Barcelona Luisa Enrique została przedwcześnie pogrzebana, ale trener z Asturii zdołał przezwyciężyć wszelkie trudności, które w pewnym momencie piętrzyły się co i raz. Po styczniowym blamażu w San Sebastian domagano się dymisji Enrique, on jednak ławki trenerskiej nie opuścił, a momentem przełomowym był mecz z Atletico Madryt na Camp Nou. Od tego spotkania Barca na dobre zaczęła porażać siłą iście spektakularnego tercetu MSN, aż w końcu swoją fenomenalną passę spointowała potrójną koroną. Zatem na Camp Nou powinni być teraz w szampańskich nastrojach, może nawet są, ale powodów do zadowolenia już nie ma. Sukces sportowy przyćmił głęboki kryzys instytucjonalny. Klub toczy jakaś potworna choroba, w roli ''lekarza'' widzę Joana Laportę.

Josep Maria Bartomeu był długo przez kibiców Barcelony rugany. Jego rządy na kilometr pachną korupcją, to wyjątkowo podejrzany typ. Szemrane interesy, jakie robił z ojcem Neymara przy transferze Brazylijczyka na Camp Nou, ujrzały światło dzienne i lawina ruszyła. Ludzie piłki cisną w stronę pana prezydenta gromy, nie żałują mu oszczerstw, a dziennikarze wypisują sążniste paszkwile i chyba nie dlatego że akurat się na niego uwzięli, wszak Bartomeu stanął już przed sądem wraz z Sandro Rosellem w związku z defraudacjami, jakie podobno wystąpiły podczas realizacji tej transakcji. Sprawa jest roztrząsana, ale co mądrzejsi wiedzą, jak wygląda istota problemu, jaka jest prawda. Transfer miał opiewać na około 80 mln euro, a wyciekło do mediów, że cała operacja kosztowała zawrotną sumę 120 mln. Skandal, zgorszenie, hańba i horrendum. Według hiszpańskiej prasy, aby zawrzeć deal urządzono ojcowi Neymara jeszcze spotkanie z prostytutkami. I za to wszystko odpowiada instytucja, która chlubi się mottem:''mas que un club'', czyli więcej niż klub.

Josep Maria Bartomeu pozwolił Neymarowi zarejestrować syna jako socio, w bardzo miłej atmosferze go uhonorowano, z Leo Messim także żyje dobrze. Widać gołym okiem, że Bartomeu chce zatuszować swoje haniebne działanie, ale tylko naiwni się na to nabiorą. Jego poprzednik Sandro Rosell to także człowiek mający lepkie ręce. Jego znakomite relacje z szefem hiszpańskiej federacji Angelem Marią Villarem nieraz przyczyniły się do pomocy Barcelonie. Kiedyś Jose Mourinho pytał wymownie:''por que'', sugerując że za zwycięstwami Barcy stoi ktoś nie przestrzegający zasad obowiązujących w piłce. Chodziło zapewne o wzmiankowanego Villara, zresztą personę do dziś nietykalną, swego czasu był on prawą ręką Seppa Blattera, natomiast nadal trwa na stanowisku sternika hiszpańskiej centrali piłkarskiej. To już siedemnaście lat. Dwa sezony temu po burzliwym meczu Barcelony z Sevillą wybuchła olbrzymia awantura, piłkarze z Andaluzji nie pozostawili suchej nitki na arbitrze tamtego spotkania. Muniz Fernandez, bo o nim mowa, popełnił rażące błędy, które w ostatecznym rozrachunku rzutowały na wynik boiskowej rywalizacji, Barca bowiem wygrała 3:2 po dramatycznej końcówce, w której zapewniła sobie zwycięstwo. Władze hiszpańskiego futbolu długo pobłażały temu arbitrowi, ale po jakimś czasie przelała się czara goryczy, dziś Muniz Fernandez nie wypacza już wyników meczów w PD, został zdegradowany. Polemico arbitro nazywają takich sędziów Hiszpanie, niektórzy jeszcze funkcjonują w piłce hiszpańskiej, ale na szczęście coraz ich mniej.

Człowiek niezwykle prawy, taki któremu dobro klubu leży na sercu. Joan Laporta, bo o nim mowa, może poprawić wizerunek Barcelony. Dziś klub zarządzany przez koniunkturalistę, który chce złupić jak najwięcej dla siebie, nie jest wzorem dla nikogo. Laporta natomiast pragnie krzewić tradycyjne wartości, jakich pod kierownictwem Bartomeu Barca się wyrzekła. Chce odbudować renomę La Masi, kiedyś był to symbol sukcesów Katalończyków. Za czasów Pepa Guardioli Barcelona swoją siłę opierała na graczach, którzy piłkarskie szlify zbierali w tej kuźni talentów. Dziś większość piłkarzy stanowiących o obliczu drużyny, to gwiazdy z importu. Klub sprowadza graczy tak przeciętnych, jak Rakitic czy Arda Turan, co wygląda dość dziwnie. Czy naprawdę szkolenie w La Masia dzisiaj jest na tak niskim poziomie?

Johann Cruyff agituje za Laportą, to również człowiek niezwykle światły, prekursor tiki-taki, postać dla Barcelony kultowa. Jednak dziś w klubie niewiele znaczy, nikt go tam nie chce, bo wiadomo, że ludzie którzy wytykają wady, są niemile widziani, w towarzystwie wzajemnej adoracji, jakie dziś szarga ze szczętem wizerunek klubu.

Barca sprowadziła w tym oknie transferowym Ardę Turana, piłkarza dość przeciętnego, który pasował do siłowego futbolu Atletico, ale w Barcelonie raczej się nie sprawdzi. Owszem, Luis Suarez przyjął się na Camp Nou, ale to chyba był przypadek incydentalny. Barcelona po okresie sportowej hossy może teraz wpaść w dół nie do wygrzebania. Jest to najczarniejszy scenariusz, ale jakże realny. Jasne, Leo Messi jest w gazie, niemniej kiedy osłabi się jego morale, może być kiepsko. Niepowtarzalny Argentyńczyk wraca z Chile załamany, ma mentalność zwycięzcy, więc kolejna porażka w finale wielkiej imprezy to dlań potężny cios. Czy zdoła się podnieść po takich perturbacjach. Oby, bo Neymar sam sobie nie poradzi, zaś Real znowu będzie się zbroił na potęgę i być może tym razem geniusze miary Isco, Jamesa i wielki boiskowy myśliciel Modric powiodą Królewskich do chwały. Mają przecież jeszcze Ronaldo. Real dziś dysponuje najbardziej błyskotliwą linią pomocy, Barca z kolei budzi strach swoim niezwykłym trio, jednak siłami też trzeba umieć gospodarować, a w Madrycie mają znacznie więcej piłkarzy grających niezgorzej.

Luis Enrique chyba nie ma wystarczającej charyzmy, by bezwzględnie rządzić szatnią. Wiemy, że Leo Messi ma charakterek i mimo osobowości introwertyka, czasami potrafi pokazać, że coś mu nie odpowiada. Po meczu w San Sebastian, kiedy trener posadził go na ławce, nie przyszedł na trening, natomiast po jakimś czasie bodaj madrycki dziennik ''Marca'' ujawnił, że ze swoim pryncypałem kontaktuje się przez trójkę pośredników-Mascherano-Xaviego i Iniestę. Innym prztyczkiem w nos dla trenera było to, że kiedy Luis Suarez miał permanentne problemy z trafianiem do siatki, to Leo Messi znalazł sposób na odblokowanie się Urugwajczyka, zawodnicy uzgodnili, że Argentyńczyk będzie momentami obsadzał prawe skrzydło, by oswobodzić El Pistolero. Z biegiem czasu Messi grał już tylko w środkowej strefie boiska, ale wtedy już Suarez nabrał pewności siebie i został persona non grata dla wszystkich obrońców. Znamienity znawca ligi hiszpańskiej Leszek Orłowski swego czasu ironizował, że w Barcelonie nie mają tridente, tylko triumwirat, bowiem władza trenera jest istotnie ograniczona.

PS. Warto dodać, że nie tylko Barceloną rządzą ludzie o niejasnej reputacji. Kiedyś Florentino Perez podobno okradał podatników Bankii. Polityka transferowa Realu Madryt czasami ociera się o kuriozalność, ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej