czwartek 21 lutego 2019

0:0 Barcelony z Lyonem na wyjeździe to kolejny dowód na schyłkową fazę tej drużyny.  Jak można temu zaradzić, w jaki sposób pewni ludzie w klubie powinni przeciwdziałać, by przezwyciężyć te problemy Katalończyków? Co proponują kibice? Jeden z moich znajomych uważa, że jak najszybciej należy przeprowadzić rewolucję kadrową. Zdaje się, że inny wariant, jakikolwiek plan B nie wchodzi w grę, alternatywą może być już tylko permanentny marazm. Tertium non datur. 

Trener Valverde nie wykorzystuje potencjału swoich piłkarzy, co gorsza ostatnio dostał kredyt zaufania od władz klubu i w związku z tym będzie pracował z drużyną z Camp Nou jeszcze przez kilka lat. O zgrozo.
 
Wg jednego z kibiców Barcelony kluby hiszpańskie (szczególnie te topowe) na przestrzeni ostatnich lat funkcjonują w oparciu o dualistyczny model zarządzania, tzn. właściciele działają jak rozkapryszone dzieci, dysponujące na wyłączność kartą kredytową Billa Gatesa, a klub to taki plac zabaw oferujący szereg atrakcji, mogących spełnić ich chłopięce marzenia. Trener jest tu bardziej po to, by nie przeszkadzać piłkarzom. Jeśli już trafi się jakiś szkoleniowiec z temperamentem, swoimi zasadami, które chce kategorycznie wdrażać w życie, to w drużynie narasta bunt przeciwko takiemu trenerowi. Przypominam nieszczęsne losy Rafy Beniteza na Santiago Bernabeu.

 
Przyglądając się działaniom szefostwa klubu z Camp Nou, można wręcz odnieść wrażenie, że pan Bartomeu pragnie chce zarobić krocie, korzystać z profitów do woli, a sam klub traktuje jak instytucję, która jest dla niego fajną skarbonką. To wszystko wiąże się z pewnym mechanizmem funkcjonowania klubu. Zarząd przedłuża kontrakty skończonych już w wielkiej piłce gwiazdorów, oferując coraz wyższą gażę i nietykalność, którą zapewni im status postaci pomnikowych i brak rywalizacji w drużynie. Jak to osiągnąć? Mój kolega uważa, że to banalne – jego zdaniem wystarczy zatrudnić trenera-pomagiera bez charyzmy i pozyskiwać zastępy średniej klasy graczy, których zadaniem ma być usługiwanie ikonom klubu. Ci panowie chętnie zasilą szeregi drużyny, skuszeni bajecznym wynagrodzeniem. A odpowiedzialność i tak spada na tych największych. W Barcelonie dotyczy to Messiego. Przecież nikt nie będzie winił za niepowodzenia Vidala czy Boatenga. Bądźmy poważni…
Ja oczywiście mogę polemizować z tymi tezami mojego rozmówcy, przecież MU odbudowuje się pod wodzą nowego trenera właśnie dzięki temu, że Solskjaer pozwolił grać swoim piłkarzom. Pogba jest w szczycie formy, bo obecny menedżer z nim nie toczy bojów. Spójrzmy na Chelsea, Sarri ma problemy, nie może złapać kontaktu z szatnią, kibice sugerują władzom klubu, by może zatrudnić Lamparda, idąc w ślady Realu z czasów Zidane’a czy dzisiejszego MU. Trener z temperamentem czasami psuje atmosferę w drużynie. Dzisiaj słynna suszarka Fergusona nie dałaby pozytywnych rezultatów. Silny mental to przeszłość, dziś piłkarze są o wiele bardziej wrażliwi. 

Jeśli chodzi o Barcelonę, mój kolega jest zdania, że mobilizacja i kondycja są coraz gorsze, w końcu praw psychiki i biologii nie oszukasz, toteż wyniki sprawiają zawód. Ale obwoźny cyrk lata sobie po całym globie (a to podczas przedsezonowego tournee, a to w kluczowej dla losów mistrzostwa ligowej kampanii), przyciągając rzesze fanów, z których większość o piłkarskich realiach nie ma pojęcia, ale szczelnie wypełnia stadion, by obserwować dawnych mistrzów pamiętających reżim treningowy Guardioli.

 
Barcelona notuje obecnie tak wielkie zyski nie ze względów czysto sportowych, lecz wizerunkowych, wciąż dyskontując splendor, który spłynął na drużynę po triumfach sprzed lat.

 
Ja w ostatnim czasie często polemizowałem z moim zaprzyjaźnionym interlokutorem, oponując, gdy on postulował, by Barcelona zdecydowała się na tę rewolucję personalną? Dlaczego? Ponieważ nie lubię rewolucji, rewolucja kojarzy mi się z bestialstwem jakobinów czy innych bolszewików, moim zdaniem zmiany muszą się dokonywać na drodze ewolucji, stanowcze ruchy są potrzebne w obliczu głębokiego kryzysu, ale nie można pójść za daleko w tym procesie odnowy drużyny. Poza tym w jaki sposób miałaby się dokonać owa rewolucja?

 
Sęk w tym, że dzisiaj La Masia jest jakimś skansenem, reliktem i nie da się sukcesywnie wprowadzać do drużyny nowych graczy z akademii.
 
Regres formy Suareza może szokować, dość powiedzieć, że Urugwajczyk czeka na wyjazdowego gola w LM już trzy lata, w starciu z Lyonem El Pistolero był znowu beznadziejny. Nasz Pistolero z San Siro nieustannie przeprowadza kanonadę, za to barceloński łowca goli zwykle zapomina wyjąć rewolwer z kabury i szamocze się na boisku, wdając się w niepotrzebne dyskusje z arbitrem. Kiedy Messi ma słabszy dzień, ta drużyna jest kompletnie bezradna. To może niepokoić, ale przecież już wszyscy się do tego przyzwyczaili. W tym momencie przypomina się słynny transparent kibiców MU wywieszony przed meczem z Barceloną( uwaga- była to jeszcze Barca Guardioli). ,, No Messi, no problem”. Nic dodać, nic ująć. Dla rywali brak Messiego jest zbawieniem.

 
W tym tekście przedstawiam dwugłos, choć częściowo zgadzam się ze spostrzeżeniami mojego kolegi- kibica Barcelony. Niemniej tym razem on nie zgodził się z moimi argumentami, oto jego opinie: Rewolucja jest konieczna. Guardiola przeprowadził ją, gdy obejmował pierwszy zespół – pozbył się zawodników dotychczas stanowiących jego trzon, zastępując ich młodymi gniewnymi: wtedy dał szansę Messiemu, Pique, Inieście, Busquetsowi.
 
Valverde nie miał tyle odwagi, by dać szansę barcelońskiej młodzieży nie tylko w kopaninie ze szrotem do odstrzału we wstępnych fazach CdR? Pep je cochones, toteż stawiał na „Busiego” i Pedro; później wprowadził do drużyny Roberto, Rafinhę, Bartrę, Cuencę, Jeffrena, Tello…M. Woszczyło, przyznaje, że nie wszystkim z tego grona graczy się powiodło, ale kilku z nich zrobiło błyskotliwe kariery.
 
Mnie wypada się tylko zgodzić, że Valverde jest konserwatystą, który nie chce nic zmieniać w drużynie. Tak się bowiem składa, że trener Barcelony ma już pewną koncepcję, ustalony skład i tego będzie się trzymał, to będzie powtarzał z uporem godnym lepszej sprawy. Kibice mogą się zżymać, ale nic nie zmienią swoją merytoryczną krytyką, która w klubie jest odbierana jako dyskredytacja genialnego szkoleniowca, który da sukcesy Barcelonie. To przecież mrzonki.
 
Namiastkę wielkiego futbolu można teraz obserwować, oglądając mecze MC. Pep Guardiola wciąż funkcjonuje w piłce, ale jednak szkoda nam tej Barcelony, która w pewnym momencie się gdzieś zagubiła w wyniku złych decyzji trenera. Real Madryt jest teraz zuchwały dzięki nonszalancji i braku respektu wobec rywali Viniciusa, natomiast Barcelona jest apatyczna, bierna, nudna. Kiedy to się zmieni? Oby jak najszybciej, bo kibice tego dłużej nie zdzierżą.
 
 
 

niedziela 10 lutego 2019

Kibice Realu Madryt narzekają na grę swojej drużyny, mimo że w teorii nie mają podstaw ku temu, by krytykować piłkarzy Solariego. Liczba punktów się zgadza, Real wciąż jest w walce o tytuł mistrza Hiszpanii. Wczoraj potwierdził swoje aspiracje, pewnie pokonując Atletico 3:1. To mówi samo za siebie.

To nie jest przypadek. Real Solariego nie zachwyca stylem gry, nie należy do drużyn, które w każdym meczu po wyjściu na prowadzenie chcą błyskawicznie pójść za ciosem, by dobić rywala i ucieszyć kibiców. Futbol to dzisiaj przede wszystkim koncentracja na wyniku. Priorytety zmieniły się w Madrycie. Piłkarscy esteci  już parę razy w tym sezonie się żachnęli patrząc na to, co robią gracze z Bernabeu, ale gdy spojrzymy na liczby, okaże się, że ludzie przychylni Królewskim są może za bardzo wymagający. Przecież ta drużyna się zmienia, jest w fazie przebudowy. Solari żąda od swoich piłkarzy dyscypliny, jeśli ktoś nie chce się podporządkować, musi pogodzić się z rolą wiecznego rezerwowego. Taka przykrość spotkała Isco. Co z tego, że Hiszpan jest graczem błyskotliwym, skoro drużyna dotychczas rzadko miała pożytek z jego umiejętności. Asensio do niedawna miał status złotego dziecka hiszpańskiej piłki, tymczasem niewykluczone, że skończy jak Jese gdzieś na peryferiach wielkiego futbolu. Trener na niego nie stawia, bo gracz z Balearów nie jest tak karny i zaangażowany jak chociażby Lucas Vazquez, który stał się pewniakiem w wyjściowej jedenastce Realu. Ostatnio zresztą odpłacił się trenerowi za to zaufanie golem w El Clasico.

Real pozbył się gwiazdorstwa. Tercet BBC to już historia. Real przestał bić się z Barceloną o to, kto strzeli więcej goli. Dzisiaj piłkarze z Bernabeu bez zadęcia robią swoje. Karim Benzema wyszedł z cienia gwiazd, teraz to on lśni najjaśniejszym blaskiem, jest centralną postacią drużyny, niekwestionowanym liderem. Charyzmą bije go na głowę Sergio Ramos, ale jeśli chodzi o zarządzanie zespołem w trudnych chwilach to Francuz nie ma sobie równych.

W Madrycie skończyły się wymarzone czasy dla gwiazd, toteż Gareth Bale zaczyna mecze na ławce, na Bernabeu bowiem nikt nie jest faworyzowany. Rosną notowania Viniciusa, co jest symptomatyczne. Madryt szuka nowych bohaterów, ludzi, którzy znajdą motywację, by Bernabeu znowu przeżywało chwile chwały po kolejnych triumfach.

Solari ma swoje zasady i nie boi się ich wdrażać w życie. Kibice mogą twierdzić, że jest pragmatykiem, że przedkłada sam wynik ponad wszystko, ale może na finezję przyjdzie czas wkrótce. Na razie Real musi odzyskać swoją pozycję. Solari nie stawia na Marcelo, bo Brazylijczyk mimo swojej aktywności w ofensywnie myli się na potęgę pod własną bramką. Nie ma wytłumaczenia dla jego beztroskiej postawy w defensywie, facet dotąd właściwie nietykalny też może wylądować poza składem, jeśli jego nonszalancja prowadzi do straty goli, a warto w tym miejscu przypomnieć, że to m. in. Marcelo przyczynił się do straty gola w klasyku na Camp Nou w Copa del Rey. Solari nie jest szkoleniowcem, który będzie wyrozumiały dla doświadczonego obrońcy. Miałeś swoją szansę, zmarnowałeś ją, więc automatycznie czeka cię wypad z podstawowego składu. Sam się o to prosiłeś, bym postawił na innych.

W Hiszpanii zapanowała moda na ideę resultadismo. Trenerzy rezygnują z efektownej gry na rzecz wyników. Santiago Solari chyba należy do zwolenników tej koncepcji. Wczoraj zdał swój pierwszy egzamin w roli trenera Realu. 3:1 na stadionie Atletico to wielki sukces dla Królewskich. Oczywiście, błędy sędziowskie wpłynęły na rezultat tej konfrontacji. VAR w Hiszpanii niewiele daje, skandale sędziowskie wciąż są na porządku dziennym. Arbiter we wczorajszych derbach przyznał gościom rzut karny, mimo że faul miał miejsce poza szesnastką, nie uznał także gola strzelonego przez gospodarzy, mimo że była to sytuacja stykowa, trudna do oceny. Kiedy zostawimy te kontrowersje na boku, nadal trudno będzie nam kwestionować klasę piłkarzy Realu. Niby nie grają efektownie, ale wyjeżdżają z Wanda Metropolitano z trzema strzelonymi golami. To już jest godne podziwu. Real jeszcze namiesza w La Liga, w LM też może coś osiągnąć. Niektórzy za wcześnie spisali Królewskich na straty. Real to Real, ta drużyna tak szybko nie złoży broni.

 

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej