Wyposzczeni minionym sezonem naznaczonym traumatyczną posuchą trofeów, piłkarze Barcelony w nadchodzącej kampanii prawdopodobnie nie ustaną w zapale, by wynagrodzić rozjuszonym kibicom lojalność i wytrwałość w obserwacji piłkarskiej zapaści swoich idoli. Również Real Madryt stanie przed niebagatelnym wyzwaniem. Tym razem punktem docelowym królewskiego klubu będzie triumf na ligowym froncie.

[more]

Drużyna z Camp Nou do niedawna definiowana jako ósmy cud świata, coraz częściej zawodzi. Wycofuje się z placu boju, składając broń. Zapomina, że aby wygrać, trzeba najpierw przystąpić do walki. Świadomość własnych ograniczeń jest cechą ludzi pozbawionych wiary we własny sukces. Gracze Barcelony zdają się być nasyceni kolekcją trofeów zgromadzonych przed laty, mniemam że są usatysfakcjonowani ze swojego aktualnego statusu w europejskiej hierarchii.

Potrzebują od zaraz, jak ryba wody, trenera który ich zainspiruje do brawurowego odzyskania utraconej pozycji na kontynencie. Czy Luis Enrique okaże się odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu?

Piłkarze Barcelony powinni pamiętać, że nieruchome stanie w miejscu działa na ogół destrukcyjnie, drużyna wychodząc z takiego założenia, rozpoczyna marsz w głąb sportowego niebytu, kosztem planowanego wegetowania na określonej przez siebie niwie.

Oczywiście, szufladkowanie Barcelony jest grzechem niewybaczalnym, katalońska plejada gwiazd w zbyt znaczącym stopniu zasłużyła się dla futbolu, by teraz stawiać na niej krzyżyk. Wypada jedynie poddać w wątpliwość jej zagadkową przyszłość.

Aby zespół reaktywował jako twór genialny, trzeba go wystawić na próbę ognia, którą przetrwa lub której nie sprosta. Radykalne zmiany są konieczne i nieuchronne, jednak nie tyle w składzie personalnym, co w dogmatycznej na dziś filozofii gry. Już Gerardo Martino starał się konfigurować, korygować, doskonalić chropawą od dłuższego czasu tiki-takę, ale w końcu został odsunięty od steru, co akurat nie powinno być rozpatrywane w kategorii błędu katalońskich decydentów, bowiem argentyński trener miał plan, lecz nie potrafił go wdrożyć w życie.

Teza głosząca, że piłkarze Barcy są ,,wyniszczeni'', jest abstrakcyjna. W mojej opinii dotyczy jedynie Xaviego Hernandeza, który z coraz większym zakłopotaniem sprawuje honory dyrygenta barcelońskiej orkiestry symfonicznej. Kiedyś był dyżurnym solistą w tej trupie, dzisiaj jest jednym pośród wielu. Andres Iniesta natomiast znajduje się w kwiecie wieku, Leo Messi z pewnością nie zniesie w dłuższej perspektywie zuchwale dzierżonej przez znienawidzonego Cristiano Ronaldo pozycji numer jeden w elicie futbolowych elit. Wobec tego genialny Argentyńczyk jest w stanie znów zionąć swoją niebywałą moc. Utrzymanie się na szczycie jest czasami trudniejsze niż wspięcie się na Olimp, ekipa Barcelony pozwala nam się o tym przekonać.


niedziela 25 maja 2014
Pointą dla efemerycznego okresu uwznioślenia Atletico Madryt był lizboński finał Ligi Mistrzów. Żołnierze Diego Simeone tym razem zostali straceni,ale czy honorowa porażka z bardziej utytułowanym rywalem zza miedzy, dotychczas zwyczajowo upokarzającym objawienie sezonu 2013/14 w europejskim wyścigu piłkarskich zbrojeń dokumentnie bagatelizuje wcześniejsze pasmo zwycięstw kopciuszka z Vicente Calderon?

[more]

     Zapewne. Selektywność, zacietrzewienie i powierzchowność są nieprzepartą mantrą, nadającą negatywny wydźwięk pozornie rzeczowym rozważaniom na temat układu sił w klubowej piłce. Nie zdążymy mrugnąć okiem, zanim drużyna jednogłośnie wynoszona na piedestał przez eksperckie audytorium zostanie tendencyjnie zmarginalizowana pod pretekstem porażki kładącej się cieniem na całym sezonie. Spójrzmy na przykład Bayernu Monachium, klęska w tegorocznym półfinale Champions League zsunęła lawinę krytyki na Pepa Guardiolę i sygnowany przez niego projekt ,,Barcelony bis''. Dwa nieudane mecze przekreśliły bezmiar wcześniejszych dokonań bawarskiego kolosa, czy słusznie, to temat na zupełnie inną opowieść, osobiście sądzę że nie, aczkolwiek nie przeczę, iż sam upatrywałem i upatruję w ,,madryckim monologu'' zaczątek impulsu do zmian na Alianz Arena. W sporcie granica między porażką a sukcesem jest umowna, często prawie niezauważalna.

   Z punktu widzenia Atletico wynik 1:4 jest rozczarowaniem, ale nie katastrofą. Drużyna Simeone doszła do ściany, już nie będzie piąć się w górę, teraz zacznie opadać coraz niżej.

  Atletico przeciwstawiało się wczoraj Realowi na miarę swoich możliwości, w pierwszej połowie utrzymując w ryzach perfekcyjnie zorganizowaną linię obrony i nadspodziewanie obejmując prowadzenie w swoim stylu, gol nie był efektem geniuszu jednego z piłkarzy, a sprytu i zaskoczenia. Ot, obraz Atletico w miniaturze. W drugiej części spotkania spotkania Królewscy długo bili głową w mur, ale w końcu sforsowali żelazną defensywę rywala, zdradzającego symptomy zmęczenia. Gol dla Realu był kwestią czasu, piłkarze Atletico słaniali się na nogach, nie mając siły na kontratakowanie, wyczerpani pierwszą połową, zaprzepaścili wszystko, co wypracowali przed przerwą.

  Finał w Lizbonie długimi fragmentami był toczony w zawrotnym tempie, miał swoją dramaturgię, ale często emocje wyzwalał chaos i nonszalancja, a nie wyborna jakość futbolu. Obie drużyny nie specjalizują się w ataku pozycyjnym, więc przewaga Realu w tym elemencie gry okazała się kluczowa dla losów rywalizacji. W drugiej połowie Królewscy stłamsili Los Colchoneros, nie pozostawiając im złudzeń jeśli chodzi o końcowe rozstrzygnięcie. 4:1 to zbyt wysoki wymiar kary dla Atletico, futbol jednak jest okrutny, mściwy i bezwzględny wobec słabszych ogniw.

  Cristiano Ronaldo nie sprostał roli lidera drużyny, dyrygującego madryckim gwiazdozbiorem, ale i tak na osłodę wbił bramkę z karnego, pogłębiając nostalgię piłkarzy Simeone. Ronaldo zwykle rozgrywa swój własny mecz w meczu, tym razem niekorzystny wynik zobligował go do interakcji z partnerami, szczególnie zaimponował fantastycznie wyprowadzając na wolne pole Garetha Bale'a, gol wtedy wisiał na włosku. Tak czy inaczej od Portugalczyka wymagamy więcej, jako naczelny egoista powinien pokazać próbkę swoich firmowych,,fajerwerków'', jednak Ronaldo nie pokazał nic.

  Atletico Madryt w tym sezonie sukcesywnie obalało mit klubu ''sufridores'', czyli wieloletnich cierpiętników, skazanych na dożywotnią zagładę i drogę przez mękę. Atletico po raz pierwszy w historii wyszło z cienia Realu, pytanie czy zarazem nie po raz ostatni?


W fascynującej kampanii o obronę mistrzowskiego prymatu sinusoida barcelońskich rozterek zakreśliła kształt konwulsji kolosa chwiejącego się na glinianych nogach przed epokowym poskromieniem.

[more]

Barcelona jest w odwrocie, stąpa po krzywej opadającej, balansując na krawędzi przepaści.    

Debata nad końcem futbolowych dynastii bywa czasami aktem chorobliwego masochizmu, zakorzenionego w głowach nienawistników, złorzeczących najwspanialszym tuzom swojej ukochanej dyscypliny sportu. Rzeczeni złośliwcy często wyolbrzymiają wagę konkretnej sprawy, jednak w przypadku megagwiazd Barcelony z pełną odpowiedzialnością można mówić o obiektywnym i rzetelnym sądzie.                                                                                  

Na Camp Nou zachodzi naturalna kolej rzeczy, następstwem zwycięstwa jest porażka, im częściej drużyna wygrywa, tym bardziej przybliża się do zaznania goryczy niepowodzenia. Kultowy styl gry złożony z kompilacji dziesiątek ''mikro-podań'' jest częścią tradycji, której ekipa Barcelony pozostaje wierna. Jednak ostatnimi czasy irytuje chyba nawet najbardziej zapamiętałych pochlebców myśli taktycznej katalońskiego potentata, gdyż ze środka do wykonania celu zmienia się w cel sam w sobie.                                                                

Nawet w dzisiejszym starciu wagi ciężkiej drużyna Martino ''nie zawdzięcza'' brzemiennego w skutki remisu nieomylności systemu, a przejawowi geniuszu jednostki. Alexis Sanchez zdobył gola stadiony świata, gola na miarę imponującego obiektu położonego w malowniczej stolicy Katalonii. Kapitalna parabola wykonana przez Chilijczyka była sumą szczęścia i indywidualnych umiejętności wzmiankowanego piłkarza, a nie efektem wypracowanego schematu gry. Być może wówczas mieliśmy do czynienia z namiastką tiki-taki, nieistotne, najważniejsze jest to, że nie dość, iż restrykcyjna taktyka Barcelony została rozpracowana dogłębnie, to jeszcze poza nią gracze Martino nie zdobyli się na wymyślenie bardziej nowatorskiej koncepcji stworzenia zagrożenia pod bramką Atletico. Gra Barcy jest aż tak bezskuteczna, że statystycy rejestrując najciekawsze okazje do zdobycia gola, muszą uwzględniać uderzenia głową, będące piętą achillesową tej drużyny od lat. W dzisiejszym meczu na bramkę Rojiblancos główkował Pedro Rodriguez, co po części jest winą Daniego Alvesa, który nałogowo nonsensownie wstrzeliwuje piłkę w środek pola karnego, obrońcy rywali zaczynają zostawiać go bez opieki, widząc tę systematycznie utrwalaną niefrasobliwość kadrowicza brazylijskiej drużyny narodowej.                                                                                                    

Piłkarska reprezentacja Polski cierpi na brak jakiejkolwiek filozofii futbolu, zespół Barcelony tę filozofię posiada, ale doskwiera mu wykluczenie wariantywności w sposobie gry. Na Camp Nou świat się kończy w granicach jednego modelu ataku pozycyjnego, taktyczna wstrzemięźliwość jest zmorą Barcy od mniej więcej dwóch lat. Już najwyższy czas, by wreszcie ktoś nad tym zapanował.


sobota 3 maja 2014

Czy zasiadający za sterami Barcelony trener Gerardo Martino na odchodne zostawi za sobą spaloną ziemię,albo-jak kto woli-niczym tchórz opuści tonący okręt? Niewykluczone. Fregata argentyńskiego szkoleniowca wpłynęła właśnie na wody zlokalizowane po ciemnej stronie Księżyca, pytanie czy zacumuje tam na stałe? Powie ktoś, odpowiedź jest banalna, ale czy aby na pewno, przecież z lekcji historii wiemy, że nawet wszechpotężny Napoleon Bonaparte w końcu poniósł wiekopomną porażkę, w bitwie pod Waterloo, również w futbolu ktoś inny niż kataloński mocarz może podjąć wyzwanie konkwisty szeroko rozumianego imperium. Barcelona, by utrzymać się w nielicznym gronie drużyn kultowych i zagwarantować sobie nobilitujące miano zespołu wszech czasów musi zostać bezzwłocznie zrewitalizowana, oczyszczona z pewnych dolegliwości drążących ją w ostatnich latach. Bez dwóch zdań jest to problem złożony, toczący jak gangrena nadwerężonym ciałem obolałego pacjenta. Zacząłem swoją notkę od generalizowania, zwykle skupiam się na ściśle meczowej analizie, więc podtrzymam tę regułę w dalszym ciągu i po dość długim wstępie przechodzę do omówienia dzisiejszego pojedynku. Barcelona podzieliła się punktami z drużyną desperacko walczącą o utrzymanie w La Liga, to był mecz o tak zwane sześć punktów. Barca remisując, udaremniła swoje i tak już czysto śladowe aspiracje sięgające ku mistrzowskiemu tytułowi. Zdobyła zaledwie jednego gola, do objęcia prowadzenia w batalii doprowadził błysk geniuszu Daniego Alvesa, czyli równoznaczność wybryku natury, równie przytomnie błyskotliwego zagrania reprezentanta Brazylii, wycofującego piłkę do pozostawionego bez opieki Leo Messiego, by ten dopełnił formalności, wykonując niczym kat wyrok na wyprowadzonych w pole obrońcach rywali możemy doczekać ponownie jedynie śniąc. Alves zaliczy jeszcze niejedną asystę, wszak mimo iż jego centry są bluźnierstwem poważnego futbolu, ima się ich notorycznie, w końcu stawiając na swoim. Przykład? Mecz z Getafe i dwa gole, notabene ratujące Barcy skórę. Leo Messi znów zakleszczył się w gąszczu nóg przeciwników, nie angażując się dostatecznie w grę zespołową, kiedy bodajże Pedro zdjął mu piłkę ze stopy, sfrustrowany Argentyńczyk bąknął tylko coś pod nosem. Może ktoś Lionelowi powinien wytłumaczyć, że gole są naturalną konsekwencją skutecznych ataków,a nie tylko rezultatem tymczasowych przebłysków zainteresowanego. Oczywiście ta swego rodzaju pazerność na gromadzenie w dorobku trafień garściami ma również swoje zalety, opinię tę artykułuję na podstawie sytuacji, w której Messi, stojąc na z góry straconej pozycji, zdążył dobiec jeszcze do piłki, co prawda, nie posłał jej ostatecznie do siatki, ale tak czy inaczej był o mały włos od wpisania się na listę strzelców. Tak więc, reasumując,Barcelona przegrała w tym sezonie wszystko, co miała do przegrania, teraz ciekawi nas jak szybko wstanie z kolan po okresie bolesnego upadku.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej