To niewiarygodne, że natura złączyła w jednym ciele najdonioślejsze cechy indywidualisty i altruisty, tworząc spójną i zupełnie niepowtarzalną całość. Parafrazuję teraz naprawdę celną wypowiedź Deco, który kiedyś rozpływał się nad Leo Messim, opisując jego fenomen jako syntezę ponadprzeciętnych umiejętności wielu piłkarzy ze światowego topu. W rzeczy samej ten niepozorny chłopak wątłej postury to najdoskonalsza hybryda futbolowa na świecie, ale także najbardziej osobliwa. Cristiano Ronaldo to sęp pola karnego, natomiast Messi jest królem środkowej strefy boiska, mózgiem i duszą drużyny, a nade wszystko wybornym strzelcem. Obcując z geniuszem Leo Messiego przenosimy się we wcześniej zupełnie nieznany i absolutnie niezwykły piłkarski wymiar, Argentyńczyk swoją grą osiąga najwyższy poziom wyrafinowania, coś niedostępnego dla zwykłych śmiertelników. Ilekroć piszę o Messim, mam poczucie dumy z możliwości podziwiania diabelstw, jakie wyczynia z piłką. To wielki przywilej, że możemy ekscytować się cudownymi występami filigranowanego Argentyńczyka.

''Majestatyczny Messi'' dziennik ''Marca'' znowu epatuje patosem, jednak trzeba uderzać w podniosłe tony, jeśli widzimy geniusza miary Leo Messiego. W jego przypadku skala talentu jest wręcz niewiarygodna, a repertuar zagrań nieograniczony. Niektórzy starają się przekonywać ludzi, że Barcelona odrodziła się jak Feniks z popiołów po okresie wielkiej smuty, dzięki temu, iż Luis Enrique wyposażył ją w nowe środki rażenia. Perfekcyjne kontrataki, odrobina pragmatyzmu i mistrzowskie wyrachowanie czynią z Barcy drużynę w stanie idealnym, jednak ta wszechstronność, jaką osiągnął z Katalończykami trener z Asturii prawdopodobnie zdałaby się na nic, gdyby Leo Messi nadal trwał w letargu. Na szczęście dla fanów Barcy Argentyńczyk wreszcie przełamał swój impas, po trzech latach dekadencji prezentuje swoją najlepszą wersję.

Barcelona zdobyła wczoraj swoje drugie trofeum w tym sezonie, mimo że to miał być sezon Realu Madryt, to właśnie Katalończycy są jego największymi beneficjentami. Zwycięstwo nad Athletic Bilbao w finale Copa del Rey było łatwe do przewidzenia, ale ten triumf na pewno zapadnie w pamięć wszystkim sympatykom futbolu, Leo Messi uświetnił ten mecz fenomenalną akcją, która jest dziś porównywana ze słynnym golem Diego Maradony strzelonym na jednym z mundiali. ''Mundo Deportivo'' stworzyło nawet klasyfikację jego najpiękniejszych bramek, pojawiła się tam spektakularna szarża, jaką Messi wykonał przed kilkoma laty na Santiago Bernabeu, również gol strzelony Getafe, bardzo podobny do tego wczorajszego został tam umieszczony. W niniejszym zestawieniu znalazł się wreszcie także moment, kiedy Messi wykpił reprezentanta Niemiec Boatenga i dokończył dzieła, pokonując monumentalnego Manuela Neuera.

Ostatnim przystankiem w drodze po potrójną koronę będzie Berlin, gdzie Barcelona ma spointować swój wspaniały sezon najważniejszym trofeum, Puchar Europy ukoronuje pracę Luisa Enrique. Trener Barcelony wie, że tryplet to będzie osiągnięcie piekielnie trudne do powtórzenia, zatem należy dołożyć wszelkich starań, by przy tak świetnej sposobności, nie pogrzebać swoich szans na zapisanie się w historii futbolu złotymi zgłoskami. Z Messim będzie na pewno znacznie łatwiej.

Niejednokrotnie wspominałem już, że Messi uwielbia przeć w gąszcz nóg, wczoraj tak zdobył swojego bajecznego gola, nieraz ucieka się do dryblingów, natomiast Cristiano Ronaldo przestał się w nie wdawać dość dawno. On na piłkarskim boisku dogorywa, Leo Messi na nowo rozkwita. Zdaję sobie sprawę, że zapewne nie napisałem w tym tekście niczego niebanalnego, być może to nawet sztampa i parę truizmów, ale kilka zdań należało wyartykułować, wszak w uznaniu zasług Leo Messiego każdy ma obowiązek perorować najżarliwiej. Kto nie wciela się w rolę pochlebcy argentyńskiego fenomena albo ma nie po kolei w głowie, albo jest zacietrzewiony obłędną miłością do Ronaldo.

Juventus będzie miał ciężkie życie z Messim, kiedyś Diego Simeone zdołał go zatrzymać, Lionela swego czasu zneutralizował także Jose Mourinho, ale nikt nie jest w stanie go uziemić dziś. Diego Maradona przekonuje, że strzelał ładniejsze gole od swego krajana, szkoda że nie ma honoru, by uznać wyższość własnego następcy.

Dla Messiego osiągnięcia indywidualne mają drugorzędne znaczenie, na pierwszy plan wysuwa się bowiem sukces drużyny. Cristiano Ronaldo ma teraz mnóstwo radości, ponieważ zdobył trofeum dla najlepszego strzelca, Leo ów laur jest niepotrzebny, on musi strzelać gole, ale nie ma chorobliwej żądzy trafiania do siatki. Jest snajperem co się zowie, jednak być może bardziej liczy się to, jak potrafi rozmontować linię obrony przeciwnika, wcielając się w rolę gracza określanego przez Hiszpanów mianem mediapunta, jego główny kontrkandydat w batalii o prymat na świecie Cristiano Ronaldo za rozgrywanie się nie zabiera, bo zwyczajnie tego nie umie, Leo wręcz przeciwnie, on w środku boiska bryluje, a jego gwiazda jaśnieje jeszcze mocniej. Xavi i Iniesta już stracili swój kunszt, więc Messi musi brać odpowiedzialność także za dystrybucję piłki. Zegarmistrzowska precyzja i niekonwencjonalne pomysły sprawiają, że wywiązuje się z tej dodatkowej roli znakomicie.

Stali czytelnicy bloga, a podobno tacy są, wiedzą, że spektrum tematyczne strony ostatnimi czasy jest wyraźnie zawężone, na przestrzeni wielu minionych tygodni, a może nawet miesięcy skupiałem się w głównej mierze na opiewaniu geniuszu Leo Messiego i wielkości Barcelony, moja uwagę zwracała także postawa Realu Madryt, być może dostałem lekkiego skrzywienia hiszpańskiego, ale dziś piłka hiszpańska rządzi na świecie. Sevilla stała się wręcz hegemonem w europejskich rozgrywkach, chodzi oczywiści mi teraz o zmagania w ramach Ligi Europy, niemniej sukces ten warto odnotować. Real w minionym sezonie grał naprawdę solidnie, ale chimeryczny charakter skłonił Florentino Pereza do podjęcia ruchu najbardziej radykalnego, nie wiem, czy zwolnienie Carlo Ancelottiego się Realowi opłaci, Carletto wytworzył na Santiago Bernabeu przyjazną atmosferę, natomiast Rafa Benitez słynie z technokratycznego podejścia do swoich piłkarzy, traktuje ich z góry, nie zważając na wszelkie inne okoliczności, każe im się w pełni koncentrować na futbolu, implementuje niesamowity rygor, Real mogą czekać złe czasy, ale piłka hiszpańska i tak pozostanie na szczycie, bo jakoś tak dziwnie się składa, że każdy sukces jednego z hiszpańskich kolosów w naszym mniemaniu wyznacza upadek drugiego. Jest to być może zbyt trywialne postrzeganie futbolowej rzeczywistości, tak czy owak Hiszpanie mają teraz najlepszą grupę eksportową pod słońcem, a przewodzi jej Barcelona ze swoim nieziemskim tercetem Messi-Suarez- Neymar, cała trójka zdobyła w tym sezonie łącznie 119 goli, pobiła tym samym rekord zabójczo skutecznego tridente Realu Madryt:Benzema-Cristiano-Higuain, ci panowie zdobyli o dwie bramki mniej. Kiedyś byliśmy pod wrażeniem totalnej dominacji Anglików na arenie międzynarodowej, dziś światem piłki zawładnęła Hiszpania, która w rozgrywkach europejskich daje czadu, ale na krajowym podwórku w minionym sezonie emocji także było pod dostatkiem.


poniedziałek 25 maja 2015

''Potrzebujemy nowego impulsu'' Florentino Perez starał się zręcznie tłumaczyć zwolnienie Carlo Ancelottiego ze stanowiska trenera Realu Madryt, ale po forach internetowych przetacza się teraz lawina krytyki. Do osiągnięcia sukcesu w piłce potrzebna jest stabilizacja, jednak w Madrycie po raz kolejny wybujałe ambicje prezesa wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Florentino Perez rządzi klubem w sposób autorytarny, trenerami gardzi, hiszpańskie media do niedawna ironizowały z Leo Messiego, porównując go do tyrana, myślę że w tamtejszym futbolu nie ma człowieka bardziej apodyktycznego od madryckiego przedsiębiorcy, któremu zamarzyło się stworzyć piłkarską wersję perpetuum mobile, projekt oderwany od rzeczywistości, z czego on na swoje nieszczęście nie zdaje sobie sprawy.

Carlo Ancelotti w Madrycie zgromadził prawdziwą plejadę gwiazd, ale przecież od lat wiadomo, że to na Santiago Bernabeu mają swoisty overbooking graczy ofensywnych. Prognozowano mu sukces, w pewnym momencie nawet Real pod jego wodzą otarł się o doskonałość, seria 22. kolejnych zwycięstw wprawiła w zachwyt najbardziej wybrednych opiniodawców, jednak ponieważ włoski trener dość naiwnie gospodarował siłami swoich piłkarzy, obciążenia długiego sezonu szybko znalazły odbicie w wynikach, mimo że drużyna wkroczyła na ścieżkę zwycięstw, już na początku stycznia zaczęła zdradzać symptomy przemęczenia, bezradna do tej pory Barcelona powoli sposobiła się do wyjścia z cienia swojego głównego rywala, natomiast gracze Realu w późniejszej fazie sezonu zwykle słaniali się na nogach.

Pod wodzą Ancelottiego na gwiazdę światowej piłki rozbłysnął James, na końcowym etapie sezonu to on był liderem drużyny, pod nieobecność Luki Modrica ktoś musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za wyniki zespołu, Kolumbijczykowi wiodło się nieźle, myślę że może być nadzieją Madrytu, co ciekawe transfer tego piłkarza był ponoć kaprysem Florentino Pereza, czyli chociaż z Jamesem trafił w dziesiątkę. Także Isco momentami grał jak piłkarz klasy światowej, niektórzy nazywali go nieco na wyrost ''Messim Madrytu'', Hiszpan jednak miał spore wahania formy, był taki czas w początkowej fazie sezonu, że istotnie brylował niczym sam Leo, ale z czasem gwałtownie obniżył loty. Cristiano Ronaldo jeszcze bardziej wyostrzył swoją i tak nadludzką skuteczność, jednak zupełnie stracił umiejętność poderwania drużyny do walki w momentach krytycznych, kiedy zespół chwiał się pod wpływem inteligentnej gry przeciwnika pokroju Atletico czy Juventusu, Ronaldo chował się za plecami swoich kolegów, czym wyraźnie udowodnił, że Leo Messiemu ustępuje zdecydowanie, wszak Argentyńczyk nieraz potrafił rozstrzygnąć losy spotkania w pojedynkę.

Real mimo konstelacji gwiazd momentami grał w sposób skandalicznie chaotyczny, chociażby w rewanżowym meczu z Juventusem to Marcelo miał swoimi desperackimi dośrodkowaniami wyciągnąć Królewskich z tarapatów, czy Ancelottiego nie było stać na wymyślenie jakiegoś światlejszego planu taktycznego? Mecze z Atletico Madryt stały się dla Realu traumą, Carletto powielał swoje błędy notorycznie. Czasami odrobinę geniuszu przejawił James, ale to były mimo wszystko niewielkie ilości, być może gdyby Luka Modric nie doznał kontuzji, gra zazębiłaby się zupełnie? W przypadku drużyny pokroju Realu nie można jednak wszystkiego uzależniać od formy jednego gracza.

Ancelottiemu zarzucano, że forsuje once de gala, Włoch uchodzi za konserwatystę, nie lubi rotować składem, ale przez tę ortodoksję drużyna na finiszu rozgrywek grała ostatkiem sił. Inna sprawa, że trener Barcelony Luis Enrique do czasu również w tej kwestii był nieprzejednany, kiedy jednak poskarżył się Leo Messi, musiał zmienić trochę swoją wizję drużyny.

Real zupełnie zaniechał grę z kontrataku, a pod wodzą Mourinho był to jego główny atut, w ataku pozycyjnym także nie osiągnął perfekcji, więc kolejny trener podejmie ogromne wyzwanie. Jednak czy Perez znajdzie godnego następce Ancelottiego, na rynku trenerskim ostało się niewiele uznanych nazwisk.

Florentino Perez zbył kiedyś z Santiago Bernabeu megalomańskiego Jose Mourinho, ponieważ dwaj egocentrycy w jednym klubie się nie mieścili, prezydent Realu Madryt jest przeświadczony o swojej nieomylności, wydawało się, że w końcu potrafi zachować przytomność umysłu, Ancelotti został nawet namaszczony na ''Fergusona Madrytu'', ale to było pobożne życzenie, jego impulsywny charakter wciąż wyrządza szkodę Realowi.

Niektórzy nawet przekonywali, że Perez ingeruje w sprawy ustalania składu, Gareth Bale i Karim Benzema to podobno jego ulubieńcy. O zgrozo, naprawdę ten człowiek może Realowi przysporzyć jeszcze bezlik problemów.


sobota 23 maja 2015

Barcelona zagrała jak drużyna nieopierzona, na przestrzeni całego sezonu chwalono ją za wyrachowanie, umiejętność narzucenia twardych warunków przeciwnikowi, dzisiejszy mecz z Deportivo La Coruna miał być benefisem Xaviego Hernandeza, Barca już przed tygodniem zapewniła sobie tytuł mistrza Hiszpanii, ale kibice chcieli, by ich ulubieńcy ten niezwykle udany sezon przypieczętowali efektownym zwycięstwem nad drużyną pikującą ku Segunda Division. Odejście legendy klubu z Camp Nou miało zostać uświetnione gradem goli, ale trzeba było obejść się smakiem, zespół kończy ligowe zmagania wielkim rozczarowaniem, co dla Deportivo jest wprost zbawienne, ekipa z Andaluzji urwała się ze stryczka, chociaż nie garnęła się do ataków, wskutek indolencji Katalończyków uratowała się przed spadkiem.

Kibice śpiewają ''campeones, campeones''. Przemarsz wokół boiska Camp Nou z pucharem za mistrzostwo Hiszpanii i burza confetti trochę poprawiły nastroje w stolicy Katalonii. Przez większość meczu atmosfera była sielska, kibice stonowani, wszyscy w spokoju oglądali, co oferują gracze Luisa Enrique. Spotkanie zaczęli z przytupem, wydawało się, że szybki gol Leo Messiego obrócił wniwecz płonne nadzieje ludzi z Deportivo. Barca tą bramką się nie nasyciła, dążyła do podwyższenia prowadzenia, Leo Messi dołożył kolejnego gola, ale sędzia dopatrzył się spalonego, Barca zrobiła użytek z kontrataków, to miała być bułka z masłem, ale nastała cisza przed burzą, nikt nie grał na miarę swoich możliwości. To karygodne dla nowych mistrzów Hiszpanii. Deportivo tę apatyczność wykorzystało, choć nie przejawiało inicjatywy, Barcelona sama prosiła się o takie skarcenie. Wyglądało to na walkę rywali z zupełnie innych kategorii wagowych, bokser finezyjny szybko trafił swojego siermiężnego przeciwnika, ale ten skazany na porażkę biedak jakimś dziwnym trafem w ostatnich rundach obudził się z letargu i pokrzyżował trochę plany stuprocentowemu faworytowi.

Nikt nie będzie się pastwił nad nonszalanckim Neymarem, nikt nie będzie złościł się na Messiego, wyemitowana na telebimie na Camp Nou kompilacja najpiękniejszych chwil z udziałem Xaviego wywołała wzruszenie legendarnego kapitana, skandowano też imię Luisa Enrique, on skwitował to wszystko prosto:naprzód Barca, naprzód Katalonia.

Cały stadion ucichł podczas płomiennej przemowy Xaviego, 17 lat był wierny barwom blaugrana, już nawet abstrahując od klasy piłkarskiej, która była ogromna, należy chylić mu czoła. Kibice wyobrażają sobie, jak kiedyś będą żegnać Leo Messiego, epoki w piłce kończą się szybko, wszystko jest efemeryczne, Xavi i Iniesta kiedyś odmienili oblicze Barcelony, tworzyli jej potęgę, dziś są na uboczu i przyglądają się dynamicznemu rozwojowi nowych gwiazd, oni swoje piękne chwile przeżyli, teraz Xavi może odejść ze wszystkimi honorami, czas pożegnań bywa bolesny, ale czasami wywołuje też piękne emocje. Futbol to nie tylko gra dwudziestu dwóch facetów uganiających się po zielonej murawie, dla zawodników to sens życia, jednoczenie ludzie o najsilniejszych osobowościach stawiają się ponad podziałami i potrafią położyć kres wiecznym kłótniom, jakie w piłce są podsycane nieubłaganie. Andres Iniesta kiedyś zjednoczył Hiszpanie, kraj straszliwie podzielony, separatyści z Kraju Basków po mundialu w RPA, gdzie strzelił złotego gola, w uznaniu zasług zbagatelizowali swoje animozje i resentymenty wobec Katalończyków, Xavi co prawda aż takiej sympatii sobie nie zaskarbił, ale również starał się przecinać nić nieporozumienia.

Kiedyś z rozrzewnieniem żegnano w Barcelonie Pepa Guardioli, on jednak wiedział, że drużyna potrzebuje kogoś świeżego, pełnego energii, a nie człowieka, który przestał czerpać natchnienie z futbolu, miał to być początek nowego etapu, odejście Xaviego wyznacza nowy porządek w drużynie, wersja Barcy bez Xaviego będzie o wiele uboższa. Trzeba jednak zaakceptować jego decyzję, król tiki-taki abdykował. Zastąpi go Leo Messi? Argentyńczyk jest przybyszem z innej planety, ale wyrazistości Xaviego nie zdobędzie.

Ten sezon ligi hiszpańskiej właśnie dobiegł końca, a wszystkie oczy zwrócone są teraz na Xaviego, nikogo w tym momencie nie zajmuje ''fiesta goli''- jak pisze dziennik ''Marca''o laniu, jakie Królewscy zafundowali dziś Getafe, nastroje w Madrycie są wręcz histeryczne, Carlo Ancelotti dość szybko ściągając z boiska spragnionego kolejnych goli Cristiano Ronaldo, prawdopodobnie podpisał na siebie wyrok(Ronaldo w pierwszej połowie ustrzelił hat tricka). Portugalczyk znowu zachowywał się jak grubianin, miał skwaszoną minę, delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy do siatki trafił Marcelo, ale i tak czuł niesmak, jak to on. Dziś jednak Cristiano nie jest najważniejszy, to chwila Xaviego, kultowy piłkarz, który na nowo stworzył zręby doskonałej taktyki, jaką przed laty zaszczepił swojej drużynie Pep Guardiola, Johann Cruyff był prekursorem tiki-taki, Guardiola kontynuatorem wizji Holendra, natomiast Xavi może z największą gracją wcielał ją w życie.

Dziś tiki-taka jest przekleństwem Bayernu Monachium, Barcelona w końcu jej się wyrzekła, nieszczęścia jakie spadły na nią za sprawą tego specyficznego sposobu gry, odwodzą Luisa Enrique od odtwarzania niegdyś zwycięskiej formuły Barcy made by Guardiola. Ktoś zapyta dlaczego Katalończycy być może definitywnie zrezygnowali z tiki-taki, łatwo dostanie zatem odpowiedź, byłoby to karkołomne wymienianie podań, ale istota problemu jest ciekawa, bo Xavi od tiki-taki opędzić nigdy się nie mógł, więc-chociaż zabrzmi to bezdusznie- z jednej strony dobry moment wybrał sobie na odejście.

Z Realem Madryt pożegna się być może Iker Casillas, to jego obarczono winą za porażkę w pewnym stopniu decydującym o losach mistrzostwa Hiszpanii starciu z Barceloną na Camp Nou. Casillas broni słabo, ale ponieważ to prawdopodobnie jego ostatnie chwile w królewskim klubie, zostanie pożegnany w glorii bohatera. Szkoda, że kiedyś Florentino Perez nie potrafił z klasą i w sposób godny skończyć współpracę z Raulem.


czwartek 21 maja 2015

Pasjonująca rywalizacja Leo Messiego i Cristiano Ronaldo o wyróżnienia indywidualne i zapewnienie sobie statusu najlepszego piłkarza na świecie, czy raczej najbardziej kompletnego fascynuje niemal wszystkich choć odrobinę interesujących się światową piłką. Nieustanne konfrontacje geniusza najwyższej próby i szalenie wydajnego killera niestety odwracają uwagę niektórych od piłkarzy mniej medialnych, ale za to jakże olśniewających swoją grą. Xavi Hernandez to bohater dla piłkarskich koneserów, tylko najbardziej wytrawni kibice widzieli jego niesamowity kunszt, natomiast przygniatająca większość futbolowych entuzjastów pewnie nie tylko ku mojemu ubolewaniu postrzega piłkę dość powierzchownie, oceniając danego gracza przez pryzmat strzelonych goli, zatem Xavi im nie imponował, wszak on nie zwykł rozszarpywać bloków obronnych rywali na strzępy, wolał odbijać blask innych. Dlaczego piszę o nim w czasie przeszłym? Niestety dziś legenda Barcelony i być może największa ikona reprezentacji Hiszpanii w czasach współczesnych opuszcza Camp Nou, by wyruszyć w egzotyczną podróż do Kataru. Uderzające, że piłkarz w Katalonii wręcz hołubiony, nie doczekał powszechnego uznania, jednak nie narzeka, gdyż chełpliwy nie jest.

On i Andrea Pirlo nie afiszują się, są bohaterami drugiego planu, choć nieraz ich wkład w grę drużyny był ogromny, potrafili zachować klasę, niech zaszczyty spadają chociażby na Leo Messiego, obaj przyjmą to z pokorą. Dobrze, że Xavi żegna się z Barceloną w chwili chwały, już przed sezonem szykował się do odejścia z klubu, ale Luis Enrique namówił go do dalszych występów, choć może źle się wyrażam, Xavi bowiem w tym sezonie nie grał zbyt często, miał być dobrym duchem szatni, mentorem dla młodych graczy, tak czy inaczej czasami, gdy na boisku panował wielki zamęt, Enrique właśnie jemu przydzielał zadanie uspokojenia gry. Kiedy Barcelona prowadzona przez nieżyjącego już Tito Vilaonovę popadła w dekadencję, a pod wodzą Gerardo Martino ten stan się pogłębił, niewdzięcznie byłoby pozbywać się gracza tak emblematycznego, dziś Barca czyni spustoszenie na całym kontynencie, a Xavi może być z siebie dumny. W dzisiejszej Barcelonie siłą rzeczy jego pozycja musiała być znacznie ograniczona, zapamiętały wielbiciel tiki-taki na dłuższą metę zaburzałby płynność gry, jaką dość niespodziewanie nadał drużynie Luis Enrique.

Xavi nigdy nie był mistrzem dryblingu, ale w erze piłkarzy-wolnomyślicieli, zwłaszcza Brazylijczyków, którzy notorycznie wdają się w nonsensowne dryblingi, on zawsze wykazywał się boiskową inteligencją, miał nieprawdopodobną wyobraźnię przestrzenną, w antycypowaniu kroku dotrzymywał mu chyba tylko Andres Iniesta. Z tym, że Don Andresa ciągnęło zawsze bardziej do przodu, Xavi takich zakusów nie miał, on balansował między linią obrony i ataku, stanowił jednoosobowe centrum dowodzenia zespołu, piłkę przekazywał partnerom z chirurgiczną precyzją, kiedyś osiągnął 98% celnych podań. Obłęd! Johann Cruyff uważa, że nie Leo Messi, który dokonuje na boisku rzeczy spektakularnych, jest najbardziej zjawiskowym piłkarzem na świecie, jego trochę bardziej zauroczył niepozorny Xavi. Dziś już takich piłkarzy nie ma, podobny typ Zinedine Zidane miał swoje piękne chwile zanim na dobre rozkwitł talent gracza, który nie przez przypadek jest nazywany ''generałem''. To właśnie dlatego że drużyna pod jego batutą czasami wygrywała piłkarską symfonię.

Kiedyś, gdy Gerardo Martino chciał uczyć Barceloną grać z kontrataku, napotkał wyraźny opór Xaviego. Emblematyczny gracz nie zgodził się na zmianę stylu gry, dla niego tiki-taka jest swego rodzaju świętością, należy więc jej hołdować. Dziś już ewentualne protesty Xaviego przechodzą bez echa, być może piłkarz sam doszedł wreszcie do wniosku, że nie można dalej brnąć w ustawiczne posiadanie piłki, przyprawiające o mdłości serie krótkich podań, które wydłużają drogę do bramki, ponieważ to tak naprawdę futbol jałowy? Barcelona pod ręką Luisa Enrique kontratakuje perfekcyjnie, nie widzi problemu nawet w tym, że w linii pomocy nie ma geniuszy. Ten sezon jest dla Xaviego ostatnimi tchnieniami, więc piłkarz nie jest wystawiany na najcięższe próby, czasami ma wnieść do gry trochę spokoju, gdy w roli zmiennika melduje się na boisku na końcowe minuty wciąż trzymającego w niepewności spotkania. Z kolei Andres Iniesta przeżywa schyłkowy okres, natomiast ponieważ Ivan Rakitic wciąż musi się doskonalić, ciężar gry z reguły biorą na siebie Messi, Suarez i Neymar.

Xavi jest również symbolem przywiązania do barw klubowych, niedawno w Liverpoolu mieliśmy benefis Stevena Gerrarda, niestety zakończony z niesmakiem, bo The Reds przegrali mecz z Crystal Palace, jednak cześć oczywiście legendarnemu kapitanowi oddano, przed rokiem kiedy Liverpool zmierzał po mistrzostwo Anglii, w meczu z Chelsea pechowo się poślizgnął, co skrzętnie wykorzystał napastnik The Blues, zaś to niepowodzenie zdławiło nadzieje Liverpoolu na odzyskanie tytułu mistrzowskiego po wielu chudych latach. Na Gerrarda spadło całe odium. Xavi również w pewnym momencie był w ogniu krytyki. Kiedy Barcelona tkwiła w marazmie, kibice mieli już dość, szukali winowajców. Mocno dostało się Xaviemu, dziś już nikt jednak nie śmie go obsobaczać.

Rubaszny Luis Aragones, nieżyjący już selekcjoner reprezentacji Hiszpanii zamienił ten piłkarski diament w brylant. Xavi wspomina jak mu mówił:''bierz czekoladę i za nią zapłać''. Xavi do dziś ma bardzo dobre zdanie o tym szkoleniowcu.

W hiszpańskiej futbolu innym piłkarzem, który nie chciał być na czołówkach gazet, był Raul Gonzalez. Legenda Realu Madryt, obaj byli i wciąż mogą być autorytetami dla młodych ludzi. Co prawda np. Raul też ma coś na sumieniu, kiedyś oszukał polskiego sędziego Ryszarda Wójcika w jednym z meczów w europejskich pucharach, strzelając gola ręką, jednak bardzo to oszustwo na nim ciążyło, więc przeprosił arbitra za to, że go w sposób tak gorszący nabrał, Xavi też oczywiście ma pewne rysy na swoim wizerunku, ale koniec końców obaj są ludźmi, z których śmiało można brać przykład. Xavi kiedyś chciał zakończyć konflikt madrycko-barceloński, niesnaski podsycane przez największego cynika w piłkarskim świecie Jose Mourinho. Po części się udało, w dodatku został za to uhonorowany nagrodą Księcia Asturii, którą dzielił z Ikerem Casillasem, bramkarzem Realu Madryt.

Kiedyś śmiali się w Barcelonie z Pepa Guardioli, lekko pokraczny gołowąs miał trudne wejście do zespołu, ale okazało się, że się przyjął w drużynie. Pałeczkę po nim przejął Xavi, a na szerokie wody wypłynął pod wodzą Guardioli. Pewnie przebił go, niektórzy nawet zachodzą w głowę, jak to możliwe, że nigdy nie został laureatem Złotej Piłki? Kiedy Barcelona miała najsilniejszą drużynę w historii piłki klubowej, nagrodę zgarniał zawsze Leo Messi. Może tak być musiało, wszystko w futbolu na poziomie indywidualnym zarezerwowane jest dla Messiego i Ronaldo.


niedziela 17 maja 2015

Choć Fernando Torres zapowiadał walkę na śmierć i życie, Atletico Madryt nie zatrzymało Barcelony, drużyna Diego Simeone miała odroczyć koronację nowego mistrza Hiszpanii, ale błysk geniuszu Leo Messiego przepełnił czarę goryczy na Calderon, natomiast wśród nielicznej grupki kibiców z Katalonii wywołał ekstazę. Rok temu Atletico zmogło Barcę na Camp Nou, pogrzebało jej szanse na mistrzostwo, jednak tamta rozchwiana emocjonalnie i pogrążona w konwulsjach drużyna, nie była w stanie wyjść z wszechogarniającego ją marazmu, porażka w wielkim finale sezonu 2013/14 przypieczętowała katastrofę Katalończyków, pod wodzą Luisa Enrique nie zawsze było pięknie, dziennik ''Marca'' swego czasu pisał o drużynie Leo Messiego, robiąc czytelna aluzję do despotycznych skłonności z pozoru introwertycznego Argentyńczyka, a jednak ten trener rządzący miękką ręką, poprowadził zespół do ligowego triumfu.

Dziennik ''Marca'' pisze w pomeczowej relacji hitu PD o ''lidze Leo Messiego'', w rzeczy samej to geniusz Argentyńczyka zaważył o losach mistrzowskiego tytułu. To on strzelił tego decydującego gola, Cristiano Ronaldo dziś trafił trzy razy, ale jakie znaczenie miały te gole. 

Luis Enrique rzadko dawał szansę gry Pedro Rodriguezowi, dziś Kanaryjczyk był bardzo aktywny, na podsumowanie swojego niezłego występu oddał dość kąśliwy strzał w końcówce tego starcia z Atletico, Leo Messi zagrał piękną solówkę, którą zwieńczył ujmującej urody golem, ale pamiętajmy mimo wszystko kto mu dograł piłkę, był to właśnie Pedro, Enrique jednak wcześniej sadzał go na ławce, bez przerwy grało magiczne trio Messi-Suarez-Neymar. Być może było to niesprawiedliwe traktowanie piłkarza wchodzącego w skład niegdyś śmiercionośnego tercetu Messi-Villa-Pedro, tak czy inaczej nikt mu tego nie będzie wypominał, bo zrobił swoje.

Barcelona nauczyła się grać z każdą drużyną, radzi sobie dziś ze skomasowaną obroną, jak również ofensywnie ukierunkowanymi rywalami, zwycięstwo z Realem na Camp Nou zostało okupione chwilami cierpieniami, ale zapewniła je wszechstronność ekipy Luisa Enrique, dziś Atletico nie chciało szturmować bramki Claudio Bravo, natomiast Barca w końcu strzeliła gola, ale już przed zdobyciem bramki wyraźnie zagrażała Janowi Oblakowi.

Real Madryt przegrał w tym sezonie wszystko, ale na tę Barcelonę po prostu nie ma mocnych, drużyna okrzepła, dojrzała, bogatsza o piłkarską ogładę i wyrachowanie pokazuje, że bez jasno określonego planu taktycznego można podbijać futbolowy świat. Barca Enrique nie gra wciąż na tę samą nutę, jest elastyczna, zmienna niczym kameleon, potrafi dostosować się do warunków zastanych na boisku, to ona dostosowała się do sposobu gry Luisa Suareza, nie on do niej, porzuciła tiki-takę, Ivan Rakitic nie jest wirtuozem, a nauczył się dowodzić tą drużyną. Kiedy wszyscy pomocnicy zawodzą, do akcji wkracza Leo Messi, dziś w drugiej połowie na gola dla Barcelony się nie zanosiło, ale nagle objawił się geniusz Messiego i Cristiano Ronaldo, a także reszta piłkarzy Realu i trener Ancelotti czują rozgoryczenie. 

Fanów Barcy może cieszyć, że Andres Iniesta na mecie sezonu zaczął nawiązywać do swojego najlepszego okresu, przeciw Atletico na boisku prymu nie wiódł, ale we wcześniejszych meczach grał na miarę geniusza, czasami ustępując tylko nieznacznie niezrównanemu Messiemu. Przyszłość Daniego Alvesa także należy rozważyć, wszak Brazylijczyk gra ostatnio naprawdę solidnie.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej