Okres dekadencji sprawił, że Barcelona z drużyny fenomenalnej przeobraziła się w zespół nieobliczalny. Na domiar złego kres dominacji Katalończyków przypieczętowało pasmo zwycięstw Realu Madryt. Królewscy urastają do miana absolutnego hegemona, a zatem hiszpańskie kolosy zamieniły się rolami.

[more]

Okres przejściowy po swoistej gehennie w normalnych warunkach wiąże się ze swego rodzaju terapią wstrząsową. W Barcelonie jednak nie dokonano kadrowej rewolucji, zachowano kosmetykę zmian, dołączono jedno ogniwo, by nie zdestabilizować całego łańcucha. Transfer Luisa Suareza miał stanowić impuls do odrodzenia, tymczasem długimi tygodniami ciążył Barcelonie jak kula u nogi. Urugwajczyk czuł się skrępowany w koszulce katalońskiego klubu. W Liverpoolu imponował swobodą ruchów, by na Camp Nou wymierzać każdy krok. Speszony medialną gorączką wokół siebie zawodził srodze. Wyliczano mu minuty bez gola, wczoraj jednak się odblokował, a kibice pewnie odetchnęli z ulgą. Wszyscy w Katalonii wierzą, że ten gol pobudzi Urugwajczyka. Wprawdzie ogólnie rzecz biorąc, Suerez nie gra źle, ale trzeba pamiętać, że napastnika rozlicza się z goli, a do goli krnąbrny Latynos nie miał ostatnio szczęścia. Z drugiej strony jednak trzeba mieć na uwadze, że Suarez w Barcelonie wciąż gra dość eksperymentalnie. Nie na szpicy, tam tylko bywa, natomiast przypisany jest do prawego skrzydła. W meczu z PSG więc asystował przy golu Leo Messiego, zresztą tych asyst uzbierał już całkiem sporo. Niemniej akurat grą przeciw Paryżanom rozczarował, wciąż nie ma naturalnej łatwości w operowaniu piłką, oprócz tego, że koszmarnie pudłuje technicznie stracił na wartości wskutek swojego rozbratu z futbolem. Suarez jest ambitny, zarzeka się, że ukontentowany będzie dopiero, gdy regularnie zacznie strzelać gole. Andoni Zubizaretta broni napastnika, bo według niego gra nieźle. Wieść niesie, że Leo Messi nie wyraził zgody na przesunięcie się w inny sektor boiska, Suarez więc rad nierad musi zaakceptować dominującą pozycję Argentyńczyka, bowiem na Camp Nou nikt nie ośmieli się wyprowadzić z równowagi niemego lidera drużyny.

Luis Enrique w Barcelonie wciąż uznawany jest za persona non grata. Jego zmysł taktyczny budzi ogromne wątpliwości. Dlaczego Javier Mascherano gra na boku obrony, skoro na mundialu w Brazylii był najlepszym pivotem? Wczoraj Mascherano był defensywnym pomocnikiem i od razu zaliczył błyskotliwe podanie do Luisa Suareza, który wyszedł na wolne pole i Leo Messi dokonał formalności. Dlaczego Enrique wcześniej tego nie dostrzegł? Duchowy brat Pepa Guardioli nie dorasta do pięt protoplaście, światłe idee trenera z Santpedor dały początek drużynie kultowej w dziejach klubowej piłki. Barcelona Luisa Enrique nigdy nie będzie hegemonem, nigdy nie będzie wyznaczać pewnych standardów w futbolu. To raczej Barca może się uczyć od przeciwników niż przeciwnicy od niej. Luis Enrique przed meczem z PSG powiedział, że spotkanie w istocie bez stawki stanowi dla niego priorytet przez wzgląd na rozstawienie w wypadku zwycięstwa. Enrique chciał uniknąć Chelsea i Bayernu w pierwszej rundzie fazy pucharowej Champions League. Barcelona wygrała, więc nie trafi na te drużyny, ale przecież prędzej czy później ich drogi niechybnie się skrzyżują, czy Enrique odracza potencjalną klęskę?

Czy obniżenie się z poziomu pogromcy dla największych drużyn Europy do równorzędnych przeciwników w starciach z potentatami nie powinno urągać godności barcelońskiej plejady supergwiazd? PSG jest zespołem obiecującym, ale wciąż w fazie budowy, oczywiście Barcelona także jest gruntownie reformowana, aczkolwiek przy zachowaniu tych samych nazwisk. Luis Enrique ma szukać nowych wariantów rozwiązywania drążących drużynę problemów. Apatia Barcelony jednych cieszy, u drugich wywołuje dreszcze. Mimo braku piłkarskiej ogłady w ekipie PSG Barca nie zdominowała przeciwnika od pierwszych minut, dopiero pod koniec pierwszej części spotkania złapała wiatr w żagle, nabrała animuszu, ale i tak ściboliła przejawy piłkarskiego artyzmu. Grała ostrożnie, choć Enrique pierwszy raz wystawił drużynę wybitnie ukierunkowaną na ofensywę. Kwintet Messi-Neymar-Iniesta-Suarez-Pedro miał zesłać na pożarcie nieopierzonych piłkarzy Laurenta Blanca. Tak też się stało.

Dla Zlatana Ibrahimovica mecz z Barceloną był powrotem w stare strony. Krewki Szwed nabawił się resentymentów wobec klubu z Katalonii. Nie chciał zaakceptować wiodącej roli Leo Messiego, więc Pep Guardiola zmarginalizował jego pozycję w zespole. Pep nie tolerował wszelkich przejawów warcholstwa i egocentryzmu, więc zbył niepokornego zawodnika, który go potem wyklinał. Ibrahimovic kiedyś nazwał Barcelonę ''klubem uczniaków'', zażyłość z Leo Messim zawsze była szorstka, jednak w trakcie przerwy meczu na Camp Nou widzieliśmy jak w tunelu prowadzącym na stadion, mały Argentyńczyk ucina sobie miłą pogawędkę z dawnym kumplem. Zlatan strzelił wczoraj gola, celebrował go ostentacyjnie, urazy szwedzkiego aroganta wobec Azulgrana są permanentne, nie omieszkał więc zagrać na nosie barcelońskim wrogom.

Kiedy Real Madryt jest w momencie wzlotu, Barcelona w potrzasku. 19 zwycięstw z rzędu jest dokonaniem bez precedensu. Real nie zawsze gra pięknie, ale z reguły skutecznie. Wyrachowanie to teraz chyba największy atut Królewskich. Zwycięstwo 4:0 nad Ludogorcem nie mogło zachwycić. Zaszokowało jednak, że jeden z wychowanków La Fabrica strzelił gola w debiucie, był to co prawda gol wyjątkowo szczęśliwy, jednak gol golowi równy. Kiedy najwydajniejsza futbolowa fabryka La Masia stoi odłogiem, madrycka szkółka wydaje obiecującego młokosa. Munir i Sandro gdzieś przepadli, w Barcelonie mogą żałować.

Mecz Barcelony z PSG wznawia debatę nad koniecznością strzałów z dystansu. Piękny gol Neymara miał spory ciężar i nie mniejszy wydźwięk. Niektórzy przekonali się, że również Barcelona może zdobywać takie bramki. W meczu z Huescą w Copa del Rey Barca trzy gole zdobyła strzałami z daleka, ale klasa rywala nie pozwoliła na bardziej rzeczowe rozważania. Teraz przeciwnik był elitarny. Czy jednak chorobliwe predylekcje do wchodzenia z piłką za linię bramkową nie okażą się silniejsze? Dla Barcelony nie do pomyślenia jest granie inaczej niż ciągiem krótkich podań. A to jest zła skłonność. Andres Iniesta został bohaterem Barcelony dzięki doskonałemu strzałowi z 20. metra. Dziś Don Andres wspomina swe niebiańskie uderzenia z rozrzewnieniem. Dla kibica przypominanie sobie tamtego momentu jest jak opiewanie wspomnień.

Starcie z PSG mimo wygranej 3:1 było prawdopodobnie kolejną chwilą ukojenia dla udręczonych Katalończyków. Barca pokazała wolę walki, Pedro Rodriguez tak ostro krytykowany, rozegrał solidne zawody. Już w meczu z Espanyolem pokazał się z dobrej strony, ale na tle przeciwnika tak przeciętnego musiał wypaść świetnie. Leo Messi usunął się w cień, w drugiej odsłonie, kiedy Barcelona kompletnie stłamsiła PSG, Argentyńczyk leniwie spacerował po boisku. Barca w drugiej połowie nie forsowała tempa, grała spokojnie, widać było zaciekłość w jej grze. Nawet wyjścia z piłką po nieodpowiedzialnych stratach przybyszów z Francji było dosyć żwawe. Tak więc czyżby dokonał się postęp? Nie, to właśnie jedno ze znakomitych spotkań klasowej drużyny, która czasem tę klasę musi pokazać.


Nikt jeszcze nie wynalazł kamienia filozoficznego futbolu, ale Cristiano Ronaldo i Leo Messi są bardzo blisko tego odkrycia. Ich korespondencyjny pojedynek może przyprawić o zawrót głowy, a ostatnio wskoczył na jeszcze wyższe obroty. To już przechodzi ludzkie pojęcie.

[more]

To był skandal. Szemrany upadek w sobotnim meczu z Celtą Vigo otarł się o futbolową perfidię na miarę manipulacji Jose Mourinho. W Hiszpanii rozpętała się medialna burza, bo Cristiano Ronaldo padł na murawę jak rażony prądem, mimo iż kontakt z przeciwnikiem był minimalny. Katalońskie media szermują sarkazmem i trudno się dziwić, wszak cała ta sytuacja zakrawała na kpinę. Czy Portugalczyk jest tak chorobliwie pazerny na gole, że nie potrafi się powstrzymać od obrzydliwych symulacji, by przełamać głęboki kompleks Leo Messiego? Trudno wyrokować, pewne jest natomiast, że gdyby jego trenerem był Alex Ferguson, utemperowałby swojego piłkarza. Bo przestrzeganie zasad sportowej etyki jest tak samo ważne jak strzelanie goli, tymczasem Ronaldo w pogardzie ma etos fair play. Carlo Ancelotti zapewne nawet nie pouczy swojego asa. Emanujący wręcz błogim spokojem flegmatyk z Włoch jest balsamem na skołatane nerwy po konwulsyjnej erze Jose Mourinho. Okres burzliwych rządów kontrowersyjnego Portugalczyka podzielił drużynę na frakcje, teraz żadnych podziałów nie ma. Carletto zgasił wszelkie punkty zapalne, ale zapomniał zadbać o dyscyplinę u niektórych graczy. Kiedyś Ashley Young z MU spektakularnie padał na murawę, w końcu jednak zrozumiał, że symulowanie nie popłaca. Angielscy sędziowie teraz patrzą na niego wilkiem. Nieraz, gdy jest faulowany, nie reagują. Czy podobny los zgotuje Ronaldo przyszłość? A może to Florentino Perez stoi za tymi wszystkimi karnymi i nie sposób będzie rozwiązać problem, skoro z tylnego siedzenia hiszpańską piłką zawiaduje madrycki prezydent? W każdym razie nurkowanie w polu karnym jest niegodne piłkarza, który dla milionów dzieciaków uchodzi za autorytet. Leo Messi jest inny, on nie oszukuje. Michael Platini postanowił walczyć z największą plagą współczesnego futbolu. Kiedy wypowiedział wojnę symulantom, ponoć najlepszy piłkarz na Ziemi wciąż rzuca się jak długi... Prawa ręka hiszpańskich sędziów-Muniz Fernandez przestał wypaczać wyniki meczów, ale Real Madryt nadal wygrywa dzięki podpórkom. Dziennikarz Przeglądu Sportowego Michał Zaranek podkreśla, że w ostatnich pięciu meczach Królewscy nieprawidłowo zdobywali pierwsze gole. Czy to jest przypadek? Niewykluczone, że jednak złodziejstwo. Ostatnio przeczytałem obszerny wywiad z Jorge Valdano, w którym uważany za intelektualistę w kręgach piłkarskich Argentyńczyk przez lata związany z Real Madryt powiedział, że jeśli Cristiano Ronaldo nie wie czym jest godność, trzeba mu to wytłumaczyć. W przeciwnym wypadku trzeba wybrać między gwiazdą a wartościami. Jak widać, w Madrycie wybierają gwiazdę.

Real Madryt wygrał 18. mecz z rzędu, tym samym bijąc rekord Barcelony Franka Rijkaarda. Czyli dokonał czegoś więcej niż legendarny, być może najlepszy w historii piłki klubowej, zespół Pepa Guardioli. Wyczyn nie lada, ale niesmak pozostał. Cristiano Ronaldo ów drużynowy rekord okrasił hat trickiem, czy trzeba było jednak wysługiwać się niedowidzącym arbitrem, który bez mrugnięcia okiem podjął tę zaiste absurdalną decyzję o rzucie karnym?

Po meczach tej kolejki PD można śmiało powiedzieć, że Cristiano Ronaldo nakręcił Leo Messiego do strzelania goli. Arsene Wenger niedawno stwierdził, iż gole Portugalczyka źle wpływają na geniusza z Rosario, tymczasem nic bardziej mylnego. Rywalizacja zaostrza się właśnie w chwili, gdy jeden się rozstrzela. Messi ostatnio kolekcjonuje rekordy, przed tygodniem ustanowił dwa, teraz Cesar Rodriguez uznał jego wyższość. Leo bije tak dużo tych rekordów, że statystycy wynajdują wciąż kolejne, coraz bardziej wymyślne. Strzelając trzy gole Espanyolowi, Messi wysforował się na prowadzeniu wśród najskuteczniejszych strzelców derbów Barcelony. Jak tak dalej pójdzie, nikt w żadnej klasyfikacji nad nim nie będzie. Hiszpańscy dziennikarze i kibice ostatnio nie dowierzali, kiedy Cristiano Ronaldo wyprzedził Leo Messiego na liście najlepszych asystentów. Czy to jednak probierz jego nader altruistycznej gry? Raczej dowód wysokiej formy Realu na przestrzeni ostatnich tygodni, choć akurat niedawne mecze z FC Basel i Malagą były nędzne. Mimo to Ronaldo w pierwszym z tych spotkań strzelił zwycięskiego gola, a w drugim zanotował dwie asysty. W lidze ma już 10 goli więcej niż Messi, ale uroda trafień przemawia za Argentyńczykiem. Na korzyść Leo świadczą gole zdobywane zwłaszcza w ostatnim czasie. Przeciw Espanyolowi wbił dwa z dystansu i jednego po indywidualnej akcji. W starciu z Sevillą kapitalnie przymierzył w samo okienko. Gdzie są ci, którzy naigrawali się, że nie potrafi strzelać goli z daleka? Jak na ironię, teraz Ronaldo ma kłopot, by ''walić'' jak z armaty zza pola karnego.

W ostatnich meczach Portugalczyk strzelał gole sytuacyjnie, jak rasowy kiler pola karnego, ale to żadna ujma. Gol golowi równy, jedynie nieżyczliwi mu kibice mogą umniejszać jego dokonania. Jeśli piłkarz raz znajdzie się w polu karnym tam, gdzie powinien, może to być przypadek, ale nie jeśli jest w odpowiednim miejscu i czasie regularnie. Nie jest też tak, że Ronaldo człapie po boisku i desperacko wymachuje rękami, oczekując podań. To raczej Leo Messi często na długie minuty się wyłącza, aczkolwiek trzeba mu oddać, że w meczu z Espanyolem wziął sprawy w swoje ręce. Hasło ''jak trwoga to do Messiego'' znów stało się aktualne. Paradoksalnie ostatnio narzekałem, że Messi bryluje, gdy drużyna jest w gazie, natomiast jeśli zespół się szamocze, Leo nie robi wielkiej różnicy. Nie w porę go skrytykowałem, chociaż po ''przedreptanym'' meczu z Valencią można było mieć do niego spore zastrzeżenia.

Messi ostatnio miał pretensje do ludzi z Barcelony, że nie ruszyli z kampanią promującą jego kandydaturę do Złotej Piłki. Podobno chodził ze skwaszoną miną po korytarzach Camp Nou, ale nie powinien grymasić. Nawet najlepsza kampania wiele by nie zmieniła. W tym roku Ronaldo jest bezdyskusyjnym faworytem, mundial traci na wartości wobec innych osiągnięć. Zmiana kryterium jest trochę dziwna, ale koniec końców portugalski fanfaron chyba zasłużył na tę Złotą Piłkę. W końcu wszyscy mieli słabsze momenty. Teraz jedynie może nas cieszyć, że tuż przed ogłoszeniem werdyktu elektryzuje nas wewnętrzna sprawa między Ronaldo a Messim.


Obsesją na punkcie tiki-taki piłkarze Barcelony robią sobie krzywdę. Perspektywa kolejnych konwulsji w starciach z przeciętniakami Primera Division ich nie zraża. Niektórzy uciekają się do masochistycznych stwierdzeń Johana Cruyffa, który twierdzi, że styl gry jest najważniejszy, a wynik to tylko jego przykrywka. Obłęd!

[more]

Po pierwszej połowie myślałem, że zasadne będzie dochodzić czy ktoś jeszcze zdoła reanimować futbolowego trupa. Oczywiście takie kategoryczne konstatacje miałyby swoje podstawy, niemniej być może Barcy nie powinno się jeszcze potępiać w czambuł. Krytyka dla drużyny, która niegdyś zdobyła serca nas wszystkich bywa niewdzięczna, ale nie można się od niej uchylać, skoro zespół marnieje na naszych oczach. Pierwsza połowa dzisiejszych derbów była walką Barcelony z własnymi słabościami, zespół przed laty szukający granic ludzkich możliwości, aktualnie ma problem z postawieniem swoich warunków gry. Tiki-taka rzęzi, Barca jedzie na oparach nim na dobre mecz się rozpocznie, kiedyś grała jak automat, teraz ''ciągnął'' ją Jordi Alba. Obrońca reprezentacji Hiszpanii w pierwszej części tego słabiutkiego spotkania jako jedyny obok Leo Messiego szukał jakichś niekonwencjonalnych rozwiązań, by wyrwać Barcę z marazmu tiki-taki. Reszta piłkarzy grała z naiwnym przeświadczeniem o uniwersalności skostniałej taktyki. Nawet strata gola Barcelony nie przebudziła, gracze Enrique wprawdzie ruszyli na Espanyol frontalnie, ale ich niemoc pogłębiała się z minuty na minutę. Fani dali upust swoim emocjom około 20 minuty gry, kiedy indolencję swoich ulubieńców skwitowali elegijną symfonią gwizdów. Ale jeśli gra się ustawicznie na tę samą nutę, trudno oczekiwać oklasków. Co bardziej rozsądni kibice tracą już cierpliwość do trenera, który z kolei z zasępioną miną miota się koło ławki rezerwowych. Nie ma żadnych pomysłów, dziś geniusz Leo Messiego wyrwał go ze szponów rozjuszonych fanów, następnym razem jednak szczęście być może nie dopisze, wtedy kibice zażądają głowy szkoleniowca już nieubłaganie.

Mentor Pepa Guardioli, Marcelo Bielsa ma bardziej uniwersalne podejście do gry, jego piłkarska filozofia nie jest dogmatyczna, Bielsa otwiera się na nowe idee. Olympique Marsylia prowadzony przez Argentyńczyka gra futbol zrównoważony, posiadanie piłki jest dla niego ważne, ale nie najważniejsze. To zdrowe podejście, drużyna z Lazurowego Wybrzeża ma średnie posiadania piłki na poziomie 60 procent, w Barcelonie ten wskaźnik przekracza 70. Bielsa kładzie nacisk na wysoki pressing, co w Katalonii za swojej kadencji zaszczepił Guardiola, ale teraz tej agresji w grze zaniechano. Barcelona nie dopada do piłki, gra raczej apatycznie. Sam fakt, że piłkarze Espanyolu w pierwszej połowie dzisiejszego meczu stworzyli sobie trzy znakomite sytuacje, zaczynając swoje ataki w okolicy koła środkowego może być sygnałem ostrzegawczym dla ludzi z Camp Nou. Oczywiście, rozumiem, że linia pomocy i obrony grała wysoko i nie do końca była zorganizowana, ale jednak na zostawienie rywalom takiej połaci boiska może pozwolić sobie drużyna pokroju Rayo, a nie kolos z Katalonii.

Tiki-taka jest przeżytkiem? Chyba mimo wszystko jeszcze nie? Co prawda Bayern Guardioli gra futbol totalny, nie tylko ładnie wymienia krótkie podania, potrafi też w inny sposób napocząć przeciwnika, czyli można powiedzieć, że gry na małej przestrzeni Pep jeszcze jednak nie porzucił. Ale żeby tiki-taka stała się użyteczna, tempo nie może być spacerowe. A Barca gra bez zęba, Jose Mourinho taką ułomność barcelońskiego stylu nazwał kiedyś futbolem bezpłciowym. Proszę zwrócić uwagę, że Barcelona dzisiaj tylko jednego z pięciu goli strzeliła po typowym dla siebie rozegraniu akcji, choć niezupełnie, bo mam na myśli ostatniego gola strzelonego przez Messiego. De facto była to solowa akcja, w której Pedro musiał tylko przystawić nogę, by Leo wykonał egzekucję na rywalu. Gol z kontrataku, to coś rzadkiego jeśli chodzi o Barcę,a jednak jedną bramkę tak właśnie Barca dziś zdobyła, tym bardziej dziwi dlaczego nie ćwiczy kontr. W starciu z Valencią okazji do wyjścia z kontrą było mnóstwo, ale ani jedna Katalończykom się nie udała. Być może problem leży w mentalności graczy z Camp Nou, kiedy Gerardo Martino uczył Barcelony gry z kontrataku, Xavi mu się postawił i biedny Martino uległ jednemu z liderów drużyny. Leo Messi ponoć nie miał nic przeciwko, ale jaśnie pan Xavi był nieugięty.

Barcelona Luisa Enrique ma prawie w każdym meczu momenty załamania. Atasco zakodowało się w głowach zatwardziałych Katalończyków, w DNA Barcelony nie leży ''zbezczeszczenie'' pryncypiów, trzeba grać ciągle tak samo, bo przecież Barca ma styl unikalny. Zgoda, problem jednak jest wtedy, gdy ta unikalność równa się takiej samej rachityczności. Czy na Camp Nou oczekują kolejnych męczarni? Kibice są zmieszani, natomiast piłkarze i trener trwają w maniakalnym uporze? Jak długo? Barcelony jeszcze nie pochowano do grobu, ale jeśli będzie się opierała, może niedługo sczeznąć.

Czy rola Neymara nie jest zawężona, czy Luis Suarez jest kompatybilny ze specyficznym stylem gry Barcelony? Czy Xavi Hernandez, dogorywający weteran, powinien być aż tak bardzo eksploatowany? Czy nie lepiej czasem zagrać wbrew własnym ideom? Tę wyliczankę można ciągnąć w nieskończoność, ale na koniec wychodzi, że to jak mówienie do ściany...


piątek 5 grudnia 2014
Kariera Pedro Rodrigueza przypomina jazdę rollercoasterem. Nieraz był na rozdrożu, skąd jednak ostatecznie potrafił wybrnąć. Teraz już chyba definitywnie ugrzązł w głębinach niemocy. Piłkarz mocno enigmatyczny, a może po prostu beneficjent złotego okresu Barcelony według Pepa Guardioli, który rósł razem z drużyną? Tak czy inaczej Pedro aktualnie jest cieniem siebie samego, z czym w Katalonii nie mogą się pogodzić.

[more]

Nigdy nie był wirtuozem, najbardziej zwyczajny wśród błyskotliwych krasnali, którzy formę piłkarskiej sztuki wynieśli na poziom niebotyczny. Xavi i Iniesta wespół z Leo Messim stanowili magiczne trio artystów, którzy opatentowali zagrania niekonwencjonalne. Pedro nie miał w zwyczaju grać futbolu szczególnie wyrafinowanego, jego styl był prosty, ale właśnie ta prostota wyjednała mu rzesze fanów. Gdyby nie Pep Guardiola Pedro być może dziś nie byłby powszechnie znany. To Guardiola postanowił dać mu szansę, kiedy w 2007 roku obejmował rezerwy Barcelony. Długo nad tym myślał, rozważał opcję sprzedania Pedro, ale po zastanowieniu zdecydował, że młokos nigdzie się nie rusza. Nazywany na początku Pedrito gracz szybko trafił do pierwszej drużyny, zadebiutował już na początku 2008 roku. Z pewnością nie można powiedzieć, że przebojem wszedł do zespołu, raczej nieśmiało dobijał do bram barcelońskiej potęgi. Grali Thierry Henry i Samuel Eto, Pedro musiał cierpliwie czekać na swoją kolej. W końcu jednak wywalczył sobie miejsce w składzie kosztem podtatusiałego Francuza.

I zaczęła się piękna historia. Pedro grał znakomicie. W 2009 roku strzelił gole na wszystkich frontach, tym samym zapisując się w annałach. Nikt wcześniej nie dokonał takiego wyczynu, to ten niepozorny chłopak z Teneryfy był pierwszy. Powstał termin MVP, określający zabójcze trio Messi-Villa-Pedro. Ta trójka była postrachem całej Europy. Jednak zmierzch Pep teamu zebrał swoje żniwo. Sielanka się skończyła, przez ostatnie lata Pedro uchodził za gracza brylującego w barwach narodowych i zawodzącego, gdy przywdziewa trykot Barcelony. Niektórzy mówili o piłkarskim rozdwojeniu jaźni. Przeciętny kibic dociekał w czym tkwi jego niemoc w klubie, skoro na niwie reprezentacyjnej decydował o obliczu drużyny. Sam piłkarz zachodził w głowę, ale rozwiązania tej zagadki nie znalazł. 

Dziś jest graczem kompletnie bezproduktywnym, Vicente del Bosque bagatelizuje jego klubowe występy, bo wciąż wierzy, że Kanaryjczyk nareszcie się odrodzi. Jowialny wąsacz nie zwykł podejmować decyzji pochopnych i kategorycznych, podczas gdy jego poprzednik, Luis Aragones nie wahał się wysłać na zieloną trawkę legendarnego Raula Gonzalesa, kiedy ten mu podpadł. Del Bosque jest dla swoich piłkarzy wyrozumiały, Iker Casillas wciąż jest numerem jeden w bramce Hiszpanów, mimo że ostatnimi czasy broni niepewnie i robi wiele klopsów brzemiennych w skutkach. Czy ikoniczny bramkarz Realu Madryt wyjdzie na prostą? To tak samo mało prawdopodobne jak natchnienie Pedro.

Pedro już w poprzednim sezonie był krytykowany najdosadniej, nikt nie szczędził mu uwag. Piłkarz jednak sam zapracował sobie na łatkę kozła ofiarnego. W niedawnym meczu z Ajaxem Amsterdam oglądaliśmy przedziwny obrazek, mianowicie Pedro potknął się o piłkę. Czyżby olbrzymia presja pętała mu nogi, stres musi być w takim przypadku nieludzki, ale w naturze każdego piłkarza leży zmaganie się z przeciwnościami losu i wymaganiami fanów, które przy nastręczaniu się trudności rosną gwałtownie. Pedro w tamtym spotkaniu wsławił się nie tylko tym kuriozalnym zagraniem, asystował również przy golu Leo Messiego. Niektórzy fani przebąkiwali, że Pedrito przez kilka minut pobytu na boisku zdziałał więcej niż Luis Suarez, którego zmienił.

Pedro jest, jak wszyscy wiemy, skrzydłowym. Gracz na tej pozycji z zasady bywa lekko zwariowany. Jakoś tak się przyjęło, że piłkarze biegający wzdłuż linii bocznej są dosyć barwnymi postaciami, często jednak wiąże się to z niską inteligencją. Leo Messi, Xavi i Iniesta muszą być bystrzy i przenikliwi, Pedro natomiast często sprawia wrażenie infantylnego kopacza skórzanej kuli, który swoimi niedorzecznymi posunięciami rozbawia publiczność. Theo Walcott z Arsenalu jest szybki jak błyskawica, ponoć nawet najszybszy w Premier League, ale co z tego, skoro od święta robi użytek, gdy się rozpędzi?

Środowy mecz z Huescą w pierwszej rundzie Copa del Rey był okazją do pokazania się rezerwowym. Brzmi to paradoksalnie, skoro od pierwszej minuty grali Andres Iniesta czy Pedro. Ale trzeba się pogodzić i z takim biegiem piłkarskiej kariery, gdy gwiazdy niepostrzeżenie zaczynają przygasać. Pedro w starciu z trzecioligowcem strzelił ładnego gola zza pola karnego, zresztą warto podkreślić, że aż trzy gole z czterech padły spoza szesnastego metra, to ewenement jak na Barcelonę. Na próżno można szukać takich bramek w wykonaniu graczy Barcy, a tu proszę, aż trzy gole w ten sposób Katalończykom udało się zdobyć. Pedro po zdobyciu bramki manifestacyjnie podbiegł do ławki rezerwowych, by cieszyć się z Martinem Montoyą, który jest przez trenera Luisa Enrique notorycznie pomijany w kadrze meczowej. Pedro nie jest graczem składu podstawowego, ale i tak napytał sobie biedy, teraz Enrique może skreślić go definitywnie, żaden trener nie lubi być wodzonym za nos, a Pedro powinien skupić się na grze, bo w obecnej formie wyraźnie odstaje od europejskiej czołówki ofensywnych pomocników i to na kilka długości.

Wygrany barcelońskiej kampanii, który w okresie bezkrólewia wpada w dołek? Czy Pedro nie starczyło talentu, by ugruntować swoją pozycję na szczycie? Ze wspomnianego tercetu Messi-Villa-Pedro ostał się tylko fenomenalny niedorostek z Argentyny. Dwa pozostałe maluchy straciły sporo na wartości. Okres ich świetności był piękną przygodą, ale obu zabrakło geniuszu. Dla Davida Villi kariera piłkarska była spełnieniem marzeń. Kiedy był mały, spadł ze schodów i czekała go rehabilitacja, przeszedł ją, potem wystrzelił w świecie piłki. Pedro miał więcej szczęścia, gdyby nie intuicja Pepa Guardioli mógłby zaginąć wśród całego zastępu talentów. To dzięki Guardioli wypłynął na szersze wody, teraz jest na zakręcie, ale i tak po latach będzie miał co wspominać. Pedro jeszcze się nie poddał, nosi się z zamiarem opuszczenia Camp Nou, podobno sieci zarzucił na niego już Arsenal, wysłannicy z The Emirates bacznie obserwują Hiszpana. Transakcje między Barcą a Arsenalem są nam dobrze znane. Już się przyzwyczailiśmy do transferów na linii Barcelona-Londyn. Dwa lata temu do Barcelony przyszedł Alex Song, w tym oknie transferowym szeregi Kanonierów zasilił Alexis Sanchez. Czy teraz dojdzie do kolejnego akcesu? Trudno wyrokować, czy Pedro poradziłby sobie w Premier League. Ostatnio Xavi Hernandez pokusił się o karkołomne stwierdzenie, że Leo Messi na angielskich boiskach błyszczałby jeszcze bardziej, ja pukałem się w głowę. Tamtejsi drągale w pierwszym kontakcie pewnie by go stratowali. Mimo iż Barcelona jest najniższą drużyną w Europie Pedro nawet na tle swoich mikrych kolegów wygląda na chucherko. Może jednak zdołałby obalić mit o niekompatybilności drobnych piłkarzy z Hiszpanii ze siłowym stylem gry, jaki preferuję się na Wyspach? Santi Cazorla już to robi, jeśli taki maluch sobie poradził, Pedro też miałby szansę.

W ubiegłym sezonie Primera Division był taki okres, w którym Pedro Rodriguez był najlepszym strzelcem Barcelony, tuż przed świętami miał 10 goli na koncie. Ja i tak go krytykowałem, bo a to marnował świetne sytuacje, a to podawał niechlujnie. Inni mieli pretekst, by Pedro bronić. Kto miał rację? Pytanie retoryczne.


poniedziałek 1 grudnia 2014
Wczoraj byliśmy świadkami prawdopodobnie najbardziej kuriozalnego meczu w bieżącym sezonie Primera Division. To nie było widowisko zapierające dech w piersiach, ale ponieważ cały dreszcz emocji skumulował się w ostatniej minucie spotkania, jedni byli wstrząśnięci, drugim kamień spadł z serca. Barcelona pokonała Valencię 1:0, na sekundy przed końcem wbijając decydującego gola. Jak na ironię, tego gola strzelił Sergio Busquets, czyli piłkarz na Camp Nou najbardziej kwestionowany. Zaćmienie Księżyca to nic szczególnego wobec rozwoju wypadków na Estadio Mestalla.

[more]

Barcelona rozegrała już wiele meczów szalonych, takich które mogłyby posłużyć Hitchcockowi za scenariusz do frapującego thrillera. By przypomnieć dreszczowiec z ubiegłego sezonu, kiedy to Katalończycy przybyli na El Madrigal, by pomścić przedwczesną śmierć Tito Vilanovy. Gerardo Martino już wtedy załamywał ręce, ale drużynę porwała perspektywa wygranej dla tego niezłomnego człowieka. Mecz jednak długo się Barcelonie nie układał, Villareal prowadził już 2:0, kiedy zdarzyło się coś nieprawdopodobnego, otóż dwa gole samobójcze wlały nadzieję w serca piłkarzy z Camp Nou, a na koniec jeszcze Leo Messi dobił zamroczonego tym niecodziennym wydarzeniem rywala. Za kadencji Tito Vilanovy był mecz z Deportivo, które słaniało się już po piętnastu minutach, trzy gole w tak krótkim czasie wieszczyły historyczną kompromitację El Depor, ale gracze z Estadio Municipal de Riazor w końcu się ocknęli i skończyło się wymianą ciosów upstrzoną hokejowym wynikiem 4:5. To były dwa mecze, które najbardziej zapadły mi w pamięć ze względu na zwroty akcji, ale wczorajszy pojedynek na Estadio Mestalla przeszedł wszelkie wyobrażenie.

Barcelona momentami zdradzała oznaki bezsilności, wrzuciła bieg jałowy, a Leo Messi nie włączył swojego turbodoładowania, żeby drużynę uratować. Poruszał się po boisku jak śnięty, co gorsza nie na skutek zneutralizowania przez rywali, tylko za sprawą swojej opieszałości. Kibice mogli być zaskoczeni, przecież w dwóch ostatnich meczach Messi strzelił sześć goli, pobił dwa rekordy, ale to najwyraźniej podziałało na niego demobilizująco, a przecież na logikę powinno dać mu potężnego kopa motywacyjnego. Messi jednak ma swój świat, geniusze często są osobliwi, ale usprawiedliwienie Leo byłoby karygodne. Niektórzy sądzili, że sześcioma golami w ciągu tygodnia Argentyńczyk wraca w wersji deluxe, tymczasem to było pobożne życzenie. Kiedy drużyna traci głowę, Messi wtapia się w tę beznadzieję. Gole strzela jedynie, gdy zespół rozwija skrzydła. Kiedy ostatni raz Leo wyciągnął Barcę z tarapatów? Być może w starciu z Athletic Bilbao, gdy na spółkę z Neymarem przesądzili o zwycięstwie 2:0. Z tym, że ten mecz przebiegał pod znakiem miażdżącej dominacji Katalończyków, tylko goli brakowało do szczęścia. Bramka Gorki pozostawała zaczarowana, Messi pomógł Neymarowi ją wreszcie zadrasnąć. Nie można zapominać też o meczach z początku sezonu, kiedy seryjnie notował asysty, ale jednak, gdy drużyna była niesiona jak na skrzydłach na kluczowe podania Leo mało kto baczył, narzekano raczej, że nie strzela goli, kiedy Cristiano Ronaldo wskoczył na kosmiczny poziom.

Mecz z Valencią miał być miarodajnym testem dla Barcelony. Miał także dać odpowiedzieć na pytanie, czy liga hiszpańska stanie się bardziej wyrównana i dominacja trójki kolosów zostanie zmniejszona. Okazało się, że Valencia przegrała i jesteśmy teraz w kropce, bo drużyna z Mestalla na dobrą sprawę ''podłożyła się'' Barcy, nie ruszyła na nią z kopyta, tylko postawiła osławiony przegubowiec przed bramką. Nieliczne kontrataki oczywiście siały zamęt w obronie Katalończyków, ale Valencia powinna bardziej zaryzykować. Strach ma wielkie oczy nawet w wypadku drużyn pretendujących do przełamania monopolu hiszpańskich gigantów.

Mecz Valencii z Barceloną był zapowiadany jako szlagier ligi hiszpańskiej, tymczasem z dużej chmury spadł mały deszcz. Kibice mogą czuć się rozczarowani, nawet Luis Enrique był nazbyt ostrożny. Posłał do boju dwójkę defensywnych pomocników, co prosiło o politowanie. Starcie dwóch drużyn, które nie chcą grać w piłkę? Zapewne, aczkolwiek Barca swoje chaotyczne ataki prowadziła przez cały czas, jednak Valencia umiejętnie się broniła. Kibiców konfundowało również, że Katalończycy nie potrafili wyprowadzić skutecznych kontr. Kiedy gospodarze zapędzali się pod wrogą bramkę, Barcelona miała świetne szanse, by szybkim atakiem ich ''trafić'', ale zawsze kończyło się tak samo. Spowolnienie akcji i gra w dziada. Piłkarze Barcelony to jednak apologeci.

Luis Suarez znowu nie strzelił gola, a miał dwie znakomite sytuacje, trzeba także pamiętać, że sędzia nie uznał mu jednego zdobytego w absolutnie prawidłowy sposób, ale to nie rozgrzesza Urugwajczyka. Skoro jest snajperem co się zowie, nie ma prawa pudłował tak koszmarnie, ktoś będzie go tłumaczył nienaturalnym ustawieniem na boisku, ale to tania wymówka. Piłkarz tej klasy raczej nie zapomniał jak się strzela gole, w czym więc sęk? Hiszpanie w takich przypadkach mówią o strzeleckiej impotencji piłkarza. Czy Suarez będzie potrafił ją przełamać? To oczywiste, pytanie kiedy?

Barceloński środek pola woła o pomstę do nieba, to już nie jest śmieszne. Linia pomocy ma druzgocące wręcz statystyki. A pomyśleć, że przez lata to był znak firmowy tej drużyny. Teraz możemy sobie pomyśleć, że tiki-taka rzeczywiście jest nonsensem. Skoro centrum zarządzania jest zdezorganizowane, Messi, Neymar i Suarez muszą desperacko biec na bramkę, nikt ich nie wspiera. To jest sygnał ostrzegawczy, jak tak dalej pójdzie Barca będzie kompletne niezborna, uprawianie sztuki dla sztuki nie ma sensu, w Katalonii jednak nie do końca są do tego przekonani.

Paradoksalnie mecz z Valencią może dać Barcelonie impuls, drużyna po tak rozpaczliwym zwycięstwie powinna uwierzyć w siebie, tylko czy stać ją jeszcze na coś więcej? Dokonania drużyny Pepa Guardioli były ponad stan, teraz Barca nie dosięga do wysoko zawieszonej poprzeczki, trudno wyrokować co jest w jej zasięgu.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej