wtorek 29 lipca 2014
Podczas gdy większość z pułku pomniejszych klubów nie dokonuje zmian personalnych,potentaci o mocarstwowych planach ekspansywnie penetrują rynek transferowy, zbrojąc się po zęby. ''FC Barcelona, Arsenal, Chelsea czy Bayern zdecydowały się spotęgować swój potencjał ofensywny.''-pisze El Mundo Deportivo. Hiszpański dziennik sportowy klasyfikuje dziewięć najdoskonalej rokujących ofensywnych trio na Starym Kontynencie, które mają wieść prym w nadchodzącym sezonie klubowych rozgrywek.

[more]

Na 9 miejscu w rankingu katalońskiego pisma plasuje się tercet Ozil-Alexis-Giroud. Arsenal zwykle był powściągliwy na rynku transferowym, tym razem jednak Arsene Wenger wyłożył na stół 42 mln euro i pozyskał Alexisa Sancheza, były piłkarz Barcelony przybywa na The Emirates w niesławie, bowiem jego pudło w meczu z Brazylią przypieczętowało wyeliminowanie rewelacyjnej reprezentacji Chile z mundialu. To był koszmar dla Alexisa, który przyćmił świetny sezon w Barcelonie, dla której zdobył 19 goli w 34 meczach ligowych, to wyśmienity wynik biorąc pod uwagę, że kampania 2012/13 była dla niego istną mordęga, musiał znosić pomruk gniewu kibiców, którzy za nic w świecie nie puszczali mu płazem serii spektakularnych pudeł, Alexis w tym właśnie sezonie strzelił tylko 8 goli, w dodatku był najbardziej nieskutecznym piłkarzem w drużynie. Ale w minionych rozgrywkach karta się odwróciła, przez pewien czas był na ustach fanów Barcelony ze względu na pięknego gola zdobytego lobem, zwanym w Hiszpanii wazeliną, w meczu z Realem Madryt. Mesut Ozil to piłkarz kreatywny, materiał na playmakera pokroju Zinedina Zidana. Kiedy żegnał się z Realem Madryt Cristiano Ronaldo z trudem znosił jego odejście, mówiąc:''nikt nie rozumiał mnie lepiej niż on''. I nie była to kurtuazja, ani wymiana ciepłych słów i pompatycznej uprzejmości; Liczby wyraźnie materializują emocjonalne słowa Portugalczyka, Ozil asystował przy aż 27 golach autorstwa Ronaldo, dość powiedzieć, że kiedy CR7 grał w Manchesterze United jego ulubionym dyspozytorem piłek otwierających drogę do bramki był Rayan Gigss, z jego podań zdobył jednak tylko 16 goli. Ozil w Arsenalu jest już od roku, początek jego kariery w drużynie Kanonierów był obiecujący, z marszu zaczął wpasowywać się w drużynę, ale z czasem jego forma pikowała w dół. W trakcie gry w Realu Ozil był specyficznym typem piłkarza, który rozbłyskiwał w starciach wagi ciężkiej, by blednąć przeciw maluczkim. Do dziś wszyscy pamiętają jak przejawiał swój osobliwy geniusz w konfrontacjach z Barceloną.

Na 8 miejscu w niniejszym notowaniu osadzono trójkę z MC: Silva-Dzeko-Aguero. Z pewnością jest to ciekawy zestaw graczy o talencie czystej wody, spośród których najbardziej wybija się David Silva, czyli szara eminencja hiszpańskiej piłki, człowiek będący zawsze w cieniu Xaviego i Iniesty, relatywnie mała medialność tego gracza jest spowodowana grą w innej drużynie niż którejś z eksportowego duopolu , bowiem Hiszpanów elektryzuje wyłącznie pojedynek kolosów na rodzimym podwórku. Edin Dzeko za kadencji Roberto Manciniego był typowym jokerem, wraz z Javierem Hernandezem z MU często rzutem na taśmę przesądzali losy spotkań swoich drużyn, czy trener Pellegrini będzie miał inny pomysł na szafowanie umiejętnościami mało zwrotnego snajpera z Bośni? Sergio Aguero jest przeciwieństwem Dzeko, to gracz wszędobylski i niezmordowany, starający się gospodarować całe boisko, a nie stać bezczynnie pod polem karnym niczym sęp oczekujący na wykazanie się strzeleckim gabarytem. Aguero w zbiorowej świadomości kibiców City zapisał się jako człowiek, który zdobył gola na wagę zwycięstwa w najbardziej zawrotnym sezonie Premier League, kiedy The Citizens wydarli tytuł mistrzowski z rąk swoich rywali zza miedzy tuż przed ostatnim gwizdkiem arbitra, z pewnością Aguero można nazwać kibicowską maskotką, która pracuje w służbie błękitnych z Manchesteru, kiedy odrzucił umizgi Barcelony negocjującej jego transfer, zdobył serce chyba wszystkich fanów klubu, feralny epizod na mundialu w meczu z Niemcami, w którym po wejściu na boisko totalnie zawiódł nie powinien rzutować na jego dyspozycję w nadchodzącym sezonie ligi angielskiej.

Na 7 miejscu dziennikarze z Hiszpanii sklasyfikowali tandem atakujących z Juventusu. Pogba-Tevez-Llorente. Paul Pogba jest powszechnie uznawany za złote dziecko francuskiego futbolu, na mundialu w Brazylii pokazał się z dobrej strony, niczym wytrawny playmaker rozprowadzał piłkę do kolegów, wspomagał też momentami nominalnych skrzydłowych w bocznych sferach. Carlos Tevez będzie chciał udowodnić, że nie jest już bezużytecznym próchnem, tylko graczem wciąż zdolnym do osiągnięcia najwyższych celów. Carlito w Turynie jest ubóstwiany, dość powiedzieć, że dostał mityczną koszulkę z numerem dziesięć po legendzie klubu-Alexandro Del Piero, czy w nowym sezonie wywiąże się z dyspozycji, jakie powinien poczynić w związku z noszeniem tego trykotu. W Seria A pewnie sobie poradzi, ale warto nadmienić, że na gola w Champions League czeka już cztery lata. Fernando Llorente jest typem napastnika-kilera, napastnikiem na modłę Filipo Inzaghiego, który nie musi wkładać całego serce w grę, by spić śmietankę. Hiszpański łowca goli przybył do Turynu z Bilbao, gdzie sekundował mu Javi Martinez, obaj rozumieli się bez słów, na 2012 rok datuje się największy wzlot Athletic, wtedy drużyna Marcelo Bielsy pokonała w Lidze Europy między innymi Manchester United 3:0, a dwa gole zdobył właśnie Llorente. Do pełni szczęścia zabrakło jednak zwycięstwa w finale, w którym to Baskowie polegli 0:3, zaś dublet wówczas ustrzelił Radamel Falcao. 

Dość niespodziewanie na 6 pozycji umiejscowiono trio z Manchesteru United:Rooney-van Persie-Mata. Aczkolwiek niewykluczone, że Louis van Gaal może umeblować swoją drużynę tak, iż najbardziej kreatywni gracze zaczną grać jak z nut. Pierwsze skrzypce ma grać Wayne Rooney, czyli waleczne serce i wolny elektron, który nie przykłada wagi do usytuowania na boisku, gra gdzie dusza zapragnie, gdzie w danej sytuacji dane jest mu się wykazać. Jeśli Rooney nie będzie się puszył jak w poprzednim sezonie, kiedy domagał się transferu do Chelsea, może wrócić do panteonu gwiazd światowego futbolu. Juan Mata w poprzednim sezonie grał fatalnie, nie wniósł nic do poczynań Czerwonych Diabłów, pora na rekompensatę, Jose Mourinho kazał mu pójść precz z klubu, bowiem w swojej wizji nie widział graczy kreatywnych, uważał, że ci najbardziej uzdolnieni technicznie nie będą chcieli pracować w defensywie, a dla Mourinho to jest podstawa budowy solidnej drużyny. Może Mata na boisku postara się wziąć odwet na krnąbrnym pryncypale? Robin van Persie ma być prześladowcą bramkarzy, zobaczymy jak wywiąże się ze swojej roli. Jeśli większość trybików będzie funkcjonować poprawnie, nawet jego ewentualna zadyszka nie przeszkodzi drużynie, godzi się powiedzieć, że w sezonie mistrzowskim, czyli dwa lata temu, przez pewien czas miał serię bodajże 11 meczów bez gola i nie musiał się przełamywać, bo partnerzy dali sobie radę. Być może kluczowym ogniwem w drużynie z Manchesteru będzie również nowo pozyskany Ander Herrera.

5 miejsce to Chelsea i trójka Hazard-Costa-Cesc. Trudno nadążyć za Jose Mourinho, skoro chce stawiać pod bramkami przeciwników autobusy po jakie licho kaptuje z Barcelony Fabregasa? O ile Diego Costa, czyli rosły napastnik przeznaczony do gry z kontry i nad wyraz skuteczny może być alternatywą dla strzelającego ślepakami Torresa, o tyle ściągnięcie Fabregasa budzi wątpliwości. Eden Hazard natomiast to piłkarz wielkiego formatu, świetny drybler, niektórzy nawet po cichu mówią, że ma zadatki na stanie się graczem pokroju Ronaldo i Messiego. Chelsea z pewnością ma potencjał, ale nie wiem czy właściwie złożoną kadrę, czy nie lepiej byłoby, aby na Stamford Bridge grał ''nieśmiertelny'' Lampard, czyli najbardziej bramkostrzelny pomocnik w historii Premier League? Fabregas jest zagadką, piłkarzem-niewiadomą, ale Mourinho ma rękę do takich rozbitych graczy, może go wskrzesi?

Ibrahimovic, Cavani, Lavezzi- ten tercet jest rękojmią dającą PSG miejsce tuż za podium klasyfikacji. W oczekiwaniu na Angela di Marię Paryżanie legitymują się swoją sztandarową trójką z zeszłego sezonu. Cavani na mundialu był w cieniu Suareza, w Ligue 1 nastrzelał już sporo goli, ale teraz nadejdzie nowe rozdanie. Ibra jest fenomenem, dla którego jest już chyba za ciasno w lidze francuskiej. Lavezzi natomiast może być studziennym rozczarowaniem, bowiem na mundialu zasłynął jedynie tym, że świadomie polał wodą swojego trenera. PSG może być beneficjentem sezonu 2014/15, ale może też być jego wielkim przegranym.

Bayern jest drużyną w pełni tego słowa znaczeniu, to jest bohater zbiorowy scalający wszystkie jednostki w monstrualnego ogra nękającego niemal wszystkie drużyny na świecie. W rankingu pojawia się zestaw Lewandowski-Robben-Mueller, mimo że równie dobrze jednego z nich można by zamienić na Franka Riberiego, który jednak przeżywa przesilenie, sezon 2012/13 był jego popisem, ale następny już może zapisać po stronie strat. Arjen Robben to wciąż piłkarz wielki, mimo że wiekowy. Sądzę jednak, że tiki-taka tym razem może być dla niego wielką bolączką, Robben bowiem lubuje się w kontratakach, co pokazał na mundialu, gra w ataku pozycyjnym nie nastręcza mu wprawdzie trudności, ale nie jest jego domeną. Thomas Mueller to typowy niemiecki piłkarz, wyrobnik grający na rzecz drużyny. On nie musi strzelać goli, żeby być spełnionym, wystarczy że zdobywają je inni. I pytanie najbardziej nas nurtujące, czy Robert Lewandowski poradzi sobie w Bayernie? Poczekajmy na odpowiedź do sezonu, gdyż naprawdę nie sposób to stwierdzić. Mario Mandżukic często cierpiał przez tiki-takę, Lewandowski jest podobnym typem napastnika, a to nie wróży mu najlepiej, ale nie kraczmy. Bayern musi się podnieść po ubiegłorocznej klęsce w Champions League i Lewandowski ma mu się do tego wydatnie przyczynić.

Drugie miejsce jest zabukowane dla Realu Madryt i trio Benzema-Bale-Cristiano. Słynne BBC, Ronaldo mówi, że w nowym sezonie założył sobie, że Królewscy maja zdobyć sześć trofeów, byłoby to de javu z sezonu 2008/09 w którym Barceloną pod wodzą Guardioli dokonała tego wyczynu. Niespożyte siły Portugalczyka i chorobliwa ambicja mogą być jednak obosieczną bronią, na mundialu w Brazylii zawiódł na całej linii, ale w klubie jest klasą samą w sobie. Pobił przecież w minionej kampanii rekord Alfredo di Stefano jeśli chodzi o gole w Lidze Mistrzów. Zdobył ich siedemnaście. Ma już dwie Złote Piłki, wygrał decimę i zarazem okrasił ten sukces potrójną koroną. Wciąż jednak jest piłkarzem zawodzącym w meczach o najwyższą stawkę, przeciw Atletico w finale Champions League jego gol był tylko kropką nad i wieńczącą dzieło upokorzenia rywali zza miedzy, wcześniej jednak Portugalczyk grał jak śnięta ryba. Garreth Bale pokazuje, że w Madrycie dołączono mu turbodoładowanie, jest przeciwwagą dla Ronaldo i piłkarzem-gladiatorem, sprawdzającym się w sposobie gry Królewskich. Karim Benzema sprawia kibicom wielki zawód nieustannie, ale w Madrycie i tak strzela gole, bo ma gros sytuacji i w końcu musi posłać piłkę do bramki, inaczej sprawa ma się, gdy występuje w barwach narodowych.

Na papierze najlepszą siłą ognia dysponuje Barcelona, trio Neymar-Messi-Suarez jest impregnowane na sukcesy w skali niewyobrażalnej. Ale czy Leo Messi odzyska dawne zacięcie i wigor, czy będzie tylko wyłaniał się z ciemności sporadycznie, rozświetlając mrok szybu za pomocą pięknych goli? Messi jest już graczem doświadczonym, może więc to, że nie pędzi po boisku jak błyskawica, tylko czyha na swoją szansę jest pokłosie jego sprytu przychodzącego z wiekiem? Neymar w poprzednim sezonie pokazał się jako altruista, który  niczym mrówka pracuje na gole Messiego, z biegiem czasu stał się bardziej indywidualistą, dzięki czemu wykrzesywał największe możliwości ze swojego arsenału nie z tej ziemi. Luis Suarez to wszechstronny łowca goli, który w poprzednim sezonie strzelił ich 31, zdobył Złoty But i teraz będzie chciał brylować w barwach Barcelony, czy mu się powiedzie? Moim zdaniem transfer Suareza niekoniecznie musi być udany, trochę ryzykowne jest sprzedawanie Alexisa Sancheza, przecież wobec tego teraz na skrzydle pozostanie wakat, a zatem albo Barca kupi jeszcze jednego zawodnika, który załata tę dziurę, albo będzie miała twardy orzech do zgryzienia. Tak czy owak, zbliżający się wielkimi krokami sezon zapowiada się ekscytująco.


W dobie szerzącego się kosmopolityzmu i negacji absolwentów klubowych akademii Barcelona zaprzedała duszę wychowankom rekrutowanym ze słynnej szkółki piłkarskiej La Masia, czyli najwydajniejszej fabryki futbolowych diamentów, z czasem szlifowanych na żywe złoto.

[more]

''Bez nich nie byłoby nas''-mówił Pep Guardiola po słynnym meczu z Realem Madryt wygranym 5:0 przez jego drużynę w 2008 roku. Guardiola miał na myśli Johana Cruyffa i Carlesa Rexacha, dwóch wizjonerów, którzy przed laty dla dobra drużyny zjednoczyli siły ponad klubowymi podziałami. To Cruyff zasiał plony, Guardioli zostawiając zbiór żniwa. To Holender podsunął pomysł, by zagospodarować stojącą od 1702 r nieopodal Camp Nou owczarnię, wznosząc kompleks dla szkolenia klubowej młodzieży. Co prawda początki La Masia datuje się na czas kadencji prezydenckiej Josepa Luisa Nuneza, który mimo że dbał o rozwój kadetów podchodził do nich dość sceptycznie, w pierwszej drużynie stawiając na starszyznę, młodzież traktował jako melodię przyszłości. Nieliczni, którzy przebili się do zespołu seniorów byli tylko giermkami Diego Maradony i Bernda Schustera.

Dopiero pojawienie się Cruyffa zmieniło obrót spraw o 180 stopni, kiedy w 1988 r boski Johan, jak sam lubi o sobie mówić, objął stery w drużynie, z marszu zaczął pilotować poczynania barcelońskiego narybku, z którego następnie zamierzał stworzyć trzon katalońskiego gwiazdozbioru. Nie kto inny, a Cruyff wykoncypował sobie, by w Barcelonie stworzyć pionierski na owe czasy system szkolenia, praktycznie niezmienny bez względu na wiek piłkarzy. Nawet sekcje młodzieżowe miały obrać taktykę 1-3-4-3, by potem, po awansie do pierwszej drużyny, wkomponować się w zwarty zespół i tworzyć monolit. Później ta taktyczna konfiguracja ewoluowała, Guardiola po nieudanych transferach Thierry'ego Henry i Zlatana Ibrahimovica wprowadził ustawienie 1-4-3-3.

Wkład Carlesa Rexacha w sukcesy Barcelony jest nie do przecenienia. ''Charlie'' był odkrywcą talentu Leo Messiego, do dziś jednak zarzeka się, że na Messim poznałaby się nawet jego żona. Co ciekawe, wieść niesie, że Rexach poprosił pewnego dnia małżonkę, by uczestniczyła z nim w oglądaniu pokazowej gierki drużyny juniorów. Kiedy Carles zapytał się swojej partnerce, kogo powinien skaperować do Barcelony, wskazała na prostolinijnego ''niedorostka'' z Rosario. Najwyraźniej Rexach zaufał żonie, bo później zabiegał ochoczo o transfer Leo Messiego, a jego zdolności oratorskie zaowocowały wystaraniem się o opłatę hormonem wzrostu, którym leczono karłowatość przysadkową młodocianego piłkarza. Jego ojciec, Jorge, nawet zawetował, że jeśli kuracja syna nie będzie finansowana przez klub, postawi tamę transferowi. Zatem Rexach miał sporą zagwozdkę, ostatecznie jednak namówił przełożonych do miesięcznego płacenia 1500 euro na leczenie Leo, dzisiaj z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że się nie pomylił. To River Plate i Newell's Old Boys nie poznały się na argentyńskim geniuszu.

Messi trafił do szkółki w Katalonii mając 13 lat, Andres Iniesta zjawił się tam w wieku dwunastu. W swojej bestsellerowej autobiografii przyznaje, że początki w nowym otoczeniu były depresyjne, w książce piłkarz zwierza się z nieprzespanych nocy i uronionego morza rzewnych łez. Pisze, że przez lata nienawidził Barcelony, ponieważ pokonała drużynę z jego rodzinnego miasta 6:0. Co więcej, nieomal skaptowano go do madryckiej La Fabrica, ale sprzeciw postawiła matka gracza, wyraźnie zaniepokojona ulokowaniem w pobliskim sąsiedztwie agencji towarzyskiej. Gdzie teraz byłby Andres, gdyby wybrał Real? Któż to wie? Jedno jest pewne, w Barcelonie wygrał prawie tyle, co mógł.

W świadomości kibiców Barcelony utarł się jego pamiętny gol w półfinałowym meczu Champions League, z Chelsea, kiedy Andres rzutem na taśmę kropnął w samo okienko bramki, stadion angielskiego kolosa zaniemógł. W 2010 roku natomiast przechylił szalę zwycięstwa na korzyść reprezentacji Hiszpanii w finale MŚ z Holandią, mimochodem stając się bohaterem narodowym, czego nie odbierze mu nawet spektakularna klęska na tegorocznym mundialu. Relacjonujący w hiszpańskiej telewizji decydującą batalię w RPA komentator w przypływie adrenaliny wychrypiał:-To był Iniesta mojego życia. Warto nadmienić, że wśród 22 piłkarzy hiszpańskich powołanych na mundial RPA, aż dziewięciu wywodziło się z La Masia.

Praca u podstaw i siatka skautingu werbują do Barcelony wielu zdolnych nastolatków. Ale są też niechlubne wyjątki, jak choćby nie rozesłanie wici na Gerarda Pique, którego zwabił do siebie Manchester United, w późniejszym terminie wprawdzie Barcelona go odkupiła od Anglików za dość okazyjną cenę 5 mln euro, ale niedosyt przeoczonego talentu pozostał. Podobnie wyglądała sytuacja z Ceskiem Fabregasem, który w 2003 roku, mając 16 lat wybłagał u ówczesnego prezesa Joana Laporty transfer do Arsenalu. Laporta się zgodził, bo miał na głowie kupno Davida Beckhama i Ronaldinho, Becks ostatecznie nie zaliczył nawet epizodu w Barcy, a brazylijski geniusz po długich negocjacjach odbył epilog barceloński. Tak oto Barcelona wyzbyła się trzech piłkarzy światowej klasy. Fabregas też powrócił po czasie na Camp Nou, bowiem Arsene Wenger stwierdził, że:''z niewolnika nie ma pracownika''. Teraz Cesc będzie grał w Chelsea, Barca znów wyprzedaje takiego gwiazdora bez namysłu. Ostatnim z trójcy synów marnotrawnych, którzy wrócili na ojczyzny łono jest Jordi Alba. Jego casus jest zgoła ciekawy, wszak piłkarz ten grał długo w Valencii, a nie jak Pique i Fabregas-zagranicą.

Nie wszyscy wychowankowie wprowadzani do pierwszej drużyny natychmiast byli powszechnie poważani. Kiedy Radomir Antic stawiał w bramce Victora Valdesa większość fanów Barcy śmiała się do rozpuku, jednak Valdes zamknął im wszystkim usta. Obecnie większość kibiców opłakuje jego nagłe odejście z klubu, w końcu, co by nie mówić, jest najbardziej utytułowanym bramkarzem w dziejach Barcelony. Bramkarzem, który zrewolucjonizował futbol, stał się libero, ostatnią instancją bloku obronnego, bramkarzem grającym brawurowo na przedpolu, który nie waha się przed podjęciem ryzyka. Zasiadający w klubowym zarządzie Antoni Zubizarreta może tylko zazdrościć swojemu młodszemu koledze po fachu sukcesów, ''Zubi''był bramkarzem strachliwym, unikającym wyjść z linii bramkowej, nie dorastał ponoć Valdesowi do pięt.

La Masia to nie tylko szkółka piłkarska, ale też instytucja wychowująca swoich absolwentów. Chłopakom do niej uczęszczającym przez sześć dni ordynowane są wyczerpujące jednostki treningowe. Ale nie zaniedbuje się nauki, wszyscy uczą się wspólnie, by wyjść na prostą, jeśli nie uda się zrobić kariery w piłce. Szacuje się, że tylko 60% wychowanków po ukończeniu rekrutacji z La Masia kontynuuje grę w piłkę, a nieliczny procent przebija się do najlepszych klubów na świecie. W Europie jest wiele szkółek piłkarskich, by wymienić akademię Anderlechtu Bruksela, Ajaksu Amsterdam, Benfiki Lizbona, Atletico Madryt czy Southampton. Ale La Masia to odrębna kategoria, pewnego rodzaju unikat, La Masia pozwala bez ingerencji osób trzecich zdobywać najważniejsze trofea dzięki lokalnej młodzieży. Największym wzlotem La Masia było obsadzenie przez trio z Barcelony całego podium w plebiscycie Złota Piłka Anno Domini 2010 , wtedy na pudle stanęli Messi, Xavi i Iniesta. Pep Guardiola motywował wychowanków klubu, mówiąc, że nie są graczami rezerw, ale klubowej filii przygotowującej do gry w pierwszej drużynie.

Co ciekawe w barcelońskiej szkółce nijak nikt nie kładzie akcentu na wyniki, liczy się plastyczność gry i jej spójność. Młodzież ma być usposabiana do awansu po kolejnych szczeblach klubowego wtajemniczenia, by lepiej przystosować się do warunków zastanych w wyższej kategorii wiekowej. W Polsce utarło się przekonanie, że trenerzy grup młodzieżowych muszą mecze wygrywać, w Hiszpanii młodzieżowa piłka służy zabawie i zgłębianiu tajników, a także szlifowaniu techniki. Podczas jednego z wykładów w Polsce z okazji otwarcia sekcji La Masia w Warszawie, były wychowawca Xaviego Hernandeza, Joan Vila Bosch opowiadał historię z pewnego meczu trampkarzy, w którym siedmioletni chłopiec dostał ostrą reprymendę od trenera, ponieważ w dogodnej sytuacji podbramkowej kopnął przed siebie, zamiast obsłużyć lepiej ustawionego partnera. Hiszpański trener uważa, że za młodu piłkarze powinni cieszyć się grą, pracować nad techniką, a nie być ukierunkowanym wyłącznie na wynik. W piłce młodzieżowej można nawet przegrać, jeśli to zaprocentuje w dorosłej drużynie. Z pewnością pogląd Boscha jest ciekawy, można go przełożyć na polskie podwórko, gdzie głód zwycięstwa przyćmiewa efektowność. Skoro tak wyglądają ideały polskiego futbolu, nie dziwmy się, że nasza piłka już dawno sięgnęła bezdennej otchłani. Czy ktoś z was zna polskiego piłkarza, któremu piłka u nogi nie przeszkadza?

Pryncypia La Masia oddaje niniejsza wypowiedź Xaviego:''Wiele drużyn szuka młodych graczy wśród wysokich i silnych chłopaków. Niektóre składy do dziesiątego roku życia pokonują Barcelonę. Ale z tych przegranych dzieciaków trzech osiągnie niebywały sukces, podczas gdy z drużyny zwycięskiej-żaden''. Brutalna rzeczywistość.''Widzisz chłopaka, który z podniesioną głową odgrywa z pierwszej piłki i myślisz:>>Warto dać mu szansę. Niech przyjdzie z nami potrenować<

Humorzasty Johann Cruyff podąża największą linią oporu przeciw szefom klubu, może z tego wynika fakt, że wychowankowie coraz rzadziej dostają szansę w pierwszej drużynie. Oczywiście taki tok myślenia świadczy o uprzedzeniach i nieufności wobec osób decyzyjnych, ale ma jednak podłoże racjonalności. Niemniej faktycznym powodem zaprzestania wyłowów zdolnej młodzieży może być zaufanie kolejnych trenerów do najbardziej doświadczonych weteranów, którym klub zawdzięcza swoją złotą erę pod batutą Pepa Guardioli. Świętej pamięci Tito Vilanova pozwolił zagrać ogony tylko pięciu graczom ze szkółki. Oto oni: Tello, Sergi Roberto, Carles Planas, Deulofeu, Rafinha. Za kadencji Gerardo Martino ''szansę'' dostali Adama, Patric, Dongou oraz znowu Tello. Co ciekawe właśnie Tello był jedynym piłkarzem z tego kwartetu, który wsławił się czymś szczególnym, mianowicie ustrzelił hat tricka po trzech asystach Leo Messiego w meczu Copa del Rey z Levante UD. Rozgrywki o Puchar Hiszpanii nie cieszą się renomą i globalną popularnością, ale i tak jest to wyczyn, wyczyn, który nie wystarczył trenerowi Martino.

Niektórych na Camp Nou wiodły kręte drogi, Pedro już był jedną nogą poza klubem, ale Pep Guardiola wstawił się za niego, przewidując jego wielką karierę, Pep miał rację, kiedy poręczył zwierzchnikom za pałąkowatego Pedrito, czyli po prostu Piotrusia, skrzydłowy trafił na usta wszystkich sympatyków piłki, gdyż zdobył zwycięskiego gola w meczu o Superpuchar Europy Anno Domini 2009, rozpoczynając swoją karierę z wysokiego c. Sergio Busquets również musiał sporo się natrudzić, zanim trafił do Barcelony. Lekko pokraczny dryblas, początkowo był lawinowo wyszydzany, ale z czasem opinia o nim diametralnie się zrewidowała. 

Na Camp Nou grali też cudzoziemcy o etykietce gwiazd światowego formatu, Zlatan Ibrahimovic nie potrafił zaakceptować wiodącej roli Leo Messiego, więc skazał się na ostracyzm i potępienie. Plecione przezeń androny o swojej świetności zakrawały na herezję i bluźnierstwo, teraz Ibra wyklina Pepa Guardiolę, grożąc mu nawet śmiercią, ale naturalne jest, że Guardiola wolał Messiego-swojego niż obce ciało, czyli szwedzkiego fanfarona. David Villa zrozumiał wyższość Messiego, ale musiał odejść, bo do pierwszego składu drużyny zaczynała wkraczać kolejna rzesza młodych zawodników. Villa to etatowy reprezentant Hiszpanii, który na tegorocznym mundialu w Brazylii, w meczu pożegnalnym z kadrą, zdobył jednego z najpiękniejszych goli turnieju, trudno więc, żeby ugłaskiwano go możliwością masowego trafiania w starciach z drugoligowcami w Pucharze Króla. Bojan Krkic to inna para kaloszy, jego przykład pokazuje, że w futbolu można przejść jak z deszczu pod rynnę. Krkic był na początku kariery obiecującym graczem, ale później zaczął grymasić i nawet ostentacyjnie odmówił powołania na Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii, będąc przekonanym o swoim wydumanym geniuszu. Bojan był talentem na miarę Messiego, ale nie został zniszczony przez La Masia, tylko samego siebie. Mimo że jest najmłodszym strzelcem gola i najmłodszym debiutantem w drużynie, zmarnował szansę na zaistnienie przez swoją kapryśność. Włodarze Barcelony długo mieli do niego cierpliwość, ale w końcu ich wyprowadził z równowagi i wypożyczyli go z ulgą do AS Roma, gdzie grał od lipca 2011 roku, w obecnym oknie transferowym bezgotówkowo przeniósł się do Stoke City, czyli drużyny pospolitych wyrobników, nie umiejących prosto kopnąć piłki. Bojan udowadnia jak złamać sobie karierę do szczętu.

La Masia teraz jest położona w ośrodku Ciudad Esportiva, poprzedni kompleks miał 600 metrów kwadratowych wielkości, obecny jest dziesięć razy większy. Nie ma już starych pryczy, w zamian postawiono szykowne łóżka. Ośrodek jest odizolowany od reszty terenu zabudowanego, po to, by nie miały do niego dostępu złaknione sensacji media. Być może piłkarzom się ten nowy obiekt podoba, ale z pewnością nie ma dawnego uroku i nie można już chłonąć dawnego klimatu, który był znacznie bardziej przyjazny do budowania tak zwanego team spirit.

Akademia piłkarska Realu Madryt nie cieszy się aż takim uznaniem, ciąży nad nią niechlubna sława i fatum pozbywania się najzdolniejszych młokosów. Juan Mata, czyli najbardziej znany absolwent La Fabrica za w czasu odszedł do Chelsea, transfer opiewał na 28 mln euro, niby dużo, ale de facto Królewscy na tej transakcji stracili niezmiernie wiele. Teraz Hiszpan gra w MU i mimo że radzi sobie dość słabo, możliwe że w nieodległej przyszłości znów wzbije się najwyższą orbitę. Być może aktualna obniżka jego formy jest pokłosie dekadencji Czerwonych Diabłów? Javi Garcia również uciekł z Santiago Bernabeu, a w jego ślady poszli dwaj świetni hiszpańscy napastnicy:Alvaro Negredo i Roberto Soldado. Pierwsze kroki w zawodowej piłce obaj stawiali na hiszpańskich boiskach, teraz są podstawowymi graczami odpowiednio w Manchesterze City i Tottenhamie. Może nie wszyscy wiedzą, ale wychowankiem Realu jest również Samuel Eto'o, który zdecydował się na grę w Barcelonie, potem w Chelsea, obecnie jest już emerytem. Aktualnie w Madrycie najwięcej sobie obiecują po Jese, jest to gracz uniwersalny, który najlepiej spisuje się w środku pomocy, ale z konieczności może grać również na skrzydle. Próbkę jego możliwości mogliśmy dostrzec już w minionym sezonie. Niektórzy, chyba nazbyt patetycznie, przepowiadają temu młokosowi karierę na miarę drugiego Cristiano Ronaldo. Podobnie jak Barcelona, Real również ma swojego syna marnotrawnego, który z podkulonym ogonem wrócił do macierzy, mimo iż początkowo nie widział dla siebie perspektyw. To Dani Carvalaj, który przez jakiś czas grał na zasadzie wypożyczenia w Bayerze Leverkusen, by później wywalczyć sobie miejsce w podstawowym składzie madrytczyków.

Real Madryt na swoją szkółkę łoży dorocznie 15 mln euro, dokładnie tyle samo co Barcelona, ale efekty są mizerne, korzystają z niej inne kluby. Aczkolwiek jest jeden wyjątek, Raul Gonzalez, żywa legenda królewskiego klubu, zaczynał swoją karierę w Atletico, ale niedopatrzenia skautów sprawiły, że Real sprzątnął swoim lokalnym wrogom taki talent, który za to później nieraz pokarał Los Colchoneros na boisku. Inaczej sprawa się ma z Juanfranem, on przywędrował z Realu do Atletico, czego na Santiago Bernabeu mogą żałować. Johann Cruyff opracował dla Barcelony nowatorski plan szkolenia, wszyscy, młodzi i starzy mieli imać się kultowej tiki-taki, w Realu natomiast stykamy się ze swoistym galimatiasem, kiedy Jose Mourinho prowadził Królewskich miał za złe trenerowi drużyny rezerw(Castilli), że preferuje inną taktykę niż drużyna seniorska. Co więcej, na znak protestu postanowił nie sięgać po graczy wyszkolonych przez Torilla. Praca u podstaw nosi jednak znamiona sukcesu, im szybciej zrozumieją to w Madrycie, tym lepiej dla wychowanków klubu.

Johann Cruyff mimo powierzchowności aroganta i fanfarona zadufanego w sobie z naddatkiem, jest w Katalonii masowo gloryfikowany, wszyscy najchętniej przychyliliby mu nieba, gdyby była taka możliwość. Ale Cruyff jest odsuwany od sterów i to zapewne ze szkodą dla Barcelony. Kiedyś angielski tabloid ''Four Four Two'' napisał, że Holender zawsze kierował drużynami z tylnego siedzenia, główny trener był marionetką w jego rękach zarówno przez jakiś czas w Barcelonie, najpewniej chodziło o Van Gaala, który po nim odziedziczył usposobienie bezwzględnego zamordysty, a także w reprezentacji Holandii, której również przez swoją porywczość nigdy nie miał dane poprowadzić. Był prekursorem oferującym innowacje nie tylko na ławce trenerskiej, ale też na boisku, to on wymyślił nowatorską formę wykonania rzutu karnego, kiedy podał do partnera, ten mu odegrał piłkę i dopiero wtedy padł gol. Cruyff także uważa, że aby drużyna była wybitna, musi grać atrakcyjnie i widowiskowo, jeśli będzie pragmatyczną maszynerią, on nie uzna jej za fenomen. Kiedy na Euro 2012 Bert wan Majwirk nie radził sobie z taktyką, Cruyff był jego nieformalnym doradcą, ale kiedy selekcjoner nie dostosował się do zaleceń boskiego Johanna ten na łamach prasy zbeształ go niemiłosiernie, wytykając szereg elementarnych braków w wiedzy o nowoczesnym futbolu. Powiedział, że Holandii nie wypada grać tak zachowawczo, ale czy miał rację, gołym okiem przecież było widać, iż Oranje nie stać na ścieranie z powierzchni ziemi rywali. Cruyff być może wynalazł tiki-takę, ale to jego rodak, Louis van Gaal, z którym ostatnio jest bardzo skłócony, notabene podczas mundialu w Brazylii też dawał wyraz temu, że gra Holandii go odstręcza, wprowadził na szerokie wody Iniestę i Xaviego, cały projekt konserwował Guardiolę, teraz on podupada, ale może jeszcze się odrodzi, inaczej Cruyff nadal będzie wypominał zarządowi Barcy swoją nieobecność na stanowisku szkoleniowca drużyny.

 


czwartek 24 lipca 2014
Obłęd gremialnego wyznawania kultu Leo Messiego,nagminnie wynoszonego na piedestał, przez lata kontrastował z usuwaniem w cień Andresa Iniesty i Xaviego Hernandeza,czyli hybrydy reżyserii iście widowiskowej gry ofensywnej oraz architektury triumfalizmu, które równie niepoślednio wzmagały osobliwie wszechpotężną siłę masowego rażenia barcelońskiego konglomeratu zaciężnych gwiazd, co filigranowy oprawca rozlicznej armii strapionych golkiperów, oprawca rodem z argentyńskich błoni.

[more]

Xavi Hernandez to nie tylko wielki piłkarz, ale też człowiek na każdym kroku manifestujący swoje przywiązanie do klubowej macierzy. Xavi ma zakodowane DNA Barcy, a ponadto gen zwycięzcy. Jego zażyłość z barcelońskim gigantem trwa nieprzerwanie od 18. sierpnie 1999 roku, kiedy zadebiutował w pierwszej drużynie blaugrana. Debiut przypadł na mecz o Superpuchar Hiszpanii, a Xavi uwiecznił go prawdziwym wejściem smoka. Mianowicie na dobry początek zdobył pierwszego gola w dorosłej piłce, co było symboliczne, gdyż do dziś epizodycznie wpisuje się na listę strzelców. Xavi jest obecnie piłkarzem z najdłuższym stażem w Barcelonie, hołubionym przy kasie aż nadto, ale czy chylenie czoła klubowej legendzie nie powinno zostać rozgraniczone od boiskowej aktywności? Xavi już nie jest młodzieńcem, permanentne starzenie się 34.letniego materiału, jak na ironię, zbiegło się w czasie z postępem dekadencji Barcelony, którą gracz z Terrassy wskutek futbolowego impasu prowadzi wraz ze sobą na manowce.

Według mnie Xaviego powinno się odznaczyć jakąś funkcją reprezentatywną, by mógł wypinać klapę do orderu w sprawach dyplomatycznych, kosztem dogorywania na placu gry, gdyż sam już chyba sobie zdaje sprawę, że niechybnie odszedł ad acta.

Mało jest piłkarzy tak przywiązanych do jednego klubu jak Xavi, na chłodno możemy wyróżnić jeszcze Rayana Giggsa. Zatem Creus to fenomen w skali światowej. Co ciekawe, miał okazję grać u boku ojca Sergio Bosquetsa, a także wespół z wujem słynnego tenisisty-Rafy Nadala. W dodatku nie było tak, że przez 15 lat pobytu w katalońskim klubie za wierną posługę otrzymał monopol na figurowanie w wyjściowej jedenastce drużyny, by wpisać się złotymi zgłoskami w futbolowych annałach. Xavi grał, bo był w formie i zawsze walczył do utraty tchu.

Kiedy na Leo Messiego spadał monsunowy deszcz pochlebstw i indywidualnych zaszczytów Xavi przetrawiał ozłacanie kolegi bezboleśnie, aczkolwiek nie omieszkał zakomunikować opinii publicznej, że w golach macza palce nie tylko strzelec, ale też asystenci, którzy je wypracowują. Messi nie jest butny i nie ma powierzchowności aroganta, więc przyjął z pokorą zdanie swojego boiskowego pomagiera, oznajmiając nawet, że on wykonuje rzeczy błahe, bardziej skomplikowane powierzając Xaviemu i Inieście. Tym samym Leo podniósł Xaviego na duchu, Xaviego, który zawsze był którymś w kolejce po Złotą Piłkę, ale nigdy pierwszym.

Od 2008 roku środkowy pomocnik Barcelony niezmiennie plasuje się w pierwszej piątce nominowanych. Podobnie jak Leo Messi, którego nagrodzono już cztery razy. Elektorzy Złotej Piłki zwykle przy wyborach kierują się estetyką gry i tak zwanymi wrażeniami artystycznymi. Upajają się nałogowo prześladującym bramkarzy Messim, nie zaprzątając sobie głowy piłkarzami o diametralnie innej charakterystyce. Xaviego na horyzoncie zauważa jedynie koneserskie oko.

Xavi jest człowiekiem o niedźwiedzim sercu i bratniej duszy. Kiedy podburzające się nawzajem kibicowskie obozy z Katalonii i Kastylii rozgrywały zapiekłą batalię, on postanowił zawrzeć pakt o nieagresywności na mocy porozumienia z Ikerem Casillasem. Ich przyjaźń przetrwała próbę burz i tsunami i ma miejsce do dziś. Między innymi za sprawą tego pojednania obaj zostali uhonorowani w 2012 roku prestiżową nagrodą Księcia Asturii.

Końskie zdrowie i regularność to główne walory Xaviego Hernandeza, niezmiennie rozgrywa najwięcej meczów w ciągu sezonu jeśli chodzi o drużynę Barcelony, jest precyzyjny jak chirurg i regularny niczym zegarek. Dość powiedzieć, że w kronikach statystycznych jego nazwisko widnieje na czele klasyfikacji najbardziej skutecznych piłkarzy w historii futbolu.

Leo Messi kiedyś z uwagi na to, że nie mógł zagrać w finale Ligi Mistrzów, zamknął się w szatni, pokazując godną pochwały ambicję. Później koledzy go jakoś stamtąd wyciągnęli, ale fakt pozostaje faktem. Skoro Xavi ponoć jest jeszcze bardziej zdeterminowany do gry i na grę pazerny, toteż nie ośmielę się anonsować, co mógłby zrobić, by za wszelką cenę wybiec na boisko.

Futbol jest okrutny, a niekiedy dla odmiany także łaskawy. Xavi miał okazję się o tym przekonywać najdobitniej. Jego kariera wisiała na włosku, był bliski skończenia swojej przygody z kopaniem piłki, aż nastąpił nagły zwrot akcji. Wątpię, by Xavi wybrał właściwie, odwlekając zawieszenie butów na kołku. Sądzę, że teraz będzie rozmieniać się na drobne, zważywszy na miniony sezon w rozgrywkach klubowych- częściej bowiem ugniatał ławkę dla rezerwowych niż występował na boisku. A kiedy już występował, przeraźliwie spowalniał grę i zawadzał drużynie jak piąte koło u wozu lub zawalidroga.

W Katalonii Xaviego nazywają synem Guardioli i wnukiem Cruyffa. Diego Maradona, słynący z prawienia rubasznych banialuk, tym razem poszedł po rozum do głowy, mówiąc tak:               -''Xavi w każdym meczu daje wykłady futbolu i zgłębia jego tajniki.'' Wspomniany Johan Cruyff twierdzi, że to właśnie Xavi jest najlepszym piłkarzem na świecie. Można powiedzieć:ile punktów widzenia, tyle opinii, jednakże ten pogląd z pewnością jest bardzo kontrowersyjny, a dla mnie świadczy wręcz o maniakalnym uwielbieniu i nie najgorszym poczuciu humoru holenderskiego ekscentryka. Ludzie często pytają dlaczego Xavi sprawdził się w Barcelonie. Moim zdaniem mogło o tym zaważyć to, że ma gabaryty wątłe i mikre tak samo jak większość ''towarzystwa'' chucherek i krasnali z Camp Nou. Piłkarze Barcelony zawsze będą ustępować rywalom, tocząc zaciekły bój w fizycznym znoju, opatentowanym przez Niemców i częściowo również drużyny angielskie. Ale piłka to nie boks, w futbolu trzeba być nade wszystko zwrotnym i sprytnym niczym szczwany lis. Xavi atletą nie jest, czym łamie stereotyp o przymusie posiadania imponującej tężyzny fizycznej na scenie futbolowej.

Pep Guardiola jest uważany za twórcę potęgi wielkiej Barcelony czasów nam współczesnych, jednak trzeba pamiętać, że podwaliny pod późniejsze sukcesy położył Johan Cruyff. To on zaszczepił Barcelonie tiki-takę, którą Xavi i spółka kultywują do dziś. Xavi jest gorliwym wielbicielem tiki-taki, który jednak tak się od niej uzależnił, iż nie potrafi, a nawet nie wyobraża sobie gry w piłkę w inny sposób. Ten przykład pokazuje, że nigdy nie warto popadać w skrajności.

Karierę reprezentacyjną Xavi rozpoczął pod rezolutnym kierunkiem świętej pamięci Luisa Aragonesa, który słynął z barwnych bon motów i powiedzonek. Jego złote myśli zgłębiały istotę poruszanych spraw, ale jednocześnie śmieszyły, ponieważ Aragones miał specyficzne poczucie humory, często formułował myśli wręcz prymitywne. Na przykład mówił do Xaviego:''bierz czekoladę i za nią zapłać''. Nie będę tłumaczył wam, drodzy czytelnicy, co mógł mieć na myśli, sami wytężcie szare komórki. Vicente del Bosque przypisuje się wzlot tiki-taki i w ogóle reprezentacji Hiszpanii, ale tak na prawdę wszystko zaczęło się od Aragonesa. Początkiem hiszpańskiej prosperity była porażka z Irlandią Północną w eliminacjach do Euro 2008, wtedy Hiszpanie uwierzyli w swoją wielkość i zaczęli grać na miarę oczekiwań. Co ciekawe ten przełomowy mecz La Roja przegrała, 2:3, a Aragones wyrzucił z kadry tak renomowanych graczy jak Raul Gonzalez i Michel Salgado, wtedy na dobre desygnował do bramki Ikera Casillasa, który stał się niekwestionowanym pewniakiem w podstawowym składzie. Namiastką rozkwitu tiki-taki był gol, w jednym z kolejnych meczów eliminacyjnych, którego Sergio Ramos zdobył po serii 27. podań. Karierę w La Roja Xavi zakończył w dość kuriozalnych okolicznościach, podczas meczu z Australią, wcześniej ustalono, że definitywnie ostatniego, as Barcelony nie wszedł nawet na boisko, bo trener Del Bosque wykazał się wprost absurdalną ignorancją, mianowicie po spotkaniu przyznał, że nie wiedział nic o pożegnaniu z drużyną narodową swojego zawodnika. Po tym zdarzeniu w mediach krążyła opinia, iż jedną z przyczyn sromotnej klęski Hiszpanów na mundialu mógł być domniemany brak chemii na linii trener-piłkarze. Xavi mile wspomina swoje doświadczenia z trenerami, aczkolwiek jest jeden wyjątek, Luis van Gaal, z nim nigdy nie miał po drodze. Zawsze się sprzeczali, Xavi nie mógł znieść aroganckiego usposobienia szkoleniowca, który pozował na apodyktycznego zamordystę, przypominającego bardziej tresera psów niż trenera najwyższej klasy. Xavi nigdy też nie krył swojej urazy do Jose Mourinho, który był przeciwieństwem sympatycznego Franka Rijkaarda, to właśnie z nim miał najlepszy kontakt. Choć trzeba dodać, że raz się na czarnoskórym Holendrze zawiódł, kiedy nie dał mu szansy zagrać w finale Champions League 2006 roku, Xavi był po kontuzji, ale nie wyobrażał sobie opuszczenia tak istotnego spotkania, jednak trener był nieugięty, nie należał do defetystów zarażonych przeświadczeniem, według którego bez ''Kreusa'' zapadnie się świat.

Xavi jest też opiekuńczy, kiedy Leo Messi przed laty wbił cztery gole Arsenalowi w ćwierćfinale Champions League, powiedział, że Argentyńczyka należy chronić, ponieważ jest skarbem cennym jak złoto. Xavi troszczy się także o inne sprawy, czasami wystawiając siebie na obśmianie. Wszyscy pamiętamy, gdy tłumaczył porażki w Champions League niezbyt komfortowo przystrzyżoną trawą, mówiąc też coś o jej koniecznym zroszeniu, którego nie dokonano. Jego hobby jest, jakżeby inaczej, taśmowe oglądanie meczów, bez względu na klasę rozgrywkową, znajomi piłkarza nawet żartują, że mógłby jednym tchem wymienić podstawowy skład reprezentacji Japonii. Skoro Xavi interesuję się aż tak fanatycznie futbolem, może warto by było w przyszłości dać mu szansę na stanowisku skauta?

Reasumując, mimo wszystko Xavi to postać kultowa dla Barcelony i całego świata piłki. Człowiek bez którego trudno wyobrazić sobie Barcelonę, ale niestety chyba trzeba. Nic nie trwa wiecznie, a trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść.


środa 23 lipca 2014
Ukoronowaniem skądinąd niebotycznej kariery Leo Messiego miał być złoty medal Mistrzostw Świata,ale nie udało się; genialny Argentyńczyk postradał swoją życiową szansę,mającą służyć przymusowemu uchylaniu mu nieba za sprawą reprezentacyjnego ozłocenia.Wszystkie niecne knowania filigranowego Leo z Barcy jednak spaliły na panewce,a na pocieszenie najlepszemu piłkarzowi naszych czasów przyznano bądź co bądź prestiżową statuetkę dla zawodnika turnieju, czyli Złotą Piłkę.

[more]

Statuetka Ballon d'or nie ukoiła jednak nerwów Messiego, jest tylko swego rodzajem substytutem, drobnym upominkiem który nie nasyci piłkarza po stracie tytułu priorytetowego. Kiedy Leo ślamazarnym krokiem podążał po wyścielonych szykownym dywanem rodem z Hollywood schodkach na trybunach Maracany, z konieczności odebrania Złotej Piłki minę miał posępną jak zgorzkniały mizantrop, w którego notabene często się zmienia tuż po opuszczeniu boiska. Całą frustrację tłamsi w sobie, by później wstydliwie chować głowę w piasek.

Messi mówi, że Złota Piłka jest dla niego bez znaczenia, a zbulwersowani kibice zarzucają elektorom z wyborczej kapituły stronniczość. Pokusa kadzenia Messiego zdaniem wielu jest wciąż w cenie, ale czy sprzeciw wobec uhonorowania Argentyńczyka nie pleni patosu i egzaltacji, zakrojonych na miarę przylgnięcia do koła wzajemnej adoracji ku czci Cristiano Ronaldo? Nie mogąc pogodzić się z klęską swojego idola hordy kibicowskich nienawistników pałają ze wszech miar karygodnie periodyczną perwersją. Pragnąć mołojeckiej sławy, zapominają jednak, że z uwagi na rażącą bojaźń kryją się pod płaszczykiem anonimowej niemoty, zamiast wystąpić z otwartą przyłbicą.

Deprecjacja i szufladkowanie Messiego z uwagi na osobiste animozje jest niegodziwe i w dodatku świadczy o demoralizacji a także zakompleksieniu cyników z internetowego zaścianku. Mimo wszelkich przesłanek o powadze rzeczonej kwestii potraktuję ją z lekkim przymrużeniem oka, trudno żeby zaduma nad wymagającymi resocjalizacji pseudokibicami stanowiła clou mojego felietonu, tak nisko jeszcze nie upadłem, toteż spieszę ze zrównoważeniem tak przepastnego materiału o społecznych melepetach, czymś bardziej wartym uwagi.

Messi absolutnie zasłużył na Złotą Piłkę. Z pewnością usiada powoli na laurach i staje się graczem nade wszystko ikonowym oraz emblematycznym, kiedyś był wysoce witalnym stachanowcem o inklinacjach do wszędobylstwa na placu gry, teraz w moich oczach uchodzi za wytrawnego rutyniarza pochłanianego boiskowym wyrachowaniem, który zamiast co rusz torpedować swoistą armadę bramkarzy, potrafi jednym cięciem przeszyć fortyfikacje obronne po stokroć trwałe niczym pasy cnót. Mami przeciwników, każe im się łudzić, żeby na koniec zadać decydujący cios. By przypomnieć mecze z Iranem i Bośnią i Hercegowiną, w których swoimi golami sprowadził na ziemię tę dwójkę maluczkich drużyn. Cóż z tego, że sobie folguje, skoro w ostatecznym rozrachunku jego nazwisko widnieje w najważniejszych rubrykach meczowych z naciskiem na notowania strzelców goli.

Gremium, które zadecydowało o zwycięstwie Messiego również nie można posądzać o stosowanie niewłaściwych kryteriów. W 2006 r Złotą Piłkę zdobył Zidane, cztery lata później Diego Forlan, obaj dotarli do strefy medalowej, ale nie zostali mistrzami świata. Jaki z tego morał? FIFA premiuje graczy, którym na ostatniej prostej powinęła się noga.

Powie ktoś, czemu nie James Rodriguez? Moim zdaniem dlatego, że nawet nie dobrnął do fazy półfinału, strzelił co prawda najwięcej goli, ale czy całokształt nowego nabytku Realu Madryt miał wymierną wartość w kontekście organizacji gry i dyspozytorki piłek otwierających drogę do bramki ? Nie. Arjen Robben może szarżował wzdłuż linii bocznej jak niezłomny ułan, ale w gruncie rzeczy statystyki przemawiają na jego niekorzyść. Messi w tym doborowym gronie ma najlepsze notowania.

A oto wyjaśnienia wyboru Messiego jednego z oficjeli FIFA, który uczestniczył w elekcji:''-Rozumiem, że to mogło być zaskoczenie, bo wszyscy pamiętają jedynie drugą połowę Messiego z meczu finałowego. My w komisji jednak patrzymy na wszystkie spotkania i oceniamy, kto był najważniejszym zawodnikiem dla swojej drużyny. Leo zagrał też w finale, co jest jednym z warunków do otrzymania nagrody. Messi był najbardziej decydującym graczem podczas pierwszych czterech spotkań. W półfinale z Holandią podchodził do karnego i trafił. W analizie brano również pod uwagę fakt, że był kapitanem zjednoczonej grupy, która bardzo dobrze grała w kolektywie. To coś, czego od dawna nie było widać u Argentyny. Messi był więcej niż kluczową postacią reprezentacji i miał wpływ na sposób jej gry. Dla mnie on w pełni zasłużył na Złotą Piłkę, poprowadził wszak swój zespół do finału.''

Diego Maradona mówi tak:''-Messi? Dałbym mu niebo,gdyby było to możliwe . Nie jest jednak w porządku, kiedy ktoś wygrywa jakąś nagrodę, a na to nie zasługuję. Zdobył tę nagrodę tylko dlatego, że był to proceder marketingowy.'' Zapoznając się z niniejszą wypowiedzią Maradony, dochodzę do wniosku, że bynajmniej nie trzeba być osłem, aby występować w cyrku.

Zestawiałem powyżej Messiego z Robbenem, a różnica między nimi jest zasadnicza, mianowicie Leo przyświeca maksyma: wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc'', a Holender jest chorobliwym samolubem. Koniec końców, Messi na Złotą Piłkę zasłużył.

 

 

 

 


Mundial jest krańcowo specyficzną odmianą mityngu gwiazd, który znaczą postaci dotąd marginalne,przy równoczesnym szufladkowaniu najzacniejszych sław niepośledniego sortu. Korespondencyjny pojedynek na linii Messi-Ronaldo polaryzuje świat piłki wokół tej dwójki niekwestionowanych herosów sportowych aren, frapując nas do żywego, wprawia w stan nieznośnego demonizowania.

[more]

Skontrastujmy persona non grata i trochę wyrośniętego sztubaka z sąsiedztwa, rozczulającego naturalną pruderyjnością dla medialnego rozdęcia, ukochanego przez chłopca z billboardu, frontmana zatracającego się pośród fanfar i koturnów. Prezydent FIFA, Joseph Blatter podczas nieoficjalnego wystąpienia na uczelni Oxford Union ostentacyjnie obniósł się ze swoim podziwem nad sportowymi dokonaniami i aparycją Leo Messiego, mówiąc, że jest to chłopak, którego chciałaby począć każda matka, podczas gdy Cristiano Ronaldo zwykł kreować się na wystawnie fryzującego celebrytę, zamiast skupić się na grze w piłkę. Pech chciał, iż zapis pogawędki poszedł w eter, przedostając się do natarczywych mediów.

Słowa sternika światowej centrali piłkarskiej z pewnością były nietaktowne, co więcej, uraziły Ronaldo, który jednakże zawzięcie oraz z nieukrytą ironią zawezwał szwajcarskiego bonza do frontalnej wojny na forum ogólnym, demonstrując swoją małostkowość i brak dystansu wobec własnej osoby. Kulminacją konfliktu interesów była opublikowana przez piłkarza za pośrednictwem Twittera wypowiedź gorsząca przewodniczącego międzynarodowej federacji futbolu, który chcąc ukrócić niepohamowaną gaskonadę Portugalczyka, rad nierad w ramach przeprosin postanowił wysłać do niego list w którym tak oto się kajał:''Nie chciałem Cię urazić, drogi Cristiano. Jeśli poczułeś się dotknięty, przyjmij przeprosiny''. Bynajmniej Ronaldo nie jest człowiekiem o pokornym sercu, toteż rzeczone zadośćuczynienie puścił mimo uszu, by przy najbliższej okazji obcesowo salutować po strzelonym golu. Gwoli ścisłości, Blatter na wspomnianym mityngu ze studentami angielskiej uczelni przyrównał asa madryckiego Realu do komendanta, stąd ta pretensjonalność ze strony portugalskiej gwiazdy.

Leo Messi nie jest zawistny i pamiętliwy, błahe sprawy traktuje z przymrużeniem oka, ani myśląc o nadawaniu im głębszego dna. Nie wszczyna prywatnych śledztw, nie wieszczy spisków i konfabulacji, do złośliwców mu złorzeczących żywi wierutną ignorancję. Messi jest geniuszem przemawiającym czynami a nie słowną tyradą przeciw napastliwym adwersarzom. W ten sposób zamyka usta gromadzie sceptyków, którzy kwestionują jego talent, nie wdając się w zbyteczną wojenkę podjazdową. Ronaldo jako opryskliwy metroseksualista lubi być łechtany panegirykami na swoją cześć, kiedy Jose Mourinho zakwestionował na niegdysiejszej konferencji prasowej umiejętności swojego podwładnego, ten rubasznie odrzekł, że nie pluje się do talerza w którym się je. Arogancja w stylu zmanierowanego górą pieniędzy pyszałka.

Życie osobiste gwiazd futbolu jest ich prywatną sprawą, więc nie będę się rozmieniał na drobne, rozgłaszając po kątach plotki wcześniej zasłyszane. Pikantne newsy są często wytwórnią wyobraźni łasych na sensacyjne doniesienia dziennikarzy, którzy insynuują doprawdy absurdalne rzeczy, niemniej warto przyjrzeć się jak buńczucznie na szpaltach prężą się gracze pokroju Ronaldo, którym popularność robi mętlik w głowie. Cristiano jakim jest człowiekiem, doskonale Państwo widzą, ale trzeba mu oddać, że ma prawo okrzyknąć się piłkarzem nietuzinkowym. Wprawdzie często przemierza połacie zielonej murawy niczym wzięty kawalerzysta pokonujący pole bitwy z gracją słonia w składzie porcelany, bez niebanalnych predylekcji do majestatycznego tworzenia solowego misterium. Jednakże maestria w futbolu jest kwestią zgoła umowną, nie podlegającą wszelkiej maści zasadom i dekretom. Leo Messi to z pewnością wirtuoz w czepku rodzony, którego natura obdarzyła bożym darem do tego, by na boisku kraść show. Nie zapominajmy jednak, że Ronaldo w minionym sezonie rozgrywek klubowych zdobył z Realem koronę mistrzowską i Puchar Europy, a Messi rozpoczął okres dekadencji trwającej po dziś dzień.

Jeszcze nie posiedliśmy barometrów za pomocą których można by było zmierzyć wartość piłkarza. Albowiem każdy zawodnik zawodzi, jest chimeryczny. Dla przykładu, Ronaldo z Realem wygrał ile mógł, by w reprezentacji dokonać żywotu. Jego gol i asysta na MŚ dowodzą, że do najwspanialszych piłkarzy planety przystaje diametralnie inne kryterium niż do reszty futbolistów z najwyższej półki. Sztuką wszak jest przywiedzenie swojej drużyny na Olimp, kiedy na liderze zespołu ciąży niezmierzona presja, a kiedy jest samotny jak palec, już z pewnością skazuje się na zagładę. Ronaldo był sam, więc czynienie mu zarzutów należy załagodzić, aczkolwiek godzi się odnotować, że samozwańczo obwołuje się najlepszym piłkarzem na świecie, a taki tytuł, jakkolwiekby się na to zapatrzeć, zobowiązuje. Leo Messi w trakcie mundialu mógł polegać na Angelu di Marii, który go momentami odciążał od deprymująco nieludzkiej odpowiedzialności za wynik. Messi mógł sobie potruchtać, powodzić za nos rywali, absorbując uwagę skołowanych obrońców, dawał więcej pola do popisu partnerom, Ronaldo takiego przywileju nie miał, musiał dwoić się i troić, walcząc jak Don Kichot z wiatrakami.

Ronaldo można tłumaczyć na dwoje, troje i czworo, ale w gruncie rzeczy zawsze z nieuwagi będziemy przymykać oko na kwestię najważniejszą, czyli geniusz. Messi swoje gole strzelał nie dzięki akcjom zainicjowanym przez zespół, a za sprawą indywidualnej niekonwencjonalności, by przypomnieć trafienia przeciw Bośni i Hercegowinie oraz Iranowi, notabene oba uderzenia przypominały firmowe gole uzyskiwane w barwach Barcelony przez boskiego Lionela. Ronaldo swojego jedynego gola strzelił po kardynalnym błędzie bramkarza Ghany, trafiając w tamtej sytuacji do siatki, udowodnił, że posiada niebywały instynkt snajperski i potrafi się odnaleźć, gdy trzeba wykazać się strzeleckim kunsztem. Słowem, Ronaldo to goleador i rozwydrzony zawadiaka, Messi-gracz bezkonkurencyjny, wymykający się licznym konwencjom, symbol cnót wszelakich.

Pep Guardiola mówił kiedyś, że fenomenu Messiego nie da się wyjaśnić. Ciekawe czy nadal tak sądzi, Leo bowiem wpadł ostatnio w dołek formy i nie wiadomo czy się jeszcze z niego podźwignie, ja nie neguję takiej ewentualności, gdyż jestem realistą, Messi bez wątpienia znajduje się w kwiecie wieku dla piłkarza, jednak najlepsze lata prawdopodobnie ma już za sobą, czasu nie da się cofnąć, zatem niech wielbiciele argentyńskiego geniusza próbują znaleźć ukojenie w przeszłości, sympatykom Ronaldo radzę wierzyć w nieodległą przyszłość, chociaż Cristiano też powoli zaczyna stąpać po krzywej opadającej, mundial był ledwie uwerturą jego bolączek, prawdziwe pasmo nieszczęść dopiero się szykuje.

Podzielili między siebie sześć ostatnich ''Złotych Piłek'', są bożyszczami tłumów, zajadle walczą o prymat w hiszpańskiej Primera Division, gdzie nałogowo zabawiają się w strzeleckie kanonady z bramkarskimi męczennikami. Zadają salwy armatnie jak wyżyłowani rewolwerowcy biorący na muszkę Indian z Dzikiego Zachodu i meksykańskich bezdroży. Są osobami tak różnymi, że niemalże identycznymi fundamentalnie. Niemalże, ponieważ Messi to jednostka nieosiągalna dla reszty populacji ludzkiej, a w zasadzie zjawa pod powłoką człowieczą.

 


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej