enrique to dobry trener?

Narzekać można dalej. Andres Iniesta zagrał tak jak w ostatnich latach, czyli poniżej przyzwoitości, Ivan Rakitic też w dziale kreacji nie brylował. A kto jak nie oni ma barcelońskiemu tercetowi tworzyć sytuacje? Sami niech to robią, jedni są od grania, inni od kasowania, chociaż tak po prawdzie ci pierwsi mają znacznie wyższe apanaże. Jeśli Barca strzela gola z kontrataku, głowa pęka. Jeśli strzela dwa, to przepowiednia Majów w końcu musi się spełnić. Atletico nie wycofało się, tylko dążyło do podwyższenia prowadzenia i wtedy Leo Messi razem z Neymarem mogli zamroczyć Rojiblancos. Luis Suarez asystował przy jednym z goli, ale wciąż nie jest piłkarzem pasującym do układanki Luisa Enrique. Atletico zawsze czekało na ruch Barcy, nie odkrywało się, zamykało wręcz pod bramką jak żółw w skorupie, a te zasieki obronne były czymś tak twardym jak właśnie taka skorupa. Teraz nie było czego bronić, Atletico potrzebowała kolejnego gola, więc nie zawahało się śmiało zaatakować, co przypłaciło stratą dwóch goli, oprócz tego trzeci gol też był nietypowy. Samobójczy strzał oddał Miranda, a piłkę do własnej bramki wpakował po rzucie rożnym. Istnym szaleństwem byłoby przepowiadanie takiego scenariusza, sam Hitchcock by tego lepiej nie wymyślił.

Myślę, że Barcelona wygrała z Atletico również dzięki temu, iż wyrwała Los Colchoneros ich największą broń. Stałe fragmenty gry Barca w obu starciach z madrytczykami udaremniała. Co więcej, sama strzeliła po rzucie rożnym gola. Wszyscy dobrze pamiętamy jak na finiszu ubiegłego sezonu Diego Godin bramką zdobytą po rzucie rożnym pogrzebał nadzieję Katalończyków o tytule mistrza Hiszpanii. W bieżącym sezonie Atletico znaczny procent goli strzela w ten sposób, Barca jednak nie dała się tak łatwo.

Pep Guardiola był dogmatykiem, gdyby on wczoraj siedział na ławce trenerskiej, obrót spraw mógł być zupełnie inny, ale siedział tam figurant, zdaniem hiszpańskich mediów marionetka w rękach Leo Messiego. Jakakolwiek jest prawda, drużyna uwolniła się od maniakalnego hołubienia tiki-taki.  Są też inne sposoby na strzelanie goli i wygrywanie meczów, dlaczego Barca tak późno się o tym przekonała? Bóg raczy wiedzieć.

Gerardo Martino chciał uczyć Barcelonę grać z kontrataku, ale dostał odpór, Xavi Hernandez zawetował ten pomysł, a argentyński trener ugiął się pod naporem Katalończyka. Xavi to zapamiętały wielbiciel tiki-taki, który świata poza nią nie widzi. Dzisiaj my za to gołym okiem widzimy, że Barcelona nie może być zakładnikiem jednej słusznej koncepcji futbolowej. Oczywiście nie zawsze można grać tak jak wczoraj, śmiem twierdzić, że to był incydent, ale skoro się umie, czemu to porzucać. Być może w kolejnym meczu Real Madryt ruszy na Barcelonę jak rozjuszony byk i wtedy polegnie od własnej broni?

Atletico już pewnie w następnym meczu tak nie zagra, Diego Simeone na konferencji prasowej chwalił Barcę za perfekcyjnie wyprowadzane kontrataki, ale drugi raz prawdopodobnie nie da się tak ujarzmić. Atletico romantyczne i Barca pragmatyczna, można by powiedzieć, ale to by było wulgarne uproszczenie. Barcelona mimo krańcowo odmiennego planu na mecz niż zawsze pozostawiła po sobie szczególne wrażenie. Neymar ogrywał rywali z łatwością, Leo Messi był wciąż faulowany. Kiedy w drugiej połowie Atletico cofnęło się pod własną bramkę, by czekać na koniec tej martyrologicznej wersji zdarzeń, Argentyńczyka nieustannie poniewierano. Ten jednak się nie wściekał, może miał świadomość, że frustrująca jest próba rywalizacji z drużyną wymykającą się spod kontroli wszystkim na świecie, czyli dzisiejszą Barceloną.

Marca pisze o ''Neycracku'', ale bardziej oszałamiające jest to, że nowa Barcelona, to znaczy Barcelona prowadzona przez Luisa Enrique znalazła sposób na Atletico. Najbardziej niewygodna drużyna w świecie piłki staje się bezbronna wobec rozkwitającej Barcy. Wieszczyć końca ''sforze'' Cholo Simeone jednak nie można, Real Madryt wciąż nie daje sobie z nią rady.


poniedziałek 26 stycznia 2015

Neymar stał się przeciwwagą dla Leo Messiego, graczem który odciąża niemego lidera z Argentyny. Przez lata Messi był osamotniony. Gdy Barcelona wpadała w ciężkie tarapaty, mógł liczyć tylko na siebie, a wszystkie oczy zwrócone były na niego, w końcu jednak znalazł w kimś oparcie, konkretnie we wschodzącej gwieździe brazylijskiej piłki.

Dzisiaj ''Marca'' przypomina, że Johann Cruyff miał spore wątpliwości, gdy sprowadzano Neymara na Camp Nou. Dumny Holender przewidywał, iż Brazylijczyk będzie chciał wskoczyć na miejsce Leo Messiego i od razu stać się ikoną Barcelony. Cruyff się mylił, Neymar od początku zarzekał się, że zrobi wszystko, by kontynuować erę Argentyńczyka i nie były to czcze słowa. Pierwotnie Neymar czuł się na boisku jak niepyszny, oddawał piłkę partnerom zamiast samemu pomknąć z nią w pole karne. Strzelał mało goli, wolał być koleżeński, wykazywał się boiskowym altruizmem, mimo że gracz o mentalności skrzydłowego ma czasem prawo popuścić wodze fantazji i porwać się na coś spektakularnego, taki piłkarz z zasady jest też pazerny na gole, Neymar natomiast nie miał obsesji zdobywanie bramek. Jego pierwszy sezon na Camp Nou mógł przyprawić o dreszcze, Brazylijczyk nie zdobył żadnego trofeum, a porażkę z Realem Madryt w finale Copa del Rey Hiszpanie uznali za definitywny koniec katalońskiego imperium. Zła karta się jednak odwróciła, teraz Neymar zachowuje zimną krew, instynkt strzelecki, świetnie czyta grę, stał się piłkarzem klasowym, który nie tylko polega na Leo Messim, ale też sam potrafi zdziałać wiele pod bramką przeciwnika.

Dziennikarz ''Mundo Deportivo'' nie przez przypadek nazwał argentyńsko-brazylijski duet kosmiczną parą. Obaj zdobyli w tym sezonie na wszystkich frontach łącznie 50 goli, czyli tylko o 13 mniej niż całe Atletico Madryt, ale gole nie oddają w pełni skali ich boiskowych dokonań i wpływu na wyniki drużyny, a przede wszystkim jakości jej gry. Należy także zauważyć, że Messi asystował przy ośmiu golach Neymara, w ostatnim meczu z Elche zapisał sobie dwie. Katalońskie media nazywają jakość ich gry ''ekstremalną'', istotnie przeciwnicy mogą rozłożyć ręce, gdy ta dwójka dorwie się do piłki. Wobec definitywnego kryzysu Xaviego i Iniesty Messi już jakiś czas pojawia się w roli rozgrywającego, można to liczyć w latach, zresztą zdarzają się mecze, gdy któryś z tetryczejących hiszpańskich geniuszy towarzyszy Argentyńczykowi w środku pola. Messi ma genialny przegląd pola i perfekcyjnie potrafi przeszyć linię obrony rywali doskonałym podaniem, jak do Neymara w ostatnim spotkaniu z Elche, wtedy obrońcy łapią się za głowy, bo zapaść się pod ziemię nie mogą, a trochę upokarzające może być ciągłe karcenie przez małego Argentyńczyka. Oczywiście nie zawsze Messi na boisku tłamsi swoich rywali, ale jest to regułą. Diego Simeone umie go zneutralizować, wyeliminować z gry, więc Luis Enrique ima się różnych sposobów, by swojego asa uwolnić spod opieki kurczowo kryjących go graczy Atletico. Niedawno wystawił go na skrzydle w ligowym meczu z Atletico i Messi zabłysnął klasą. Strzelił gola, Barca wygrała, pytanie tylko czy to był genialny ruch trenera, czy wynik jego obsesji na punkcie eksperymentowania w meczach z największymi. Ale na przykład w środku tygodnia Messi mimo gola z karnego został nakryty czapką, zatem w gestii Enrique leży znaleźć receptę na ten problem.

Neymar dojrzał piłkarsko, jego dryblingi przestały mieć walor jedynie estetyczny, teraz nieraz dają drużynie wymierne efekty. Nie wiem czy jest to chlubna statystyka, w każdym razie ''Mohikanin'' plasuje się na czwartej pozycji na liście najczęściej faulowanych graczy w La Liga. Czyli często urywa się rywalom, a ci zdesperowani muszą uciekać się do fauli. Sądzę, że to jednak jest jakiś probierz umiejętności, piłkarz robi użytek ze swojej bajecznej techniki, natomiast drużyna dostaje premię w postaci rzutów wolnych czy karnych, jak w ostatnim meczu z Elche. W tym kontekście warto też nadmienić, że Neymar przestał padać na murawę bez powodu, jeszcze rok temu termin ''Neymar dive'' bił rekordy popularności, teraz się zdezaktualizował.

Nie ma w świecie piłki pary tak doskonale się rozumiejącej jak Messi i Neymar. Cristiano Ronaldo w Realu jest de facto sam, ale skoro sam tego chciał...Gareth Bale raz dostał od niego burę, bo Portugalczyk liczy, że wszyscy będą adresować do niego podania, by tylko dołożył nogę do piłki, ale nie zawsze jest tak pięknie. Neymar przeszedł metamorfozę, piłkarską ewolucję, ale to nie znaczy, że teraz ogranicza się do strzelania goli i jak sęp czeka aż uczynny Leo wyłoży mu piłkę. Obaj się uzupełniają, poszerzają swój repertuar i zakres boiskowych obowiązków. Człowiek orkiestra, tak na takich ludzi się mówi. Obu od Ronaldo różni jeszcze to, że Portugalczyk nie posiadł niesamowicie zaawansowanych umiejętności technicznych, owszem nie można mu niczego odmówić pod tym względem, ale jednak Messi i Neymar to poeci futbolu, którzy przenoszą nas w inny wymiar, bawiąc się z piłką, Ronaldo zaś wciąż zachowuje konwencję dostępną zwykłym śmiertelnikom. W poprzednim sezonie to Gareth Bale był sławiony, teraz wychwalany jest Neymar, ależ ta piłka zmienną jest.

Messi ma teraz świetnego partnera, który daje mu gwarancję, że nawet jeśli osłabnie, będzie miał kto go wyręczyć. Kiedyś takim kimś dla Leo był Ronaldinho, niestety uczeń przerósł mistrza, balangowicz z Brazylii złamał sobie karierę, a robił furorę na całym świecie. Był artystą futbolu, niektórzy twierdzili, że Messi w tym co robi jest nader rzetelny, ale Ronaldinho przejawia większy kunszt. Teraz Neymar ma Messiego, to lepszy wzór, on nie zejdzie na krętą ścieżkę, ale co z Neymarem. Być może także on ma lepszą technikę niż Argentyńczyk, ale Brazylijczycy są rozpustni i porywczy, a ich futbol jest na wymarciu. Nawet asceta Kaka zaprzepaścił swoją szansę, czy nad brazylijską piłką ciąży jakieś fatum?


sobota 24 stycznia 2015

Każdy trzeźwo myślący fan futbolu przyzna, że Cristiano Ronaldo jest impulsywny, buńczuczny, a czasami także nieokrzesany. Dziś Portugalczyk przeszedł samego siebie, w porywie gniewu brutalnie kopnął piłkarza Cordoby, co sędzia ''wycenił'' na czerwoną kartkę, zupełnie słusznie zresztą. Ten atak był nie tylko przejawem frustracji, ale też objawem bezsilności. Ronaldo ostatnio stracił na wartości, a jego kompleks wobec Leo Messiego może pogłębiać kapitalna forma Argentyńczyka.

Dla Jorge Valdano świat zmanierowanych piłkarzy to coś namacalnego, ale też kompletnie sprzecznego z tradycją senorio, czyli klubem dżentelmenów jak samozwańczo określają się na Santiago Bernabeu. Jose Mourinho tę tradycję naruszał. Jego burzliwe rządy zbulwersowały cały Madryt, czy teraz typem spod ciemnej gwiazdy chce być Ronaldo?  Portugalczyk być może nie jest typem awanturnika, ale gorący temperament często miesza mu w głowie. To właśnie wspomniany Jorge Valdano stwierdził kiedyś, że dla Realu Madryt najważniejsza powinna być godność, dopiero potem los gwiazd nieraz kapryśnych i niesfornych. Jego filozoficzne wywody nie przypadły jednak do gustu Jose Mourinho, który poprosił Florentino Pereza o wypowiedzenie dla człowieka instytucji na Bernabeu.  Kto teraz będzie dbał o porządek i przestrzeganie konwenansów? Carlo Ancelotti jest dla piłkarzy nazbyt empatyczny. Co prawda dyżurny furiat Pepe pod jego ręką nabrał ogłady i dość nieoczekiwanie stał się jednym z najczyściej grających obrońców w Primera Division, ale żeby nie było tak sielsko, Cristiano Ronaldo coraz częściej się zapomina.

Komiczny upadek w meczu z Celtą wywołał falę dyskusji. Katalońskie media nie oszczędziły Ronaldo, ironicznie pisząc o ''piscinazo'', czyli zupełnie nowym rodzaju symulowania. Ostentacyjną radością po golach, kiedy prymitywnie napinana mięśni, sam prosił się o szydercze komentarze. Stał się piłkarzem najbardziej znienawidzonym. Oczywiście nie tylko Ronaldo zaczął odwodzić od siebie ludzi. Leo Messi także sobie trochę nagrabił. Podobno miał pretensje do zarządu Barcelony, że nie ruszono z kampanią mającą mu zagwarantować Złotą Piłkę, o konflikcie z Luisem Enrique nie wspominając. W końcu jednak oczyścił swój wizerunek, Ronaldo coraz bardziej go nadszarpuje.

W ostatnim meczu Realu z Getafe Ronaldo strzelił dwa gole, mimo że strasznie zawiódł. Dzisiaj grał podobnie, z tym, że szczęście mu tym razem nie dopisało i zarobił czerwoną kartkę, natomiast Leo Messi dwa razy wpisał się na listę strzelców i zaliczył dwie asysty. Różnica zasadnicza. A pomyśleć, że do niedawna przewidywano, iż Ronaldo pobije rekord Messiego jeśli chodzi o gole w Primera Division na przestrzeni jednego sezonu(na podstawie statystyk po bodaj 10. kolejkach tak mu wróżono). Argentyńczyk kiedyś trafił do siatki rywali 50 razy.

Ronaldo i Messi w ostatnich tygodniach różnią się fundamentalnie. Dwaj świetni piłkarze, ale skrajnie różni. Leo pracuje na chwałę Barcy, Cristiano zaś jest obsługiwany przez kolegów. Dzisiaj Barcelona w meczu z Elche, mieliśmy polski akcent, w bramce gospodarzy stał Przemysław Tytoń, budziła się z apatii za sprawą Leo Messiego i Neymara, to oni kreowali grę. Xavi nie umiał nią właściwie pokierować. Ale do czego potrzebny jest Xavi, skoro najlepszym rozgrywającym jest Messi? A kim jest Ronaldo? Na tę chwilę frustratem.


czwartek 22 stycznia 2015

Kiedy około 50. minuty wczorajszego spotkania na Camp Nou rozległo się gromkie ''Messi, Messi'', nasunęły mi się myśli o akcie rozpaczy. Czy w Katalonii zawsze muszą odwoływać się do swojego nieocenionego lidera, gdy piętrzą się trudności? Leo Messi po raz kolejny wyciągnął Barcelonę z ogromnych tarapatów. Znamienne jednak, że rzut karny, który przechylił szalę zwycięstwa na korzyść Barcy strzelał na raty. W pierwszym meczu ćwierćfinału Copa del Rey Barcelona pokonała Atletico 1:0, ale nie rozwiała wszelkich wątpliwości. Diego Simeone był zbudowany postawą swoich graczy.

Katalońscy dziennikarze przed meczem podgrzewali atmosferę, nazywając starcie Barcelony z Atletico ''nowym klasykiem'', tym samym dali przytyka Realowi Madryt, co w hiszpańskich mediach jest powszechne. Stronniczość ma tam używanie. Inni pisali o ''przedwczesnym finale''. Skoro Królewscy są już za burtą rozgrywek o Puchar Króla, drużyna która wyjdzie zwycięsko z tej konfrontacji będzie miała za rywali w półfinale drużyny niżej notowane.

Dwa tygodnie temu Atletico grało z Barceloną w lidze. Przegrało 1:3, tym samym ratując posadę Luisa Enrique. Barcelona w tamtym meczu zagrała nie w swoim stylu, nie strzeliła goli, dziergając koronkowe akcje, tylko wypunktowała piłkarzy Diego Simeone z kontrataku. Argentyński trener uważa, że Barca to wciąż najbardziej błyskotliwa drużyna na świecie, być może to prawda, ale we wspomnianym spotkaniu wykazała się głównie sprytem i dostosowaniem do warunków, jakie postawił przeciwnik. Atletico ruszyło na Barcę frontalnie, zatem Barca siłami magicznego trio Neymar-Messi-Suarez nie pozostawiła złudzeń swoim rywalom, karząc ich za nonszalancję. Diego Simeone jednak uczy się na własnych błędach, wczoraj nakreślił swoim piłkarzom misterny plan, który zakłada po prostu skomasowaną obronę.

Atletico przybyło na Camp Nou z jasną misją: nie stracić gola. Plan się nie powiódł, ale wrażenie jakie pozostawili po sobie gracze z Vicente Calderon może napawać optymizmem fanów Los Colchoneros w perspektywie rewanżu na własnym stadionie. Atletico rzuciło wszystkie siły do obrony. W niedawnym meczu z Realem w 1/8 finału Copa del Rey mimo że gole strzeliło z kontrataku, momentami przejmowało inicjatywę nad boiskowymi wydarzeniami, natomiast wczoraj schowało pazury i czekało na ruch Katalończyków. Nawet jedyna próba wyjścia z kontrą spaliła na panewce, wysoko ustawieni gracze Luisa Enrique zlikwidowali w zarodku dwójkową akcję Fernando Torresa i Antoinie Griezmana. Zresztą agresja w grze Barcelony mogła budzić podziw. Wysoki pressing, czyli parametr na który zawsze kładł nacisk Pep Guardiola ostatnio był Katalończykom obcy. Teraz dzięki tej zawziętości i furii szybko odbierali piłkę, często stwarzając tylko pozorne zagrożenie, ale jednak. Pressing to dziś atut Atletico, piłkarze Simeone dopadają do rywali z piłką jak zabijaki, teraz sami musieli mieć się z niepyszna, bo to Barca atakowała ich zdecydowanie, a oni nie byli na to przygotowani.

Kiedy w niedzielnym meczu z Deportivo La Coruna Leo Messi ustrzelił hat tricka, rozbrzmiały fanfary. Co ciekawe, chyba w poniedziałek w... ''Asie'' natknąłem się na tekst traktujący o reaktywacji Argentyńczyka. Hiszpańskie media mają skłonność do wydawania osądów a priori, ale nie podejrzewałem o taką pochopność fanatycznie oddanych Realowi Madryt dziennikarzy stołecznej gazety. Tak czy inaczej Messi z Atletico w lidze zagrał świetnie, przeciw Deportivo, jak wyliczono, ustrzelił 30. hat tricka w karierze, jednak w meczu z Atletico znowu mógł się czuć jak ptak zamknięty w klatce. Często rozpoczynał akcje z głębi pola, bywał też na prawym skrzydle, które zwolniło się po przesunięciu Luisa Suareza na środek ataku, ale koniec końców został zneutralizowany.

Neymar na początku oddał soczysty strzał w dalszy róg bramki, ale w późniejszych minutach stracił zapał i zagrywał według pewnego schematu przez co jego sztuczki były czytelne. Zawędrował też na środek boiska, by stamtąd coś zwojować, ale gracze Atletico trzymali go pod pieczołowitą opieką.  Bezsprzecznie najgorszy z barcelońskiego tercetu był Luis Suarez, w meczu z Deportivo przeszedł samego siebie, spektakularnie marnował kolejne sytuacje, wczoraj Rakitic wyłożył mu piłkę jak na tacy, Urugwajczyk jednak nieczysto trafił w futbolówkę. Swoją drogą niespodziewanie to właśnie Ivan Rakitic był wiodącym graczem w zespole Barcelony, w pierwszej połowie Barca miała dwie świetne sytuacje: Messi i Suarez, obie wypracował Chorwat. Andres Iniesta wyglądał przy nim jak uczniak. Upływ lat jest nieubłagany, tym bardziej zastanawia na jakiej podstawie Hiszpan został sklasyfikowany w jedenastce All Star 2014 roku w piłce europejskiej. W tym sezonie nie zaliczył jeszcze nawet asysty.

Czy Barcelona zagrała słabo? Wydaje się, że umiarkowanie dobrze. Co prawda długimi minutami pod bramką Oblaka nie działo się nic, ale Barca miała ten mecz pod kontrolą, arsenał ofensywny nie rozwinął skrzydeł, za to organizacja gry obronnej została zbudowana na najlepszych wzorcach. Oczywiście, jeśli przeciwnik nie garnie się do atakowania, defensywa ma spokój, ale zawsze musi być w pełnej gotowości. Gdyby Fernando Torres i Griezman zaatakowali z większym impetem, Barca mogłaby polec. Na koniec jednak zawsze i tak jest Leo Messi, który rozwiąże wszystkie problemy. Za czasów Gerardo Martino Messi spacerował, teraz walczy zaciekle. Czyżby znowu coś go zainspirowało, czy raczej ktoś? Być może konflikt z trenerem, który był nagłaśniany wyzwolił w nim dodatkowe pokłady ambicji. Messi chyba nie jest małym uzurpatorem, jak próbowała nam wmawiać skrajnie szowinistyczna prasa z Madrytu. Oczywiście nie zamierzam go bronić, bo sporo jego winy w tym zamieszaniu jednak było, ale spór się już skończył i Barcelona wyruszy z przekonaniem wyższości nad Atletico na Vicente Calderon. Atmosfera się poprawiła, jak jest to ważne, pokazuje przykład Jose Mourinho w Realu Madryt. Jego następca, Carlo Ancelotti zarzeka się, że odpadając z Pucharu Króla, jego drużyna zazna więcej spokoju. Będzie miał sporo czasu na odpoczynek, bo celem numer jeden jest Champions League. Bez wątpienia jest to zdrowe podejście. Kompletne przeciwieństwo metod pracy aroganckiego Portugalczyka. W Barcelonie chyba też wracają do normy.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej