czwartek 24 marca 2016

Nie żyje Johann Cruyff, twórca potęgi Barcelony, autor słynnego Dream Teamu, człowiek który był wymieniany jednym tchem z Pele, Maradoną i Di Stefano przy okazji debat o największych piłkarzach wszech czasów.

Trudno, żebym sypał anegdotami o Cruyffie, nie miałem bowiem przyjemności podziwiać go jako piłkarza, nie dane mi było też śledzić wyczynów prowadzonej przez niego zjawiskowej drużyny Barcelony, ale jest to postać tak barwna, fascynująca, nietuzinkowa, że muszę parę słów o tym dumnym Holendrze napisać.

Znalazłem ciekawą historię, nie wiem na ile prawdziwą, a na ile podkoloryzowaną przez media hiszpańskie, tak czy inaczej w jednej z książek o Barcelonie przeczytałem, że Alfredo di Stefano miał być graczem Barcy, nagle jednak zmienił zdanie i trafił do Madrytu, był to policzek dla Katalończyków, jednak okazuje się, że również Real musiał przeżyć ogromny zawód. Johann Cruyff był zafascynowany Di Stefano, jednak mimo tej fascynacji nie został legendą Królewskich, wolał błyszczeć na Camp Nou.

O Cruyffie piłkarzu nie będę się rozwodził, gdzie indziej możecie przeczytać o jego dokonaniach na boisku. Skupię się na tym, czym mi zaimponował, gdy zasiadł na ławce trenerskiej. Cruyff był wielkim wizjonerem, choć jednocześnie miał cechy romantyka, który ślepą miłością darzył swą bezdyskusyjnie genialną wizję futbolu. Holender uchodził przynajmniej w mojej ocenie za idealistę realizującego wzniosłe idee, idee naznaczające historię futbolu. 

Cruyff zwykł mawiać, że wyniki są kwestią drugorzędną, priorytet stanowiło dla niego piękno gry własnej drużyny, tworzenie spektaklu. Cruyff przy tym wcale nie zapamiętywał się w dryblingach, tego piękna nie definiował jak Brazylijczycy, którzy od lat kierują się fantazją, przykład Neymara jest najświeższy. Jego drużyny grały futbol radosny, owszem, ale nigdy nie był to futbol beztroski, koncepcja Cruyffa była racjonalna. Tiki-taka, którą na dobre uczynił wielką bronią na swoich przeciwników, była wspaniałą ideą. Drużyna wymieniała setki krótkich podań, by w końcu przeciwnik nie nadążył i żeby znalazła się wolna luka, w którą jeden z piłkarzy pośle piłkę i trach. Gdyby ktoś nazwał tiki-takę systemem, Cruyff pewnie by się zmieszał, on bowiem nie wierzył jak Louis van Gaal w niezawodność systemu, Holender polegał na swoich piłkarzach.

Kiedyś powiedział, że w piłce nieważne jest, ile kto ma sił w nogach, nie liczy się, ile przebiegnie w meczu kilometrów, muskulatura też nie ma znaczenia, według niego mali gracze mają największe szanse, by zaistnieć w futbolu i to oni najbardziej imponują kibicom. W rzeczy samej Messi, Xavi i Iniesta, wszyscy filigranowi, stali się sukcesorami Cruyffa pod wodzą Pepa Guardioli.

W drużynie Cruyffa grali ludzie dziś znani pod każdą szerokością geograficzną. Koeman, Bakero, oczywiście Guardiola, ale też między innymi Romario czy Christo Stoiczkow. Cruyff dał Barcelonie pierwszy Puchar Europy, ale nadał jej też tożsamość myślę, że to o wiele więcej znaczy niż historyczny triumf. Tym bardziej, że przełożyło się na kolejne wielkie sukcesy.

Cruyff kładł nacisk na pressing, w jego drużynie bramkarz nie miał prawa wybijać piłki na oślep, musiał dogrywać ją celnie do partnera. Cruyff w pewnych elementach wzorował się na założeniach będących podstawą w piłce ręcznej. Rozciąganie gry, przekazywanie sobie piłki po obwodzie, to znamy przecież z parkietów. Ale Cruyff podkreślał, że role extremos(skrzydłowych) nie są tak proste, niech nikogo nie zmylą pozory. Wiadomo, jak to u Cruyffa, musiała w tym tkwić głębsza myśl. Cruyff nie kazał swoich graczom zatem dośrodkowywać w pole karne czy wdawać się w pojedynki z obrońcami, piłka wciąż miała krążyć po barcelońsku, to była ta tożsamość, ta unikalność Barcy.

Cruyff nie przywiązywał szczególnej wagi do pozycji, ba, wręcz ignorował to, co można było zobaczyć na papierze. Niby drużyna realizowała ustawienie 4-3-3, ale założenie było takie, że wszyscy bronią i wszyscy atakują. Oczywiście, gdy Guardiola kontynuował jego wizję nie do końca tak to wyglądało. Wiemy dobrze, że Leo Messi był traktowany na specjalnych prawach, do dziś genialny Argentyńczyk na ogół tupta sobie po boisku, jednak jak już ruszy z piłką, nie ma na niego mocnych.

Cruyff był pod pewnymi względami ignorantem. Ponoć nie zajmowały go wcale stałe fragmenty gry. Drużyna traciła sporo goli w ten właśnie sposób z racji wzrostu piłkarzy, jednak Guardiola postanowił dopracować myśl boskiego Johanna i przy rzutach wolnych gracze Barcelony ruszali zawsze do przodu, wiele ryzykowali, ale często udawało im się skutecznie zakładać pułapkę ofsajdową.

Cruyff był przeciwieństwem Jose Mourinho. Barcelona stała się dzięki jego wizjonerstwu władcą piłki, natomiast Real Madryt za czasów Mou mógł uchodzić za władcę przestrzeni z dużą inklinacją do wyprowadzania zabójczych kontrataków. Jasne, było to efektywne, ale efektowności przypisać Mourinho nie sposób.

Cruyff stawiał na rozwój młodzieży. To on wymyślił, że La Masia będzie istotnym punktem w budowie wielkiej drużyny. Cruyff zarządził, że wszystkie kategorie wiekowe będą uczyły się tiki-taki. Jego koncepcja święciła jednak najbardziej spektakularny triumf, gdy ster w Barcelonie notabene z poręki Johanna przejął Pep Guardiola. W pamiętnym meczu z Levante w pewnym momencie na boisku znajdowało się 11 wychowanków barcelońskiej akademii.

Często słyszymy zachwyty nad Pepem Guardiolą, sam jestem zwolennikiem wizji tego trenera. Jednak nie zapominajmy, że to jego mistrz, Johann Cruyff, położył fundamenty także pod późniejsze sukcesy Barcelony i reprezentacji Hiszpanii. Vicente del Bosque może mu również dziękować.

Ostatnie lata to smutny czas dla hiszpańskiej piłki. Dwa lata temu zmarł Luis Aragones, odszedł z tego świata także Tito Vilanova. Teraz Johann Cruyff... Za tydzień El Clasico, to idealny moment, by upamiętnić tego wielkiego człowieka. Skądinąd nie tak dawno po meczu Barcelony z Celtą mówiło się, że to osobliwe wykonanie rzutu karnego przez Messiego i Suareza było hołdem dla walczącego z rakiem Holendra. On sam mówił, że prowadzi 2:0 w tej swojej batalii. Dziś przegrał ostatecznie.


czwartek 10 marca 2016

Nie będę składał hołdów, ani pisał peanów, może niech na początek przemówią liczby, niech to suche fakty uzmysłowią obecną wielkość Barcelony, absolutnego hegemona w europejskiej piłce. Zatem Barca może się poszczycić passą 36 meczów bez porażki, odniosła w nich 30 zwycięstw, tym samym pobiła rekord Realu Leo Beenhakera. Tercet MSN wbił swoim rywalom już równo 100 goli. Wystarczy? Prawda, że nieźle?

Czasami oglądając Barcelonę można się trochę żachnąć, bo bywa, że to zaczyna nas nudzić, to permanentne wygrywanie, ta katalońska idylla. Po prostu stan idealny. Oczywiście, nie zawsze Barca daje popisy, nieraz pudła Suareza są tak niesamowite, że dodają uroku piłkarskim ucztom Barcy. Katalończycy potrafią grać pragmatycznie, ale przecież oryginalne dryblingi Neymara, czasem taki barokowy futbol, może lekko nieprzemyślany, fantazyjny i beztroski aż do szaleństwa, to wszystko jest niepowtarzalne. Messi z piłką przyklejoną do nogi nie śmie aż tak ośmieszać przeciwników, jednak prawda też jest taka, że Argentyńczyk ma o wiele większą skuteczność podczas zabawy z rywalami. Messi, jak za czasów Gerardo Martino, nie biega wiele, ale i po co ma być zawsze umordowany, skoro przebiegając tylko trochę więcej niż bramkarz na koniec staje się bohaterem drużyny, jak w meczu z Arsenalem, kiedy w pojedynkę rozbił Kanonierów. Leo cofa się coraz głębiej placu gry, by rozgrywać, posyła ze środka pola dokładne kilkudziesięciometrowe piłki do Neymara na skrzydło. Przy Iniescie wiele się nauczył, więc także firmowe prostopadłe podania Don Andresa znajdują się w repertuarze zagrań Messiego. Sergio Busquets świetnie pracuje w swojej strefie boiska, nie rzuca się w oczy, ale to taki solidny zawodnik, któremu należy się szacunek i uznanie. Gerard Pique trzyma w ryzach defensywę Barcelony, potrafi się też zapędzić pod bramkę rywali, w tym sezonie już nawet zdobywał gole. Jego wypady nie są oczywiście tak naiwne, jak szarży Marcelo z Realu Madryt. Dani Alves jest już cieniem siebie, owszem, ma czasem przebłyski, jednak nie musi też mieć się świetnie na boisku. Aleix Vidal z Sevilli spisuje się bez zarzutu. Zastrzeżenia można mieć natomiast do Ardy Turana, Turek jeszcze nie wkomponował się do tego futbolowego mechanizmu ocierającego się o perfekcję.

Barcelona uwolniła się od obsesji tiki-taki, manii która za sprawą Pepa Guardioli stała się przekleństwem Katalończyków. Bayern dziś cierpi, bo Guardiola nie rozumie, że Muller czy Lewandowski nie są stworzeni do takiej gry, swego czasu także Barcelona była bita przez Real Jose Mourinho, a właśnie Bayern najbardziej ją upokorzył. Wówczas grając typowo po niemiecku, dziś Barcelona często gra w ten sposób. Futbol totalny, wszechstronność, również świetnie opanowana umiejętność wyprowadzania kontrataków.

Barca zadziwia, zaskakuje, urzeka, fascynuje, zdumiewa. Rzut karny w meczu z Celtą był czymś osobliwym, skąd oni takie cudo wytrzasnęli? Barcelona poległa z Celtą właśnie w pierwszej rundzie sezonu, jednak w rewanżu zdemolowała graczy z Vigo 6:1, Katalończycy w pierwszym spotkaniu nie dali rady też Sevilli, ale w drugim meczu z Andaluzyjczykami kolos z Camp Nou sprostał temu rywalowi, właśnie. Teraz drużyna Enrique ma wyjątkową regularność. Barcelona pokonała Atletico, choć nie była wyraźnie lepsza, może zaważyła czerwona kartka dla jednego z piłkarzy Diego Simeone, tak czy inaczej to wyrachowanie wyraźnie widać w przypadku Barcelony. Kiedy Valencia przechodziła potężny kryzys, Barca nie miała litości dla ekipy z Mestalla, a cztery gole zdobył Suarez. Barcelona umie grać z tymi najlepszymi drużynami. Już o spektakularnym triumfie nad Realem chyba nie muszę wspominać. Było 4:0, a Messi na boisku pojawił się dopiero w końcówce.

Nie będę teraz analizował wnikliwie, jak gra Barcelona, taktyczne niuanse być może zgłębię później, teraz wpadłem tu tylko po to, by napisać parę zdań o tej wielkiej drużynie, która po prostu zasługuje, by się nie zająć, trochę pozachwycać się musimy, inaczej się nie da. Chyba, że ktoś jest piłkarskim ignorantem.

Z tej ofensywnej trójki Barcelony nieoczekiwanie najwięcej bramek dotąd zdobył Luis Suarez. Urugwajczyk mimo że partaczy ile wlezie i gdzie tylko popadnie, daje drużynie nowy wariant rozegrania akcji. Szczególnie widoczne było to w starciu z Atletico, kiedy jeden z kolegów z drużyny zagrał na niego długą piłkę, a on powalczył i zdobył gola. Messi i Neymar nie potrafiliby tego dokonać.

Muszę przyznać, że kiedy Barcelona ustawicznie zawodziła, zaliczała równię pochyłą, przeżywała futbolową katastrofę, łatwiej się o tym pisało. Czasem może było to wyolbrzymianie, demonizowanie, niektórzy oburzali się na nazywanie gorszych chwil Katalończyków okresem dekadencji, jednak nie widziałem w tym przesady. Barcelona to drużyna unikalna, ona musi być na szczycie, każda drobna wpadka Barcy zwraca uwagę. Przyzwyczailiśmy się do panowania Katalończyków w rywalizacji klubowej tak bardzo, że ongiś być może robiliśmy dramat z czegoś, co musiało się wydarzyć, musiało nastąpić takie swoiste katharsis, po którym dokonała się wielka przemiana drużyny. Swego czasu bolejąc nad marazmem Barcelony, przymknęliśmy oko na posuchę Realu Madryt. Przecież Królewscy zdobyli decimę, jednak poza tym osiągnęli niewiele, uciułali jeszcze jedno mistrzostwo Hiszpanii z Jose Mourinho za sterem.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej