sobota 28 lutego 2015

Najgorszy mecz Leo Messiego w sezonie był świetną okazją do zweryfikowania skali zależności Barcelony od niemego lidera z Argentyny. Granada przegrała 1:3, ale Barca nie dominowała na Nuevo Los Carmenes. Co więcej, wciąż nie może opędzić się od Messiego.

''Crackitic'' niby sugestywny tytuł w ''Mundo Deportivo'', typowa gra słów, paradoksalnie był dość enigmatyczny. Kiedy w jednym z meczów Copa del Rey Ivan Rakitic zagrał bardzo solidnie, kataloński dziennikarz tak go ochrzcił. Można tylko domniemywać, czy był to przejaw ironii, czy jednak zbytek egzaltacji, patos typowy dla hiszpańskich żurnalistów. Tak czy inaczej niezły występ Chorwata wzbudził wówczas entuzjazm, kibice nie piętnowali go, nie potępiali też w czambuł osławionego komitetu transferowego klubu z Camp Nou, na czele którego stał Andoni Zubizarreta. Dzisiaj Rakitic strzelił gola i zanotował dwie asysty, czy jednak kibice mają prawo się cieszyć. Czy aby przejawem słabości nie jest to, że piłkarz tej klasy decyduje o obliczu zespołu. Emblematyczni gracze- Xavi Hernandez i Andres Iniesta są odstawiani na bok, rola Xaviego w drużynie została już wręcz całkowicie zmarginalizowana, w meczu z Granadą akurat zagrał, niemniej fani widzą ''Creusa'' w charakterze mentora dla młodych graczy, ewentualnie rezerwowego, który wejdzie na boisku na końcówkę spotkania, które jest dość ''elektryczne'' i trzeba wprowadzić spokój, emanować nim na cały zespół. Iniesta w bieżącym sezonie nie strzelił jeszcze gola, ma zaledwie jedną asystę. Gdzie się podział ten niesamowity Don Andres, wirtuoz chronicznie przejawiający kunszt techniczny. Xavi zawsze był graczem nader efektywnym, przedkładał skuteczność swoich zagrań nad efektowność, natomiast Iniesta lubował się w futbolowym artyzmie, był prawdziwym maestro. Teraz linia pomocy jest pięta achillesową Barcy, już nawet nieszczęsne stałe fragmenty gry przestały być barcelońską zmorą. Kiedyś Katalończycy tracili gole ze stojącej piłki taśmowo, obecnie nawet je z rzutów wolnych i rożnych strzelają. Pamiętacie gola Gerarda Pique w meczu z Villareal w półfinale Copa del Rey? Enrique nieśmiało wprowadza do drużyny młodych piłkarzy, ale docelowym rozwiązaniem jest przekazanie batuty dla dyrygenta drużyny Ivanowi Rakiticowi. Czy marka FC Barcelona nie zostanie tym samym splamiona? Oczywiście to Leo Messi jest liderem ekipy, także zresztą numerem jeden środka pola, ale gdy Messi tak jak dziś, będzie miał słabszy dzień, ktoś będzie musiał wysunąć się na pierwszy plan. Będzie to Rakitic? Bądźmy poważni.

Leo Messi przekracza kolejne granice, łamie bariery niedostępne dla pozostałych futbolistów, być może udoskonala doskonałość, ale czasami ma gorsze momenty, nader rzadko, ale jednak. Tak jak dziś, owszem strzelił gola, ale powinien dołożyć kolejne dwa, był zdekoncentrowany, rozproszony, jakby nieswój. Messi nie brał ciężaru gry na siebie, a gwałtowny spadek formy Neymara sprawił, że Rakitic musiał nad tym wszystkim zapanować. Zapanował, pierwszy i ostatni raz, to nie jest bowiem facet gwarantujący jakość, tylko piłkarz na miarę Sevilli, dziś prawdopodobnie rozegrał mecz życia. Barcelona to dla niego za wysokie progi, ale teraz wszystkich ogarnia szał, będą się zachwycać, ale długo w tym swoim zapamiętaniu nie wytrwają. Luis Suarez ostatnio strzelił dwa gole, dzisiaj kolejnego, ale co z tego? Przecież musi to robić, a na spalonym wciąż jest łapany. Najśmieszniejsze jest to, że gdy trener go zmienia, wielce się burzy. Żeby piłkarz nadający się do siłowego futbolu rodem z Anglii, a kompletnie niekompatybilny z wyższą kulturą piłkarską w Primera Division, grymasił i coś tam bąkał pod nosem...Gdyby trener miał charyzmę, utemperowałby go. Ale Suarez będzie grał dalej, oby tylko nie ugryzł swego pryncypała. Teorie o tercecie barcelońskim są mrzonką, aktualnie tylko Messi trzyma poziom, choć dziś i Argentyńczyk się szamotał. Niedawno pisano o zabójczym duecie, który tworzył z Neymarem, Brazylijczykowi piórka opadły, niech się podniesie, bo drużyna daleko nie zajdzie z jednym piłkarzem. Brzmi to może paradoksalnie, tym bardziej, że podnoszą się głosy o wielkiej Barcelonie. Cóż, geniusz Messiego jest tak niepodrabialny, że można łapać się za głowę. Facet kreuje grę, strzela gole, haruje w obronie. Stachanowiec. Wydaje się jednak, że niestrzelony rzut karny w meczu z MC, który mógł przypieczętować awans Katalończyków do kolejnej fazy Champions League, poirytował Messiego. Dziennikarze z pianą na ustach wyliczyli mu, ile to karnych w swojej karierze spartolił, uzbierało się tego trochę. Niektórzy żartowali, że bezbłędnie egzekwujący jedenastki Cristiano Ronaldo przewyższa Leo tylko pod tym względem, Argentyńczykowi jednak nie było do śmiechu. Zamęt wokół niego po domniemanym konflikcie z Luisem Enrique, był impulsem do strzelania kolejnych goli, Messi w popłochu tłumaczył się, że nie droczył się z trenerem, a wersja kolportowana przez media, to zwyczajne pomówienie. Jak było istotnie, nigdy się nie dowiemy, czy jednak teraz nie stało się coś złego? Drużyna będąca na fali nie może stracić swojego lidera, jeśli on obniży loty, zespół także wpadnie w dołek. Czymś niesamowitym jest, że piszemy i mówimy w samych superlatywach o drużynie, której siła tkwi w jednym człowieku. Futbol mimo swej prostoty bywa czasami zgoła osobliwy.

PS. Piłkarz Rayo Vallecano- Bueno strzelił w meczu z Levante cztery gole w ciągu 15 min. Niech Messi i Ronaldo się chowają! 


środa 25 lutego 2015

Barcelona Luisa Enrique nie pobiła rekordu kultowej drużyny Pepa Guardioli. Jej świetna passa dobiegła końca po 11. zwycięstwie, ale sensacyjna porażka z Malagą na Camp Nou nie przybiła Katalończyków. Przeciwnie-rozdrażniła ich. Mecz z MC miał być prawdziwą próbą ognia, testem charakteru. Używając retoryki hiszpańskich dziennikarzy można pokusić się o stwierdzenie, że tę ''terapię'' Barca przeszła bezboleśnie. Obecnie nie ma chyba na Barcelonę mocnych.

Manuel Pellegrini zapowiadał atak totalny, MC chciał porwać się na Barcelonę, Chilijczyk wytoczył swoje największe działa, ale szybko tego pożałował. Piłkarski blitzkrieg przypuszczony przez Barcę wstrząsnął całym Etihad. Po 30. min sprawa awansu zdawała się rozstrzygnięta. Dwa gole Luisa Suareza poruszyły chyba każdego, kto by uwierzył, że piłkarz tak mierny stanie się katem Joe Harta? Oczywiście oprócz goli Urugwajczyk musiał coś zepsuć, zaprzepaszczając dwie znakomite okazje, odebrał Barcy komfort awansu definitywnego. Luis Suarez wpada w pułapki ofsajdowe seryjnie, kiedyś wyrzucano to Karimowi Benzemie, teraz na języki wzięto Suareza. Co mądrzejsi kibice po takim ''recitalu'', jak określają mecze, po których jeden piłkarz trafia na czołówki gazet Hiszpanie, nie obłaskawią Urugwajczyka, ale rozchwiani emocjonalni, tacy z mglistym pojęciem o futbolu, zrobią mu laurkę. W mojej opinii chwalenie Suareza za to, że strzelił dwa gole w meczu tak prestiżowym ociera się o śmieszność. Przecież wydano na niego 80 mln, przez trzy miesiące nie pokazywał na boisku kompletnie nic, potem zdaniem wielu opiniodawców się przebudził, ale na dobrą sprawę wciąż gra jak patałach. Poza tym psim obowiązkiem każdego snajpera jest trafianie do siatki. Przed sezonem przekonywałem i utrzymuję to nadal, do Barcelony powinien trafić Kun Aguero, świetnie rozumiejący się z Leo Messim. W reprezentacji Argentyny stworzyli znakomite trio wespół z Angelem di Marią, we wczorajszym meczu z Barceloną Aguero strzelił gola, dał sygnał do huraganowych ataków na początku drugiej części spotkania. Jest zwinny, krępy, szybki i- co najważniejsze- skuteczny pod bramką. Suarez, gdy staje oko w oko z bramkarzem, traci głowę. Strzelił bodaj 31 goli w Premier League, ale w Anglii preferuje się futbol bardziej siłowy, Liverpool w ubiegłym sezonie grał z reguły z kontrataku, Barca nawykła do ataku pozycyjnego. Kazus Garetha Bale' a pokazuje, że doświadczenie zdobyte na Wyspach nie musi pomagać w Primera Division. Aby poradzić sobie w Barcelonie czy Realu trzeba mieć wysoko zaawansowaną technikę. Jeśli ktoś nie umie przyjąć piłki, to niech idzie precz. Zatem: Luis wynocha, ten temat już poruszyłem dość obszernie, więc odsyłam do jednego z poprzednich tekstów.

Zachłanność nie popłaca, powiedzą złośliwi. Jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz, mówią Polacy. Leo Messi z pewnością potrafi, ale czy można powiedzieć, że swej pazerności ''zawdzięcza'' to, że nie wykorzystał rzutu karnego? Przegrał próbę nerwów z Joe Hartem, chyba za bardzo go poniosło, nonszalancko uderzył główką, dobijając nieudany strzał, ale piłka minęła bramkę i podniósł się lament. Messi boiskowym zuchwalcem jest, podejmuje czasami wręcz niepojęte ryzyko, ale tym razem trochę przeszarżował. Często zarzuca się Neymarowi, że nazbyt beztrosko podchodzi do swojej gry,popisuje się, dla Messiego to novum. Oczywiście byłoby niesprawiedliwe postrzeganie występu Argentyńczyka na Etihad przez pryzmat niestrzelonej jedenastki, przecież wcześniej regulował tempo ataków Barcy, forsował to tempo, czasem też uspokajał grę, oddawał się tzw. czarnej robocie. Stereotyp Messiego jako piłkarza tuptającego gdzieś w środku boiska ponownie został zanegowany, aczkolwiek ów komunał nadal ma rację bytu. W starciu z Malagą Leo miał momenty, gdy się wyłączał, tym niemniej jego bierność obecnie jest czymś incydentalnym. Wielu fachowców ma pretensje do Messiego, że nie oddał karnego Suarezowi, by ten ustrzelił hat tricka. Mając w pamięci pudło Neymara, może Leo sam postanowił wziąć na siebie odpowiedzialność? To nie musi być przejaw arogancji, bo arogantem w piłce jest pewien Portugalczyk. Słuchając wypowiedzi K. Węgrzyna w Canal+ oniemiałem: kiedyś Messi może być rozgrywającym Barcy? Panie Kazimierzu, to kim jest teraz? Luis Suarez często musi grać na skrzydle, choćby wczoraj, by zwolnić miejsce Argentyńczykowi w środku pola. Oczywiście, ktoś powie, że jest wszędobylski i będzie miał rację, ale nie ulega wątpliwości, że Messi w centralnej strefie boiska robi największy użytek ze swych genialnych umiejętności. Spadek formy Neymara nie ma wpływu na grę Barcy, czyżby rola Leo Messiego była aż tak przemożna? Proszę sobie samemu odpowiedzieć, respons jest oczywisty. Jeden piłkarz ''ciągnie'' drużynę, to się w głowie nie mieści.

Cristiano Ronaldo w Realu Madryt bynajmniej nie jest piłkarzem decydującym o obliczu zespołu, to Isco jest takim Messim Madrytu, natomiast Ronaldo kończy akcje zwykle pięknymi golami. Sądzę, że Messi go odrobinę przewyższa, nikt nie daje tak wiele drużynie jak właśnie on. Portugalczyk jest dobry, gdy drużyna spisuje się bez zarzutu. Drużyna błyszczy, gdy Messi jest w gazie. Drobna różnica, nieprawdaż?

W tej odnowionej Barcelonie Luisa Enrique słabnie rola Andresa Iniesty, Messi musi grać za kilku, bo linia pomocy nie istnieje, nawet we wczorajszym meczu z City wyglądała mizernie. Pozycja Xaviego jest już marginalna, Enrique zaszufladkował go, teraz wciela się już tylko w rolę mentora dla młodych piłkarzy. Piłkarze dla Barcy emblematyczni wyzionęli ducha, pochowali się. Iniesta gra zwykle dyskretnie, jak to mówią Hiszpanie, sam Messi tworzy spektakl, wiedzie drużynę na szczyt. Jak długo tak można? Kibice MU kiedyś wywiesili przed pewnym meczem towarzyskim z Barceloną Pepa Guardioli wymowny transparent: No Messi, No Problem. Świetna sentencja dla tych wszystkich zwałów tekstów, jakie już napisano, sam zresztą już zapisałem na ten temat opasłe tomy. Być może nie ma drużyny tak zależnej od jednego człowieka. Atletico to Diego Simeone, może mamy kolejny przykład tego rodzaju, Barcelona to ponad wszelką wątpliwość Messi. One man show, można powiedzieć.

Dziennikarze z Hiszpanii zwracają uwagę, że Luis Enrique zrewolucjonizował sposób myślenia swoich piłkarzy. Gracze Barcy potrafią teraz bezboleśnie przysposobić się do gry z kontrataku, już Gerardo Martino chciał to zaszczepić Katalończykom, napotkał jednak opór Xaviego, teraz nie ma problemu. Tyran Messi tak zdecydował? ''Drużyna Leo Messiego'' niedawno napisała ''Marca'', jeśli Messi jest też trenerem, klękajcie narody. Oczywiście w meczach z MC taki alternatywny sposób gry nie będzie konieczny, choć akurat w rewanżu na Camp Nou City będą musieli ruszyć na bramkę Ter Steegena frontalnie. Wtedy Barca będzie mogła kontrami pogrążyć ekipę z Etihad. Rzecz jasna ''zakleszczenie'' wciąż nie uśmiecha się Katalończykom. Ostatni mecz z Malagą to potwierdził, ale dzisiejsza Barca raz może się potknąć, bo i tak wszystkich przeciwników przeskakuje.

Oczywiście stwierdzenie, że to dobrze, iż Messi rzekomo kieruje drużyną z tylnego siedzenia jest wyrazem najwyższego uznania dla Leo, niemniej należy to potraktować jako piłkarską patologię. Dziś Barcelona i Real mają trenerów bez charyzmy, w Madrycie chichoczą po kątach z Carlo Ancelottiego, jego jowialnego usposobienia, również Luis Enrique nie cieszy się autorytetem, tylko Diego Simeone jest wodzem pełną gębą.


poniedziałek 23 lutego 2015

Seria trzech kolejnych zwycięstw Realu Madryt przysłania wyraźnie rachityczną grę plejady gwiazd Carlo Ancelottiego. Nadmiernie eksploatowani piłkarze grają bez werwy, finezji, punkty zdobywając ostatkiem sił. Królewscy wygrywali ostatnio dzięki boiskowemu cwaniactwu, wyrachowaniu, pojedynczym przebłyskom klasy.

System rotacji Luisa Enrique z początku był dla kibiców Barcelony irracjonalny. Istotnie, Lucho szafował zmianami jak opętany, katalońskie media nawet przytomnie zauważyły, że już u zarania swojej kariery trenerskiej miał obsesję na tym punkcie, ale fani z Katalonii załamywali ręce, dla nich to było za wiele. Jak uzyskać stabilizację, odpowiedni rytm gry, skoro drużyna jest poddawana ciągłym przeorganizowaniom? Z czasem Enrique spasował, poszedł po rozum do głowy, niemniej termin ''once de gala'', czyli ''jedenastka galowa'', czy też ''żelazna jedenastka'' nigdy raczej nie znajdzie uznania w jego oczach. Z drugiej strony może i dobrze, Carlo Ancelotti ma zupełnie inną wizję w tej materii, ale to także jest futbolowa anomalia. Niedawno Carletto powiedział, że trzon jego drużyny drużyny tworzy tercet BBC i on nie waży się go tknąć. Czy naprawdę trzeba aż tak radykalnie podchodzić do sprawy ustalania podstawowego składu? W mojej opinii to zgoła karygodne, wskutek takiego konserwatywnego sposobu zestawiania wyjściowej jedenastki na mecz wysiłek niektórych piłkarzy jawi się jako rodzaj donkiszoterii. Bo cokolwiek zrobią, z ławki się nie podniosą. Nadzieja hiszpańskiej piłki-Jese jest stale pomijany, rozegrał w tym sezonie niewiele ponad 200 min, do tej granicy zbliża się powoli nowo nabyty przez Real Lucas Silva, co może dawać do myślenia. Za sprawą absurdalnych w gruncie rzeczy dyrektyw Ancelottiego kompletnie w odstawkę poszedł Chicharito. Kiedy na początku sezonu zdobył dwa gole w meczu z Deportivo, wydawało się, że zapewni sobie miejsce w składzie kosztem mało przekonującego Karima Benzemy, tymczasem Włoch ni z tego ni z owego posadził snajpera nazywanego notabene ''mordercą o twarzy dziecka'' na ławce dla rezerwowych. Czy teraz będzie miał czelność zmarginalizować rolę fantastycznie rokującego Jese? Real Madryt to klub trudnych kompromisów, Karim Benzema jest ulubieńcem Florentino Pereza, więc Carlo Ancelotti w obawie o swoje stanowisko nie waży się go tknąć. Trochę to jednak może zaskakiwać, przecież pracował już z roszczeniowymi prezesami, by przypomnieć chociażby Romana Abramowicza, czy szejków z PSG, im jakoś nie kazał się wtrącać w swój tryb pracy. Diego Simeone z wąską kadrą zdobył mistrzostwo Hiszpanii, ale Ancelotti w przeciwieństwie do Cholo przecież ma w odwodzie całkiem niezłych futbolistów.

Trzy wygrane mecze z mało wymagającymi rywalami pewnie podreperowały morale piłkarzy Realu Madryt, ale w najbliższej serii gier Królewskich czeka ciężka przeprawa. Villareal to już drużyna z wyższej półki, zatem być może obejrzymy mecz-pułapkę, jak określają takie spotkania Hiszpanie?

Optymistycznym akcentem przed kolejnymi potyczkami może być wyższa forma Garetha Bale'a. Podtrzymuję jednak opinię, że to wciąż piłkarz mało błyskotliwy, choć ostatnio chyba podkręcił śrubę i nabrał wiatru w żagle, bo przeciwnicy, żeby go zatrzymać, uciekają się nieraz do gorszących wręcz fauli. Hiszpanie nie mogą nachwalić się Isco. Jest tylko pewien mały problem. Gdy Ancelotti będzie miał do dyspozycji Lukę Modrica i Jamesa, czyli reżysera gry, który gwarantuje równowagę między obroną i atakiem oraz piłkarza mającego protekcję Florentino Pereza, a także jednocześnie znakomity produkt marketingowy, ktoś ugrzęźnie na ławce. Niektórzy obawiają się, że padnie na Isco właśnie. Szkoda by było stracić z oczu takiego geniusza, gracza który ma wielkie serce do gry, wolę walki. Dziennik ''Marca'' dziś poświęcił osobny artykuł Isco, warto zwrócić uwagę, że to od jego ofiarnego przechwytu piłki zaczęła się akcja bramkowa Realu Madryt we wczorajszym starciu z Elche(2-0 dla madrytczyków), mowa o golu otwierającym wynik tej rywalizacji.

Cristiano Ronaldo na dobre jeszcze nie odżył. Wciąż ma spore rezerwy. Tak czy inaczej w drugim kolejnym meczu wpisał się na listę strzelców, co może być balsamem na skołatane serca jego wielbicieli, uprzednio bowiem z lubością rachowano minuty bez trafienia CR7. Fanów Portugalczyka może cieszyć, że oba gole strzelił głową, kiedyś to był jego wielki atut, ostatnio jakby trochę zapomniany.

Dziennikarze ''Marki'' nieco na wyrost, ale to przecież gazeta promadrycka, przekonują o odrodzeniu Realu. W sobotę jednak najwięcej uwagi poświęcili sensacyjnej porażce Barcelony na Camp Nou. Brazylijski fircyk Dani Alves sprezentował Maladze gola, ale czemu się dziwić, myślenie nigdy nie było jego najmocniejszą stroną. Jego krajanowi, czyli Neymarowi także odcięło prąd, grał schematycznie, czytelnie dla rywala. Hiszpański statystyk wyliczył nawet, że Leo Messi i Neymar właśnie nie oddali ani jednego strzału na bramkę ekipy z Andaluzji! Z pewnością nie jest to dobry prognostyk przed jutrzejszym meczem z MC w 1/8 finału Champions League, tym bardziej, że zespół Manuela Pellegriniego urządził bombardowanie Newcastle, kanonada zwieńczona wynikiem 5:0 może robić wrażenie, ale nikt w Katalonii nie powinien panikować. Mecz meczowi nierówny, City bez wątpienia zagra zdecydowania bardziej ofensywnie. Barca przeżywa najlepszy okres w sezonie, pytanie tylko czy drużyna o której sile uderzeniowej stanowi de facto dwójka piłkarzy, da radę świetnemu kolektywowi?

Dzisiaj w ''Marce'' przeczytałem, że ostatni raz w sezonie 2007/08 zdarzyło się, by Barcelona nie strzeliła gola rywalowi przez 180 minut gry. Poprzednią ekipą, która nie dała ''się ukuć'', było Getafe Michaela Laudrupa. Wydawało się, że Barca już poradziła sobie z ''zakleszczeniem'', jakie fundują jej ligowi przeciwnicy. Po sobotnim meczu można lekko zwątpić, ale ten temat lepiej rozwinąć przy innej okazji, teraz nikt w Katalonii nie myśli o zerze po stronie goli w starciach z Malagą, na chwilę obecną uwagę skupia MC.


poniedziałek 16 lutego 2015

Efektowny gol strzelony przewrotką przez Luisa Suareza w meczu z Levante poderwał kibiców zgromadzonych na Camp Nou z miejsc, ale nie wszyscy fetowali Urugwajczyka, mając w pamięci sekwencję jego wcześniejszych kiksów. ''Mundo Deportivo'' pisze o ''golazo'' Suareza, w rzeczy samej gol był nieziemskiej urody, kiedyś takie bramki zdobywał Ronaldinho, ale nie wszyscy dali sobie zamydlić oczy. Trudna jest sytuacja klasycznego łowcy goli, w drużynie preferującej system gry z wyłączeniem środkowego napastnika.

Zlatan Ibrahimovic nie chciał zaakceptować dominującej pozycji Leo Messiego, więc szybko rozeszły się drogi swarliwego Szweda i katalońskiego klubu, Luis Suarez jak na razie potulnie przystaje na przebywanie w cieniu Argentyńczyka, jednak jak długo będzie mu się uśmiechać robienie za szare tło dla piłkarza ostatnio absolutnie niezrównanego we współczesnym futbolu? Kiedyś David Villa z pokorą był przestawiany po pozycjach, by Messi miał komfort występowania najbliżej bramki rywala. W Barcelonie może kariery nie zrobił, ale jego dobre maniery i zrozumienie dla hierarchii piłkarzy w klubie z Camp Nou paradoksalnie odcisnęły głębokie piętno na wynikach Barcelony. W pamiętnym ćwierćfinale Champions League sezonu 2012/2013 Barcelona przegrała pierwszy mecz z Milanem 0:2, ale w rewanżu rozbiła rossonerich 4:0, a wydatny wkład w odniesieniu tego spektakularnego zwycięstwa miał właśnie Villa, który skupiał na sobie uwagę rywali, tworząc tym samym wolną przestrzeń Leo Messiemu, z czego Argentyńczyk skorzystał, szybko strzelając dwa gole. Poczucie piłkarskiego niespełnienia może do dziś dręczyć Villę, ale jego kariera na Camp Nou nie była osobistym dramatem. Aby w Barcelonie zdobyć uznanie i zachować masę wspomnień na lata, trzeba podporządkować się Messiemu, czy Luis Suarez także będzie miał ochotę iść mu w sukurs? Abstrahując od napastników, można przywołać casus Neymara, który w pierwszym sezonie występowania w katalońskich barwach wciąż szukał kątem oka Leo, teraz już jest drugą z ikon Barcelony, ale na początku musiał dostosować się do specyfiki barcelońskiego systemu.

Barcelona de facto gra w systemie 1-4-6-0, Luis Suarez nawet jeśli dostaje szanse, to na skrzydle. Jaki więc był motyw tego transferu, co determinowało ów akces? Przecież przebojowy Alexis Sanchez dawał Barcy sporo jakości, uparto się jednak na Suareza.

Liczba marnowanych przez niego sytuacji jest porażająca, niektórzy mówią, że to skutki uboczne dłuższego rozbratu z piłką, ale przecież piłkarz tej klasy nie może mieć problemów z przyjmowaniem piłki, a Suarezowi nic nie wychodzi.Być może wpływ na jego słabą formę ma zasadniczą zmiana stylu gry, Liverpool w okresie swojej świetności potrafił zakasować rywali zabójczymi kontrataki, nie dziergał ''koronek'' w ataku pozycyjnym.

Są ludzie, którzy porównują Suareza do Karima Benzemy przez pryzmat podobnego stylu gry. Ostatnio rzeczywiście obaj grają łudząco podobnie. Urugwajczyk stał się waleczny, choć zadziorą przecież był zawsze, jakoś opadły mu piórka na początku przygody z Barceloną, teraz znowu prezentuje swoją wersję vigor. W meczu z Villareal w Copa del Rey kibice byli zachwyceni jego zaangażowaniem, jednak jeśli się zastanowić, piłkarz o ograniczonej gamie umiejętności, ma obowiązek nadrabiać swoją niską jakość cechami wolicjonalnymi.

Suarez ma w Barcelonie dopiero cztery gole jeśli chodzi o dorobek w La Liga. Media jednak i tak wciąż piszą o barcelońskim trio, mimo iż to dwójka Neymar-Messi sieje spustoszenie w całej Hiszpanii, wczoraj w wygranym 5:0 starciu z Levante każdy z tego tercetu wpisał się na listę strzelców, jednak czy widowiskowa przewrotka w wykonaniu Suareza zwiastuje jakieś przełamanie? Raczej wlewa nadzieję w serca fanów Barcy, który to już raz?

Być może Suarez lepiej odnalazłby się w systemie Realu Madryt? Trudno powiedzieć, Królewscy też ewoluują, Carlo Ancelotti kładzie nacisk na akcje kombinacyjne, wprawdzie jego gracze często wracają do starej formuły, zaszczepionej im przez Jose Mourinho, ale generalnie, używając języka polskiej myśli szkoleniowej, starają się grać piłką. Może Primera Division to za wysokie progi dla Urugwajczyka, może to wyzwanie go przerosło? Tak czy inaczej z przykrością trzeba stwierdzić, że pod względem technicznym jest na poziomie Garetha Bale'a, piłkarza też mocno kwestionowanego.


czwartek 12 lutego 2015

Miły gest ze strony Leo Messiego, który pozwolił wykonać Neymarowi rzut karny, miał dać impuls podłamanemu Brazylijczykowi, tymczasem zmienił się w eskalację jego kłopotów. Sergio Asenjo broniąc strzał z jedenastu metrów uratował Villareal przed dotkliwszą porażką, a kibice byli rozgoryczeni, bo przewaga trzech goli w perspektywie rewanżu półfinału Copa del Rey gwarantowałaby Barcelonie awans( Katalończycy wygrali 3:1). Jednak kiedy opadły emocje, wszyscy doszli do ładu, fani darują swojemu gwiazdorowi ten przejaw dekoncentracji. Barca znowu zachwyca, już definitywnie zażegnała kryzys, więc nikt nie ma prawa narzekać. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja Realu Madryt, w Kastylii atmosfera jest coraz bardziej napięta.

Wystawne przyjęcie urodzinowe Cristiano Ronaldo w jednym z luksusowych hoteli rozsierdziło fanów Realu Madryt. Portugalczyk zaraz po być może najgorszym meczu w swojej karierze, czyli historycznej konfrontacji z Atletico, świętował 30. urodziny. Języczkiem u wagi była lista zaproszonych na tę uroczystość gości. Wśród nich zabrakło graczy z Hiszpanii, zatem tamtejsi dziennikarze szukali podtekstów. Tak czy inaczej niefortunne było organizowanie imprezy po bolesnej porażce w derbach Madrytu, czy gwiazdy piłki zwykły wychodzić poza pewne kanony przyzwoitości? Nie jeden Ronaldo opacznie zrozumiał, co mu wolno. Hiszpańskie media pisały o przejmującej ciszy w szatni Realu, Carlo Ancelotti ponoć milczał, piłkarzom każąc wyciągnąć wnioski. Utarło się, że na Santiago Bernabeu każdy sobie rzepkę skrobie, zatem łączenie się w bólu raczej nie wchodzi w grę, poszczególne ogniwa nie tworzą jedności, tylko grupę narcyzów, którzy przedkładają interes własny ponad dobro drużyny. Kiedyś ktoś nawet zauważył, że w Realu Madryt rej wodzi trener, charyzmatyczny przywódca, który kiełza zdeprawowaną górą pieniędzy konstelację gwiazd, natomiast w Barcelonie atmosfera rodzinna zmierza do przekazania pałeczki pewnemu geniuszowi z Argentyny i innym tuzom futbolu. Niedawno ''Marca'' napisała o ''drużynie Leo Messiego'', robiąc aluzję do nikłej roli w zespole Luisa Enrique, na uznawanego za figuranta szkoleniowca spływają teraz splendory, a jeszcze nie tak dawno był w ogniu krytyki, odsądzany od czci i wiary.

W Barcelonie kaprysy Leo Messiego muszą być spełniane. Przed startem ubiegłego sezonu Argentyńczyk ponoć zechciał, by trenerem Barcy został Gerardo Martino, tak też się stało. Kiedy Barcelona w pamiętnym starciu z Rayo po pięciu latach i 316 meczach z wyższym niż rywal posiadaniu piłki uznała wyższość kopciuszka z przedmieść Madrytu, zwrócono się do Messiego, Leo odpowiedział, że akceptuje zmianę stylu gry drużyny, jednak opór stawiał Xavi i plan reformowania Barcy stał się mrzonką. Barca szermowała wciąż tiki-taką, która była czytelna dla drużyn już nawet niekoniecznie ze światowego topu. Teraz Barcelona już nie jest spętana ''zakleszczeniem'', jak Hiszpanie nazywali neutralizację tiki-taki, ale czy trener jest upoważniony, by poczytywać sobie to za osobisty sukces? Zdecydowanie widać, że w Barcelonie trenerzy nie mają charyzmy, na przestrzeni stulecia jedynym trenerem z charakterem był Pep Guardiola. Jednak również on wymyślił specyficzną formułę budowanie potęgi. Nie droczył się z piłkarzami, zachwalał ich. Swego czasu powiedział nawet:'' nie mogę wymagać od was więcej''. Upajanie się sukcesami było już przyczyną zapaści niejednego giganta, ale w Barcelonie po wsze czasy zadekretowali, by piłkarzy traktować nie kijem, a marchewką.

Zupełnie inaczej w Madrycie, tam drużyna budowana kilkudziesięcio-milionowymi nakładami wymaga surowej dyscypliny, warunków rygorystycznych. Zuchwałe gwiazdy trzeba postawić do pionu, bo w przeciwnym razie nastąpi eksplozja. Budowanie chemii między piłkarzami a trenerem to podstawa dążenia do celu. Burzliwe rządy Jose Mourinho jednak mimo ogromnego zawodu przyniosły kilka trofeów, przede wszystkim tytuł mistrzowski okraszony rekordową liczbą zdobytych pkt i goli, ale to wyjątki potwierdzające regułę. Dzisiaj Cristiano Ronaldo odnosi się do swojego rodaka lekceważąco i z ironią. Protekcjonalne predylekcje ''Special One'' zirytowały każdego, wszyscy się od niego odwrócili, ale człowiek, który w duchu przeklina siebie za ten cynizm, osiągnął swój cel. On wychodzi z założenia, że cel uświęca środki, ale czy w atmosferze gęstej od prowokacji i poniżeń można budować piłkarską wersję perpetuum mobile? W Chelsea Mou jest otaczany nabożną czcią, czyli może to na Bernabeu panuje jakiś zły klimat?

Carlo Ancelotti nie jest przywódcą jurnym, człowiekiem który zrówna z ziemią swoich graczy, jeśli ci zbezczeszczą markę Realu Madryt. Domorośli znawcy piszą, że nie może znaleźć sposobu na Atletico, z którym przegrał sześć meczów z rzędu, a może problem tkwi w zbyt łagodnym traktowaniu piłkarzy? Oczywiście Carletto musi być dla nich autorytetem, w końcu bogata kariera piłkarska i trenerska budzi podziw, jednak żeby świętować triumfy trzeba umieć futbolistami pokierować. Wyrzut w kierunku włoskiego szkoleniowca jest być może nazbyt śmiały, ale sądzę, że w zbyt małym stopniu odium spada na trenera. Drużyna przeżywa kryzys, płacić za to winien również szkoleniowiec. Proszę zwrócić uwagę, że gdy Barcelona była w potrzasku kalumnie sypały się na głowę Luisa Enrique. Czy mamy więc do czynienia z hipokryzją?

W Barcelonie nikt nie utyskuje, chociaż Luis Suarez zawodzi permanentnie. Do dziś nie zmienił swojego oblicza, nie uzyskał optymalnej formy. Cały czas seryjnie marnuje znakomite sytuacje, jednak kibice dają mu kredyt zaufania. Teraz doceniają, że oddaje się mrówczej pracy, nie jest pazerny na gole, zależy mu na wynikach drużyny. To zgoła odmienne podejście niż asów Realu Madryt.

Jeszcze do niedawna w Madrycie była idylla, teraz jest ponury nastrój. Atmosferę w Barcelonie i Realu oddają stosunki między piłkarzami. Kiedy Gareth Bale w meczu z Espanyolem odważył się strzelić na bramkę Papużek, Ronaldo wybuchnął złością. Wczoraj Leo Messi dał strzelać karnego Neymarowi, by ten przełamał swój impas w starciu z Villareal. Jakże to znamienne.

W tym zalewie medialnych informacji, ciągłych spekulacjach w obozie madryckim, jak i barcelońskim, uderzająca jest skrajność w opiniach. Niedawno wszyscy rozpływali się nad Realem Madryt, teraz strącają go w przepaść, natomiast Barcelona początkowo była obiektem drwin, teraz ma świat piłki u stóp.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej