sobota 29 listopada 2014
Madrycki ekspres pędzi z prędkością światła, dystansując swoich przeciwników o kilka długości, ale wygrywaniem piłkarze Realu już się nie entuzjazmują, styl przeciętnieje, co może dziwić, wszak dla takiej plejady gwiazd osiąganie zwycięstw najmniejszym nakładem sił powinno być gorszące, natomiast teorie o reinkarnacji wielkiej Barcelony według Pepa Guardioli w tym momencie najlepiej włożyć między bajki.

[more]

Piłkarski Harlem Globetrotters, słyszałem już taki tytuł na określenie dzisiejszego Realu Madryt i śmiem wątpić, czy autor tej laurki czuł się dobrze, głosząc rzeczoną herezję. Real Madryt bowiem na tę chwilę przypomina raczej pancerny pociąg niż zespół artystów. Barcelona prowadzona przez Pepa Guardiolę, gdy poczuła krew, nabierała animuszu i z niewątpliwym polotem bombardowała bramkę rywala, tymczasem Real Madryt od dwóch meczów po strzeleniu gola wyhamowuje i gra nader oszczędnie, by się specjalnie nie zmęczyć. Czy Carlo Ancelotti chce upodobnić swoją drużynę do Chelsea? Na to wygląda.

Real dziś wygrał z Malagą 2:1, ale delikatnie mówiąc, na kolana nie rzucił. Kibic mógł się po pierwszym golu dla Królewskich zdrzemnąć, wiele by nie stracił. Chociaż Malaga się odgryzała, nad Realem czuwała ręką opatrznościowa. Iker Casillas notował interwencje wręcz komiczne. Gol dla Malagi padł nie w porę, gdyby gospodarze wcześniej zdobyli bramkę spanikowany Iker być może jeszcze raz dałby się okpić. Tym niemniej Real grał na przetrzymanie, bez finezji, momentami wręcz żenująco dla obserwatorów tego marnego widowiska. Być może regres Królewskich jest pokłosie kontuzji Luki Modrica, który kierował grą drużyny niczym profesor? 

Utarło się, że Cristiano Ronaldo jest strasznym egoistą, który na boisku nie potrafi wyjrzeć poza czubek własnego nosa. Dziś pokazał, że jednak jest w stanie ładnie współpracować ze swoimi kolegami. Pytanie tylko, czy to nie był incydent? Tak czy inaczej, może niektórych niepokoić, że to była chyba jedyna jasna strona tego meczu jeśli chodzi o Real Madryt. Wciąż szwankuje porozumienie na linii Ronaldo-Bale, wobec świetnej dwójkowej gry Neymara i Messiego duet madrycki jawi się w czarnych barwach. Obaj unikają siebie na boisku, czyżby się znielubili?

Barcelona według Pepa Guardioli miała w swoich szeregach ludzi niezastąpionych, Real natomiast nie ma takich niekwestionowanych liderów. Jedynie Ronaldo się wybija, reszta jest tylko tłem. Potęga Realu tkwi w zespole, ale czasami drużynie może zaszkodzić brak zdecydowanych wodzirejów. Xavi, Iniesta i Messi, oni wszyscy mieli wiodące role w Pep teamie, w Realu każdy jest równy.

Oczywiście miejmy na uwadze, że piłkarze Realu najlepiej czują się w grze z kontry, ale jeśli zespół aspiruje do miana numeru jeden w Europie nie może zaniedbywać ataku pozycyjnego. Być może niemoc w nacieraniu pozycyjnym determinuje postawę graczy Ancelottiego po objęciu prowadzenia? Gareth Bale znowu zawiódł, pudłował na potęgę, a fani zaczynają ubolewać nad jego katastrofalną formą. W Madrycie ponoć jest idylla, nie wiedziałem, że tak szybko idylla może zmienić się w niepewność. Jeszcze parę takich meczów, strata punktów i skończy się okres hossy.

Carlo Ancelotti pobił rekord Miguela Munoza i Jose Mourinho, którzy wygrali piętnaście meczów z rzędu, Włoch może się pochwalić już serią szesnastu kolejnych wiktorii, ale ta chlubna passa może być krótkotrwała. Real to nie tylko maszyna do wygrywania, ale też plejada gwiazd. Jeśli niektórym drużynom nie wypada grać brzydko, to między innymi Królewskim.

Leo Messi w ostatnim tygodniu strzelił sześć goli, pobił dwa rekordy, niektórzy wierzą w powrót wielkiego piłkarza sprzed lat. Nieco na wyrost jest rozgłaszana ta teoria piłkarskiego wskrzeszenia Argentyńczyka, ale ewidentnie widać, że wstaje z kolan i będzie chciał przyćmić dokonania Ronaldo, który ma już w Primera Division 20 goli. Czy mu się uda? Ronaldo nie buntuje się przeciw pragmatycznej grze Realu Madryt, nie frustruje go ten swoisty klincz. Otwiera się więc szansa dla Messiego, czy będzie potrafił strzelić parę goli, by nadgonić swojego głównego kontrkandydata w walce o Złotą Piłkę? Jutro mecz z Valencią, zatem łatwo mu nie pójdzie.


czwartek 27 listopada 2014
Dominacja Realu Madryt sprawia, że na Santiago Bernabeu nikt nie ma prawa narzekać. Jednak nie wszystko złoto co się świeci, pretekstem do zapiekłej dyskusji jest słaba forma Garetha Bale'a.

[more]

Ubiegły sezon Primera Division reklamowano jako starcie duetów. Messi-Neymar i Ronaldo-Bale. Dotąd fanów z Hiszpanii rozgrzewał zażarty pojedynek dwójki geniuszy, teraz mają okazję oglądać u ich boku aspirantów do miana piłkarzy z innej bajki. Gareth Bale w poprzednie rozgrywki wszedł z przytupem, swój kredyt zaufania spłacał golami i asystami, wszyscy byli pod wrażeniem. W pewnym momencie nawet Cristiano Ronaldo mógł poczuć się niewdzięcznie, Bale wszak po meczu z Realem Valladolid był na ustach wszystkich sympatyków futbolu, ukradł show bohaterowi Santiago Bernabeu, to była brawura. Momentalnie kibice zauważyli w tym atlecie piłkarza zjawiskowego, którego atutem jest gra w piłkę, a nie gabaryty. A pomyśleć, że przed sezonem przez środowisko madridismo przetoczył się szmer zwątpienia, nawet Cristiano Ronaldo dość wymownie zareagował na transfer Walijczyka. Nabrał wody w usta, uchylając się od dyskusji. Bale oczywiście przybywał do Madrytu w glorii gwiazdy na miarę kolejnego ''galactico'', ale kwota jaką wysupłał Florentino Perez była niewspółmierna nawet do nieprzeciętnych umiejętności tego piłkarza. 120 mln euro za Walijczyka było dla opinii publicznej czystym szaleństwem, jednak podbijanie rynku transferowego takimi wariacjami niechybnie się dokonało, a świat piłki został zdemoralizowany. Niemniej Perez i cały Madryt oczekiwali na La Decima, wcześniej wysiłek jurnego prezydenta najbardziej utytułowanego klubu na ziemi był syzyfowy, teraz miał stworzyć drużynę idealną, czy jego ambicje zostały zaspokojone? Pewnie tak, Królewscy sięgnęli po 10. Puchar Europy.

Bale nie przepracował z nowym klubem okresu przygotowawczego przed swoim debiutanckim sezonem, wszedł do drużyny niemal z marszu, ale nie miał problemów, by się zaadaptować. Zupełnie inaczej niż Neymar, który już u progu swojej kariery w Barcelonie dorobił się sporej grupy adwersarzy. Przypięto mu łatkę symulanta, który przy każdym kontakcie z przeciwnikiem pada na murawę jak martwy. Neymar nie grał od początku przekonująco, wyglądał na skrępowanego możliwością bezpośredniego obcowania z takimi tuzami jak Messi, Xavi czy Iniesta. Zresztą już po przylocie na Camp Nou, na swojej bizantyjskiej prezentacji podbił serca kibiców, deklarując że nie będzie narcyzem, tylko pracusiem, który zrobi wszystko, by pomóc Leo Messiemu w ugruntowaniu pozycji na futbolowym Olimpie. Neymar rzeczywiście grał nad wyraz altruistycznie, szukał argentyńskiego lidera drużyny nawet w chwilach, gdy powinien spróbować własnych sił pod bramką rywala. Niektórych ta zespołowa gra zupełnie niepodobna do typowego dryblera z Brazylii irytowała, ale nikt Neymara nie łajał, bo potrzebował okresu przejściowego, który miał pozwolić mu na ostateczną aklimatyzację. W ubiegłym sezonie Neymar Messiego nie wspomógł, bo Barcelona zaliczyła pierwszy od sześciu lat cykl bez trofeów, a tę swoistą posuchę naznaczyła ich indolencja. Jednak cała Barcelona była cieniem drużyny ze złotego okresu Pepa Guardioli, a że główny punkt odniesienia stanowił fenomenalnie grający Real Madryt, nikt wobec dwójki magów z Camp Nou wyrozumiały nie był, wręcz przeciwnie, posypały się gromy. Teraz widać, że zbyt pochopnie. Piłka zmienną jest, aktualnie Neymar jest najlepszym strzelcem Barcelony, w samej lidze zdobył już 11 goli, ale paradoksalnie nadal brakuje mu często wyrachowania w sytuacjach podbramkowych. Gdyby noga mu nie drżała przed oddawaniem strzałów, pewnie miałby teraz znaczenie więcej goli w dorobku. Warto przy tym jeszcze dodać, że hierarchia w Barcelonie jest niepodważalna, ale podział ról bywa modyfikowany. Dziś Messi częściej gra do Neymara niż Neymar do Messiego. Ich współpraca jest jednym z pozytywów Barcelony Luisa Enrique. Za kadencji Gerardo Martino tego feelingu między oboma gwiazdorami nie było, inna sprawa, że rzadko mieli okazję grać razem, bo ironią losu, gdy jeden był gotowy na 100 procent, drugiego trapiła kontuzja. Teraz już fani Barcy nie muszą łapać się za głowy, ich ulubieńcy złapali wspólny język.

Jeśli chodzi o duet Ronaldo-Bale, trudno powiedzieć, że obaj są ze sobą kompaktowi, Ronaldo nie żyje z podań Bale, to raczej Karim Benzema uchodzi za jego adiutanta. Bale w tym sezonie ligowym strzelił pięć goli, niby wynik nie najgorszy, ale jednak od takiej gwiazdy wymaga się niemalże cudów i trudno się dziwić, grubo ponad 100 mln zobowiązuje. Walijczyk ostatnio po boisku snuje się jak śnięty, biega niestrudzenie, ale w stylu jeźdźca bez głowy. Jedynie jego atomowe strzały z dystansu sieją postrach wśród bramkarzy. To zdecydowanie za mało. Oczywiście przez ostatni czas Bale był kontuzjowany, pojawiła się nawet taka sugestia, by na stałe dać miejsce w podstawowym składzie Isco, ale po pierwsze Carlo Ancelotti nie należy do admiratorów talentu tego piłkarza, a po drugie nie wyobraża sobie wyjściowej jedenastki bez walijskiego gladiatora.

W meczu z FC Basel w ostatniej kolejce Champions League zagrali obaj, Isco w środku pola, Bale na prawym skrzydle, być może Ancelotti jest nieprzeparty, trudno posądzać takiego trenera o kierowanie się sympatiami, niemniej Bale ewidentnie nie jest w formie i trzymanie go na boisku z grubsza można potraktować jako wotum zaufania. Pytanie tylko czy skoro w odwodzie są zdolni gracze, nie lepiej dać im szansę kosztem gwiazdora bez iskry? Bale w starciu ze Szwajcarami z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, myślami jest gdzie indziej? Myślę, że nie, to raczej piłkarz, który twardo stąpa po ziemi, tytan pracy, zresztą zafascynowany etosem trenowania Cristiano Ronaldo. Nawet najwięksi czasami muszą odpocząć, dobrze gdyby także Bale na chwilę złapał oddech.


Mecz APOEL-Barcelona zgodnie z zapowiedziami był rodzajem piłkarskiego klinczu, ale do czasu. Ponieważ blok obronny Cypryjczyków nie stanowił monolitu, Barca skrzętnie wypunktowała szczeliny w tej formacji rywala. Wynik 4:0 jest znakomity, ale kibiców bardziej cieszy ewolucja taktyczna i strzeleckie popisy gwiazd.

[more]

''Atasco'' to termin, który przylgnął do Barcelony. Etykietka niechlubna, ale jakże trafna. Generalnie słowo to oznacza uliczny korek, natomiast w piłkarskim narzeczu wyraża ultradefensywną taktykę, która służy do neutralizacji przeciwnika. Tak, by ''zabić mecz''. Dla Barcelony w ostatnich latach owo ''atasco'' było prawdziwą zmorą. Liczba drużyn, które w starciach z Katalończykami nie były zainteresowane grą w piłkę rosła lawinowo, ale skupmy się w tym momencie na zespołach o mniejszym potencjale, które wolą walki potrafiły kompensować swoją słabość w elementach piłkarskiej sztuki. Obnażały tym samym niedostatki graczy Barcy, którzy popadli w taktyczną stagnację i nie byli w stanie sensownie odpowiadać na skomasowaną obronę rywala. Niczym drużyna futbolowych desperados kierowali piłkę po obwodzie, bijąc głową w mur. Pierwszym z maluczkich, którzy przeciwstawili się Barcelonie był Celtic. Drużyna Neila Lennona okopała się wokół własnego pola karnego i wyczekiwała na ruch kolosa, który musiał przedostać się przez te zasieki. Plan się powiódł, a na Barcę spadła fala krytyki. Hołubiąc nieskończone posiadanie piłki gracze nieżyjącego już Tito Vilanovy zatracali się w swoistej mitrędze. Na koniec meczu statystyka ''possesion'' była przygniatająca, bodaj 88-12% na rzecz drużyny z Camp Nou. Znowu okazało się jednak, że w futbolu gole są najważniejsze, a reszta to ich składowa, niekoniecznie wpływająca na wynik, jak w tym wypadku. W pierwszym meczu Barcelony z APOEL-em ekipa z Cypru była blisko celu, ale złota główka Gerarda Pique okazała się zbawienna dla gospodarzy tamtego spotkania. Tak czy inaczej APOEL wtedy dusił frontalne ataki katalońskiego gwiazdozbioru w zarodku, a znamienne jest, że Barca jedynego gola zdobyła po rzucie wolnym. Chwila nieuwagi i cały misterny plan został rozszyfrowany. To jest właśnie wada tej koncepcji. Jeśli drużyna nie ma wariantów zastępczych na wypadek niefrasobliwej straty gola, wystawia się na pastwę losu. Tak dzisiaj było z APOEL-em.

Oczywiście mecz z APOEL-em w żaden sposób nie był swego rodzaju sprawdzianem, stanowił raczej przetarcie przed niedzielnym starciem z Valencią w Primera Division. Niemniej taki trening strzelecki z pewnością jest budujący, a morale są ważne w perspektywie konfrontacji z drużyną klasy ponadprzeciętnej. Zapewne najbardziej fanów cieszą jednak gole Leo Messiego i Luisa Suareza. Messi ustrzelił hat tricka, to drugi kolejny mecz z jego trzema golami. Ktoś powie, że król znów jest wielki, ale należy być ostrożnym ze wznoszeniem peanów na jego cześć. Messi wszak ma wahania formy i momentalnie z piłkarza z innej planety zmienia się blednącego wśród zwykłych śmiertelników ''szaraka''. Messi w meczu z APOEL-em zagrał oczywiście rewelacyjnie, nie zapominajmy przy tym, że oprócz goli napędzał akcje barcelończyków. Raz był w środku, raz na skrzydle, w końcu ni stąd ni zowąd najprzytomniej zachowywał się w polu karnym. Jeśli zaś chodzi o Luisa Suareza, to widać, że zmiana pozycji go ożywiła. Co prawda Urugwajczyk wciąż nie może się porządnie wstrzelić w bramkę. Dość powiedzieć, że nie licząc goli miał trzy znacznie łatwiejsze sytuacje, wszystkie zmarnował. Natomiast gol otwierający wynik meczu znamionował jego niewątpliwy geniusz, instynkt strzelecki może gdzieś zagubił, ale kunszt piłkarski wciąż ma doskonały. Fenomenalny balans ciałem, obrót wokół własnej osi, przeciwnik wpuszczony w maliny i podręcznikowe wykończenie-słów brakuje. Spłaca się ten Suarez, a niektórzy już nie w niego zwątpili.

Kibiców ucieszyło pewnie, że wreszcie na swoich nominalnych pozycjach zagrali Javier Mascherano i Marc Bartra. Obaj spisali się bez zarzutu, z tym, że dla młodego stopera wymiernym testem będą dopiero mecze z drużynami z topu, a nie cypryjskiego grajdołka. Żeby nie było za słodko, mam pewne obiekcje co do absencji Neymara we wczorajszym meczu. Rozumiem, trener może dać odpocząć zawodnikowi, ale nie na chwilę przed starciem z silną Valencią! W takich okolicznościach powinni grać najlepsi, bo rotowanie jest dobre, ale nie jeśli zespół musi się zgrywać. Wówczas takie posunięcie destabilizuje siłę uderzeniową drużyny. Sympatyków La Masia z pewnością cieszy, że tym razem szansę gry dostał Rafinha. Wychowanek barcelońskiej cantery walczył do ostatniej kropli krwi, co przypłacił czerwoną kartką. Parę razy pokazał się jako nieźle wyszkolony technicznie crack. Razem z Sandro mają papiery na granie, trochę inaczej ma się sprawa z Munirem, który po jednym dobrym meczu przygasł, zaczął grać pod publiczkę i stracono do niego zaufanie, zupełnie słusznie.

W tym tygodniu Pep Guardiola wyraził podziw dla Leo Messiego i nie można się dziwić. Dziś nawet wciąż opierający się jego geniuszowi muszą się ukorzyć w obliczu wydarzeń historycznych. Dwa rekordy w kilka dni to miara doskonałości gracza z Rosario, gracza który już zapracował na sportową nieśmiertelność. Można przecierać oczy ze zdumienia, tylko Cristiano Ronaldo rozpacza. Skoro jednak tak był zdeterminowany, by wygrać wyścig z Leo Messim na gole w Champions League, teraz boleje. Messi nie walczył za wszelką cenę o ten rekord, on grał spokojnie, Ronaldo natomiast nie widział bożego świata poza swoimi golami. Szkopuł w tym, że mecz z kompletnie ''przemeblowanym'' Liverpoolem mu nie wyszedł. Mimo wyraźnej niedyspozycji strzeleckiej akurat tego dnia w akcie desperacji kopał na bramkę co chwilę, ale to nic nie dało. Odważył się nawet symulować, bo może akurat łaskawy sędzia wyciągnie do niego rękę... Leo Messi rzecz jasna nie jest już piłkarzem bez ustanku polaryzującym świat futbolu. Elektryzuje fanów z całego świata, ale ci często z niego szydzą, bo Messi czasami wygląda na znudzonego grą w piłkę. Ostatnio jednak znalazł w sobie nowe pokłady motywacji. Wielokrotnie komunikował wszem i wobec, że rekordy mają dla niego znaczenie drugorzędne, teraz jednak znowu cieszy go, gdy trafi do siatki. W sobotnim meczu z Sevillą zdjął piłkę z nogi Luisa Suareza, wślizgiem pakując ją między słupki, kiedyś zostawiłby ją koledze z drużyny. Oczywiście zawistnicy będą mu to wypominać, ale przecież zachował się całkiem normalnie. Pokazał, że odczuwa jeszcze głód goli i dobrze, bo gdyby taki piłkarz był syty, osłabiałby drużynę. W starciu z APOEL-em Messi po zdobyciu hat tricka miał ochotę na czwartego gola, raz zagrał tak nonszalancko, że kibice mogli cofnąć się w czasie. Kiedy na ławce trenerskiej Barcy zasiadał Frank Rijkard Leo widział na boisku tylko siebie, ganiono go za to. Teraz stratę piłkę w tym gąszczu nóg, bo obrońcy nie dali się mu wymanewrować, skwitował szerokim uśmiechem. Fani Messiego wybaczą swojemu gwiazdorowi wiele, w końcu jest najlepszy, a Ronaldo może sobie myśleć inaczej. Do wszystkich negujących osobiste sukcesy małego Argentyńczyka-jesteście skończonymi osłami. Złorzeczycie wzorowi na boisku i w życiu. Zaopatrzcie się lepiej w nervosol, wtedy może jakoś wytrzymacie. Leo ma 27 lat, warto zatem się zabezpieczyć, bo jeszcze parę lat was będzie nękał.

Fin de siecle dla Barcelony wybrzmiał już dawno, ale marsza żałobnego tej drużynie grać jeszcze nie wolno. Upadek był bolesny, ale to przecież jeszcze nie koniec. Już najwyższy czas, by Barca oprzytomniała i na powrót wdarła się do elitarnego grona klubowych superprodukcji, czyli aktualnie Chelsea, Bayernu Monachium i Realu Madryt. Problemy Barcelony nie są permanentne, Manchester City wczoraj rozpoczął przedwczesną walkę o przetrwanie w Champions League, cudem wygrał z Bayernem 3:2, tym samym ocalił szanse na awans do fazy play off tych najpoważniejszych rozgrywek na kontynencie, jednak wciąż są one minimalne. Szejkowie z Kataru wpompowali w klub cały majątek, a drużyna nie spełnia oczekiwań na arenie europejskiej. To jest dopiero problem, Barcelona ma jedynie ''problemik''.


sobota 22 listopada 2014
Trzy-meczowa posucha rozdrażniła Leo Messiego, dzisiaj więc powetował sobie wielominutowe odliczanie do kolejnego gola hat trickiem, który miał wymiar historyczny. Messi dzięki swoim trzem trafieniom stał się najskuteczniejszym strzelcem w historii Primera Division. Barcelona wygrała z Sevillą 5:1, ale efektowne zwycięstwo nie zaleczyło wszystkich ran, drużyna jeszcze się dociera, a Real Madryt jest w uderzeniu.

[more]

Sevilla zawsze była dla Barcelony rywalem niewygodnym, zawsze stawiała opór i zaciekle walczyła o zwycięstwo, kiedy inni bali się wyściubić nos poza własne pole karne. Dziś jednak piłkarze Unaia Emery'ego pokazali się jako drużyna bojaźliwa, która przyjechała na Camp Nou, by przetrwać. Nie udało się, a obrońcy Barcy mogą być sewilczykom wdzięczni, obrona ustrzegła się błędów, więc temat rzeka, czyli debata nad formą defensorów klubu z Katalonii, na moment ucichł. W erze Pepa Guardioli drużyna z Ramon Sanchez Pizjuan raz odebrała punkty barcelończykom, nie straciła gola, przerywając ich długą serię ze zdobytą bramkę. Leo Messi wtedy nie strzelił rzutu karnego, dziś się odegrał. Za kadencji Tito Vilanovy Barcelona również przeżywała katusze w starciu z tą drużyną, ale zdołała urwać się ze stryczka i wygrać 3:2 mimo że przegrywała już różnicą dwóch goli. W zwycięstwie wydatnie pomógł jej jednak sędzia, również w ubiegłym sezonie arbiter Sevillę skrzywdził, tym razem na Camp Nou było także 3:2, a zwycięski gol padł niezgodnie z przepisami. Tak więc historia meczów obu drużyn jest ciekawa, ale dzisiejsze spotkanie było ciekawe tylko z punktu widzenia fana Barcy.

Jorge Valdano uważa, że Leo Messi nie ma już motywacji, by przekraczać kolejne granice ludzkiej możliwości. Jego zdaniem jest futbolowym monstrum, ale w fazie schyłkowej. Oczywiście jeden mecz nie przyćmi pewnego ciągu zdarzeń i prawdopodobnie nie odwróci biegu kariery argentyńskiego fenomena, bo najlepsza wersja Messiego już się zdezaktualizowała i mało kto wierzy w nagłą reaktywację. Co prawda z ciężkim sercem muszę przyznać, że sam obwieszczałem spektakularny renesans jego formy, gdy w pierwszych kolejkach nowego sezonu emanował witalnością i był głodny gry, ale teraz okazuje się, że już nie jest w stanie ustabilizować swojego futbolu na poziomie dla innych nieosiągalnym. Coraz częściej zawodzi, jest chimeryczny i trudno się dziwić, sterany latami nieludzkiej eksploatacji teraz wyczuwa skutki uboczne tego maratonu meczów. Jednak geniusz nawet w stanie zapaści potrafi czasami przejawić odrobinę artyzmu.

Niektórzy twierdzą, że od czasów złotego okresu Barcelony według Pepa Guardioli najbardziej uwstecznił się Leo Messi. Moim zdaniem to jednak Andres Iniesta najbardziej obniżył loty, tak czy inaczej porównanie Messiego do Ronaldinho, którego dokonał pewien znany dziennikarz jest nie na miejscu. Leo nigdy nie położy dorobku swojego życia na szali i nie zejdzie na krętą ścieżkę, by zakosztować pokus. To nie ten typ człowieka, Messi nadal będzie zachwycał, a jeśli jego gwiazda zgaśnie definitywnie, przyczyną nie będzie natura rozpustnika, bo Leo prowadzi sportowy tryb życia i ani myśli zniszczyć swoją reputację.

Żyjemy w erze Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, po wsze czasy będą trwać spory, który był lepszy. W każdym razie Ronaldo uchodzi za piłkarza bardziej kompletnego, ale wbrew pozorom Messi też ma bogaty repertuar zagrań. Dziś strzelił pięknego gola z rzutu wolnego, fanów Portugalczyka ten gol mógł rozsierdzić, bo słynne tomahawki ich ulubieńca ostatnio lądują w górnych rzędach trybun. Sam rekord niewątpliwie ciążył Leo Messiemu, zresztą sam kiedyś podkreślał, że nie lubi szumu jaki budzi bijąc kolejne rekordy. Woli w spokoju się doskonalić, ale opinia publiczna nie może być obojętna na jego nieziemskie dokonania. Kiedy prześcigał Gerda Mulera na liście najlepszych strzelców w historii klubowej piłki na przestrzeni roku kalendarzowego, z miną zbitego psa znosił wszelkie przejawy uznania. Teraz na jego twarzy zagościł uśmiech, to symptomatyczne, być może Messi cieszy się z goli, bo nie strzela ich w typowym dla siebie rytmie? Kiedy popadł w rutynę zdobywania bramek, mimo zawrotnego współczynnika trafień radość okazywał umiarkowanie, teraz daje upust zadowoleniu niczym małe dziecko.

Jeśli chodzi o samą Barcelonę, wciąż są elementy do poprawy, Luis Suarez zaliczył kolejną asystę, ale wciąż debatuje się nad zasadnością jego gry w roli skrzydłowego. Ponadto widać jakieś zgrzyty między nim a Neymarem, nie wiedzieć czemu unikają siebie na boisku. W starciu z Sevillą Urugwajczyk mógł obsłużyć świetnie ustawionego Brazylijczyka, ale wybrał inne rozwiązanie, poczekał chwilę i podał do Rakitica, który zdobył gola, niemniej fanów może niepokoić ten brak zrozumienia między sztandarowymi postaciami katalońskiego kolosa, były gracz Sevilli to jednak piłkarz drugiego planu. Gdyby akurat nie udało mu się trafić do siatki, bez wątpienia podniesiono by rejwach.

Barcelona nie zagrała meczu porywającego, kibiców nie poderwała z miejsc, ale przebieg zdarzeń miała pod kontrolą, to było typowe spotkanie, w którym faworyt miażdży swojego rywala nie wysilając się zanadto.


sobota 22 listopada 2014
Gerardo Martino nie ma cienia wątpliwości, Luis Enrique wciąż duma, a w świetle tych okoliczności rozgorzała karkołomna debata: gdzie ma grać Leo Messi? Paradoksalnie bliżej rozwiązania problemu jest aktualny selekcjoner reprezentacji Argentyny, którego przegnano z Barcelony na cztery wiatry, natomiast jego następca ma sporą zagwozdkę i już stoi pod ścianą.

[more]

Złota Piłka MŚ dla Leo Messiego wywołała ogromne kontrowersje. Argentyńczyk to absolutny piłkarski geniusz, ale skoro w większości meczów brazylijskiego czempionatu dreptał w miejscu, eufemizując, grał dość oszczędnie, larum grano. Messi co prawda dotarł do finału, ale nie w glorii artysty, tylko pod obstrzałem krytyków. Dotąd tylko zapamiętali sceptycy kwestionowali talent Argentyńczyka, teraz cierpkich słów nie żałowali mu nawet najzagorzalsi fani. Messi grał bez pasji, jakby z przymusu, być może rozpowszechniana przez Argentyńczyków z upodobaniem teza, że nie poświęca się dla ojczyzny go sparaliżowała? To raczej błędne tłumaczenie, Messi popadł w apatię być może w wyniku nasycenia się indywidualnymi oraz drużynowymi dokonaniami. Nie posądzałbym go o samozachwyt, ale wielość sukcesów niekiedy wpływa na etatowych zwycięzców demobilizująco. Messi już w sezonie poprzedzającym mundial nie palił się do gry jak natchniony, tylko irytująco tuptał po boisku. Czyżby brakowało mu inspiracji?

W Brazylii Argentyna nie grała efektownie, postawiła na efektywność. To Canarinhos zawsze byli kojarzeni z efekciarstwem-Jogo Bonito, które kosztowało ich wiele. Natomiast Argentyna nigdy nie była wyznacznikiem futbolowego pragmatyzmu. Tam też z zasady obowiązywało hasło ''raz kozie śmierć'', jednak pod presją narodu, który żądał złota Albicelestes odkryli siebie na nowo, zmieniając taktykę o 180 stopni. Messi więc siłą rzeczy długo był odcięty od piłki, ale kiedy jeden z kolegów go uruchamiał, widzom może szczęki nie opadały, ale wystarczyło, by rywalom opadły ręce.

Messi robił różnicę, a drużyna stopniowo pięła się po kolejnych szczeblach turniejowej drabinki aż doszła do finału. Nie był to triumfalny marsz po złoto, tylko droga najeżona przeszkodami, które zespół pokonywał w bólach. Niemniej liczy się efekt końcowy, Niemcy którzy zmiatali kolejnych rywali z powierzchni ziemi w finale odnieśli zwycięstwo dość szczęśliwie. Ostatnio Leo Messim słusznie zauważył, że gdyby w pojedynku z Manuelem Neuerem zachował zimną krew, ludzie piłki prześcigaliby się w prawieniu mu laurek. To pokazuje jak cienka jest granica między bohaterem a jednym z winnych porażki. Po MŚ z prowadzenia Argentyńczyków zrezygnował Alejandro Sabella, a stery w drużynie przejął znany z Barcelony Gerardo Martino.

Martino szybko zaprowadził swoje porządki. Messi powędrował na prawe skrzydło, bo w środku boiska jest Angel di Maria. A zatem Martino ma luksus. Messi może grać gdzie indziej. Di Maria przez jakiś czas był na fali: w Realu Madryt reżyser gry dużego kalibru, w reprezentacji człowiek orkiestra, spolegliwy asystent. Czego chcieć więcej? Teraz oczywiście di Maria gwałtownie obniżył loty, w końcu przeszedł do MU, a to musiało być brzemienne w skutkach, niemniej w reprezentacji nie schodzi poniżej pewnego poziomu.

Początkowo w Katalonii wierzono, że również Luis Enrique będzie miał pomysł na Messiego, ale to była złudna wiara. U progu sezonu niektórzy widzieli remake najlepszego piłkarza wszech czasów, pełnego wigoru lidera projektu nowego trenera Barcelony, który ma za zadanie wskrzesić drużynę ze zgliszczy, tymczasem to był chwilowy wzlot po którym Messi zaczął pogrążać się w letargu. Sam popełniłem trzy notki na ten temat, pisałem o ewolucji Leo, który z egoistycznego skrzydłowego zmienił się w okazującego partnerom altruizm ojca zwycięstw, bez wątpienia dojrzał piłkarsko. Częściej dogrywał piłki z niesamowitą dokładnością, ale potrafił również być katem dla bramkarzy. Kiedy wielbiciele Cristiano Ronaldo wynosili swojego boga na ołtarze, podkreślałem, że nierozważne jest zarzucać Messiemu, iż nie strzela goli, on bowiem poświęcił się dla drużyny. Już dość ma tych wyliczeń i rekordów, chce żeby dano mu wreszcie spokój. Domyślacie się, że zaordynowanie takiego oddania się pracy zespołowej kosztem windowania własnych osiągnięć Cristiano Ronaldo przyjąłby z ciężkim sercem, jeśli w ogóle podobne przeobrażenie w jego przypadku byłoby realne. A klasę piłkarza poznaje się między innymi po tym, czy umie dostosować się do nakreślonych przez trenera koncepcji.

Jestem daleki od pomstowania na Leo Messiego, bo on w każdym momencie może się podnieść, z lekkim przymrużeniem oka traktuję także próby usprawiedliwiania asa Barcy. To dwie skrajności, Messi nie jest w katastrofalnej formie jak na ogólnie przyjęte standardy europejskie, on jest poniżej kreski jeśli chodzi o swój osobisty ranking. Niektórzy marzą o takiej dyspozycji, jaką prezentuje Leo. Powtarzając, że Messi stracił już chęci, powinniśmy zachować zdrowy rozsądek. Jasne, gdyby miał niespożyte siły i witalność z pierwszych kolejek PD dyskusja byłaby niepotrzebna, ale z drugiej strony, czy taki piłkarz jak Messi musi osiągnąć maksimum wysiłku, by postawić na swoim? Niekoniecznie.

W Katalonii już zaczęło się polowanie na czarownice, najbardziej oberwał Luis Enriquem na wnikliwszą analizę jego karygodnych decyzji odsyłam do wcześniejszych tekstów, natomiast teraz chciałbym się skupić tylko na jednym ze stawianych mu zarzutów, a mianowicie na ustawieniu Leo Messiego. Messi zawsze wchodził w skład tak zwanego kręgosłupa drużyny, czyli zestawu graczy, który tworzą piłkarze ustawieni w linii prostopadłej do bramkarza, pod tym względem więc zmiana pozycji mogłaby być niewdzięczna, ale to raczej wydumany problem.

Jeśli w drużynie jest klasowy napastnik, drużyna nie może grać bez napastnika. Luis Suarez powinien zostać przestawiony na środek ataku, niemniej dziwią mnie utyskiwania, że Urugwajczyk na skrzydle to swoiste kuriozum. Przecież w Liverpoolu nie trzymał się kurczowo szpicy, zresztą w ubiegłym sezonie zespół Brendana Rodgersa charakteryzowała wymienność pozycji. Pamiętajmy też, że Suarez ma już trzy asysty, ale to i tak niczego nie zmienia, bo najwygodniej czuje się będąc tym najbardziej wysuniętym. Niektórzy przekonują, że Messi grając na prawej flance mógłby robić użytek zejściami do środka, których finalizacją miałyby być strzały z dystansu. Tak gra Arjen Robben, z pewnością jest to nie najgorszy pomysł. Chociaż ja mam pewne wątpliwości. 

Przede wszystkim niewybaczalnym błędem Barcelony była sprzedaż Alexisa Sancheza, to teraz najbardziej kreatywny gracz Arsenalu, strzela i asystuje taśmowo, dla Barcy obecnie byłby jak znalazł. Wtedy Messi mógłby grać za plecami napastnika, czyli tak jak lubi najbardziej. Zresztą w pierwszych kolejkach nowego sezonu Barcelona de facto pozbawiona była klasycznego snajpera, Messi wszak stawał się playmakerem. W obliczu łabędziego śpiewu Xaviego i Iniesty mógłby choć na poły załatać po nich lukę. Tym bardziej, że dziś linia pomocy jest ewidentnie najsłabszą formacją barcelońskiego gwiazdozbioru.

Biorąc pod uwagę leniwość Messiego jego ustawienie na skrzydle również byłoby karkołomne. Dani Alves zapędza się pod bramkę rywala nagminnie, a zwykle nie spieszno mu wracać pod własne pole karne. Messiego zaś bym nie podejrzewał o gonienie gnających na bramkę Claudio Bravo rywali. Oczywiście cały ten tekst jest zbiorem czysto teoretycznych założeń, ale żadnej ewentualności zignorować nie można...


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej