środa 25 listopada 2015

Dwa ostatnie mecze z rywalami klasy europejskiej: Realem Madryt i Romą były spektaklem w wykonaniu Barcelony. Lekkość, zabawa piłką, gra na jeden kontakt, najwyższy piłkarski kunszt. Takie unikalne widowiska sprawiają, że nie musimy nostalgicznie wspominać legendarnej drużyny Pepa Guardioli. Barca w dwóch ostatnich spotkaniach grała futbol zjawiskowy, to był kosmos. Nie waham się twierdzić, że drużyna Luisa Enrique jest w tym momencie kopią tamtej unikatowej plejady gwiazd. Walec z Monachium przetacza się po rywalach brutalnie, ale w sposób finezyjny miażdży przeciwników Barcelona.

W sobotę oglądaliśmy upokorzenie Realu Madryt na Santiago Bernabeu. Neymar i Andres Iniesta pastwili się nad Królewskimi tak, że aż było ich nam żal. Zimną krew pod bramką zachował Luis Suarez, natomiast Sergi Roberto zagrał profesurę, zachowywał się brawurowo, to on zanotował asystę przy pierwszym golu Suareza. Barca klepała, niszczyła Real. A w dodatku w tym meczu Katalończycy radzili sobie bez nieocenionego Messiego. Neymar wreszcie zrozumiał, że w pojedynkę może zdziałać wiele, ale z większą korzyścią dla drużyny będzie jeśli zacznie grać zespołowo. Tak więc zagrał z Iniestą na ścianę i ten wbił kolejny gwóźdź do trumny Realu. Barca pogrążyła bandę rozkapryszonych gwiazd i gwiazdeczek z Madrytu. Niestety zachwyty nad jej nieprawdopodobnie piękną grą przyćmiły gwałtowne żądania kibiców z Santiago Bernabeu, którzy domagali się głów Beniteza, Pereza i Ronaldo.

Dzisiaj jednak Barca jest już wychwalana. Fanów z Katalonii może martwić niewielka liczba goli Leo Messiego, który wczoraj raz przegrał pojedynek ze Szczęsnym, zmarnował jeszcze jedną dogodną sytuację, ale jednak dwa gole strzelił. Tak czy inaczej Argentyńczyka nie można za to ganić, natomiast warto zwrócić uwagę, że jego bramki były wręcz symboliczne. Oba te gola poprzedziła błyskawiczna wymiana podań tercetu MSN. Do niedawna mówiło się, że Neymar jest zmanierowany, butny i arogancki, nie podaje piłki Suarezowi. Ale w mig się to zmieniło. Neymar poświęcił się dla dobra drużyny, już nie zatraca się w bezmyślnych dryblingach, zagrywając wyłącznie do swojego bóstwa Messiego, tylko owocnie współpracuje z Urugwajczykiem. Suarez, który preferował szybki futbol, grę z kontrataku, również przyswoił tajniki gry kombinacyjnej, niedawno miał problemy z prostym zagraniem, a nawet przyjęciem piłki w banalnej sytuacji, dziś już nie nastręcza mu to takich trudności. Jasne, czasami Neymar się zagotuje, zapragnie z premedytacją upokorzyć rywala, jak wczoraj, gdy bez rozbiegu chciał pokonać W.Szczęsnego. Nie wiem, czy był to przejaw skrajnej głupoty i wielkiej pewności siebie, wręcz pychy, czy coś innego. W każdym razie piłkarz aspirujący do tego miana, które dziś przypisujemy Leo Messiego, nie może pozwalać sobie na podobne numery.

Pamiętamy niedawne męki Barcelony w meczu z Leverkusen, kiedy pod nieobecność Leo Messiego Luis Suarez szamotał się beznadziejnie po boisku, notując same koszmarne zagrania, Neymar rozgrywał swój własny mecz, odcięty od drużyny, a linia pomocy nie wykazywała choć odrobiny kreatywności. Dziś ta pomoc bynajmniej nie jest rewelacyjna, niemniej magia wspaniałego tridente wystarcza do wprawiania nas wręcz w stan ekstazy. Ale nie będę wypowiadał się krytycznie o pomocnikach Barcy, bo Sergio Bosquets świetnie reguluje to wszystko w środku pola. Sergi Roberto zrobił olbrzymi postęp, niedawno był przecież pośmiewiskiem w hiszpańskiej piłce, niespełnionym talentem. Zwróćmy uwagę, że przed przybyciem do Madrytu Rafy Beniteza zdaniem wielu najbardziej błyskotliwa linia pomocy w sobotę w konfrontacji z Barceloną poległa z kretesem. Wczoraj Barca totalnie zdominowała rywala, więc wiele się zmieniło.

Taką Barcelonę oglądam z entuzjazmem, samą przyjemnością, uśmiechem na ustach, aż chce się taką grą delektować, a mecze stają się za krótkie, gdy podziwiamy piłkarski kunszt tej miary.

Potęga Barcelony zasadza się również na tym, że trio MSN zaczęło nadawać na tych samych falach. Nawet kiedy Suarez i Neymar nie mogli znaleźć wspólnego języka, byli oni takim futbolowym monstrum dla rywali, ale teraz już rozumieją się bez słów i serwują piłkarską wersję rzezi niewiniątek.

Florentino Perezowi przed kilkoma laty zamarzyło się stworzyć wielki projekt piłkarski. Perez nazwał to futbolową superprodukcją, drużyna budowana kosztem kilkuset milionów miała zdetronizować Barcelonę z tronu w Hiszpanii i rozpocząć nową erę w europejskim futbolu. Nic jednak z tego nie wyszło. Perez nie rozumie do dziś, że sukcesu w piłce nie daje zgromadzenie w drużynie jak największej plejady gwiazd, tylko zyskanie porozumienia między nimi. Barcelona nie jest dziś gwiazdozbiorem. Obok takich tuzów futbolu, jak Messi, Neymar i Suarez występują Rakitic czy Sergi Roberto. Perez misję zatrzymania Barcelony, który to już raz się dzieje, powierzył Rafie Benitezowi. On skłóca gwiazdy, a największa z nich wciąż ma jakieś fochy. Cristiano Ronaldo ma złe relacje z Garethem Bale'm, swego czasu Portugalczyk nie posiadał się ze wściekłości, kiedy Walijczyk rzekomo ''skradł'' mu piłkę i wpakował ją do bramki. Na domiar złego niedawno wybuchła afera z Karimem Benzemą w roli głównej. Francuz po długiej absencji wraca do podstawowego składu. Jak widać, prezydent klubu z jednej z najbardziej ekskluzywnych części stolicy Hiszpanii brnie w ślepy zaułek. Słyszałem już, że ustala skład drużyny, a fory daje Bale'owi i Benzemie. Podobno Carlo Ancelotti mający wsparcie piłkarzy i kibiców odszedł z Bernabeu dlatego że nie podzielał uwielbienia Pereza dla Bale'a. Real to jednak klub wielkich ego i dziwnych zasad. Doszło do tak kuriozalnej sytuacji, że fani Królewskich chcieliby ponownie widzieć za sterami swojego ukochanego klubu Jose Mourinho.


Czy koszmar, jaki zafundowali całemu Realowi Madryt piłkarze Barcelony jest ostatecznym dowodem na trenerską impotencję Rafy Beniteza i nieodwracalny schyłek kariery Cristiano Ronaldo? Czarująca Barca z nieprawdopodobnie bawiącym się piłką Neymarem i rozgrywającym akcje z niezwykłym wyczuciem Iniestą zmiotła z powierzchni ziemi wyjałowioną zupełnie ze swoich walorów ofensywnych, błysków geniuszu i artyzmu zgraję futbolowych rozbitków. Real nie istniał, Real był drużyną nijaką wobec zachwycających Katalończyków.

Jeśli Sergi Roberto przedziera się bez żadnego respektu między piłkarzami Realu Madryt i jest ''ojcem'' pierwszego gola w klasyku na Bernabeu, może jednak będą z niego ludzie. A tak na poważnie ten do niedawna lekko pokraczny, powszechnie wyszydzany...obrońca ni z tego ni z owego przeobraził się w całkiem solidnego defensywnego pomocnika. Ostatnio zanotował piękną asystę przy golu Suareza w meczu z Getafe, dzisiaj znowu należą mu się pochwały. Jest to jeden z największych plusów tego klasyka jeśli chodzi o Barcelonę, bo to że Neymar zagra jak z nut, a Suarez nie zawiedzie pod bramką rywala w ostatnim czasie jest normą i w obliczu totalnej degrengolady Realu Madryt w ciemno można było brać, że i dzisiaj obaj zagrają główne role na Santiago Bernabeu. W stronę Roberto kieruję słowa uznania tym bardziej, że już wielokrotnie podkreślałem, iż La Masia nie jest dziś fabryką talentów, co widać na przykładzie Munira. Miał niepowtarzalną szansę, by upokorzyć Real jeszcze bardziej i zapisać się w historii, doprowadzając do Manity, ale Hiszpan z marokańskimi korzeniami nie umie jeszcze trafić w bramkę, więc w banalnej sytuacji spudłował koszmarnie.

Barcelona bez Leo Messiego gnębiła Real niemal przez cały mecz. Momentami, chociażby pod koniec pierwszej połowy grała w dziada na połowie Królewskich, gracze Beniteza nie atakowali nawet zawodników Barcelony, ich gra była pożałowania godna. Cristiano Ronaldo był bezradny, raz poszedł na przebój i zwiódł Javiera Mascherano, by z ostrego kąta posłać piłkę w kierunku bramki Claudio Bravo, aż na moment przypomniał się stary dobry Ronaldo, jednak później było tylko gorzej. Portugalczyk miał nawet dwie wyborne okazje, przegrał jednak pojedynek sam na sam z bramkarzem Barcy, a potem również głową nie zdołał go pokonać. Gareth Bale w ostatnim meczu z Sevillą dość aktywny na tle swoich kolegów z drużyny, tym razem całkowicie usunął się w cień, wręcz trudno było go na boisku dojrzeć. Karim Benzema podobnie zawiódł. Cała linia ataku Realu była bezsilna. James Rodriguez nie udźwignął roli lidera drużyny, ale to można zrozumieć, w końcu dopiero wyleczył kontuzję, tak czy inaczej mimo tej absencji przejawiał chęci do walki jako jeden z nielicznych w ekipie Realu, to on oddał dwa groźne strzały, jednak Benitez zmienił go dość szybko, co było niezrozumiałe. Kolejny ruch personalny, który mnie zadziwił, to ściągniecie z boiska Marcelo, to Brazylijczyk na początku drugiej połowy dał sygnał do ataku, przedzierając się w pole karne Barcelony, później okazało się, że powodem zmiany była kontuzja. To dobrze, bo myślałem, że Benitez już kompletnie odleciał i stracił kontakt z rzeczywistością. Swoją drogą to znamienne, że Marcelo będący jeszcze do niedawna wielkim entuzjastą gry ofensywnej, pod wodzą Beniteza ogranicza te swoje szarży pod bramkę rywali, dzisiaj tylko raz pokusił się o takie natarcie. W mojej opinii Brazylijczyk był najlepiej usposobionym w ataku defensorem na świecie, poprawny Rafa musiał mu najwyraźniej wybić z głowy myślenie o bezsensownych w jego wizji futbolu rajdach. W końcu to obrońca, on z natury rzeczy ma bronić, pomyślał pewnie ów wielki trener.

Barcelona zagrała naprawdę fantastycznie. Neymar i Iniesta byli bohaterami wieczoru na Bernabeu. Neymar świetnie dryblował, ale najbardziej podobało mi się, jak rozklepali razem obronę Realu przy czwartym golu. Tego nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć. Proszę więc sobie przypomnieć. Leo Messi wszedł na boisko i nie musiał się nawet spocić. Raz ładnie w swoim stylu posłał prostopadłą piłkę, trochę pokręcił z piłką też, jednak to nie on był głównym aktorem tego spektaklu, to dwaj wyżej wymienieni panowie zasłużyli na taki tytuł. Ciekawe czy Iniesta wróci do formy sprzed lat, czy to tylko chwilowy wzlot.

Luis Suarez z zimną krwią wykończył akcje na 4:0, to było imponujące, wcześniej otworzył wynik meczu. Dzisiaj był świetny, po prostu zrobił swoje, wreszcie nie jest aż tak irytujący, wreszcie osiągnął taką skuteczność, że trudno go krytykować. Neymar był w pewnej fazie meczu notorycznie sponiewierany przez graczy Realu, Isco chamsko go kopnął i za to wyleciał z boiska, był to przejaw głębokiej frustracji, w sumie trudno się dziwić zawodnikowi, skoro Barca nie miała litości dla jego drużyny.

Gdy patrzę na Real Beniteza, to nasuwa mi się myśl, że Rafa eksperymentując z pozycją Ronaldo, tylko wpędził go w ogromne tarapaty, z których już się chyba nie wygrzebie. Jest kompletnie odcięty od drużyny, widać czasami, że cofa się teraz do obrony, ale co z tego, skoro przestał strzelać gole? Isco miał szansę pod nieobecność Jamesa wejść na wysoki poziom, jednak nie udało się, z piłką robił kółeczka, wciąż dryblował, jednak na ogół rywale sobie z nim radzili bez problemu, Isco nie stał się piłkarzem przydatnym dla drużyny, Benitez mu w tym nie pomógł. Benitez spowodował, że Kroos jest już naprawdę zadziwiająco opieszały, zagrywa dokładnie, ale wybierając zdecydowanie najłatwiejsze rozwiązania, jego gra nie rzuca się w oczy. Modric gwałtownie obniżył loty, przestał być kreatywny, razem z Koosem tworzą fajną paczkę. Bale dzisiaj był fatalny, zupełnie nieobecny, ale przeciwko Sevilli nie grał bardzo źle, zanim doznał kontuzji też miał się dobrze, więc może jego jeszcze nie należy skreślać. Na pewno James nie uwstecznił się, dzisiaj nawet zagrał solidnie, choć to i tak jak na jego poziom słabiutko. Tak czy inaczej Kolumbijczyk nie jest w kryzysie. Obrona jest zdezorganizowana, Danilo nie nadaje się do Realu, a reszta defensorów nie jest wcale lepsza, Marcelo wyraźnie obniżył jakość swojej gry. Keylor Navas tym razem nie ocalił Realu, ale za jeden mecz nie można go stawiać w ogniu krytyki, gdyby nie on, z Realem by było jeszcze gorzej.

Barcelona ma fenomenalną siłę w ofensywie, ale nad obroną Luis Enrique ze swoimi piłkarzami musi jeszcze ciężko pracować. Claudio Bravo mimo marazmu Realu miał dzisiaj dużo pracy i był rewelacyjny, jak pozostali gracze z Katalonii. Brawo Barca, Real zniży się jeszcze bardziej.

Porywająca, zadziwiająca, wprawiająca w zachwyt, dająca samą przyjemność plejada gwiazd z Camp Nou wzięła szturmem Bernabeu. Kiedyś potężny atak na ten obiekt przypuściła legendarna drużyna Pepa Guardioli. Leo Messi ustawiony na środku ataku, to był niecny plan trenera z Santpedor, który wypalił. Barca zrobiła miazgę z Realu, dziś rozbita, pogrążona, zdemolowana, zrozpaczona, przybita, przygaszona grupa dowodzona przez Rafę Beniteza, pytanie jak długo, przeżywa tę samą traumę. Pamiętamy, jak w poprzednim sezonie Real łatwo pokonał Barcelonę na Bernabeu, wtedy wydawało się, że rozpocznie się supremacja Królewskich w Hiszpanii i Europie po wieloletniej hegemonii Katalończyków, tymczasem na piedestale znowu stawiani są piłkarze Luisa Enrique.


Nie ma atmosfery skandalu, prowokacji, potyczek słownych. Nie ma wojny psychologicznej, a de facto żałosnego przedstawienia, w którym brylowali Pep Guardiola i Jose Mourinho. Portugalski agresor, natręt, arogant zakochany w sobie szalenie obecnie notuje kompromitujące wyniki z Chelsea, a następcy w obrzydliwych intrygach i cynizmie w Hiszpanii nie znalazł. Uwagi mediów i kibiców nie ogniskuje kolejna odsłona rywalizacji Messiego z Ronaldo, bo prawdopodobnie Argentyńczyk trapiony kontuzją, nie zdąży się wyleczyć do soboty. Nie ma ekscytacji, patosu, gorączkowego odliczania do pierwszego gwizdka sędziego. Panuje spokój, choć w obozie madryckim pewnie został on zmącony wskutek złych decyzji Rafy Beniteza. Hiszpan jest pod ostrzałem prasy, a piłkarze nie zamierzają się za nim wstawić. Cristiano Ronaldo jest cieniem wielkiego piłkarza, co prawda wciąż strzela bardzo dużo goli, ale kibice są zawiedzeni tym, co prezentuje na boisku.

El Clasico nie zapowiada się może pasjonująco, ale wiemy, jaką ma wagę z natury rzeczy, jak wynik tego meczu wpływa na piłkarzy. Mając w pamięci konfrontację obu hiszpańskich gigantów na Santiago Bernabeu w ubiegłym sezonie, przypominam, że Real wówczas zmiażdżył wręcz Barcelonę, grając finezyjnie i skutecznie. Królewscy pieczołowicie dbali o posiadanie piłki, zapominając, że nie tak dawno Jose Mourinho nie kładł akcentu na atak pozycyjny, priorytetowo traktując umiejętność wyprowadzania zabójczych kontrataków. Miała to być szansa dla Isco, który rzeczywiście był klasą dla siebie, jednak Ancelotti nie doceniał go za bardzo. Po tym meczu Barcelona była w rozsypce, drużyna kompletnie rozbita, z trenerem zupełnie zagubionym, dawała oznaki załamania, ale potem nieoczekiwanie wszystko się odwróciło. Mieliśmy kolejny frapujący wieczór z Gran Derbi, tym razem piłkarska uczta odbyła się na Camp Nou. Tym razem Real popadł w kryzys, ale akurat przeciwko odwiecznemu rywalowi grał naprawdę brawurowo, Królewscy byli lepsi, jednak to Barca wygrała, rozpoczynając niesamowitą serię triumfów. Tamten mecz zapamiętałem także dlatego że zwycięskiego gola zdobył Luis Suarez, wszyscy doskonale wiedzą, że być może nawet z pewnym upodobaniem kwestionuję jego pozycję w drużynie, może upatrzyłem sobie taką ofiarę, która podlega mojej najostrzej krytyce, choć wciąż jestem zdania, że po prostu nie jest to piłkarz wybitny, lecz patałach. Tak czy inaczej we wspomnianym spotkaniu Urugwajczyk wykorzystał dalekie podanie od jednego ze swoich kolegów z drużyny, był to gol jak na standardy Barcelony absolutnie osobliwy. Sądzę, że tamten mecz ostatecznie dowiódł tego, że Luis Enrique wyrzekł się barcelońskiego dogmatu, przestał obsesyjnie pielęgnować kultu tiki-taki. Owa w pewnym momencie znakomita taktyka stała się przedmiotem namiętności Katalończyków, pokochali ją do tego stopnia, że ograniczyli się do swego rodzaju hołdu dla swojej koncepcji, wskutek czego cierpiał Gerardo Martino, cierpiał też Tito Vilanova, Enrique to zmienił. Choć jego drużyna nie porywa swoją grą, często polegając na geniuszu Leo Messiego i zjawiskowości Neymara, jest maszyną trudną do zatrzymania.

Sięgając jeszcze głębiej w przeszłość, przypominam sobie mecz Barcelony z Realem na Camp Nou, kiedy Królewskich prowadził jeszcze Carlo Ancelotti. Real wówczas wyszedł na płytę tego ogromnego stadionu z bojaźnią, Barca zaś była po prostu słaba. Jednak wtedy pierwszy raz widzieliśmy brak kompleksów u Neymara, który chytrze zachował się w polu karnym, posyłając piłkę do siatki między nogami jednego z graczy Realu obok zdezorientowanego Diego Lopeza. O tak, Carlo Ancelotti w tamtym sezonie stosował regularną rotację, która polegała na tym, że Diego Lopez grał w lidze hiszpańskiej, natomiast Iker Casillas w europejskich pucharach. Wracając do Neymara, teraz pod nieobecność Leo Messiego widać, że dorósł do roli lidera drużyny. Jeszcze w ubiegłym sezonie albo podawał piłkę bez namysłu wielkiemu Messiemu, albo wchodził w bezsensowne dryblingi. Jasne, wciąż mu się to zdarza, jednak ostatnio widać wyraźna poprawę, przede wszystkim zazębia się współpraca między Neymarem i Suarezem, wcześniej tylko Suarez obsługiwał Brazylijczyka, dziś i on umie się odwdzięczyć byłemu snajperowi Liverpoolu. W przypominanym przeze mnie El Clasico niepowtarzalnego gola strzelił Alexis Sanchez, wykazując się niebywałą przytomnością umysłu, podciął piłkę tak, że Diego Lopez rad nieraz musiał wyjmować ją z siatki. Alexis nie wykorzystał swojej szansy w Barcelonie, jego odejście było czymś normalnym, w końcu cała drużyna niedomagała, a Gerardo Martino stracił chęci do prowadzenia drużyny tej klasy, co Barca. Jego rozpaczliwe stwierdzenie: ''nie zrobiłem nic, nie osiągnąłem niczego, nie mam prawa prosić o drugą szansę'' oddawało tragizm sytuacji. Jednak tu warto przypomnieć kolejny przedziwny mecz. 4:3 na Bernabeu dla Barcelony, która wtedy mogła definitywnie przekreślić swoje szanse na tytuł mistrza Hiszpanii, jednak hat trick Leo Messiego temu zapobiegł, później Barca poległa, chociaż zależała od siebie, przegrała w decydującym, kończącym sezon, meczu z Atletico. Jednak to było do przewidzenia. Później oglądaliśmy dobijanie Barcelony w Pucharze Króla. Real zmiótł Katalończyków, a Cristiano Ronaldo nie uczestniczył w tym upokarzaniu Barcy.

Jeśli przeanalizujemy ostatnie klasyki, dostrzeżemy niewielką rolę Cristiano Ronaldo. Chwalono nawet krytykowanego notorycznie Garetha Bale'a, jednak jego pomijano zwykle w ocenach, w tych meczach nie zawsze grał źle, tak czy inaczej nie był rewelacyjny. Kiedyś Leo Messi miał kompleks Atletico, w końcu jednak go przełamał, Ronaldo ma kompleks i Atletico i Barcelony. Leo Messi w tych spotkaniach również nie strzelał wielu goli, to wynika z jego nowej roli, którą Messi sam sobie przypisał już za czasów Gerardo Martino. Stał się typowym mediapunta, o czym pisałem wielokrotnie.

Ten klasyk będzie pod pewnymi względami smutny. Zabraknie na boisku graczy tak kultowych, jak Xavi i Casillas. Mózg Barcelony, a z drugiej strony symbol madridismo. Może jednak zabłyśnie James i pociągnie Real do góry po tym okresie gehenny dla królewskiego klubu? Teraz czas na niego. A może Neymar podtrzyma swoją dobrą passę w ostatnich spotkaniach?

Wiemy jedno, trio BBC zostało zdekompletowane, Karim Benzema odwiedza teraz prokuraturę, natomiast Gareth Bale dopiero dochodzi do formy po kontuzji. Cristiano Ronaldo wyraża tylko swoją frustrację i zadowolenie, o jego mizernym poziomie gry już pisałem, więc nie będę ponownie perorował. W Barcelonie tercet MSN ma się dobrze, pod nieobecność Messiego rozochocił się Suarez, co mnie dziwi, Neymarowi absencja geniusza z Rosario zrobiła również bardzo dobrze, były gwiazdor Santosu wreszcie jest liderem Barcy, a nie tylko barokowym dryblerem. Co do Suareza, może jednak napastnik jest Barcelonie potrzebny, swego czasu bramkarzy straszył Eto, później Villa zalazł im za skórę, niewątpliwie byli oni cennym uzupełnieniem drużyny.Ostatnio Urugwajczyk poprawił skuteczność, więc może będę się nad nim mniej pastwił, oby resztę swoich wad przezwyciężył, już ich nie będę po raz wtóry wymieniał. Wtedy będzie super, dla wszystkich.

Defensywna taktyka Beniteza to kolejny języczek u wagi przed starciem gigantów na Bernabeu. Jak widać mecze Realu z Barceloną potrafią zatrząść piłkarskim światem i dochodzi w nich do niespodziewanych rozstrzygnięć, choć nie muszą one mieć wpływu na koniec sezonu.


piątek 13 listopada 2015

Dwie potężne eksplozje w pobliżu Stade de France w Paryżu i 40 ofiar to efekt rozpanoszenia się po całej Francji fanatycznych wyznawców Islamu, a także bezrozumnej polityki Hollanda.

Zaczęło się od zamachu na redakcję satyrycznej gazety Charlie Hebdo, dzisiaj na zalaną islamem Francję spadło kolejne nieszczęście, jednak na własne życzenie Francuzi przeżyli tę tragedię. Prezydent Holland to nie tylko socjalista, który potrafił nałożyć 75% podatki na najbogatszych i to dlatego słynny aktor Gerard Depardieu zwiał a to do Putina, a to do Łukaszenki, ale też lewicowiec, by nie powiedzieć brutalnie-lewak. Tolerancja, równość dla różnych kultur i religii, przez wiele lat nie wywoływało we Francji wstrząsów, w końcu to kraj spokojny, gdzie wczesnym wieczorem zamyka się restauracje i bary. Specyfika Francji wskazywałaby na to, że nie będzie tam dochodziło do ekscesów i incydentów absolutnie skandalicznych, nie do opisania, a jednak. Kibice piłkarscy wiedzą dobrze, że w reprezentacji Trójkolorowych występuje wielu graczy z byłych kolonii, najwięcej z Algierii, by przypomnieć Zinedine Zidana, już niegdysiejszą gwiazdę Realu Madryt i symbol francuskiej piłki. Arabów więc jest we Francji cała rzesza, nie brakuje oczywiście też czarnoskórych prymitywów. Tak duża obecność tych podludzi musiała spowodować w końcu to, co widzimy, czyli eskalację jakiejś frustracji zupełnie niezrozumiałej, społecznego buntu tłuszczy przeciwko normalnym ludziom. Gdyby Holland zaostrzył politykę światopoglądową, nie miałby problemu z tą zarazą współczesnego świata, ale on chciał być cool.

Unia Europejska staje przed poważnym wyzwaniem, być może najpoważniejszym w całej swojej historii, niestety stanowisko najwyżej postawionych oficjeli jest kompletnie niezrozumiałe, wręcz idiotyczne. Angela Merkel nasprowadzała do Niemiec miliony uchodźców, wierząc że się zasymilują, owszem Niemcy są krajem zróżnicowanym kulturowo, w Berlinie można spotkać nie tylko mnóstwo obrzydliwego gejostwa, ale też nie mniej Turków chociażby zarabiających na życie, sprzedając kebab. Buduje się tam meczety, dotąd nie było jakichś ogromnych zamachów, ale Merkel chyba trochę się zagalopowała, godząc się na miliony uchodźców, sama ma z nimi problemy, a w dodatku narzuca owych podludzi. Proszę mi wyjaśnić dlaczego premier Wielkiej Brytanii David Cameron nie przyjmuje masowo uchodźców, przecież Londyn to największa legia cudzoziemska na świecie, on jest konserwatywnym prawicowcem, więc wie jak postępować, oto jest odpowiedź, nie przez przypadek chce odciąć się od Unii Europejskiej. Merkel i spółka zrażają go do siebie nie tylko próbą narzucenia Brytyjczykom euro, ale też nachalnym skłanianiem do goszczenia uchodźców.

Na szczęście Polska jest krajem relatywnie konserwatywnym, przede wszystkim światopoglądowo, na szczęście Polacy nie powierzyli władzy w ręce światopoglądowych lewaków z PO, opowiadających się za uchodźcami, bo są sługusami Niemiec, tak jak wywaleni na zbity pysk postkomuniści byli przed wieloma laty sługusami Moskwy. Premier Jarosław Kaczyński już raz mądrze wypowiedział się w sprawie uchodźców, podał celnie przykład Szwecji, gdzie islamiści mają swoje tereny i jeśli ''wtargną'' na nie zwykli ludzie, nie przeżyją. Przykro mi to mówić, ale hasło ''Polska dla Polaków'' jest dzisiaj absolutnie zasadne, być może to przejaw nacjonalizmu, ale w dobrej sprawie, dla Europy nastały czasy trudne, czekają nas dni sądne, obecny obóz władzy nie może się ugiąć, tylko być radykalny. Trochę szkoda, że do sejmu nie wszedł Janusz Korwin-Mikke, gdyż on jeszcze bardziej piętnował tych uchodźców. Polityka Victora Orbana to wzór dla nas wszystkich, chociaż premier Węgier musiał trochę spasować, jednak i tak nie ustąpił na tyle, by wciskano mu na siłę uchodźców. Narodowcy przemaszerowali ulicami Warszawy, wielu nienawistników czekało na rozróby, nie doczekali się wszakże ci smętni panowie z TVN-u. Oby premier Beata Szydło dokonała dobrych wyborów w kwestii uchodźców, oby prezydent Andrzej Duda podjął słuszne kroki, można mieć bowiem do niego pewien żal, że do tej pory był dość pasywny w tak drażliwym temacie.

Ktoś pamięta, by chrześcijanie doprowadzili do takich zamachów? W Polsce ma dokonać się rewolucja, nie wiem czy tak będzie, ale wiem, że jest duże prawdopodobieństwo, iż masochistycznie nie będziemy przyjmować morderców i oprawców. PiS nie jest wcale partią prawicową, jeśli popatrzymy na program gospodarczy, jednak na szczęście światopoglądowo to prawica całkowicie. A niejaki Zandberg niech coś tam sobie przebąkuje o tolerancji, tolerancji dla zabijania nie ma.

Jeszcze niedawno dziś już oficjalnie pani nikt Kopacz grzmiała, że PiS straszy uchodźcami, ale trudno nie mieć obaw przed masami ogarniętymi obsesjami i jakimiś nieprzejednaniem w swojej irracjonalnej wierze. Posłowie Zjednoczonej Prawicy po prostu głosili prawdę, to co każdy mądry Polak sam widzi gołym okiem, pani Kopacz jednak woli dogadzać Niemcom, to dlatego teraz jest kompletnym zerem i nawet we własnym środowisku została ordynarnie zmiażdżona. Arogancja, buta, pycha tym się odznaczała, aż wstyd, że pełniła, czy raczej nieudolnie starała się pełnić tak wysoce odpowiedzialny urząd, pan premier Jarosław Kaczyński to wielki patriota, co w swym jakże celnym przemówieniu zaakcentował dziś prezydent Duda, Kopacz kierowała się interesami tych, którzy Polską gardzą. Europosceptycyzm podobno ma realizować PiS, jakże to brzmi, gdy spojrzymy na wysoką aktywność obecnego prezydenta, który już spotkał się z Barackiem Obamą, bije od niego klasa, ogłada, widać że to człowiek mądry, ale też może go wychwalam trochę pod niebiosa, jednak to pokłosie tego, że jego poprzednik nie umiał nawet posługiwać się poprawnie językiem ojczystym.

Polityka multi-kulti okazała się totalną klapą, czymś tragicznym. Miała wzbogacić wiele krajów kulturowo, a niestety muzułmanie dążą do zawłaszczenia terenów wielkich europejskich państw i narzucenia swej zapamiętałej wizji świata, gdzie Mahomet jest guru wszystkich, a ci, którzy nie podzielają tego poglądu, są skazani na niewyobrażalną rzeź. Chociaż dzisiaj organizacje terrorystyczne skupiają swój gniew na zachodniej Europie, na Rosję na razie nikt nie odważył się przypuścić ataku, widocznie Putin ma taką renomę. Tym niemniej warto dodać, że sporą winę za to co się dzieje ponosi USA. Pamiętny zamach na World Trade Center był triumfem Al-Kaidy nad mocarstwem amerykańskim. Barack Obama nigdy nie wybaczył tego islamistom, ci mordowali dziennikarzy amerykańskich, obcinali im głowy, bo obywatele USA nie chcieli hołubić Allaha. W końcu udało się zabić Osamę bin Ladena, pomszczono tych ludzi, którzy zginęli kilka lat wcześniej, jednak było to zachęcenie islamistów do kolejnych ataków. Jak widać, terroryzm nie skończył się po śmierci Bin Ladena. Dzisiaj jednak Amerykanie muszą podjąć decyzje trudne, ale dające nadzieję na lepsze jutro, na ostateczną ucieczkę przed strachem. Muszą pokazać na powrót, że są mocarstwem, bo ostatnio tego nie widać, a Barack Obama wręcz drży przed Putinem. Teraz czas na kompromis, obaj powinni połączyć siły. Niech ten egoista i z całą pewnością wybitny polityk makiawelista Putin wraz z USA zadziała na korzyść całego świata. Niech Obama i reszta cywilizowanych krajów pozwoli mu na pogłębienie bombardowania Syrii, niech zniszczy tę hordę barbarzyńców całkowicie.

PS. Francja zamknęła granice, ale czasu nie cofną.


poniedziałek 9 listopada 2015

Real Rafy Beniteza zawodzi permanentnie, ale dopiero wczoraj pierwszy raz w tym sezonie poznał gorycz porażki. Czy obsesyjnie defensywny trener doprowadzi Królewskich do kolejnej katastrofy? Wszystko na to wskazuje.

Real Rafy Beniteza nie ma stylu, ani też charakteru. Toni Kroos jest wzorem bezproduktywności w drużynie z Santiago Bernabeu, we wczorajszym meczu z Sevillą chociaż raz strzelił z dystansu, co było zaskakujące, zważywszy na jego zdumiewająco dyskretną grę. Miał odwagę? Niewiarygodne. Cristiano Ronaldo próbował dryblować, ale ponieważ dawno zapomniał, jak się to robi, tylko się ośmieszał, podobnie jak przeciwko PSG nie oddał wielu strzałów na bramkę, poruszał się po boisku w stanie głębokiej apatii i marazmu. Mit o jego niepospolitym talencie wali się w gruzy. Kiedyś wychwalaliśmy Portugalczyka pod niebiosa, jego błyskotliwość, czy perfekcyjnie bite rzuty wolne wprawiały w ekscytację, tymczasem obecnie Ronaldo powoli już nawet traci status znakomitego egzekutora. Fani Realu mogą być zażenowani tym, że Raul Gonzales i Iker Casillas gotowi byli umrzeć za białe barwy, podczas gdy Ronaldo zależy tylko na kolejnych golach.

Rafa Benitez ogranicza znacząco kreatywność swoich piłkarzy. Dziwnym trafem też kolejny raz Real po strzeleniu gola staje się drużyną nie do poznania, przypominając zgraję futbolowych rozbitków. W pierwszej odsłonie wczorajszej rywalizacji z Sevillą Królewscy nadawali ton grze, byli stroną przeważająca, drużyna Grzegorza Krychowiaka nie istniała, dopiero około 30. minuty oddała pierwszy w miarę groźny strzał na bramkę rywali, jednak końcówka pierwszej połowy była momentem przełomowym, Real tak jak z Atletico nagle zapomniał jak się gra w piłkę, albo raczej to Benitez tak bojaźliwie nastawił swoich graczy.

Dzisiaj Real jest obiektem drwin i szyderstw, ale Florentino Perez na opinię klubu żałosnego pracuje od lat. Wczoraj kapitalną asystę w derbach północnego Londynu zanotował Mesut Oezil, notabene swego czasu miał on najwięcej kluczowych podań przy golach Cristiano Ronaldo, a dziś jest liderem Arsenalu, świetnie rozgrywa piłkę, z Realu jednak go wyrzucono bez zawahania. Ostatnio Angel di Maria bawił się futbolówką na Santiago Bernabeu, jego także stamtąd przepędzono. Jest za to Toni Kroos, który nie jest ani defensywnym pomocnikiem, ani też playmakerem, na tę chwilę przypomina Illaramendiego.

O tym, jak źle jest z Realem niech świadczy to, że wczoraj wyróżnił się Gareth Bale, oddał parę niezłych strzałów, angażował się, widać było u niego determinację. Jednak nie brał się za rozgrywanie, a takie zadanie powierzył Walijczykowi Benitez. Dlaczego? Słabo mu to wychodzi, więc nie podejmował się takich rzeczy, ale trener jest święcie przekonany, że Bale się do tego nadaje.

Isco kręci się z piłką, równając do poziomu pozostałych piłkarzy Realu Madryt. Najbardziej błyskotliwa pomoc w Europie nie jest w stanie wykreować kombinacyjnych akcji, Królewscy w meczu z Sevillą zagrożenie stwarzali głównie rozpaczliwymi strzałami z dystansu. Nawet po wejściu Jamesa Rodrigueza niewiele się zmieniło na lepsze. Kolumbijczyk, jak to on, strzelił pięknego gola, ale Real nie pokazał swojej piękniejszej twarzy.

Konoplanka świetnie dryblował, strzelał, grał bez kompleksów, natomiast Immobile mógł nie strzelać goli, ale Real wychłostał. Sevilla w drugiej połowie grała zwariowany futbol, jednak w końcówce już bez żywiołu i pasji spokojnie wymieniała podania, upokarzając Królewskich.

Linia pomocy w drużynie Luisa Enrique także nie poraża. Jednak Barcelona może liczyć na Neymara, który w końcu wziął na siebie odpowiedzialność za drużynę i nie tylko strzela gole, ale też daje spektakle na miarę Ronaldinho, natomiast lekko pokraczny Luisa Suarez notuje zadziwiająco dużo asyst, najwięcej jeśli chodzi o napastników czołowych lig. W Katalonii mogą być w dobrych nastrojach, natomiast w Madrycie zapewne słychać lamenty. Przecież Rafa Benitez nie poprawił nawet u swoich piłkarzy gry w destrukcji, kiedy zabrakło Keylora Navasa, Real stracił trzy gole, a mógł jeszcze więcej, gdyby gracze Sevilli mieli lepiej ustawione celowniki.

Piłkarska agonia Cristiano Ronaldo przypada na czas rozkwitu formy Neymara, choć moim zdaniem Portugalczyk jest pogrążony w kryzysie już bardzo długo. Tak czy inaczej wciąż utrzymuje, że jest lepszy od Messiego, a prawda jest brutalna. Nigdy nie był najwybitniejszy, Neymara być może to czeka, swoje aspiracje zgłosi też James Rodriguez, to on może ratować Real, Ronaldo już na to nie stać.

Być może, gdy do składu wróci Karim Benzema, Ronaldo poprawi swoją grę? Trudno wyrokować, raczej ten schyłek jest nieuchronny. Tak czy inaczej Portugalczyk z Francuzem rozumie się doskonale. Być może nie jest przesadą stwierdzenie, że wygląda to prawie tak, jak w przypadku Messiego i Neymara.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej