Finał LM w Mediolanie nie był spektaklem, piłkarską ucztą. Nie był to mecz bardzo wyrafinowany taktycznie, ale też trudno mówić o porywającym widowisku obfitującym w kunszt i finezję. Altetico przyzwyczaiło się cierpieć. Tym razem jednak cierpienie Colchoneros nie było permanentne, ale to Real zdobył undecimę.

Jak pewnie wszyscy czytający ten tekst wiedzą, wiele lat temu do Atletico przylgnęła łatka ''pupas'', czyli pechowców. Spotkałem się też z określeniem ''sufridores'', są to ludzie cierpiący. Nie chcę uciekać w banał, tym bardziej, że już nie raz pisało się o tym, ale Atletico przełamało swój kompleks. Ma tylko jeden problem, o ile w lidze hiszpańskiej regularnie pokonuje bardziej utytułowanego rywala, to w Europie kiedy mierzy się z Realem, przeżywa cierpienie.

Atletico nie powtórzyło błędów sprzed dwóch lat, kiedy to straciło gola w doliczonym czasie gry i w dogrywce pozwoliło się zmieść z murawy graczom Realu. Atletico przegrywało dość szybko. Real był drużyną lepszą, ale po zdobyciu gola nie chciał już szarżować, dał sobie spokój z atakami i to Atletico zaczęło być stroną przeważającą. Griezmann miał sytuacje, ale w drugiej połowie zmarnował karnego. Saul był w niezłej formie, a Carrasco, który, jak pamiętamy, dał się we znaki już Barcelonie, najbardziej chyba zalazł za skórę graczom Realu spośród wszystkich wojowników Diego Simeone. Nie wiem czy to był taki as wyciągnięty z rękawa przez Simeone, w każdym razie mnie bardzo zdziwiło to posunięcie Argentyńczyka, sądzę, że powinien od pierwszej minuty dać szansę Carrasco.

Ronaldo nie istniał, ale w karnych to on został bohaterem. Atletico pokazało, że umie grać w piłkę, nie było może dużo wirtuozerii, artyzmu, takie zwykłego piękna, ale to nie tylko pasja, furia, zawziętość i determinacja. Dziś trudno sprowadzać grę Atletico do woli walki, to byłoby duże uproszczenie. Przez te dwa lata Colchoneros niesamowicie się rozwinęli. 

Cristiano Ronaldo staje się drugim Zlatanem. Szwed jaki jest, wszyscy wiemy. Obaj mają wielkie ego, są pyszni, nadęci, aroganccy. Ale na czym ta analogia polega? Ronaldo w najważniejszych meczach zawodzi ustawicznie. Właściwie w ostatnim czasie we wszystkich meczach, w których gra szła o coś dużego, Portugalczyk wypadał co najwyżej przeciętnie, z wyjątkiem tego meczu z VFL, kiedy popisał się hat trickiem.

Przed meczem zastanawialiśmy się, kto jest lepszym bramkarzem, bo naprzeciw siebie stanęli dwaj znakomici fachowcy. Jednak Jan Oblak znowu pokazał, że rzuty karne to jego koszmar, przekleństwo. W konkursie jedenastek Słoweniec zachowywał się jak czwartoligowy patałach, a nie zawodnik wielkiego klubu, jakim jest Atletico. Z trudem przychodziło my wykonać jakąkolwiek interwencję, nie mówiąc o obronie strzału.

Warto dodać, że kibice Realu przed finałem się zastanawiali, czy Simeone nie przygotuje kolejnej rzezi, czy jego banda zakapiorów nie skopie gwiazd Realu. Wydaje mi się, że to gwiazdorzy Królewskich zachowali się bardzo niewłaściwie. Ramos powinien wylecieć z boiska, a Pepe za nieudolne aktorstwo również winien dostać kolorowy kartonik.

Atletico miało na swojej drodze do finału poważne przeszkody. Znalazło jednak sposób na wielkie strzelby Barcelony, słynny tercet MSN, później dało radę Bayernowi, czyli kolejnej plejadzie gwiazd europejskiego formatu. Realowi jednak nie sprostało. Zidane więc może być spokojny, grał o posadę. Co ciekawe Simeone rozważa odejście z Atletico. To byłby ogromny błąd. Stworzył przecież na Calderon legendę, jest tam kochany, a największą gwiazdą Colchoneros jest właśnie on. W Atletico, w przeciwieństwie do kolosa z Bernabeu nie ma bohaterów jednostkowych, tam występuje jedynie bohater zbiorowy.

To był fenomenalny sezon LM. Atletico dało nam wiele frajdy. Pamiętamy fantastycznego gola Saula w meczu z Bayernem na Vicente Calderon, zażarte boje z Barcą i właśnie Bawarczykami, a także wczorajszą bratobójczą rywalizację, która potwierdziła hiszpańską dominację w Europie.

 


Finały Pucharu Niemiec i Copa del Rey za nami, nie były to porywające widowiska, tylko pełne kunktatorstwa, zachowawczości i wyczekiwania na tę jedną szansę, jednego gola potyczki taktyczne, piłkarze Bayernu, Borussi, Barcelony i Realu powinni się wstydzić. Takie ekipy, bezlik gwiazd europejskiego formatu, ale na boisku jedna wielka nuda. 

Dlaczego nie było piękna, a nawet pasji i furii trochę brakowało? Media odliczają dni do Euro we Francji, w tym samym czasie będzie odbywała się rywalizacja w Copa America, więc piłkarze zapewne w obawie przed kontuzjami oszczędzali się. Tak sobie to tłumaczę. Ale co ciekawe, choć mecze nie były wspaniałymi spektaklami, znalazłem sporo materiału do analizy i przemyśleń. Sezon klubowy się zakończył, pewne podsumowania aż prosi się zrobić.

Pisałem o tym wiele razy, ale powtórzę się, bo po prostu trzeba. ,,Danke Pep'' to słowa, które skierowali kibice Bayernu do odchodzącego trenera. Fani drużyny z Alianz Arena mogliby czuć zawód, w końcu Guardiola nie dał im triumfu w Champions League, a miał trzy lata na powtórzenie dokonania Juppa Heyncessa. Tak, tak, Niemiec nie tylko upokorzył Barcelonę Tito Vilanovy, on także sięgnął po Puchar Europy na koniec pracy z piłkarskim FC Hollywood. Myślę, że sympatycy Bayernu wyrażają wdzięczność wobec Pepa za to, że fundamentalnie zmienił styl gry drużyny. Bayern to klub od lat słynący z rozsądnej, pragmatycznej polityki transferowej, jego finanse są stabilne, monachijski gigant nie ma tak horrendalnych długów, jak Real czy Barca. Co cechuje jeszcze Bawarczyków? Przykro mi, ale muszę to napisać:buta, arogancja, wyniosłość, a czasami nawet straszne chamstwo i bezceremonialność. Te cechy upodabniają Bayern do Legii, zresztą drużyna z Alianz Arena jest w równym stopniu nielubiana w swoim kraju, jak zespół z Łazienkowskiej w Polsce. Ważne, że Bayern nie ma swojego Czerczesowa. Guardiola jednak wykazywał się dużą klasą, ogładą, pokorą. Pamiętamy jego ,,starcia'' z Mourinho jeszcze kiedy prowadził Barcelonę, Portugalczyk atakował Katalończyka i jego zespół zajadle, cynicznie, perfidnie, zadając ciosy poniżej pasa, znamy tę historie doskonale, a kto nie zna, niech sobie poczyta w książkach o Barcy i Realu. Ale odszedłem trochę od tematu, moja myśl została poszerzona o dodatkowe wątki, a gdzie jest sedno? Owóż kibice Bayernu pokochali Guardiolę z jednej prostej przyczyny. Pep bowiem sprawił, że Bawarczycy będący dotąd maszyną, walczący do końca, jak to Niemcy, wdrażali się w coś na kształt tiki-taki, to była niemiecka wersja tiki-taki. Brzmi to może dziwacznie, niezbyt przekonująco, ale istotnie tak to wyglądało. Ten pomysł nie wypalił. Mueller czy Lewandowski nie sprawdzili się w grze kombinacyjnej, jednak nie ulega wątpliwości, że Bayern nigdy nie grał tak finezyjnie, choć gdyby ktoś chciał być nieugiętym krytykiem, broniącym swoich racji rękami i nogami, to może rzucić, że żadna to finezja, wirtuozeria etc. W jednej z książek o Barcelonie przeczytałem, że tiki-taka to przede wszystkim świetna idea gry defensywnej, redukuje bowiem możliwości straty gola do minimum, nie polega na robieniu sztuczek, jakichś piłkarskich hokus pokus i czary mary w stylu Neymara, tylko na dopracowaniu umiejętności zespołowych. Drużyna też staje się maszyną, bo realizuje pewien system, nie ma wielkiej swobody, w przypadku Barcelony wczesnego Guardioli to działało na wszystkich rywali, ale już Gerardo Martino sparzył się na tiki-tace, bo zespół stał się niewolnikiem tej ideologii. Bayern nie został ''zniewolony'' przez tiki-takę, oj nie, on po prostu nie miał wykonawców, co nie zmienia faktu, że kiedy Barca przechodziła taktyczną ewolucję, o rewolucji jednak nie można mówić, bo to DNA Barcy, ten gen barceloński jest w Inieście chociażby, Messi jest znacznie bardziej uniwersalny, ale potrzebował Neymara, który go odciążył, choć paradoks polega na tym, że miniony sezon był bardzo przeciętny w wykonaniu brazylijskiego asa. Neymar umie się zakiwać, ale jak już podkreślałem, on dodaje magii grze Barcy, jest wiodącym wirtuozem w drużynie z Camp Nou. Messi stał się pragmatyczny, wyrachowany. Pamiętamy czasy Rijkaarda, kiedy Leo był nonszalanckim, beztrosko ganiającym za piłką skrzydłowym, który dokonywał rzeczy wielkich, jak niezapomniany gol w meczu z Getafe, ale często się gubił, nie miał tego zmysłu taktycznego.

Dziś Messi jest piłkarzem kompletnym. Zachwycamy się nim non stop, ciągle tylko dostaje laurki, pochwały. Ale on już ma swoje lata, ten sympatyczny, niepozorny chłopak z Rosario wyrósł nie tylko na ojca sukcesów Barcelony, on już jest ojcem małego Thiago. To dorosły 30. letni facet, nie długo skończy z piłką, miejmy to na względzie. Zatem już nie ma tej wielkiej pasji, tego zacięcia charakteryzującego młokosów. Neymar pali się do gry, ma bzika na punkcie futbolu, Leo już tak się nie ekscytuje kopaniem piłki, ''nie grzeje' go to. Ale jego boiskowa inteligencja nie podlega żadnym dyskusjom ani polemikom, to jest mistrz w swoim fachu. Słowa te trącą banałem, owszem, to truizm, ale pisanie o Messim paradoksalnie jest szalenie trudne, perorować o geniuszach bez sztampy, to spore wyzwanie. Znamy te niekończące się porównania Messiego do Maradony, Argentyńczyków polaryzuje debata o tych dwóch wielkich piłkarzach. Nie sposób rozstrzygnąć bez cienia wątpliwości, który był lepszy. Jedno jest pewne, Messi dzisiaj nie jest drugim Diego. Oczywiście nie będę się mądrzył o grze El Pelusy, wszak nie było mi dane oglądać jego popisów z racji wieku, ale różne opisy, relacje, także filmiki dały mi pewien obraz tego gracza i dochodzę do konstatacji, że Messi jest teraz czołowym playmakerem, mediapunta. A może inaczej wypada to ująć? Hiszpanie określają pewien typ piłkarza jako todo campista, jest to de facto człowiek od wszystkiego, tak należy zdefiniować nową rolę Messiego w Barcelonie. Leo jest liderem swojej drużyny i właśnie to różni go od Ronaldo, który bez kolegów z ofensywy od dobrych dwóch lat raczej nie potrafi błyszczeć. Jego przerzuty do skrzydłowych czy prostopadłe zagrania stały się już kultowe. To niewiarygodne, ale Messi przestał czarować zjawiskowymi golami, teraz ową zjawiskowość przejawia, podając. Messi przełamuje zresztą pewne stereotypy, piłkarskie tabu. Przez lata przyjęło się, że sławimy graczy odpowiedzialnych za strzelanie. Ci, którzy dają drużynie gole, są na ustach zdecydowanej większości kibiców i ludzi mediów. Tak to już jest. Wytrawnych kibiców ze znawstwem futbolu brakuje, obrodziło natomiast całymi zastępami ,,kanapowych kibiców'', którzy trywializują istotę futbolu do posyłania piłki do siatki. Ja zawsze ceniłem wielkich graczy, jak Xavi, Iniesta. Dziś w Realu cenię wcale nie Ronaldo i to nie dlatego że mam jakiś problem z narcyzem z Portugalii. Mam nadzieję, że zaraz nie zostanę zmieszany z błotem, taka prawda, narcyz, arogant, bufon, grubianin, introwertyczny i potulny Messi jest jak postać z kreskówki, niewinna, wzbudzająca na pierwszy rzut oka politowanie, ale po zapoznaniu się z tym, co robi na boisku kibic patrzy na niego z otwartymi ustami. Bo to jest facet, który nie wygaduje bzdur i dyrdymałów na okrągło, on nie musi mówić, żeby rozprawiali o nim inni. On przemawia, czyniąc futbol piękniejszym z piłką przyklejoną do stopy. A w Realu kogo cenię? Jamesa, szkoda, że tak niefortunnie potoczyły się jego losy, w pierwszym sezonie ciągnął Real aż do półfinału LM z Juventusem, w tym tymczasem był fatalny. Nie czarujmy się.

Messi jest wyjątkowy. Mourinho kazał na siebie mówić ,,The Special One'', tymczasem taki status śmiało można by nadać Messiemu. To fascynujące, że człowiek, który urzeka swoim piłkarskim kunsztem od tylu lat stale się rozwija, ewoluuje. Dopiero dziś widzimy, jakim jest specjalistą w dziedzinie rzutów wolnych. Potrafi tak wypieścić piłkę, tak wymierzyć strzał, że klękajcie narody. A jeszcze nie tak dawno liczne grono zwolenników wielkiego Cristiano nie mogło wyjść z podziwu nad jego ''spadającymi liśćmi''. Ale Portugalczyk nagle zapomniał jak to się robi i Messi go dziś bije na głowę pod tym względem. Natura obdarzyła go talentem wyjątkowym, ale w jego przypadku sprawdza się twierdzenie, że człowiek musi się realizować przez całe życie, w przeciwnym razie bowiem łatwo będzie mu się stoczyć nawet na samo dno. Tyle lat zajmowała nas rywalizacja Ronaldo z Messim, więc można mieć przeczucie pesymistyczne, że kiedy skończy się ich panowanie w świecie futbolu nastąpi czas bezkrólewia. Chyba, że Neymar podoła wyzwaniu i będzie kolejnym wcieleniem boga futbolu. Nie dawałbym mu jednak zbyt dużych szans. Niestety. To nie ta półka.

Barcelona podobnie zresztą jak Bayern przez lata była klubem opierającym swoją potęgę na wychowankach. La Masia obrosła legendą, zyskała sławę instytucji piłkarskiej, która z największą efektywnością wydawała na świat gwiazdy futbolu pełną gębą. Obecnie La Masia nie jest ,,kuźnią talentów'', barcelońską fabryką, jak to określają Hiszpanie. Dokonał się pewien przełom. Joan Laporta, Johann Cruyff to byli ludzie pielęgnujący pewne tradycje, później jednak zabawki do rąk wziął skorumpowany do cna Rosell i jego poplecznicy i Barca stała się piłkarską korporacją. W Realu wiemy, jak to wygląda. W każdym oknie transferowym wywabia się mamoną z wielkich klubów ,,wschodzące gwiazdy'', a później piłkarze z taką etykietką nie potrafią sprostać oczekiwaniom i presji, a to kończy się często ich wylotem z Santiago Bernabeu. Dotyczy to chociażby wspomnianego już w tym tekście Jamesa. Polityka transferowa Królewskich przyprawia o żałość. Mesut Ozil trafił w pewnym momencie na czarną listę Mourinho, bo zaczął kaprysić, szlajać się po nocnych klubach, zabawiać z dziwkami. W piłkę grał nieźle, ale różne wyolbrzymiane do absurdu ekscesy czy raczej ''ekscesiki'' przyczyniły się w znacznej mierze do jego odejścia z Bernabeu. To nic, że miał najwięcej asyst przy golach Ronaldo, to nic, że w Arsenalu obok Sancheza jest teraz jedynym graczem, który ma prawo mieć aspiracje do tytułu mistrza Anglii. Ale Barcelona przez lata konserwatywna, tradycjonalistyczna, jak to się w dyskursie przegranych elit politycznych naszego państwa nazywa ''nienowoczesna i niepostępowa'', w pewnych kwestiach poszła drogą odwiecznego przeciwnika. A propos tych nawiązań do polityki, można powiedzieć, że Real był zawsze takim establishmentem piłkarskim, natomiast Barca stała na czele tzw. sił antysystemowych. No ale zdarzył się pewien znaczący przypadek, co się zwie Luis Suarez. El Pistolero, jak go nazywają w ojczystym kraju, został sprowadzony za grube miliony do Barcy. Mnie on nie przekonuje, ale mimo że często się po prostu ośmiesza, to jednak po sześciu latach hegemonii Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, którzy walczyli między sobą o Trofeo Pichici, to on wreszcie został królem strzelców. Brawo dla Urugwajczyka, wprowadził on poza tym do gry Barcelony takie aspekty futbolu stricte angielskiego, pamiętamy gola z meczu z Atletico czy jeszcze jednego, którego strzelił w pierwszym sezonie Luisa Enrique. To były gole zdobyte po długich zagraniach, wcześniej Barca nie podejmowała się czegoś takiego, to była dla niej abstrakcja, brzydota, coś niestosownego, w końcu zaburzało harmonię, było za bardzo ,,szalone''dla tej uporządkowanej tiki-taki. Enrique porzucił taką apologię piłki cudownej, niepowtarzalnej, ''och ach i kochajmy się'', wprowadził trochę takiej ''męskiej'', ''brudnej'', walecznej, ale nie w tak skrajnej postaci jak w Atletico, typowej właśnie dla Premier League gry, dla jednych może prostackiej. Ale cóż, nie można tylko pieścić piłki, czasami trzeba wypróbować coś bardziej przyziemnego niż nieskończona wymiana krótkich podań. To kolejny dowód na to, że futbol faktycznie stanął na głowie. Ideolodzy katalońscy, jak chociażby pionier tiki-taki Johann Cruyff przyjęli reformy tiki-taki z pewnym rozgoryczeniem.

Poświęciłem sporo miejsca Messiemu, ale może dodam jeszcze, że znalazłem naprawdę szalenie ciekawy passus w najnowszej książce o Guardioli. Pep, który uzewnętrznia swoje uczucia bardzo ekspresyjnie, wszyscy widzieliśmy jego szczere łzy po tym, jak na koniec swojej przygody z Bayernem sięgnął po triumf w Pucharze Niemiec, dopuścił się czegoś, co jest niepodobne do niego. Wyczytałem tam, że Guardiola poświęcił Eto'o, Bojana i Zlatana po to, by właściwie mógł przebiegać rozwój Messiego. Ten grzeczny szkoleniowiec z zapadłej mieściny Santpedor, z podejściem ojcowskim do piłkarzy zdobył się na taką brawurę, ciekawe, prawda? Ale to też pokazuje jego wielkość, nie miał litości, jednak dzięki temu jego Barca święciła historyczne triumfy.

Barca przepłaciła za Suareza. Ciekawe, kto teraz przepłaci za Zlatana. Ostatnio bardzo spodobały mi się słowa o egocentrycznym Szwedzie z bośniackimi korzeniami. Otóż ktoś napisał, że ''Zlatan zdobywał gole niemożliwe do zdobycia, ale jego problem polega na tym, że nie potrafił zdobywać tych prostych''. No właśnie, strzelił parę rzadkiej urody goli, ale w najważniejszych meczach zawodził strasznie. Jego fenomen mnie śmieszy.

PS. Aha, to co mnie irytuje, śmieszy, czasami też wkurza, to bardzo wyraźnie widoczna u wielu publicystów zresztą nie tylko sportowych skłonność do przesady. Spotkałem się już nieraz, jak pewnie wszyscy, którzy lubią o piłce czytać ze zjawiskiem, które określiłbym jako ,,permanentny zachwyt'', jest to rozpływanie się w rozmaitych peanach nad drużynami, piłkarzami. Ileż to ja się naczytałem o wielkiej Barcelonie, używano tylu określeń, by opisać tę wielkość, że czasami to było aż kuriozalne. Skądinąd sam czasami ''prowadzą taką narrację'', jak to się ostatnio zwykło mówić w medialnym przekazie, ale są pewne granice, po których przekroczeniu człowiek naraża się na śmieszność i kpiny. Zauważyłem też, że publicyści pozwalają sobie na więcej, felietony mogą być przestać być aktualne za kilka dni, ważne żeby wywołać burzę, sprowokować, liczą się ''lajki''. Ja mam trochę inne podejście do sprawy, tekst może przeczytać mnie osób, liczy się tylko to, by być autentycznym, wiarygodnym w tym, co się piszę. Ja futbol zacząłem traktować na chłodno, z pewną rezerwą, nie ma co się ekscytować grą jednego czy drugiego półgłówka, bo w większości piłkarze to przecież idioci. Dlatego tak rzadko oglądam polską ligę, skądinąd podziwiam nad wyraz tych którzy rodzimą kopaninę traktują poważnie a nawet są w stanie się tym marnym produktem świetnie przedstawionym przez Canal+ zachwycać. A ja wolę oglądać rzeczywiście poważną ligę, bo tam idiotów jakby mniej, widać jakąś wizję i koncepcję. Ale o co mi chodzi. Barcelona była opiewana przez długi czas, nagle powinęła się jej noga i koniec z takim przedstawieniem rzeczywistości, teraz nagły przechył w drugą stronę. Ze skrajności w skrajność. Zresztą dotyczy to również polityki, może nawet w większym stopniu. Trwa ciągła nawalanka, bez argumentów, merytorycznych uwag, tylko opluwanie, nienawiść, pogarda, plwociny. Krzyki i wrzaski o jakichś reżimach, dyktaturze, bolszewikach itd. Jak tak można? A ludzie to podłapują i się tym napawają. Ach, komiczne to wszystko. Uprawianie propagandy dziś jest powszechne, ja wyłamuje się na szczęście z tego schematu wazeliniarzy, lizusków, nie chcę zakłamywać, zaklinać rzeczywistości, nie chce być kreatorem rzeczywistości, tylko komentatorem bieżącej sytuacji. Chyba o to w tym chodzi, ale tu też jak widać doszło do ,,odwrócenia pojęć''

 


Pep Guardiola chciał pożegnać się z Bayernem mocnym akcentem. Katalończyk liczył, że uda mu się wygrać Ligę Mistrzów. Jednak to Atletico zagra w finale. Jest to bardzo bolesna porażka dla Bayernu, ale jeszcze dotkliwsza dla Guardioli, który mimo fiaska projektu niemieckiej wersji tiki-taki nie przyznaje się do błędu, nadal brnie w swój radykalizm. 

Po klęsce Bayernu, nie waham się tak określić porażki z Atletico, skoro Guardiola miał odejść z Bayernu z rozmachem i w chwale triumfatora Champions League, pojawiło się wiele złośliwych komentarzy pod adresem Diego Simeone i jego piłkarzy. Niektórzy nieprzychylni Atletico zarzucają zwolennikom gry tej drużyny hipokryzję. No bo jak to tak, kiedy Chelsea Mourinho,,stawiała autobus'', w aroganckiego Portugalczyka ciskano gromy, a gdy Simeone brnie w grę ultradefensywną, jest za to wychwalany... No cóż, według mnie tego typu zgryźliwe uwagi są przejawem ignorancji. Wiele drużyn mierząc się z Barceloną czy Bayernem zakłada potrójne zasieki, trwa w okopach i zwykle traci po kilka goli...czyli jednak nie tak łatwo jest się ,,zamurować''.

Niewielu kibiców może zrozumieć fenomen Atletico, ja o nim pisałem już wystarczająco razy, nie chcę się powtarzać, ale poruszę nowy wątek. Otóż wytrawni fani futbolu na pewno dostrzegli, że Simeone stworzył pewien znakomity system gry. Ale różni go od Guardioli to, że Pep postawił na ofensywny wariant, natomiast Simeone nauczył swoich graczy, jak mają się zachować bez piłki. Oczywiście zakładam, że czytelnicy tego bloga interesują się w dużym stopniu hiszpańską piłką, więc nie będę się rozwodził na temat tajników tiki-taki. Zaznaczę tylko, że Guardiola kiedyś przyznał, iż ważnym aspektem w realizacji jego filozofii jest podążanie za akcją, tak by gracz miał wiele opcji rozwiązania akcji. Abstrahując jednak od światłych myśli Pepa, upraszczając tiki-takę, można sprowadzić ją do nieustannego podawania, aż w końcu przeciwnik będzie zdezorientowany tą pewną powtarzalnością i pęknie.

Tiki-taka jest oczywiście taktyką unikalną. Przez lata polaryzowała świat futbolu, jedni nad takim stylem gry się rozpływali w zachwytach, innych to nużyło. Tiki-taka zmusza do zespołowości. Wszyscy o tym wiedzą zresztą świetnie. W drużynie może być Messi, Iniesta i Xavi, trójka geniuszy, piłkarskich myślicieli, ale nawet bramkarz jest zmuszony panować nad piłką i inicjować akcje ofensywne, a nie kopać bezmyślnie do przodu. Barcelonie tiki-taka dawała sukcesy, ale Bayernowi po prostu nie mogła.

Oczywiście ktoś powie, że to pech tak chciał, że Bayern niesprawiedliwie odpadł, bo był drużyną obiektywnie lepszą. Pewnie sporo w tym prawdy, ale...no właśnie. Bayern to drużyna niemiecka, a zespoły z Niemiec z definicji są pragmatyczne. Ich atuty to charakter, wola walki, niezłomność, a nie fantazja czy kunszt techniczny. Ja spłyciłem sobie trochę tę porywającą rywalizację Bayernu z Atletico, nazywając Bawarczyków niemiecką drużyną grającą po hiszpańsku, natomiast Colchoneros hiszpańską drużyną grającą po niemiecku. No bo tak jest. Bayern nie nadaje się do tiki-taki. Pamiętacie jak Bayern Heynckesa pobił Barcę? To nie był futbol magiczny, tylko wysoki pressing i zawziętość. W ten sposób Bayern rozmontował wielką Barcelonę. Mourinho poszedł w skrajność i bronił się szalenie przed katalońskim gwiazdozbiorem. To nie mogło się podobać, bo on miał w swojej drużynie piłkarzy europejskiego formatu. To nie była ta sama półka, co Atletico.

Bayern nie może grać kombinacyjnie takimi ludźmi jak Lewandowski czy Mueller. Oni są waleczni, ale artyzmu, zmysłu do pięknego futbolu nie mają ani trochę. Proste. Barcelona swego czasu przechodziła trudny okres, ponieważ zabrnęła w obsesję tiki-taki. Enrique to zmienił. Teraz Barca nie opiera się na zespołowości, tylko umiejętnościach indywidualnych swych wirtuozów, są tego wady i zalety. Neymar ucieka się do bajecznych dryblingów, Suarez daje możliwość zagrania długiej piłki w pole karne, Messi dyryguje całą drużyną. Dlaczego Barca odpadła z LM? Bo Atletico nie pozwoliło jej wygrać tą ,,starą'' tiki-taką, Neymarowi nie pozwolono dryblować, Suarez został pieczołowicie pokryty, a Messi nie miał swojego dnia, więc Barcelona klepała i klepała i nic ostatecznie nie wyczarowała.

Simeone nazywany jest mordercą tiki-taki. To mocne słowa, ale pogrążył Bayern. Barcelona nie gra teraz typowej tiki-taki, tylko bardziej urozmaiconą, nie tak fundamentalistyczną, ale pamiętamy jak za czasów Gerardo Martino na Camp Nou Atletico zdobyło tytuł mistrza Hiszpanii. Ja mam tylko trochę za złe Simeone, że nie pozwala takim graczom jak Saul czy Griezman rozwinąć skrzydeł. Jego taktyka sprawia, że oni są ograniczani. Jednak nie zawsze może być pięknie.

Guardiola jest ortodoksyjny, nieugięty w swojej filozofii futbolu. Ciekawe czy w MC jego wizja się sprawdzi. Tam będzie miał do czynienia z Aguero, Silvą i paroma innymi piłkarzami z umiejętnościami technicznymi na wysokim poziomie, więc może mu się uda, a może zapatrzenie w tiki-takę również w Anglii będzie karkołomne.


środa 4 maja 2016

Choć przez pewien czas mogło się wydawać, że Bayern jest naprawdę blisko finału, Atletico przetrwało tę nawałnicę Niemców i osiągnęło swój cel. Bawarczycy stłamsili w pierwszej połowie rywali z Vicente Calderon, ale ponieważ nie potwierdzili swojej przewagi kilkoma golami, na koniec musieli być załamani. Jednak czy kogoś to dziwi? Jest jakaś niezwykła moc w Atletico, nawet jeśli gracze Simeone nie mają swojego dnia, sprzyja im szczęście, nie dają się rozbić przeciwnikowi nawet tak potężnemu.

Atletico w pierwszej połowie rewanżu na Alianz Arena przeżywało kryzysowe momenty. Przypominało to drugą odsłonę starcia z Barceloną na Camp Nou, kiedy Katalończycy osiągnęli tak samo przytłaczającą przewagę, ale wbili tylko dwa gole, a to nie wystarczyło ostatecznie do pokonania drużyny Simeone w dwumeczu.

Cóż, Atletico było słabsze, nie miało pomysłu. Obrona nie była ,,nie do przejścia'', defensorzy nie tworzyli stałej konstrukcji, ta konstrukcja non stop się chwiała. Gracze Los Colchoneros zostawiali naprawdę dużo miejsca Bawarczykom. Robert Lewandowski wiele razy kręcił się koło piłki, jednak dopiero w drugiej połowie dał nadzieję Bayernowi golem. Atletico nie ryzykowało, choć z drugiej strony można postawić tezę, że podjęło jednak wielkie ryzyko. Przecież ani myśląc o wypadach pod bramkę Neuera, trwając ustawicznie w tych okopach we własnym polu karnym, piłkarze Diego Simeone narażali się na bombardowanie Bayernu. Momentami wyglądało to rozpaczliwie, wręcz niewiarygodnie, przecież w normalnych okolicznościach Bayern przy takiej dominacji zlałby swojego rywala, ale to był półfinał LM, poza tym Atletico to jest fenomen, a nie normalna drużyna.

Druga połowa już nie była tak przerażająca dla fanów Atletico. Ferreira Carrasco rozruszał grę Atletico, dodał więcej odwagi całej drużynie. Dość powiedzieć, że przed jego wejściem na boisko Colchoneros nie wyprowadzali wcale kontrataków, więc Bayern nie był na to przygotowany, stracił bardzo głupią bramkę. Ale znowu należy podkreślić, że Atletico potrzebowało jednej sytuacji, by strzelić gola. Po tym, jak ekipa z Vicente Calderon wyszła na prowadzenie, Bayern doznał chwilowego paraliżu, w ostatnich piętnastu minutach Bawarczycy nacierali z furią, co zaowocowało golem Lewandowskiego, ale to było za mało na wyjątkowo niezdyscyplinowane w obronie Atletico. Zresztą widać było co i raz nerwowe reakcje Diego Simeone, presja tego meczu mocno wpłynęła na postawę jego piłkarzy, kibic Atletico musiał drżeć o wynik. Choć Bayern strzelił tylko jednego gola po płynnej akcji, mógł ich strzelić o wiele więcej, może nawet powinien.

Pamiętamy pierwszy mecz i gol Saula. To było coś pięknego, majstersztyk w stylu Leo Messiego. Taka swoboda, spontaniczność, brawura, bajeczne opanowanie piłki i podręcznikowe wykończenie. Po prostu palce lizać. Powstaje zatem pytanie, czy Simeone nie ogranicza swoich piłkarzy na skutek swojego ,,zafiksowania'' na punkcie gry obronnej. Griezman, właśnie wspomniany Saul czy Koke potrafią z piłką robić rzeczy niebanalne. Na pewno Argentyńczyk jest wielkim trenerem. Jego wizja futbolu nie podoba się wielu estetom, ale jednak wszyscy muszą przyznać, że jest to jedyny człowiek, który grę defensywną wynosi do rangi sztuki. Atletico imponuje poświęceniem, ofiarnością, niezłomną wiarą w sukces. Simeone opracował pewien system. Przypominam, że w pierwszym meczu z Bayernem nie zagrał Godin, czyli główny dowodzący w drużynie z Calderon.

Atletico potrafiło powstrzymać w tym sezonie tercety MSN i BBC, a wczoraj zmogło monachijską bestię. Była gra na czas Oblaka, kopniaki, brzydkie faule, ale nie demonizujmy Atletico. Zauważyłem, że to świetne zajęcie dla sympatyków Barcelony w ostatnim czasie, wyładowują oni swoją frustrację po odpadnięciu Katalończyków z LM. Przecież Lewandowski też bezczelnie symulował we wczorajszym spotkaniu.

Bayern był agresywny, drapieżny, naprawdę groźny. Niemiecka wersja tiki-taki okazała się pomysłem karkołomnym, jednak gdy wczoraj Bawarczycy pokazali też swoje tradycyjne atuty, jak charakter i determinacja w walce o zwycięstwo, byli blisko triumfu. Jednak to przeklęte Atletico znowu jest górą. Ależ oni są znienawidzeni, tylu wrogów sobie narobili. Ale nie mam optymistycznych prognoz, ta lista nieprzyjaciół będzie jeszcze większa.

 


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej