niedziela 29 czerwca 2014
Piękna brzydota,a może brzydkie piękno? Jak zwał tak zwał, w każdym razie piłka brazylijska to obecnie jeden wielki oksymoron i galimatias. Brazylijscy piłkarze wylali na płótno barwy zimne i ciepłe, tworząc dla wielu krytyków futbolowej sztuki kompozycję ze wszech miar abstrakcyjną. Pojedyncze wtręty jogo bonito stanowią delikatny make up dla notorycznie odrabianej pańszczyzny.

[more]

Za dawnych lat gracze Canarinhos dokazywali jak rącze jelenie na rykowisku, dzióbiąc golami ujmującej urody pogodzonego z losem ofiary nieprzyjaciela. Teraz tracą swój wdzięk i urok, wyrzekając się sztandarowych przymiotów brazylijskiej piłki takich jak nonszalancja i spontaniczność w ataku pozycyjnym, a także maestria solistów rozbłyskujących w pełnej krasie płodząc arcydzieła zbiorowe, by przypomnieć gola ustalającego wynik wygranego 4:1 meczu z Kamerunem, seria krótkich podań i piłka wpada do siatki, obserwując tę demonstrację pietyzmu i finezji bezradni przeciwnicy mogli tylko solidarnie zwiesić głowy w geście podziwu.

Coś takiego kiedyś było chlebem powszednim w brazylijskim futbolu, dzisiaj jest unikatem. Żeby obejrzeć gole z przewrotki, czy pięty najlepiej włączyć mecz piłki plażowej, gdzie indziej trudno w wykonaniu przynajmniej Canarinhos zaobserwować podobne perełki. Ułańskie szarże Neymara w pierwszej połowie meczu z Chile były jak wołanie na puszczy, nikt nie miał ochoty, by ruszyć do przodu, Neymar w pojedynkę chciał przezwyciężyć lęk partnerów. Brazylia na dziś nie jest drużyną, tylko zbiorem gwiazd działających w odosobnieniu. Przez lata potęgę tamtejszej piłki definiowano pojęciem scalania poszczególnych ogniw w łańcuch, teraz panuje samowolka. Pół biedy, gdyby Brazylijczycy dysponowali indywidualistami pokroju Ronaldinho, czy Ronaldo, niestety jedynym graczem dorównującym wymienionej dwójce jest Neymar, widać, że konieczność piastowania przewodniej roli wobec ogółu go wyraźnie deprymuje, as Barcelony nie potrafi utrzymać tego balastu oczekiwań brazylijskiego narodu.

Brazylia traci swoją twarz atrakcyjnej pięknisi, charakteryzując się na odrażającą brzydulę. Futbol brazylijski jest w odwrocie, ciąży ku najgorszemu. Przysadzisty Hulk jest uosobieniem kryzysu w brazylijskiej piłce. Gracz z racji postury przypominający bardziej kulturystę niż zawodowego piłkarza stanowi synonim kalectwa drążący Selecao, mało zwrotny i nie potrafiący przez monstrualne gabaryty rozwinąć pełnej szybkości na dłuższym dystansie gracz rosyjskiego Zenitu nie przez przypadek jest notorycznie obśmiewany. Oglądając mecz z Chile odniosłem wrażenie, że Hulk nie ma problemów jedynie ze strzałami z dystansu, dynamit w nodze zobowiązuje, z taką siłą góry można przenosić, ale piłkarz nie powinien być ani siłaczem, ani szczapą, jeśli ktoś ma nadwagę, niech zapiszę się na zawody sumo, szanse na wygraną jakieś tam są.

Ktoś kiedyś stwierdził, że mistrzowskie turnieje się wygrywa obroną, Brazylia obronę ma zorganizowaną wręcz perfekcyjnie jak na swoje standardy, niemniej gdy Daniego Alvesa poniesie wodza fantazji, atakujący z zacięciem przeciwnicy mają świetną sposobność, by sforsować żelazną defensywę Canarinhos, za dawnych lat takich Alvesów Brazylia miała na pęczki, teraz nawet tamtejsza piłka kładzie nacisk na kalkulację.

Największą wadą obecnego pokolenia brazylijskiej piłki jest nieurodzaj klasowych napastników, zawsze Brazylia produkowała ich w ilości masowej, teraz nie dochowuje się ich w ogóle, Fred i Jo, to gracze przeciętni zdolni wyłącznie do przystawiania nogi do piłki z odległości pięciu metrów od bramki, w meczu z Chile zmarnowali trzy stuprocentowe sytuacje, wobec tego powstaje pytanie, czy Scolari nie powinien ich przegonić na cztery wiatry, wdrażając ustawienie z fałszywym napastnikiem?

Najzdolniejsze pokolenie w historii chilijskiej piłki nie dało rady, Brazylijczycy uciekli spod topora, Chilijczycy byli o włos od zwycięstwa, jednak ostatecznie to Brazylia wygrała w serii rzutów karnych, Chile wyryje się w naszej pamięci z pewnością, a co z Brazylią?

Wczoraj poznaliśmy drugiego ćwierćfinalistę mundialu, Kolumbijczycy po zwycięstwie 2:0 z Urugwajem zapewnili sobie awans do tej fazy brazylijskich mistrzostw, oba gole strzelił James Rodriguez, czyli piłkarz będący największym objawieniem mundialu, instynkt strzelecki i twórcza inwencja w połączeniu z liczbą zdobytych bramek już dziś pozwalają go stawiać przynajmniej w cieniu Leo Messiego i Neymara, z tym, że wystawny duet z Barcelony rozbłyskuje zdawkowo, a wschodząca gwiazda światowego futbolu płynie na fali kolumbijskiego sukcesu. Czy James Rodriguez dorówna Leo Messiemu? Pewnie nie, ale w tej chwili ma wszelkie dane ku temu, by tak się stało.


piątek 27 czerwca 2014
Na MŚ w Brazylii Cristiano Ronaldo zwekslował na boczne tory, tocząc desperacką walkę z samym sobą. W drużynie Portugalii miał być liderem, dźwigającym na barkach ciężar odpowiedzialności za wyniki swojej reprezentacji, tymczasem był jednym z wielu.

[more]

Naturalnymi oprawcami Portugalczyków okazali się Niemcy, to oni zrównali ich z ziemią, burząc morale i spychając drużynę na urągającą wysokość niskoligowych czeluści, zarazem wbijając ich na biały pal niczym cyngiel z zimną krwią wykonujący egzekucję. Drużyna po takiej sekwencji wręcz nokautujących ciosów nie była w stanie się odbudować.

Mecz z Ghaną był przymusowym przedłużeniem cierpienia Portugalczyków, drużyna z Półwyspu Iberyjskiego grała już tylko o honor, o prestiż, o zachowanie twarzy i resztek zszarganej reputacji, zwycięstwo 2:1 na zakończenie rywalizacji w fazie grupowej można rozpatrywać jako poprawienie swoich notowań jeśli chodzi o gole i punkty, niemniej styl pozostawiał wiele do życzenia.

Portugalia w meczu z Ghaną stworzyła sporo sytuacji podbramkowych, jednak obiektywnie patrząc, grę piłkarzy Paulo Bento należy wyjaśnić nonszalancją i beztroską defensywną w szeregach Afrykanów. Ghana nie miała nic do stracenia, Portugalia również, zresztą obie drużyny podeszły z dużym dystansem do realizacji założeń taktycznych na to spotkanie. W pierwszej połowie lewoskrzydłowy Ghany dwa razy wbił się w obronę rywali jak w masło, obrońca za niego odpowiedzialny jednak nie drzemał, nie zdążył po prostu wrócić na swoje miejsce po zapędzeniu się pod bramkę portugalską. To jest to piękno nowoczesnego futbolu, w którym boczni obrońcy, w tej chwili nazywani defensorami wahadłowymi, w praktyce parają się oskrzydlaniem akcji ofensywnych, czasami są trochę pasywni, ale nie można wymagać za dużo. Piłka to jednak nie rosyjska ruletka, obrona i atak aktualnie są naczyniami połączonymi, a spójność i równowaga w obu formacjach kreują sukcesy.

Cristiano Ronaldo miał także trochę więcej swobody w starciu z Ghańczykami, tym razem nie absorbował uwagi obrońców tak bardzo jak zwykle. Defensorzy przypisali sobie inne zadania, Ronaldo miał szansę, by ustrzelić hat tricka, a zdobył jedną bramkę, detronizacja Portugalczyka z rąk Leo Messiego prawdopodobnie ziści się szybciej niż mrugnięcie okiem.

Osobista trauma gwiazdy europejskiej piłki jest ogromna i być może równa zbiorowej gehennie Brazylijczyków, którzy w 50. roku ubiegłego stulecia przegrali 1:2 z Urugwajem, klęskę nazwano Maracanezo, czyżbyśmy teraz obserwowali jej drugą odsłonę? Ronaldo na mundialu pewnie już nigdy nie rozbłyśnie, podobno łzy wzruszenia cierpiącego są najcenniejsze, a łzy cierpienia zwycięzcy? Ronaldo z Realem Madryt zdobył tytuł mistrzowski i wygrał Champions League, w reprezentacji przegrał co mógł, powrót fatum Maracanezo staje się najokrutniejszym koszmarem piłkarskiej reprezentacji Portugalii.

Gdyby analizować przyczyny gwałtownego regresu Ronaldo, trzeba by sięgnąć pamięcią do finału Champions League, w którym gola wprawdzie zdobył, ale po pierwsze z rzutu karnego, po drugie był to gol bez większego znaczenia i wpływu na końcowe rozstrzygnięcie spotkania, którego wynik był już przesądzony na korzyść Realu. Ronaldo odpadł, Messi i Neymar są dalej w grze, dowodząc, że futbol nie lubi stagnacji, Ronaldo miał już swoje pięć minut, teraz na placu brylują inni.


środa 25 czerwca 2014
Na mundialu w Brazylii Leo Messi przełamuje barierę ludzkiej słabości,wrodzony instynkt strzelecki i nadzwyczajna skuteczność uzurpują mu prawo, by z powodzeniem zabiegać o koronę króla strzelców tegorocznego czempionatu, czyli jedyny laur indywidualny, którego dotąd nie zdobył.

[more]

Po wieloletniej posusze strzeleckiej jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata, Leo Messi wreszcie się odblokował, pokazał lwi pazur. Fenomen Messiego na mundialu w Brazylii definiuje fakt, że mimo iż nie gra genialnie, nie sięgnął jeszcze szczytu możliwości, jest jak magnes przyciągający do siebie piłkę, który następnie posyła ją do siatki. Trzy z czterech goli Messiego to gole cudowne, pierwsze dwa zdobył schodząc do środka i umieszczając piłkę przy lewym słupku bramki, czwarty był pokłosiem mierzonego strzału z rzutu wolnego, a trzeciego można nazwać sytuacyjnym, kiedy bramkarz Nigerii w dzisiejszym meczu z trudem obronił piłkę uderzoną przez Angela di Marię, Messi ubiegł obrońców rywali i przyszedł w sukurs El Fideo ze skuteczną dobitką.

Paradoksem jest, że Messi w meczu z Nigerią nie zdobył gola po indywidualnej akcji, w stylu tych chociażby z wcześniejszych spotkań. Argentynie dzisiejszego popołudnia przysługiwało wiele wolnego terenu do zagospodarowania ze względu na to, że Afrykanie zagrali va banque, bez kompleksów i zaskakująco odważnie, zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy nie mieli już nic do stracenia, otwierały się wolne korytarze na placu gry.

Gwoli ścisłości, Argentyna wygrała 3:2, fascynująca wymiana ciosów i grad goli zapewne nie ucieszyły jednak konserwatywnego selekcjonera Albicelestes, trudno, patrząc z punktu widzenia trenera, gdyż filozofia gry była z pożytkiem dla widowiska. Tym razem drużyna argentyńska nie broniła wyniku za wszelką cenę, bojaźń zastąpiła odwagą i wolą walki. Gole były naturalną konsekwencją ambitnej gry, otwarty futbol bywa przewrotny, kładąc akcent na zmasowaną ofensywę łatwo narazić się na zabójczą kontrę, ale przecież w piłce chodzi o to, żeby strzelić jednego gola więcej niż przeciwnik, futbol nie aprobuje doskonałości, przeciwstawieniem piętrzących się trudności można zredukować zakres słabości do minimum, niemniej margines błędu nie sposób zamazać całkowicie. Taką samą teorię można wysnuć, kiedy doświadcza się rozczarowania preferując żelazną defensywę, jeden błąd i cały wysiłek pełznie na niczym.

Argentyna ma trenera pragmatycznego, kochającego taktykę, ale ma też Messiego, który cieszy się wielkim poważaniem w drużynie, nie zamierzam insynuować groteskowych absurdów, ale przypuszczam, że właśnie na prośbę Leo trener Sabella postanowił swoją gwiazdę zaciężną parą napastników. Messiego być może trochę na wyrost, ale jednak, można również zatytułować klasyczną dziewiątką, trzech napastników w podstawowym składzie, to nie prehistoryczna herezja, a nowatorstwo i unikalność reprezentacji Argentyny, kłopoty bogactwa obligują trenera Albicelestes do rozważenia wielu alternatyw ustawienia drużyny. Piłka nożna jest grą specyficzną, a ściślej piłkarska taktyka, jeden eksperyment, załóżmy, że liczebność napastników koryguje ryzykowną konfigurację pozostałych formacji, jeśli uważnie się przyjrzeć, Argentyna de facto nie ma nominalnych skrzydłowych, gra bez piłkarzy o takim profilu, co jest z pewnością ewenementem na skalę światową. Oczywiście na przykład Pablo Zabaleta okazjonalnie oskrzydla akcje, ale to by było na tyle jeśli chodzi o aktywność na flankach. Piłkę oglądam od lat, ale taką taktyczną osobliwość obserwuję chyba pierwszy raz w życiu. Oczywiście na papierze można rozrysować najwymyślniejsze cuda, wszystko jednak ulega wnikliwej weryfikacji dopiero w praktyce. Wśród graczy Argentyny rzecz jasna występuje też wymienność pozycji, tak czy inaczej ja jednego z dwójki Higuain-Aguero zaangażowałbym na skrzydle zamiast w środku ataku.

Angel di Maria pretenduje do dostąpienia zaszczytu bycia kreatorem gry Argentyny, jego firmowe strzały z dystansu są soczyste i chytre. Jeśli Di Maria poprawi się jeszcze w rozegraniu, będzie graczem kompletnym, regulującym tempo gry drużyny.

Leo Messi i jego świta w meczu z Nigerią spisali się znakomicie, gra Argentyny się powoli zazębia, wcześniej tryby tej maszynerii rzęziły, teraz po naoliwieniu, chyba już wyeliminują większe usterki na stałe.


wtorek 24 czerwca 2014
Obaj przejdą do historii piłki,urzekali wyrafinowanych koneserów taktycznych zawiłości, podczas gdy dla przeciętnych kibiców, rytualnie wielbiących tabun jednozadaniowych łowców goli nie byli nawet szarymi eminencjami swoich drużyn, mimo że regularni jak zegarek, niedoceniani. Wybitni ale nie do końca. Kariera przydała im więcej splendoru niż sławy.

[more]

Naznaczyli sukcesy odpowiednio Włoch i Hiszpanii swoją pieczęcią, byli główną osią drużyny, systemem nerwowym, płucami i sercem, mózgiem, a nade wszystko reżyserami gry, to oni spisywali melodię na nutę której grała drużyna. Xavi i Andrea Pirlo kończą swoją karierę reprezentacyjną z rozrzewnieniem, gorycz porażki raptownie pchnęła ich do zadeklarowania rezygnacji z występów w narodowych barwach.

Hiszpania od początku mundialu była cieniem samej siebie, Włosi po pierwszej kolejce mistrzostw przypominali błyskawicę, by na koniec grupowej serii gier zmienić się w malutką iskierkę. Dyrygenci pod batutą których włoscy i hiszpańscy piłkarze w przeszłości wręcz ośmieszali rywali, spauzowali, już nie będą inicjować niebiańskiej muzyki, teraz pałeczkę musi przejąć ktoś inny, tylko kto? Hiszpański futbol znalazł się na ostrym zakręcie, nie zdąży raczej w porę wymanewrować, czeka go poważna kolizja, piłkarze hiszpańscy mają już swoje lata, nie cofną zegara biologicznego. Generalnie wizja gry Hiszpanów wymaga bardziej głowy niż umiejętności wrodzonych, takich jak szybkość, tiki-taka jest jednak szablonem, który został już odczytany, teraz rozbiera się ją na szczątki, w najgorszym wypadku przeciwnicy zobligują La Roja do wyrzucenia na śmietnik historii tej kultowej filozofii futbolu, jedno jest pewne, tiki-taka nie może zostać osłonięta kloszem ochronnym, tymczasem Hiszpanie już przed mundialem deklarowali, że w ostateczności są gotowi umrzeć za swój sposób gry, w sensie piłkarskim umarli, pytanie czy po wstydliwych porażkach nadal będą jej wierni, zapewne tak, może Was zaskoczę, ale osobiście nie widzę ewidentnych przeciwwskazań wobec tego pewnego rodzaju patosu, radzę jedynie albo aż urozmaicenie owej tiki-taki, wzbogacenie jej elementami dotąd nie demonstrowanymi, w piłce nie trzeba natychmiast rewolucjonizować, czasami lepszym pomysłem jest ewolucja.

O ile futbol hiszpański doczekał wreszcie generacji wybitnych piłkarzy, w cieniu których nieśmiało pierwsze kroki na scenie europejskiej stawiają młodzi gniewni aspirujący do zastąpienia sytych weteranów, o tyle włoskiej piłce doskwiera nieurodzaj graczy ponadprzeciętnych. W dzisiejszym meczu z Urugwajem obcowaliśmy z archaicznym Catenaccio drużyny z Apeninów, czyżby skomasowana do granic możliwości defensywa wracała do domu? Zapewne. Włosi jednak podejmują się wcielania taktycznego klinczu z przymusu, a nie preferencji, nie stać ich na futbol przedniej marki okraszany ofensywną maestrią, naloty dywanowe są specjalnością innych nacji, wyrozumiałych Włochów w obliczu dekadencji zadowala jeden gol łupu, jeśli drużyna ma komfort czystego konta.

Pirlo jest już graczem wiekowym, mundial w Brazylii był dla niego szansą na zakończenie swojej kariery reprezentacyjnej mocnym akcentem, Pirlo nie zawiódł, nawet w przegranym 0:1 meczu z Kostaryką dwa razy obsłużył Mario Balotellego podaniami na nos. Piłkarz nazywany infant terrible włoskiej piłki w obu przypadkach spudłował, mimo że Pirlo zrobił co mógł i tak posypie się na niego lawina krytyki. Taki urok futbolu, zwycięzców się nie sądzi, natomiast przegranych zrównuje z ziemią. Skoro proporcje w drużynie rozkładają się w stosunku 10:1 na rzecz pospolitych wyrobników, artysta nie może wdzięczyć się po murawach w pełnej krasie. Tym artystą oczywiście jest Pirlo, artystą który dziś poległ z rąk urugwajskich wojowników, posiadających mniejsze umiejętności, ale równoważących je większym hartem ducha niż lwia część włoskich kadrowiczów.

Emerytura Xaviego zapamiętałym wrogom tiki-taki jest bardzo na rękę, bowiem gracz z Terasy zawsze był jej obłędnym wielbicielem. To pod jego dyktando grały drużyny Barcelony i Hiszpanii, w tym sezonie rozgrywek klubowych był jednak hamulcowym swojego zespołu, a nie motorniczym napędzającym akcje ofensywne jak za dawnych lat. Moim zdaniem Xavi jest jedynym graczem, któremu decydenci klubu z Camp Nou powinni już podziękować za wspólnie spędzony okres, nie można przebudowywać drużyny wokół człowieka poważnie ją osłabiającego. Potrzebna jest świeża krew, rutyna nie zawadzi jeśli zostanie połączona z młodością, tacy gracze jak Iniesta, Messi, czy też Bosquets gwarantują doświadczenie, Xaviemu zaś wypada zgotować owację na stojąco i pożegnalny aplauz na jego cześć, zasłużył się dla Barcelony niebywale, ale jego czas bezzwłocznie minął, zatem pora na podanie sobie rąk i przeprowadzkę do słonecznego Kataru.

Futbol czasami bywa nieubłagany, pewnie każdy z nas chciałby, żeby Xavi i Pirlo w dalszym ciągu zachwycali niekonwencjonalnymi zagraniami zaliczanymi z subtelnością i dostojeństwem, jednak czas futbolowych artystów przemija, czy to się nam podoba czy nie.


poniedziałek 23 czerwca 2014
Gol zdobyty rzutem na taśmę przez rezerwowego Varelę teoretycznie utrzymuje Portugalię przy życiu na mundialu w Brazylii, jednak na dobrą sprawę pandemonium piłki portugalskiej zostało tylko łaskawie odroczone, wyrok złagodzono,drużyna dryfuje po nieznanym, prędzej stoczy się na dno niż uniesie nad powierzchnią. Jej przyszłość na MŚ rysuje się w ciemnych barwach.

[more]

Portugalia gra futbol prymitywny, wręcz zachowawczy, korzystny wynik determinuje zapał w zakładaniu potrójnych zasieków obronnych, jeden gol przewagi działa na piłkarzy portugalskich jak zabawka, której już nie można wypuścić z rąk. Drużyna pochłaniając się kunktatorstwem i defensywnym przewrażliwieniem zaciera swoje największe atuty, nadwerężając resztki honoru kraju uplasowanego na czwartym miejscu w rankingu FIFA.

Na tym wdrażaniu taktycznego eksperymentu wątpliwej jakości najbardziej cierpi Cristiano Ronaldo, który jest jak pasażer na stacji kolejowej do której nie pociągnięto torów, samotny jak palec, rad nierad panoszy się wszerz boiska, gestykuluje rękami, przecież angaż w konstrukcję skomasowanej obrony jest dla niego nie do pomyślenia, urąga jego godności, podburza rozdęte ego, za sprawą takiej myśli taktycznej jest dla drużyny opryskliwym nieużytkiem, a nie hojnym darczyńcą emanującym golami jak z rogu obfitości. Oczywiście umiejętność sprawnego kontratakowania nie musi stanowić świadectwa słabości drużyny, Real Madryt także trudzi się w kontrach, wskutek czego nie przykłada wagi do ataku pozycyjnego. A jest to błąd kardynalny, tacy gracze jak Bale czy Ronaldo są predysponowani do huraganowych nawałnic na wrogie bramki, więc po co skrywać ich atuty pod płaszczykiem bylejakości? Drużynę wielką odróżnią od drużyny wybitnej dbałość o rozpieszczanie widzów happeningami, iluminacjami, ekwilibrystyką, synchronizacją choreograficznych ruchów poszczególnych piłkarzy, elementami tworzącymi zbiorowy recital, a innymi słowy, wrażeniami artystycznymi. W przypadku reprezentacji Portugalii kazus Ronaldo jest trochę mniej osobliwy, aczkolwiek nadal trudny do zrozumienia. Portugalczyk ma utrudnione zadanie, musi stawić czoła rywalom często w pojedynkę, ale drużyna jest tak przeorganizowana, że roztacza przed nim perspektywę niemalże misji niewykonalnej, trener Bento jest zatwardziałym konserwatystą, jeśli nadal będzie szedł w zaparte, nie słuchając ludzi mądrzejszych od siebie, Ronaldo sczeźnie w rzeczonym uwiądzie taktycznym, a drużyna runie na pomniejsze wygwizdowie razem z nim.

Portugalia jest drużyną specyficzną, wszystkie oczy są zwrócone na Ronaldo, gracza wielkiego,ale też uciekającego od odpowiedzialności za swój zespół, kiedyś liderem Portugalczyków, ze względu na swoją poczesną pozycję w europejskiej piłce był Luis Figo, dziś tamtejszy futbol zmonopolizował Ronaldo, powierzono mu spuściznę po Figo, ma być wodzem przewodnim swoich reprezentacyjnych partnerów, ale Cristiano sobie nie radzi, nie potrafi szefować na boisku, piastowanie funkcji służebnej wobec reszty pokładu jest błahostką wobec sprawowania honorów dowódcy okrętu, to że odda jeden groźny strzał, zaliczy asystę, ratującą drużynę przed porażką w zestawieniu z dokonaniami Leo Messiego na tegorocznym mundialu można skwitować śmiechem, będzie to chyba wystarczająco wymowne podkreślenie zjazdu Ronaldo po równi pochyłej.

Na angielskich trawach orędownikiem taktycznych nowinek jest Jose Mourinho, to on przeląkł nas swego czasu swoimi staroświeckimi pomysłami na grę w piłkę. Do końca swego życia będzie nieborakiem, parkującym przegubowy autobus w głębi pola karnego, autobus wyposażony w szyby kuloodporne niepodatne na wielominutowy obstrzał zaryglowanej do granic możliwości bramki londyńskiej Chelsea. Podobno z kim przystajesz, takim się stajesz, zainspirowany tą sentencją zacząłem sobie imaginować, że Eden Hazard- sztandarowa gwiazda The Blues została już do tego stopnia przesiąknięta wizja gry klubowego pryncypała, że również w barwach drużyny narodowej zamiast rozjaśniać mrok szybu, woli zstąpić na ciemną stronę Księżyca wypierając piękno z piłkarskich widowisk i torpedując je brzydotą. Belgia na mundialu zaliczyła falstart, chociaż paradoksalnie zdobyła komplet punktów, widać, że coś Hazardowi podcięło skrzydła.

Można pastwić się nad Portugalią, szydzić, ironizować, niewątpliwie jest to stado wyleniałych lwów, a nie wataha gniewnych i nienasyconych wilków. Oczywiście z portugalskiej macierzy wylęgły się też wilczki łase na sukcesy, mam na myśli przede wszystkim Naniego, swoją refleksję opieram na wczorajszym meczu, nie mam pojęcia, czy w perspektywie długoterminowej dołączali do niego inni wojownicy z krwi i kości, ale jedno jest pewne, Nani nie ma powierzchowności gwiazdorskiej, nie jest humorzasty, praca pod dowództwem Aleksa Fergusona przynosi jednak efekty, wczoraj Nani był najbardziej kreatywnym graczem w portugalskim teamie, nie bał się pójść na przebój, w pewnym momencie spostrzegłem nawet, jak Cristiano Ronaldo przyplątał się koło niego, widząc chyba jego w miarę dobrą formę, raz przymierzył z dystansu, piłka odbiła się od słupka i wyszła w pole, pamiętajmy też, że to on otworzył wynik spotkania.

Portugalia z pewnością jest drużyną dobrą, ale nie topową, nie wróżę jej świetlanej przyszłości, świetlany okres tamtejszej piłki to uczestnictwo w przedbiegach wielkich turniejów, chów graczy wybitnych jest tam nieliczny, więc trudno, żeby pojedynczy gracze przesądzali o losach swojej reprezentacji.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej