Największe odkrycie brazylijskiego mundialu James Rodriguez zakończył już swój udział w Copa America. Nie poprowadził Kolumbii do sukcesu, jego drużyna mimo wielkiego potencjału ofensywnego i wszelkich danych ku temu, by grać z polotem i fantazją, męczyła nas siermięgą, a momentami jakby Los Cafeteros zapominali się, kim są i rozpaczliwi bronili się pod naporem chociażby Argentyny, owszem drużyny bardzo solidnej, zapewne o największej sile rażenia spośród wszystkich rywalizujących na chilijskich boiskach, ale przecież Kolumbijczycy pretendowali do uzyskania kontynentalnego prymatu. Tak czy inaczej James to niestety chyba największe rozczarowanie całego turnieju, natomiast Kolumbia jako zespół sprawiła zdecydowanie największy zawód. Leo Messi z kolei nie próżnuje, on gra pierwsze skrzypce w drużynie argentyńskiej. As Barcelony już po raz wtóry mierzy się z legendą Diego Maradony, czy tym razem podoła wyzwaniu, czy wypełni narodową misję? Jeśli tak, wszyscy Argentyńczycy pochylą przed nim głowy w uznaniu zasług, które w takim wypadku bez dwóch zdań przewyższą dokonania boskiego Diego.

Zwycięstwo nad Kolumbią Argentyńczycy okupili wielkim podenerwowaniem. Seria rzutów karnych, to zawsze loteria, a wielką niesprawiedliwością by było, gdyby skupieni wyłącznie na odpieraniu ataków Albiceltestes gracze Kolumbii ostatecznie zmogli plejadę gwiazd, którą kieruje Gerardo Martino. Argentyna wygrała konkurs jedenastek i jest już w półfinale Copa America. Mocno poniewierany Leo Messi w tej chwili jest już gotów, by prowadzić swoją reprezentację do zwycięstw. Wiele dryblingów, wszelako nie tak nonsensownych, jak spora część tych, do których ucieka się Neymar. Dowodzenie drużyną ze środka pola, zmienność pozycji, postawa fair wobec rywali, to wszystko tworzy ideał współczesnego piłkarza.

Gerardo Martino uważa, że Leo Messi już nie jest tak spektakularny, jak przed laty. Ciekawe spostrzeżenie, ja nie podzielam tej opinii, Messi wciąż umie bowiem włączyć swoje turbodoładowanie i mijać osłupiałych rywali, jak slalomista tyczki. Starcie z Kolumbią było pierwszym poważnym wyzwaniem dla gwiazdy Barcelony na Copa America, gwiazda sprostała oczekiwaniom fanów i ekspertów. To był trudny mecz dla Messiego, rywale go nie oszczędzali, był wiele razy kopany, ale nie mimo to nie zraził się, znowu zachował olimpijski spokój, sam gola nie zdobył, a szansę ku temu miał wyborną, tym niemniej był decydującym trybem w tej argentyńskiej maszynie, mechanizm funkcjonował dość sprawnie właśnie dzięki niemu, to on napędzał akcje. Tym samym po raz kolejny pokazał swoją wyższość nad Cristiano Ronaldo, udźwignął ciężar gry i piętno boiskowego lidera, tymczasem Cristiano zwykle liczy na innych.

Oczywiście to nie był żaden popis Messiego, ale na takich turniejach nie to się liczy, przypomnijcie sobie mundial. Na MŚ Leo nie grał źle, ale też szału z jego strony nie było, mówiąc najdelikatniej. Jednak jakie to ma znaczenie, Argentyna zagrała w finale, a jej najlepszy piłkarz na dobrą sprawę przeczłapał do starcia z Niemcami cały turniej, na moment tylko budził się z letargu, by kiedy trzeba było, wpakować piłkę do siatki.

Angel di Maria na Copa America jest, jak to on, przebojowy, błyskotliwy i bardzo kreatywny. Ma ten błysk, jak mówią Hiszpanie, chispę. Kun Aguero wczoraj nie miał najlepszego dnia, ale generalnie również można na nim polegać. Czasami z dobrej strony pokaże się Javier Pastore, blok obronny w ryzach trzyma El Jefito(szefuncio) Javier Mascherano. Ta drużyna jest stworzona do wielki rzeczy.

James Rodriguez umie strzelać przepiękne gole, ale na turnieju w Chile zawiódł na całej linii, rola lidera go przerosła, co może dziwić, bo w Realu bez pytania podejmował się jej nieraz wspaniale. To on jest, a właściwie teraz należy mówić w czasie przeszłym, był- największym rozczarowaniem tegorocznego Copa America. Neymar zachował się karygodnie, zarobił czerwoną kartkę, która wykluczyła go z dalszych występów, ale abstrahując od jego wprost gorszącego postępku, trzeba uczciwie przyznać, że ciągnął tę Brazylię swoimi fenomenalnymi dryblingami i indywidualną grą. James nie zdołał wzbić się na ten sam poziom. Szkoda.

Argentyna prowadzona przez Gerardo Martino może nie porywa na razie swoją grą, tym niemniej widać gołym okiem, że ma nowe oblicze, były trener Barcelony nie chce wypracować automatyzmów i schematów gry, wszystko ma powstawać spontanicznie i nieszablonowo. Sabella zaszczepił swojej drużynie taktykę urągająca godności takich geniuszy piłki, jak Messi. Martino nie jest minimalistą, choć bywa, że jego drużyna męczy się okrutnie. Tak czy owak w zespole argentyńskim wzrosła rola Angela Di Marii, także Leo Messi rośnie w siłę. Już nie przemierza w tempie spacerowym zielonej murawy, teraz czasami mknie po boisku jak piłkarz odrodzony i taki który ma natchnienie do kopania skórzanej kuli.

Czy za potworne męki Argentyńczyków można winić Gerardo Martino. Jego Barcelona była upokarzana, w pewnym momencie zafrasowany trener złożył samokrytykę. ''Nie zasłużyłem na drugą szansę'' słowa wypowiedziane po zremisowanym spotkaniu z Getafe, które miało położyć się cieniem na ostatnich meczach sezonu 2013/14 były naprawdę dobitne, wyrażały niezwykłą pokorę i ból, jaki czuł Martino. Dziś być może mamy do czynienia ze złotą generacją piłkarzy argentyńskich, Martino tego nie popsuje, bo to świetny trener. Nie jest konfrontacyjny i kłótliwy, czasem może nawet nazbyt empatyczny, ale jego trenerski kunszt nie podlega dyskusji. Wróżę Argentynie końcowy triumf na Copa America 2015.

*

Czy porażka ze znacznie słabszym niż przed laty Paragwajem w ćwierćfinale Copa America wyznacza ostateczny upadek piłki brazylijskiej?Roque Santa Cruz i Nelson Valdez to gracze, którzy stanowią o sile ofensywnej tej drużyny, która na mundialu w RPA grała obiecująco, ale to był chyba przypadek, dziś nie imponuje. Jeśli gola strzela Robinho, piłkarz stracony przed laty, symbol brazylijskiego uroku, po Adriano, Ronaldinho i jeszcze kilku naprawdę perspektywicznych piłkarzach Robinho był kolejnym, któremu brakowało profesjonalizmu. Kiedyś podziwiał go Neymar, grali razem w Santosie, Robinho przed kilkoma laty przybył na Santiago Bernabeu, gdzie miał być jedną z gwiazd okresu galaktycznego, ale szumne zapowiedzi o jego niezwykłym talencie były wyraźnie przesadzone. W Milanie Robinho nie wyszedł z impasu, strzelecka indolencja przybierała na sile, a frustracja kibiców rosła niepomiernie. Dziś jednak Robinho znowu gra w reprezentacji i musi jej coś dać. Jest to miarą beznadziei brazylijskiego futbolu. Pisałem niedawno, że ta dzisiejsza reprezentacja Canarinhos jest najsłabsza w historii, niestety nie jest to jakaś brawurowa teza, pewnie wszyscy przyznają mi rację. Futbol brazylijski toczy jakaś ciężka choroba, która spowodowała zmierzch już wielu piłkarskich potęg, czy jej głównym i najpoważniejszym objawem jest tzw. wypalenie, zmęczenie materiału? Być może, w każdym razie Brazylia kiedyś urzekająca kibiców swoją grą dorobiła się niechlubnego miana futbolowej brzyduli. Tak kibice brazylijscy szydzili ze swoich piłkarzy po meczu z Chile na mundialu, meczu wygranym w bólach po serii rzutów karnych.

Swego czasu Sergio Busquets przekonywał, że najlepsza wersja Barcelony, z jaką mieliśmy przywilej obcować za czasów Pepa Guardioli definitywnie upadła. Było w tym stwierdzeniu sporo bólu, pogodzenia się ze swoim losem, swą niedolą, ale czy rutynowany piłkarz Barcy aby nie przesadził? Jak widać, można podnieść się po kryzysie, dzisiaj Barcelona jest postrachem dla wszystkich na świecie, zdobyła ”triplete”. Tak więc nigdy nie można się poddawać, a część Brazylijczyków już chyba skapitulowała. Symbolem ich odrodzenia mógłby być Neymar, to on jak prawdziwy lider powinien dać impuls do głębokich zmian, służących poprawie sytuacji Canarinhos, jednak sam Neymar wiele nie zdziała, owszem, piłkarzem jest genialnym, w przyszłości może dawać Barcelonie nie mniej radości niż żywa legenda tego klubu Leo Messi, jednak fanów reprezentacji Brazylii rozpieszczać raczej nie będzie w stanie. Może dryblować wciąż, ale jeśli nie otrzyma pomocy od partnerów, będzie piekielnie trudno cokolwiek zrobić. Neymar grając w reprezentacji, jest wszędzie na boisku, jest niezmordowany, ale czasem budzi się w nim instynkt autodestrukcji. Podczas meczu z Kolumbią już w fazie grupowej Copa America wybuchnął złością i pozbawił swoją i tak skazaną na klęskę drużynę tych minimalnych szans na sukces. Joga bonito, czyli piękna gra stanowiła przed laty wizytówkę brazylijskiej piłki, znak firmowy tamtejszego futbolu. Ronaldinho był stworzony do odgrywania piłkarskich spektakli, dzisiaj Neymar również ma takie predyspozycje, ale gdzie jest reszta wirtuozów? Rzecz niebanalną z piłką potrafi zrobić może Wilian, ale nikt poza nim, Oscar nie został powołany, a czasami potrafił czarować swoją grą. Dunga to trener skrajnie pragmatyczny, Brazylijczykom to nie odpowiada, więc ból jest podwójny, gdyż nawet w przypadku zwycięstwa na Copa America lud miałby olbrzymie pretensje. W Brazylii, gdzie piłka jest opium dla mas, wymaga się piękna, które ma rozweselić przybitych swoją nieraz ciężką sytuacją życiową ludzi.

Atmosfera wokół reprezentacji Brazylii gęstnieje, opiniodawcy sobie z niej ironizują, zresztą nie bez podstaw. Bogiem współczesnego futbolu jest Argentyńczyk Leo Messi, tak znienawidzony przez Brazylijczyków, ale mimo to oni cały czas głęboko wierzą, że Neymar wkrótce stanie się zbawcą narodu, niektórzy są już święcie przekonani o tym, że dostał boski dar do kopania piłki. Jorge Valdano uważa, że futbol to nic więcej niż odzwierciedlenie stanu ducha, jeśli tak jest w istocie, Brazylia ma marne widoki na lepszą przyszłość. Wygląda na to, że kres futbolowego imperium dokonuje się na naszych oczach. Powinniśmy nad tym boleć. Dani Alves to piłkarz doświadczony, ale też jeden z niewielu, którzy mogą się w jakimś stopniu przyczynić do poprawy sytuacji Canarinhos, Neymar może jednak nie jest sam, ale to marne pocieszenie, że ma paru ludków do pomocy, a i to nie jest pewne. Dunga zostanie prawdopodobnie zwolniony, niczego to wszakże nie zmieni, jeśli Brazylijczycy nie zaczną myśleć racjonalnie. Jeśli stery w zespole obejmie po raz kolejny Scolari, będzie to idiotyzm w stylu brazylijskim. Wygląda na to, że w Brazylii mają ogromne skłonności do samozniszczenia, to co dzieje się na szczytach władzy woła o pomstę do nieba, może jest jeszcze żałośniejsze niż gigantyczna niemoc piłkarzy. Dla Kolumbii porażką z Argentyną nie jest końcem świata, bo może uda się następnym razem, ale Brazylia zapewne szybko się nie podniesie.


czwartek 25 czerwca 2015

Liga hiszpańska już dawno osiągnęła status bezdyskusyjnie najlepszych rozgrywek klubowych na świecie. W minionym sezonie świat piłki ponownie podbiła Barcelona, Luis Enrique wyciągnął Katalończyków z głębokiego kryzysu, Barca stała się wszechstronna i wyrachowana, tak jak wszyscy też miała słabsze chwile, ale zawsze potrafiła z zakrętów wyjść na prostą, właśnie dzięki tej relatywnie równej formie na przestrzeni całego sezonu Enrique odzyskał dla Barcelony mistrzowski tron i zdobył także Puchar Europy. Real Madryt był dość chimeryczny, fenomenalna seria 22 zwycięstw przyćmiła dokonania legendarnej Barcelony Pepa Guardioli, wszelako aż trudno dziś uwierzyć, że plejada madryckich megagwiazd na moment usunęła w cień tamten unikalny zespół, być może zespół wszech czasów. Tak czy inaczej z biegiem czasu Real obniżał loty i ostatecznie spadł na drugie miejsce w Primera Division. Na trzeciej pozycji uplasowała się dość nieoczekiwanie Valencia, tym razem to ona najdzielniej stawiała czoła dwójce hiszpańskich gigantów. Portugalczyk Nuno stworzył solidną drużynę, która dzięki swojemu niezłomnemu charakterowi, poświęceniu, determinacji i niesamowitej woli walki może na dłużej zajść za skórę Realowi i Barcy. Napisałem już wiele o przyszłości potentatów La Liga, teraz więc proszę zapoznać się z moją subiektywną jedenastką All Stars minionego sezonu.

Oto moja jedenastka:Diego Alves-Marcelo-Gerard Pique-Diego Godin-Dani Alves-Grzegorz Krychowiak-Luka Modric-Neymar-James Rodriguez-Leo Messi-Cristiano Ronaldo

Diego Alves- bramkarz niedoceniany, co mnie dziwi, bo fachowiec to od zatrzymywania największych gwiazd co się zowie. Potrafi bronić tak brawurowo, że na skutek jego robinsonad Cristiano Ronaldo wpada w rozpacz. Brazylijczyk broni bez mała 50% rzutów karnych! To właśnie on obronił karnego w pełnym dramaturgii meczu z Realem Madryt, on pogrzebał szanse Królewskich na zdobycie tytułu mistrzowskiego, gracze Carlo Ancelottiego tamtego wieczora urządzili sobie prawdziwe bombardowanie bramki Diego Alvesa, jednak on przetrwał ten szturm madryckiej maszyny oblężniczej. Real atakował nieustannie, ale jak na ironię gole zdobywała Valencia, było już 0:2, Bernabeu zatrząsł się w posadach, kibice zamarli, ale nagle nadarzyła się szansa na zniwelowanie strat, do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł być może najlepszy egzekutor rzutów karnych na świecie Cristiano Ronaldo, Alves jednak wyczuł jego intencje, a ta interwencja być może zaważyła na losach mistrzostwa Hiszpanii, co prawda heroiczna pogoń Realu dała remis, ale na trzeciego gola nie było już czasu. Alves też zatrzymał madrytczyków w pierwszej rundzie sezonu, to właśnie na Estadio Mestalla dobiegł końca zwycięski marsz Królewskich. Generalnie przez cały sezon brzylijski golkiper bronił kapitalnie, zdarzył mu się tylko jeden nieudany występ, mianowicie na Camp Nou jego drużyna dominowała, ale ponieważ Alves był tego dnia źle dysponowany, musiała pogodzić się z porażką.

Dani Alves- brazylijski obrońca słynie z nieokrzesania, poza boiskiem jego stylizacje robią furorę, czasami stają się też przedmiotem kpin i szyderstw, ale Alves to barwna postać jak na Latynosa przystało. Tak czy inaczej początek sezonu w jego wykonaniu był jednym wielkim rozczarowaniem, Alves z uporem maniaka wykonywał dośrodkowania, które doprowadzały do szału wszystkich kibiców bez wyjątku. Jego sławetne''balony'' można by polecić do futbolowych jaj. Tak czy inaczej po feralnym meczu w Sociedad forma Brazylijczyka zaczęła zwyżkować, poprawił się do tego stopnia, że klub nie wyobrażał sobie sprzedaży swojego etatowego prawego obrońcy. Douglas na pewno nie gwarantuje tego poziomu, co weteran hiszpańskich boisk-Alves.

Diego Godin- podpora bloku obronnego Atletico, co prawda już przestał się śnić w koszmarach Leo Messiemu, którego kiedyś potrafił doskonale ujarzmić, ale nadal czuło się wobec niego respekt, Godin kapitalnie gra głową, a jego doświadczenie procentuje, młodsi piłkarze czują się pewniej w jego towarzystwie.

Gerard Pique- jest to piłkarz, który słynie z rozkojarzenia, życie celebryty odcisnęło głębokie piętno na jego karierze piłkarskiej, dziś Pique bywa ''elektryczny'', ale końcówka sezonu to w jego przypadku prawdziwa profesura, ponadto daje Barcelonie argumenty przy stałych fragmentach, również świetnie radzi sobie w walce w powietrzu.

Marcelo to dziś najlepiej grający w ofensywie obrońca. Owszem, zalicza wpadki w obronie, czasami za późno się cofnie, a przeciwnik to skrzętnie wykorzystuje, ale koniec końców jego mankamenty w grze defensywnej nie mogą przesłonić walorów, które eksponuje swoimi galopadami pod bramkę rywala. Marcelo fenomenalnie centruje, potrafi zagrać piłkę na nos.

Grzegorz Krychowiak- był taki czas, że jego brawurowa interwencja bez przerwy była pokazywana we wszystkich serwisach światowych. W końcu zatrzymał nie byle kogo, a samego Leo Messiego. Krychowiak nie przebiera w środkach, gdzieś w połowie sezonu dziennikarz ''Marki'' wyliczył nawet, że jest najbrutalniej grającym piłkarzem w całej lidze hiszpańskiej, paradoksalnie jednak z tej swojej agresywności i bezpardonowości czyni wielki atut. Jeszcze gdy solidnie poprawi się w ofensywie, będzie graczem klasy światowej. Wybór Polaka jest pewnie najbardziej kontrowersyjny ze wszystkich, ale sądzę, że Sergio Bosquets, realny konkurent o to miejsce miał początek sezonu tak katastrofalny, że włączanie go do grona najlepszych byłoby grubym błędem. Ewentualnie mógłbym złożyć jedenastkę tylko z jednym pivotem, jak to czynił przez jakiś czas Carlo Ancelotti, ale w mojej opinii byłby to rodzaj piłkarskiego ekstremum, coś zupełnie nienormalnego, nie można zaburzać bowiem tego piłkarskiego ''organizmu'', nie popadam zatem w takie skrajności, choć futbol na tak oczywiście do mnie trafia.

Luka Modric- fundamentalny gracz dla Realu Madryt, ulubiony piłkarz Carlo Ancelottiego i trudno się dziwić, to on zachowuje balans między linią obrony i ataku, natychmiast albo jeszcze szybciej potrafi przejść ze strefy defensywnej do tej ofensywnej. Nie przejawia kunsztu technicznego bezmyślnie, robi to, kiedy zachodzi taka potrzeba. W mojej opinii może być nowym wcieleniem Xaviego Hernandeza, to bardzo podobny profil zawodnika.

Neymar-świetny drybler, najlepszy w lidze hiszpańskiej, nawet Leo Messi w tak osobliwy sposób nie potrafi zabawiać publiczności z piłką przy nodze. Neymar jednak ma też swoje grzeszki, abstrahując od pospolitych manier i ogólnego prymitywizmu czasami na boisku nie potrafi zachować koncentracji na maksymalnym poziomie. W minionym sezonie zdarzało mu się nieraz pudłować koszmarnie w naprawdę dogodnych, wręcz wybornych sytuacjach do zdobycia gola. Tak czy inaczej ponieważ wespół z Luisem Suarezem i Leo Messim stworzyli być może najwspanialszą linię ataku w dziejach piłki, będę wobec brazylijskiego asa nieco pobłażliwy. Zasłużył wszakże na wyróżnienie.

James Rodriguez- objawienie minionego sezonu nie tylko w lidze hiszpańskiej, ale w ogóle w piłce europejskiej. Jego przegląd pola, zaciekła walka o każdą piłkę, a przede wszystkim gole ujmującej urody sprawiły, że zaskarbił sobie pewnie nie tylko moją sympatię. James umiejętnie zastępował Lukę Modrica, kiedy ten doznał kontuzji, był wiodącą postacią Realu Madryt, ciągnął ten wózek czasami w pojedynkę, a przecież nadal jest graczem stosunkowo młodym. Na początku sezonu sam na niego się zżymałem, ponieważ Carlo Ancelotti wyrzucił z podstawowej jedenastki zdolnego Isco, gracza niebywale błyskotliwego, kosztem Jamesa, ale z czasem Kolumbijczyk dowodnie pokazał, że jest wart pierwszego składu. James jest niezwykle lubiany także przez swoją skromność, prostolinijność i przykładne zachowanie, słusznie ma emploi grzecznego chłopca, na boisku jest wręcz aniołem, zresztą z twarzy również przypomina cherubinka.

Leo Messi- tu wiele tłumaczyć nie trzeba, Argentyńczyk po trzech latach dekadencji znowu wzbił się na sam szczyt. Odzyskał wigor i wenę do strzelania goli, ale Messi przeszedł znaczącą ewolucję piłkarską, dziś bardziej zależy mu na dostarczaniu piłki partnerom niż śrubowaniu niezliczonych rekordów. Jego podanie ze środka boiska na lewe skrzydło do Neymara stało się kultowe, przeciwnicy wiedzą, jak zagra, ale i tak nie potrafią go zneutralizować. To właśnie współpraca z Brazylijczykiem stała się kluczem do sukcesu Barcy, Luis Suarez czasami był nieporadny, wtedy sprawy w swoje ręce...i nogi brał Leo Messi, dobrze że na ogół mógł liczyć także na Neymara. Messi uwielbia gąszcz nóg rywali, w takim tłoku czuje się jak ryba w wodzie, a najdziwniejsze jest to, że on nie sięga po jakieś wyrafinowane środki, prostymi zwodami mija tylko bezbronnych rywali. Kiedyś dziennik ''Marca'' napisał o Leo, że posiadł umiejętność zamieniania beczki prochu na której go usadowiono w fajerwerki, w rzeczy samej, ten facet potrafi wyjść z każdych kłopotów bez szwanku, mało tego, on jeszcze tym rozwiązywaniem swoich problemów wprawi wszystkich w olbrzymi zachwyt. Niektórzy żartują, że nagroda imienia Telmo Zarry dla najlepszego strzelca La Liga straciła rację bytu, ponieważ po meczu z Sevillą w pierwszej rundzie minionego sezonu Leo Messi wysunął się na czoło najlepszych łowców goli i już stamtąd się nie ruszy, albo inaczej nikt go stamtąd nie będzie w stanie ruszyć. Jest w tym jakaś logika.

Cristiano Ronaldo-dziś już tylko egzekutor, ale za to jaki. Do dryblingów już przestał się uciekać, ale zmysł strzelecki wciąż ma bardzo solidnie wyostrzony. Nie każdy potrafi dostawić nogę do piłki kilkadziesiąt razy w sezonie, to też jest sztuka! Portugalski strzelec wyborowy wciąż jest pretendentem do zdobycia Złotej Piłki, ale tylko w teorii, bo w tej edycji Leo Messi zdystansował całą konkurencję. Ronaldo, Neymar i James pokazali się z dobrej strony w przekroju całego sezonu, ale fenomenalnemu Messiemu nie dorównał nikt. To jemu należy się palma pierwszeństwa, uważam że to on był najlepszym piłkarzem sezonu 2014/15 Primera Division.

PS.Być może kogoś pominąłem, to niewykluczone, ale proszę mieć na uwadze, że owo zestawienie All Stars jest jak najbardziej subiektywne, więc nie zważałem na opinie innych, te rzecz jasna muszą być rozbieżne, zawsze będziemy się spierać o zasadność swoich wyborów. Trudno pomieścić w jednym składzie wiele indywidualności, czasami zachodzę w głowę po co Florentino Perez kupuje całą armię gwiazd, skoro bodaj Jorge Valdano kiedyś słusznie powiedział, że zespół piłkarski tworzy jeden pianista i dziesięciu pomocników, którzy noszą za niego fortepian. Niekiedy można popaść w obłęd, patrząc na to, jak nonsensownie niektórzy liczą, że obecność samych gwiazd powiedzie ich do chwały. Tym niemniej Luis Enrique w Barcelonie potrafił pogodzić gorący temperament trójki Latynosów, zmaksymalizował ich niezwykłe umiejętności i dziś ludzie oddają mu hołdy. Ronaldo i Messi w jednej drużynie, to też wygląda trochę dziwnie, obaj są piłkarzami wielkiego formatu, Leo to wręcz przybysz z innej planety, ale czy byliby w stanie grać razem? Obawiam się, że to pytanie pozostanie bez odpowiedzi.


poniedziałek 22 czerwca 2015

Meksyk nigdy nie był znaczącą siłą w światowej piłce, na niwie reprezentacyjnej przed laty na ogół w brutalny sposób musiał uznawać wyższość rywali, gdy tylko wyściubił nosa poza mizerną strefę CONCACAF. Zła karta odwróciła się na mundialu w Brazylii, gdzie Meksykanie dzielnie walczyli, mimo iż akurat po nich przeciętny kibic wiele sobie nie obiecywał, tak czy inaczej śmiało można stwierdzić, że nie zawiedli, co więcej- dodali kolorytu tym arcyciekawym mistrzostwom. Potrafili przeciwstawić się Brazylii, wtedy jeszcze nie tkwiącej w marazmie, najbardziej zaimponował ich bramkarz Ochoa, który stanowił swego rodzaju opokę, na nim zawsze można było polegać. Tak czy inaczej ten oszałamiający występ na brazylijskim mundialu był pewnie incydentalny, los zrządził, że Meksykanie na moment wydźwignęli się z piłkarskiego niebytu, tradycje piłkarskie przecież mają nikłe, legendarny Hugo Sanchez to ikona tamtejszego futbolu, ale dla młodszych kibiców piłkarz absolutnie nieznany. O sobie daje pamiętać dziś ''Chicharito'' Hernandez, który zaliczył wspaniały etap kariery w Manchesterze United, jednak dopiero za sprawą występów w królewskiej koszulce Realu Madrytu pokazał się szerszej publiczności, oczywiście z jak najlepszej strony. Jednak niestety jego pobyt na Santiago Bernabeu dobiegł końca, Florentino Perez chciał, by był to tylko epizod, Wielki Flo jak zwykle był bezwzględny, choć przecież zaciągnął u ''Chicharito'' dług wdzięczności, to on przedłużył jego sen o królewskiej potędze. W Realu jednak nie ma miejsca na kompromis i uczucia, tam obowiązują twarde zasady, a makiawelistyczny Perez nie ugnie się przed niczym i nikim, jak postanowi, tak będzie, nawet gdy okoliczności odejścia piłkarza są szczególne, jak w tym przypadku, nie ma skrupułów.

Przepraszam za lekko przydługawy wstęp, ale chciałem w nim zawrzeć pokrótce najważniejsze informacje, a tak w ogóle ten tekst proszę traktować jako mały przerywnik od Copa America, mistrzostwa Ameryki Płd, na których notabene gościnnie występował także Meksyk(odpadł w rozgrywkach fazy grupowej) wkraczają w decydującą fazę i dopiero teraz zaczną się emocje na całego, jak dotychczas bowiem turniej sprawił nam srogi zawód, mało było w nim wirtuozerii i piękna w najczystszej postaci, zatem jako rozgoryczony miłośnik piłki południowo-amerykańskiej postanowiłem wyłamać się z pewnych schematów i wziąć na tapetę temat bardziej niebanalny, który w mediach nie był szczególnie nagłaśniany, co zresztą mnie trochę dziwi. Mianowicie chodzi o odejście ''Chicharito'' Hernandeza z Realu Madryt. Piłkarz, który w pewnym momencie stał się bohaterem Madrytu i który w glorii strzelca jedynego i zwycięskiego gola w morderczych derbach Madrytu, które były w tym roku bojem o półfinał LM, mógł przemierzać stolicę Hiszpanii rozpromieniony, został zbyty ot tak, bez namysłu się go pozbyto. Gdzie tu logika? Real w starciach z Atletico cierpiał permanentnie, a pomyśleć, że przed laty ukuto termin ''sufridores'' dla graczy z Vicente Calderon. Kiedyś to oni byli miażdżeni przez lokalnego kolosa, dziś stali się przeciwwagą dla dwójki hiszpańskich hegemonów, o ile Barcelona znalazła wreszcie patent na Atletico, a Leo Messi odblokował się w konfrontacjach z tym mało przystępnym rywalem, to Real stale cierpiał katusze. Gracze Diego Simeone stali się jego naturalnym prześladowcą. ''Chicharito'' ich jednak zmógł w ćwierćfinale LM, nie Cristiano Ronaldo, nie James Rodriguez, nie jakiś inny gwiazdor, tylko niepozorny chłopak z Meksyku przesądził o zwycięstwie Realu. W nagrodę co dostał? Kontrakt wygasł, niech sobie szuka nowego klubu. Traktowanie piłkarzy przez Real po raz kolejny ociera się o farsę. Jednak w przyszłości być może sprawiedliwości stanie się zadość. Już bowiem nieraz zdarzyło się, że gracz, który został w białej części Madrytu nieładnie potraktowany, dokonywał potem słodkiej zemsty na niewdzięcznym klubie. Dotyczy to chociażby Alvaro Moraty, który w półfinale LM swoimi dwoma golami wprawił Madryt w osłupienie.

''Chicharito'' to nie jest bez wątpienia żaden piłkarski wirtuoz, ale też trudno nazwać go wyrobnikiem. To właśnie on w rewanżowym meczu ćwierćfinału LM tchnął w zespół ducha walki, on wyrażał tę wolę, był niezmordowany, a przy tym momentami nieuchwytny. Owszem, zmarnował sporo sytuacji, zanim trafił do siatki, ale w przeciwieństwie do Karima Benzemy wykazywał jakąś inicjatywę na boisku, był pod grą, szukał piłki, więc i ona go szukała. Karim Benzema to ulubiony boiskowy partner Cristiano Ronaldo. Francuz słynie z ponadprzeciętnej techniki, ''Chicharito'' zapewne nie ma jej zaawansowanej aż w takim stopniu, tym niemniej Benzema rzadko robił użytek z tej właśnie umiejętności. Zwykle szamotał się, bezładnie kopał piłkę, zaczął notować coraz więcej podań, choć jego powinnością jest przecież strzelanie goli. W Realu mają tylu graczy na tyle błyskotliwych, że Francuz spokojnie mógłby się zając tym, czego od klasycznego napastnika się wymaga, on jednak nie chciał, ale mimo że grał marnie, zaufania trenera nie stracił. Wiadomo, za trenerem stoi prezes, w tym przypadku na dodatek wszechwładny, Benzema zatem miał monopol na granie, a ''Chicharito'' zaczął wkraczać do akcji dopiero pod koniec sezonu, kiedy wskutek przesilenia piłkarzom brakowało już sił do biegania.

Trudno mi zrozumieć, jak można było pozbyć się tak klasowego piłkarza, już nawet w roli zmiennika mógłby się pojawiać na boisku, ale żeby w ogóle. Brak słów. W Manchesterze United był fantastycznym jokerem, więc dlaczego nikt o tym nie pomyślał, w Realu Ancelotti nawet takich szans mu nie dawał, bo jego trenerskie credo brzmiało: gwiazdy muszą grać do końca. Na finiszu zaczęły odczuwać boleśnie trudy ciężkiego sezonu, to Meksykanin przełamał głęboki kompleks Realu, czyli w pojedynkę rozprawił się z Atletico.

W końcówce sezonu Cristiano Ronaldo był cieniem samego siebie, ale on dołuje już od dłuższego czasu. Już chyba nic nie zatrzyma tego sukcesywnego zjazdu po równi pochyłej. Tylko James brał na siebie ciężar gry, ale też nie zawsze, natomiast na ''Chicharito'' można było liczyć w chwilach próby. Szkoda, że piłkarski ignorant Perez i człowiek któremu obsesja na punkcie zaprowadzenia Realu na sam szczyt namieszała w głowie, tego nie dostrzegł, Ancelottiego również wylał z pracy raczej pochopnie.

W Barcelonie Leo Messi chciał kiedyś widzieć Kuna Aguero, szefostwo klubu nie zawahało się jednak sprzeciwić największej gwieździe drużyny. Ja akurat jestem zdania, że Aguero w Barcelonie byłby kolejnym superbohaterem, ale zdecydowano się na Luisa Suareza i ogólny oddźwięk jego występów jest wręcz ekstatyczny. Nie jestem w stanie ocenić, czy Aguero byłby dla Barcy lepszym wyborem, ale skoro opcja z Suarezem bezsprzecznie się udała, widać że czasami należy podejmować ryzyko, dlaczego zatem Florentino Perez tak niewdzięcznie potraktował świetnego napastnika z Meksyku? Prawdopodobnie dlatego że futbol postrzega w jakiś zupełnie irracjonalny sposób. Zresztą gdzieś kiedyś przeczytałem kuriozalną rewelację o tym, że ''Chicharito'' został sprowadzony do Madrytu tylko po to, by kwestie marketingowe polepszyć. Zwiększenie popytu na białe koszulki z jego nazwiskiem miało stanowić asumpt do przeprowadzenia tego transferu


czwartek 18 czerwca 2015

Odebranie opaski kapitańskiej Thiago Silvie było czymś skandalicznym. Charyzmatyczny zawodnik PSG stracił ten honor na rzecz pewnego rozkapryszonego gwiazdora z Barcelony, który lubi się złościć i jest coraz bardziej buńczuczny. Jego impulsywność nie pomaga narodowej drużynie Brazylii, ale kto wpadł na pomysł, by tę najważniejszą funkcję w zespole pełnił nie tylko piłkarz mało doświadczony, ale przede wszystkim bardzo kontrowersyjny. Kapitan ma tonować nastroje i zagrzewać do boju, kiedy zespół jest w opałach, Neymar natomiast podgrzewa atmosferę i wywołuje karczemne awantury na boisku.

Abstrahuję od jego umiejętności stricte piłkarskich, bo te są niepodważalnie wielkie, tym niemniej pospolite maniery i gorszące zachowanie, to raczej domena lekkoduchów spod budki z piwem, a nie człowieka, który jest ulubieńcem młodych kibiców, w tym momencie niestety staje się idolem prowincjonalnym.

Neymar w lidze hiszpańskiej zdążył już sobie nagrabić, zapracował na status prowokatora. Rywalom się nie podoba, że ośmiesza ich swoją brylantową techniką, owszem, czasami nadużywa dryblingu i staje się efekciarski, ale obiektywnie trzeba przyznać, że jego sztuczki są bardziej wymyślne od trików proponowanych przez Leo Messiego. Argentyńczyka można nazwać umiarkowanym pragmatykiem, który dzięki znakomitej koordynacji ruchów i równie niesamowitemu balansowi ciała potrafi kapitalnie zwieść przeciwnika. Oczywiście nie czynię wyrzutów Neymarowi za to, że robi użytek ze swoich umiejętności, ale nie może posuwać się za daleko, bo wtedy ktoś w końcu zrobi mu krzywdę. 21 dryblingów w meczu z Peru to nie lada wyczyn, jednak finezja i fantazja to nie wszystko, nieodpowiedzialne zachowanie lidera Brazylijczyków w starciu z Kolumbią może drogo kosztować Canarinhos, teraz cała Brazylia wzdycha do podobizn gracza Barcelony, a pielgrzymki na Corcovado pewnie się namnożą.

Neymar starł się z Carlosem Baccą i sędzia słusznie ukarał go czerwoną kartką. Już wcześniej prowokował Kolumbijczyków, czy tak wygląda idealny kapitan drużyny piłkarskiej? Bynajmniej, ponad wszelką wątpliwość należy skonstatować, że to antywzór kapitana.

Kiedy Neymar przychodził do Barcelony, miał w sobie sporo pokory, a także czołobitność wobec Leo Messiego, traktował go jak swojego piłkarskiego guru, wcześniej bowiem Messi był idolem Brazylijczyka. Pierwszy sezon Neymara w Barcelonie był pasmem nieustannych nieszczęść, stan dekadencji się pogłębił, a Brazylijczyk nie potrafił wziąć na siebie odpowiedzialności za drużynę, w drugim sezonie już istotnie poprawił jakość swojej gry, poczyna sobie teraz w sposób brawurowy, bezkompromisowo, wcześniej unikał zagrań indywidualnych, nie chciał wyrastać na tuza pośród graczy, którzy pod wodzą Pepa Guardioli osiągnęli futbolowy Olimp. Co prawda w tym debiutanckim sezonie także nie był lubiany. Swoimi nieraz teatralnymi upadkami wyprowadzał z równowagi obrońców rywali, dziś też symuluje z lubością. Z punktu widzenia moralnego mianowanie kogoś uciekającego się do takiej futbolowej perfidii na kapitana jest jakimś horrendalnym nieporozumieniem.

Dziwne miny, pyszczenie rywalom, prowokowanie ich jakimiś podszeptami. Tak może postępować junior, nie zaś piłkarz urastający do rangi bohatera narodowego i nadziei Brazylii na lepszą przyszłość w futbolu. Niech Neymar bierze przykład z Leo Messiego, on nie szuka zwady, dzięki jego ogładzie na boisku nie wybuchają żadne afery i awantury. Neymar niestety mimowolnie wszczyna owe chryje. Trener Barcelony Luis Enrique nawet trochę się go boi, kiedy Neymar był oburzony, że został zmieniony w jednym z meczów, szkoleniowcowi zapaliła się lampka. Do końca rozgrywek Neymar grał w pełnym wymiarze czasowym.

We wcześniejszym tekście pokusiłem się o tezę, że dzisiejsza Brazylia jest najsłabsza w historii, natomiast Kolumbia może być rewelacją tegorocznego Copa America. Moje prognozy na razie się sprawdzają...tako rzecze ekspert.

Wracając do Neymara, oczywiście nie tylko on czasami robi z siebie błazna. Innym graczem, który ma takie skłonności, jest Cristiano Ronaldo. Notoryczne symulowanie, obsceniczne gesty, głęboka frustracja spowodowana wyższością Leo Messiego, a także arogancja i buta bijące z każdej wypowiedzi burzą wizerunek człowieka nieskazitelnego. Jak widać, wielu piłkarzy ma naprawdę jaskrawe wady, szkoda że tylko nieliczni dostrzegają te swoje przywary, reszta ma się za chodzące ideały.

Legendarny Mane Garrincha ponoć był wzorem idioty i kwintesencją debilizmu, ale nigdy nie chciał robić komuś na złość. Chwalebny gest Gerrinchy przeszedł nawet do legendy. Neymar jest niby trochę bardziej rozważny, ale chyba nie do końca, bo dziś można go stawiać na równi z rozwydrzonym dzieciuchem.


Prawdopodobnie najsłabsze pokolenie w historii brazylijskiej piłki na zeszłorocznym mundialu w Brazylii sięgnęło dna. Niemcy dobitnie obnażyli wady drużyny pogrążonej w głębokim kryzysie, zrównali ją z ziemią. Brazylia poniosła historyczną klęskę, być może seria 9. zwycięstw w 10. ostatnich meczach przywraca nadzieję na odbudowę podupadającej potęgi, ale chyba nie ma sensu się łudzić, że nagle stanie się cud, tymczasem Argentyna pod batutą Leo Messiego zaczęła wygrywać piłkarską symfonię, pokaz wirtuozerii i artyzmu tworzy pasjonujące widowiska. Argentyńczycy za czasów Alejandro Sabelli na ogół oddawali się doskonaleniu bloku obronnego, by rywala skarcić znienacka. Dziś ich siła uderzeniowa nie jest przez nic ograniczona, więc mecze z udziałem Albicelestes powinny obfitować w gole. W Ameryce Płd kult piłki jest przeogromny, ociera się wręcz o obłęd, futbol Latynosi zwykli wynosić do rangi sztuki, zatem Copa America dostarczy nam moc atrakcji, jednak wystrzegający się porywającej gry Canarinhos skazani są na porażkę, z kolei Argentyna jawi się jako bezdyskusyjny faworyt tego turnieju. Tak czy owak inne nacje nie zasypiają gruszek w popiele. Rewelacją imprezy może być Kolumbia, którą do zwycięstw ma prowadzić objawienie minionego sezonu w rozgrywkach klubowych-James Rodriguez.

Nieurodzaj w brazylijskiej piłce jest wprost zatrważający. Wobec tego marazmu Brazylijczycy są bezradni, muszą głęboko wierzyć, że Neymar stanie się ich liderem, ale w tym przypadku zawodnik przede wszystkim powinien uczyć się roli męża opatrznościowego drużyny. W Barcelonie sięgnął piłkarskich wyżyn, obecność w katalońskiej drużynie idola z dzieciństwa-Leo Messiego przestała go krępować. Dość szybko zaczął brać na siebie odpowiedzialność za budowanie ataków drużyny, zgłaszając tym samym swoje aspiracje do zostania kolejnym wcieleniem boga futbolu. Messi ze swojej bajecznej techniki robi użytek, kiedy zachodzi taka konieczność, natomiast Neymar czasami zdaniem upokorzonych rywali swoim rzekomo prowokacyjnym i ostentacyjnym zachowaniem podsyca na boisku konflikty i zamieszanie, lubi im puszczać piłkę między nogami albo zagrywać nad głową. Bez wątpienia ma wszelkie dane ku temu, by przebić Messiego pod względem widowiskowości gry, ale niech pamięta, że jego gra bywa efekciarska. Tak czy inaczej Neymar to jeden z niewielu piłkarzy, którzy przetrwali w brazylijskiej ekipie po mundialowym trzęsieniu ziemi, rewolucja kadrowa ma być impulsem do odrodzenia, jednak nic nie wskazuje na to, by to swoiste katharsis miało się dokonać już na mistrzostwach w Chile. Oscar i Hulk mają status gwiazd, ale Dunga machnął na nich ręką, absencja tego drugiego mnie trochę dziwi, jest to bowiem gracz idealnie wpisujący się w koncepcję budowy zespołu przez tego dalece pragmatycznego selekcjonera. As Zenitu Sankt Petersburg nie przejawia zbyt wiele technicznego kunsztu, choć być może to lekkie przekłamanie z mojej strony, wszak UEFA ku mojemu zdumieniu sklasyfikowała tego drągala na trzecim miejscu wśród najczęściej dryblujących w minionej edycji LM. Hulk uplasował się za zjawiskowymi piłkarzami Barcelony-Leo Messim i Neymarem. Ja nie przypominam sobie ani jednego jego dryblingu, nie wiem, może jestem jakimś ignorantem, w każdym razie nie będę tego podważał. Jogo bonito to kunsztowny styl gry, który przez lata był wizytówką brazylijskiego futbolu, dziś Brazylia burzy się szalenie, bo najpierw Luis Felipe Scollari sprzeniewierzył się głęboko utrwalonym ideałom, a teraz Dunga swoją taktyką budzi ambiwalentne uczucia. Tego jak bardzo Brazylia jest dziś pogrążona w konwulsjach dowodzi powołanie na Copa America Robinho, gracza zapomnianego, który już dawno wpadł w dół nie do wygrzebania, dziś dogorywa gdzieś na brazylijskich boiskach. Jednak w sumie jeśli się wnikliwiej przyjrzeć, może będzie jednak odrobinę lepszy od komedianta Freda, który grę wręcz sabotował.

Proszę sobie wyobrazić, że Copa America nie zdobył nigdy ktoś tak zasłużony dla światowej piłki, jak mityczny Pele. Leo Messi ma na to kapitalną okazję, jeśli mu się uda, ucichną głosy krytyki, a ludziom wciąż opierającym się jego geniuszowi, zrzednie mina, tym którzy wyżej stawiają Diego Maradonę przyjdzie się wreszcie ukorzyć przed fenomenem z Rosario. Messi na mundialu w Brazylii zgarnął Złotą Piłkę dla MVP turnieju. Tak czy inaczej w finale miał na nodze piłkę meczową, ale przegrał pojedynek z Manuelem Neurem, więc mógł czuć wielkie rozgoryczenie. Zresztą na tamtych mistrzostwach Messi był wyczerpany, fatalny sezon w Barcelonie i okoliczności jakie temu towarzyszyły-nagła śmierć Tito Vilanovy, nie pozwoliły zachować pełnej koncentracji w meczach reprezentacji. Messi czasami człapał, ale zawsze robił różnicę, dziś jednak gra zupełnie inaczej. Odzyskał wigor i po boisku śmiga jak nakręcony, znowu ma strzeleckie natchnienie, ale najbardziej imponuje umiejętnością mistrzowskiego rozegrania piłki, u boku Xaviego i Iniesty musiał się czegoś nauczyć, a w reprezentacji w sukurs przyjdą mu jeszcze Angel di Maria i Sergio Aguero. Argentyna nie będzie miała skrupułów wobec nikogo, chyba że i tym razem futbol spłata nam figla.

W drużynie Chile zagra Alexis Sanchez, gracz bez dwóch zdań nietuzinkowy, facet który dodał odrobinę magii zadurzonej w fizycznym znoju Premier League, czyli nie tylko w tych najbardziej znanych ekipach będą błyszczały gwiazdy. O Jamesie już nie wspominam drugi raz, bo Kolumbia jednak ma dość duży potencjał i kto wie, może akurat uda się coś zwojować i będzie to wielka radość dla narodu targanego wieloma kłopotami. Największy stopień przestępczości w skali całego świata napawa lękiem wszystkich, kraj tak mało cywilizowany może ukoić swój ból dzięki piłkarskiej drużynie. Siła oddziaływanie piłki jest tak olbrzymia, przed mundialem w Brazylii na ulice wylegli ludzie z faveli. Kiedy gospodarka brazylijska leży i kosztem biedoty bogacą się bonzy o szemranej reputacji, Brazylijczykom zachciało się organizować największą imprezę w świecie futbolu. Neymar był wrażliwy na społeczną rozpacz, więc wspierał wcale nie na pokaz tych ludzi z nizin, wcielił się w rolę trybuna ludowego, podczas gdy Pele układał się z różnej maści mafiozami. To jaskrawy przykład tego, jak piłka bywa kością niezgody, ale to incydent. Mimo wszystko urok futbolu jest tam potęgowany, a wywołuje on wśród ludzi ekstatyczne uniesienie. Pamiętam dobrze poruszający obrazek, kiedy Neymar doznał kontuzji, a Brazylijczycy schodzili się pod figurę Jezusa Odkupiciela na Corcovado, by złożyć swoje prośby, niestety nic to nie dało, Canarinhos przeżyli swój największy koszmar, jednak mogło to roztkliwić największych twardzieli.

Futbol w Ameryce Płd urasta do rangi święta, tak samo jak w Afryce, światowe media zwracają jednak uwagę na Leo Messiego, to on ma wypełnić swoją misję, znowu zmierzy się z legendą Diego Maradony, czy tym razem sprosta wyzwaniu? Messi w ostatnim czasie jest humorzasty i opryskliwy, a wydawało się, że tak skryty człowiek, nie może sprawiać problemów wychowawczych. Kiedy trenerem był Alejandro Sabella Leo podobno wymógł na selekcjonerze, by nie powoływał Carlosa Teveza, teraz ''Apache'' w kadrze jest, oby to nie rozsadziło szatni, casus barceloński pokazuje, że osobiste animozje można czasami odłożyć na bok, Messi nie znosi Luisa Enrique, a mimo to zdołał odnieść z nim sukces. Josep Bartomeu w emocjach powiedział, że spektakularny gol strzelony Athletic Bilbao był najpiękniejszym w historii futbolu, kataloński dziennikarz po tym meczu napisał o ''finale króla Leo'', ale nie wszystkim to się spodobało, Messi naraził się nawet nowemu królowi Hiszpanii. Felipe VI nie wybrał się na berliński finał LM, oby podczas Copa America Lionel zalazł za skórę tylko boiskowym rywalom. Kiedyś rodacy ironicznie nazywali go ''Katalończykiem'', my przerabialiśmy tę samą historią z Robertem Lewandowskim, dzisiaj jednak cała Argentyna wierzy, że właśnie Leo Messi zaprowadzi ją na sam szczyt.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej