poniedziałek 21 stycznia 2019

W miniony weekend w piłce działa się tak dużo, że nie sposób skupić się na jednej czy dwóch kwestiach. Od czego warto zacząć ten subiektywny przegląd tego, co było najciekawsze w ostatniej kolejce zagranicznych lig? Myślę, że Real zasłużył na to, by w pierwszej kolejności przyznać, że w meczu z Sevillą to w końcu była drużyna, na jaką czekaliśmy w tym sezonie strasznie długo.

Santiago Solari robi w Madrycie rewolucję. Real zmienił swoją politykę o 180 stopni. Nowa koncepcja budowania drużyny w Realu jest zdecydowana. Królewscy na dobre porzucili ideę Zidanes i Pavones, nastąpił radykalny przechył w jedną stronę. Filarami tej ekipy mają być młodzi gracze, a nie gwiazdy sprowadzone za grube miliony. Perez najwyraźniej chce trochę oszczędzić po tylu latach gigantycznych wydatków. Stara gwardia jest już syta, potrzebne są nowe twarze, rewolucja personalna weszła już w konkretne stadium rozwoju Ale co się dzieje z La Fabrica, kiedyś rywale Realu podkradali Królewskim tych canteranos, a dziś w Madrycie mają pod tym względem obraz nędzy i rozpaczy, chociaż w sumie w Barcelonie jest podobnie.

Barcelona od lat sprzedaje wychowanków klubom angielskim i niemieckim, natomiast Real zaczął inwestować w młodzież odkąd drużynę przejął Solari. Barca wypuszcza w świat swoich zdolnych piłkarzy, tym samym nie pozwala im zwykle zaistnieć w seniorskiej piłce. Ale to nie jest jakaś wyłączna przypadłość klubu z Katalonii, przecież MC w czasach rządów naftowych potentatów z ZEA stał się skrajnie kosmopolityczną drużyną. Młodzi Anglicy z prężnie działającej akademii klubu z Etihad nie dostają wielu minut, by błysnąć w pierwszej drużynie, toteż trudno się dziwić, że chcą zrobić karierę zagranicą. Jadon Sancho dziś robi furorę w Bundeslidze, Pep Guardiola jednak ma taki kłopot bogactwa jeśli chodzi o liczbę klasowych piłkarzy w kadrze The Citizens, że może nawet nie żałuje, że pozwolił tak zdolnemu młokosowi przenieść się do Dortmundu. Jeden Phil Foden ostał się w Manchesterze, ale dostaje mało szans, czemu trudno się dziwić, zważywszy na to, że w linii pomocy City brylują wirtuozi pokroju Silvy, De Bruyne, a po skrzydłach śmigają Sane i Sterling.

W tym tekście była już mowa o polityce transferowej Realu, ale może jeszcze bardziej zaskakuje to, co dzieje się w Barcelonie. Transfer Kevina Prince Boatenga to dla mnie szok. Piłkarz znany ze skłonności do nadmiernego korzystania z uroków życia dotąd nie zyskał statusu gracza z najwyższej półki, dotychczas grał w klubach dość przeciętnych, teraz dostanie szansę na Camp Nou. W pewnym sensie powtarza się casus Paulinho, który zanotował epizod w Chinach, by z czasem trafić do stolicy Katalonii. Dlaczego stateczny Valverde zdecydował się na tak szalony ruch? To w sumie może nie jest tak trudna do wyjaśnienia kwestia. Uważam, że trener Barcelony ma słabość do piłkarzy, którzy na boisku chcą umierać za drużynę, dają z siebie wszystko, pasja, furia, niezłomność- to ich specjalność. Takim zadziornym, pełnym determinacji piłkarzem jest Vidal, ale mimo wszystko to chyba gracz z trochę wyższej półki niż nowy pomocnik Barcelony.

Ousmane Dembele nie boi się nikogo, nie czuje wobec nikogo respektu, jest bezczelny. Musiał uznać prymat Leo Messiego w Barcelonie, ale nie chce pogodzić się z tym, że każdy piłkarz Barcy zawsze musi być w cieniu geniusza z Rosario. Wczoraj Dembele wdawał się w dryblingi regularnie, przy czym nie były to efekciarskie próby za bardzo fantazjującego piłkarza, tylko robienie użytku z własnych umiejętności, zyskiwanie przewagi dzięki własnej błyskotliwości. Neymar często ośmieszał rywali, by mieć zabawę. Dembele robi to z korzyścią dla drużyny. Jego gol ucieszył mnie bardziej niż to, że Leo Messi uratował wczoraj Barcelonę, przyczyniając się do strzelenia dwóch goli. To już przecież standard, wiadomo- jak trwoga to do… boga futbolu. Możemy być zadowoleni bardziej właśnie z tego, że w Barcelonie rośnie nowa gwiazda.

Jose Mourinho w weekend miał swoje show w angielskiej TV. Bronił się przed zmasowaną krytyką ekspertów, którzy chcieli zdyskredytować go za ultradefensywną filozofię gry, temperamentny Jose odgryzł się, ripostując, że przecież jego Real sięgnął po mistrzostwo bijąc rekordy zdobytych punktów i strzelonych goli. To fakt, ale dlaczego Portugalczyk wciąż żyje przeszłością. Mam wrażenie, że ten facet gdzieś się zagubił. Nie rozumie futbolu, w którym liczy się banda rozkapryszonych gwiazd i gwiazdeczek. Pogba to specyficzny gość, Mourinho wolał wojowników pokroju Terry’ego, Lamparda czy Drogby, ale to nie zmienia faktu, że trener nie powinien nigdy iść na wojnę ze swoimi piłkarzami, a tak postąpił już były menedżer MU i dlatego już nie pracuje na Old Trafford.

 

Najbardziej znienawidzony trener na świecie kilka tygodni temu opuścił Old Trafford, a gra Czerwonych Diabłych przez ten czas zmieniła się nie do poznania. Dziś Jose Mourinho może patrzeć z zazdrością na rozentuzjazmowaną drużynę Ole Gunnar Solskjaera.

Dlaczego Mourinho musiał opuścić Manchester? To proste, sam się o to prosił, jego histeryczne zachowanie w pewnych momentach mogło wręcz szokować. Osobowość Portugalczyka, jego megalomania i nieumiejętność życia w zgodzie z piłkarzami to czynniki, które przyczyniły się w dużym stopniu do zwolnienia tego menedżera.

The Special One w ostatnich latach zasłużył na miano The Happy One. Dlaczego? Ponieważ pomylił swoją rolę, można powiedzieć, że stał się w pewnym momencie selekcjonerem, wymagał od władz klubu, by sprowadzały mu gwiazdy za grube miliony, po czym wciąż preferował antyfutbol, maksymalnie ograniczając potencjał ofensywnych graczy.

Po Mourinho nikt dziś w Manchesterze nie płacze. Solskjaer dał piłkarzom większą swobodę. Zawodnicy teraz mają wolność, nie są przez nikogo besztani. Norweg nie może pochwalić się wielkim doświadczeniem trenerskim, zatem można zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jego rola w drużynie polega przede wszystkim na nieprzeszkadzaniu graczom. W ten sposób sukcesy odnosił w Realu Madryt Zinedine Zidane, który diametralnie zmienił relacje na linii trener- piłkarze po nieudanej przygodzie z ekipą Królewskich Rafy Beniteza. Teraz w Manchesterze mamy analogiczną sytuację. Nowy szkoleniowiec poprawił atmosferę w drużynie, wyeliminował wszelkie animozje i MU gra na miarę oczekiwań.

Mourinho przez lata odnosił sukcesy, kierując się pragmatyzmem. To już jednak przestało działać, kibice czuli się znudzeni, skonsternowani, gdy widzieli, że ich niesamowicie zdolni piłkarze nie walczą w każdym meczu o strzelenie wielu goli, tylko zadowalają się zwykle jednym czy dwoma.

Mourinho w Realu upatrzył sobie ofiarę wśród legend klubu z Bernabeu. Iker Casillas został skazany na ostracyzm w wyniku osobliwej tendencji tego pana do skłócania drużyny. Na Old Trafford tymczasem padło na Pogbę, to on stał się kozłem ofiarnym, na niego Mourinho zrzucił całą winę za swoje niepowodzenia. Brak umiejętności wzięcia odpowiedzialności za wyniki świadczy bardzo źle o Portugalczyku. Przecież pracuje w piłce nie od dziś, a wciąż ma z tym olbrzymie problemy.

Mourinho odszedł, nagle Lukaku w czterech meczach pod wodzą nowego trenera strzelił dwa gole. Marcus Rashford imponuje błyskotliwością, teraz potrafi wykorzystywać na boisku swoją młodość, to symptomatyczne, że wcześniej był przygaszony. Może Martial, który w momencie największego kryzysu MU w czasach Mourinho, ustabilizuje swoją formę, gdy nie będzie słyszał od trenera wciąż złośliwych uwag… Solskjaer musi odbudować jeszcze Alexisa Sancheza. W Arsenalu był to lider drużyny, w Manchesterze ostatnio stał się graczem notorycznie pomijanym w składzie.

Antypatyczny pan Jose pracował na swoje zwolnienie naprawdę sumiennie. Zastąpił go de facto trenerski nowicjusz i na razie jego uśmiech działa na piłkarzy o wiele bardziej motywująco niż dotychczasowe złośliwości egocentrycznego Portugalczyka.

 

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej