poniedziałek 4 grudnia 2017

Jeszcze w ubiegłym sezonie elektryzowała nas wszystkich, czyli fanów dobrego futbolu, rywalizacja Barcelony i Realu Madryt. Obie drużyny nie pozostawiały złudzeń swoim konkurentom z ligi hiszpańskiej, nie mniej pasjonowaliśmy się także batalią Leo Messiego i Cristiano Ronaldo o Trofeo Pichici. Obaj świetni piłkarze strzelali gola za golem. Przez ostatnie lata w gole obfitowało również korespondencyjne starcie tercetów MSN i BBC. Dziś tymczasem, gdy Real remisuje mecz w Bilbao, na nikim to nie robi wrażenia, nikogo to nie dziwi, jest to norma. Niepokojące, prawda? CR7 dotąd robił miazgę ze swoich bezbronnych rywali, dziś sam musi znosić ironiczne komentarze na swój temat. Dwa gole w sezonie ligowym to kompromitacja. 

Można powiedzieć, że  w Barcelonie dotąd Messi był generałem, a Neymar jego adiutantem, lecz dziś Argentyńczyk musi nosić buławę marszałkowską i być alfą i omegą, jest to smutne, bo w tym sezonie PD możemy podziwiać tylko jednego piłkarza w formie niesamowitej, chodzi właśnie o lidera Barcy. Niektórzy śmiali się z Paulinho, a to on wyrasta na czołową postać drużyny z Katalonii.

Barcelona, choć punktuje w tym sezonie regularnie, notuje kolejne zwycięstwa w lidze, nie zachwyca, więc przeciętny kibic może sobie ponarzekać trochę, ale kiedy spojrzy na degrengoladę na Santiago Bernabeu, nie ma prawa wybrzydzać. Rywalizacja Barcy i Realu nie jest już dziś kanonadą, ośmieszaniem kolejnych rywali. Teraz każdy mecz kosztuje wiele obie drużyny.

Jeśli mam na myśli to, że piłkarze i drużyny zwolniły to zawrotne tempo w drodze po tytuł mistrza Hiszpanii, to muszę wspomnieć, że sędziowie również nie są gigantami. Zresztą w Hiszpanii z arbitrami sprawa wygląda dość osobliwie, w jakiej innej lidze bowiem niemal w każdym ważnym( mniej istotnych spotkań zresztą to też dotyczy) sędzia wypacza końcowy wynik… Napisano na ten temat wiele, ja dodam tylko, że całe hiszpańskie ”środowisko piłkarskie” jest skażone nieuczciwością, stronniczością. Szefem ligi jest pan Tebas, zdeklarowany fan Realu, który potrafi się chwalić, że jego dzieci również wspierają Królewskich. Po ostatnim skandalu sędziowskim z nieuznanym golem dla Barcelony nadal więc nie wiadomo, czy VAR zostanie w Hiszpanii wprowadzony. Jednak tak się składa, że hiszpańscy arbitrzy są zwyczajnie beznadziejni, raz skrzywdzili Barcę, w następnym meczu inna drużyna przekona się o ich klasie. By skończyć tę dygresję, dodam, że również wieloletni szef federacji hiszpańskiej pan Villar ma swoje sympatie kibicowskie. Podczas swojej kadencji wielokrotnie nie krył swojego uwielbienia dla Barcy. Tak to jest w Hiszpanii.

Gigantów nie ma już w Hiszpanii, można odnieść wrażenie, że gigantów nie ma też w Niemczech. Bayern oczywiście mistrzem Niemiec zostanie, ale coraz częściej ma małe kłopoty z wygrywaniem, o Borussi nie wspomnę. Dziś imponują mi ekipy MC i PSG. Obie budowane za petrodolary, w sposób wręcz niemoralny, ale cel uświęca środki. W PSG obserwujemy animozje między Neymarem i Cavanim, ale nie przekłada to się na wyniki. Neymar już nie musi nikomu ustępować, w PSG nie ma Messiego, ale chociaż w lidze francuskiej i fazie grupowej LM Paryżanie na razie imponują, czy stać ich na więcej. W poprzedniej edycji Champions League zasłużyli na miano frajerów. Jednak to dobrze, że pojawiają się nowe mocne drużyny, nie ma stagnacji, status quo jest męczące zwykle dla kibiców. MC w Premier League niszczy system, Pep Guardiola czerpie z prosperity w belgijskiej piłce, bo Kevin De Bruyne to główny kreator ofensywnych akcji jego drużyny. Sterling i Sane to też świetni gracze, doświadczony Silva również wie, co robić, jak rozgrywać piłkę, a na szpicy The Citizens mają dwóch fachowców. Aguero i Jesus muszą walczyć o miejsca w składzie. City oczywiście dominuje jeśli chodzi o posiadanie piłki, ale nie jest to sztuka dla sztuki. O ile w Bayernie ta taktyka się nie przyjęła, do błyskotliwych graczy z Etihad pasuje idealnie. MC dotąd gromił swoich rywali bezlitośnie, jednak trzy ostatnie mecze to zwycięstwa 2:1, a w każdym z tych spotkań drużyna Guardioli strzelała zwycięskiego gola po 80 minucie. Tak się poznaje mistrzów.

Jeśli postanowimy sobie pomówić o gigantach w kontekście reprezentacji, to za bardzo nie ma o czym dywagować. Hiszpanie już nie mają prawa do takiego statusu. Włosi nie zagrają na mundialu. Okazuje się, że te marki dobrze nam znane nie są skazane na sukces w dzisiejszej piłce. Kilka lat temu, kto przy zdrowych zmysłach wypowiadałby się w superlatywach o Belgii, a dzisiaj to Belgowie mają kapitalną ekipę. Wspomniany De Bruyne, dryblujący czarodziej Chelsea Hazard, potężny Lukaku itd. Nie ma gigantów, ale nie ma też słabych drużyn. To truizm, niektórzy się mogą śmiać, ale muszę to potwierdzić po losowaniu MŚ w Rosji, zerkając na naszą grupę. Kolumbia to rywal, który nas powinien pokonać, James, Falcao, dalej nie trzeba wymieniać, typowa ekipa z Ameryki Płd, dużo finezji, piękna. Senegal to znak zapytania, ale mając piekielnie szybkiego Sane nie można być słabą drużyną. Afrykańskie ekipy są nieuporządkowane taktycznie zazwyczaj, ale też nieobliczalne. Japonia? Wola wali i hart ducha na poziomie niespotykanym wręcz. Typowo azjatycka pracowitość i zawziętość. Trudno mówić o łatwej grupie…

Czy ktoś się cieszy, że era gigantów nie może trwać wiecznie. Ja nie do końca, bo strzeleckie wyścigi Barcy i Realu były pasjonujące. Real w formie optymalnej ogląda się znakomicie, a ten dzisiejszy to żenada. Niejeden kibic powie, że w obliczu kryzysu Królewskich odrodziła się Valencia. To prawda, ale jednak to giganci zwracają naszą uwagę w największym stopniu.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej