niedziela 30 sierpnia 2015

Kibice na Santiago Bernabeu kwitowali fatalne zagrania swojego portugalskiego asa gwizdami, natomiast najlepszy piłkarz Realu Madryt z poprzedniego sezonu dał kolejny popis, znowu dokonał rzeczy wielkich. Kapitalny gol z rzutu wolnego i przepiękna przewrotka były wyczynem na miarę Ronaldinho, nawet król futbolu Leo Messi nigdy nie pokusił się o taki błysk geniuszu, Argentyńczyka strzelającego chileną nie pamiętam, więc bijmy pokłony Jamesowi. Objawił się kolejny bóg futbolu i jestem dumny z tego, że wielokrotnie dowodziłem jego niesamowitego kunsztu.

Stonowana radość Rafy Beniteza po strzelonych golach była zrozumiała. Real stawia sobie wysokie cele, po jednym zwycięstwie nikt na Bernabeu nie popadnie w zachwyt, bo to dopiero początek drogi do sukcesu, ale mimo wysokiego zwycięstwa nie wszyscy byli zachwyceni. Frustracja Cristiano Ronaldo aż biła po oczach. Rafa Benitez to trener apodyktyczny, taki, który nie da sobie wejść na głowę, więc nie zawaha się okiełznać portugalskiego narcyza, pod wodzą Hiszpana gigantyczne ego Portugalczyka powinno zmaleć. Chociaż nie róbmy sobie specjalnych nadziei, że nagle przestanie być tak bezczelny i zarozumiały jak dotychczas.

Benitez jest w powszechnej opinii kibiców jajogłowym szkoleniowcem, trenerem-filozofem, dla którego na boisku wszystko musi być zaplanowane. Czasami nie potrafi zrozumieć jednak, że piłkarze to nie roboty. Taką laurkę wystawili mu fani rozgoryczeni wyborem właśnie jego na stanowisko trenera Realu Madryt. Ale wygląda na to, że w jego drużynie również będzie miejsca na improwizację, fantazję, polot i rozmach.

Benitez postanowił, że Cristiano Ronaldo nie będzie władcą Realu. Nie może być tak, że on się wcale nie angażuje w grę obronną. Portugalczyk jest strasznie ociężały i nie chce mu się poświęcać w defensywie. Gracze Realu i tak zlitowali się nad tym biedakiem będącym już u schyłku swojej wielkiej kariery, ten sezon prawdopodobnie wyznaczy zmierzch jego ery, w starciu z Betisem trzy razy wyłożyli mu piłkę jak na tacy, ale on postanowił puścić ją między nogami bramkarza zamiast wybrać prostsze i skuteczne rozwiązanie. Kiedyś Ronaldo był dla Realu graczem kluczowym, dziś drużyna potrafi opędzić się od kapryśnego i aroganckiego piłkarza. Rafa Benitez planuje budować ekipę wokół Garetha Bale'a. Co ciekawe pod jego kierunkiem nawet ten zawodzący w poprzednim sezonie permanentnie Walijczyk, zaczyna grać obiecująco. Wczoraj otworzył wynik meczu z Betisem, asystował także przy golu Karima Benzemy i na koniec odpalił jeszcze swoją firmową torpedę, a pomyśleć, że ostatnio się upominałem o takie gole Bale'a, bo w ostatnim sezonie nie umiał ich strzelać.

James strzela niesamowite gole, ale też asystuje, dzięki czemu Real już w drugiej minucie gry wyszedł wczoraj na prowadzenie za sprawą gola Garetha Bale'a. Rafa Benitez na razie nie popełnia jakichś rażących błędów. Mnie tylko nie podoba się forowanie Karima Benzemy, lepszym pomysłem byłoby postawienie na Isco, błyskotliwego piłkarza, artystę futbolu. Ale możemy tylko o tym pomarzyć, bo Florentino Perez uwielbia Benzemę.

Skoro Benitez desygnuje do gry skład na papierze ultraofensywny musi przekazać parę uwag Toniemu Kroosowi, który wciąż gra za mało efektownie. James Rodriguez nie wdaje się raczej w dryblingi, nie chce być zawsze na tapecie, nie ucieka się do taniego efekciarstwa, co jest specjalnością Neymara, tylko rzetelnie wykonuje swoje zadania. A te jego gole to są perełki, arcydzieła, cuda.

W Madrycie zapanowała euforia, ale co na to Ronaldo? On jest skonsternowany, gole innych go nie cieszą, może nawet martwią, bo to on ich nie strzelił. Znamienna była sytuacja, gdy podszedł do piłki i uderzył z rzutu wolnego tak, że bramkarz spokojnie ją złapał. Przykrą konstatacją dla butnego Portugalczyka musi być to, że istnieje życie bez niego. Marnym pocieszeniem może być to, że Leo Messi również jeszcze gola nie strzelił, chociaż przecież dla Ronaldo priorytetem są dokonania indywidualne, za bardzo go notowania drużyny nie interesują.

Uderzające jest to, że Real rozbił w puch Betis, mimo że Luka Modric szefujący linii pomocy, nie zagrał szczególnie dobrze. Przed meczem Realu z drużyną z Sewilli mieliśmy okazję oglądać spotkanie Barcelony z Malagą i Barca przeprowadziła sporo składnych akcji, z tym, że fenomenalnie spisywał się bramkarz ekipy z Andaluzji. Real znowu strzelał gole po indywidualnych popisach, chodzi mi o drugiego, czwartego i piątego, ale gra i tak napawa optymizmem.

Gareth Bale pasowałby idealnie do Realu Jose Mourinho, drużyna prowadzona przez krewkiego Portugalczyka kładła nacisk na grę z kontrataku. Te zabójcze kontry doprowadzała rywali do rozpaczy. Rafa Benitez chce zrobić z Bale'a lidera drużyny, jest to chyba marzenie ściętej głowy, ale nie odbierajmy szans już na starcie. W mojej opinii Bale strzelać gole może, zwłaszcza dzięki tym atomowym strzałom, które były jego znakiem rozpoznawczym na Wyspach, będzie mógł od do czasu pokusić się o jakąś efektowną szarżę, nieraz może zaliczy asystę, ale przy tworzeniu ataku pozycyjnego będzie miał spore problemy. Trzeba jednak zaakceptować to, jakim piłkarzem jest Bale. Niech Ronaldo w pewnym momencie wejdzie w jego buty, on przecież jest wirtuozem piłki, prawdziwym maestro, Messi nie dorasta mu do pięt. To jest oczywiste.

To niewiarygodne, że Ronaldo ma w Realu status półboski, a James jest traktowany jak kandydat na gwiazdę, przecież gołym okiem widać, z całą ostrością, że Kolumbijczyk przewyższa dogorywającego Portugalczyka. Ktoś kiedyś nie bez racji stwierdził, że specjalistą od brzydkich bramek jest Filippo Inzaghi, ikona Milanu, dla odmiany James Rodriguez lubuje się w najfantastyczniejszych golach. Strzela tak, że klękajcie narody.

Dwie kolejki Primera Division już za nami i mamy do czynienia z sytuacją niecodzienną. Dwaj najwięksi prześladowcy bramkarzy na świecie, ich zmory i przekleństwa, Leo Messi i Cristiano Ronaldo wciąż wyczekują swoich goli. Ten stan długo nie przetrwa, już w następnej kolejce prawdopodobnie strzelą jakieś gole. Portugalski bombardier co prawda w meczu ze Sportingiem Gijon zafundował bramkarzowi beniaminka swoistą kanonadę, oddał aż dziesięć strzałów na jego bramkę, był pod grą, wykazywał sporą aktywność w ofensywie i brał na siebie odpowiedzialność, tym bardziej dziwi, że wczoraj przeciwko Betisowi sprawił swoim zwolennikom srogi zawód, kibice mogą być mocno rozczarowani jego postawą, zresztą sam Ronaldo był wyraźnie poirytowany. Rafa Benitez nie pozwoli, żeby najbardziej znany piłkarz Realu Madryt sobie folgował, by nie grał z zacięciem i determinacją, od niego musi bić pasja i furia, ma mieć wolę zwycięstwa i walki za wszelką cenę. Portugalczyk zanotował wczoraj zatem bezbarwny występ, zmarnował trzy wyborne okazje na gole, owszem, jego główny kontrkandydat w walce o prymat na świecie Leo Messi także nie sprawił olśniewającego wrażenia, dość powiedzieć, że również gola nie strzelił, ale mimo wszystko pokazał się ze znacznie lepszej strony. Niektórych może nawet niepokoić, iż niezrównany w gruncie rzeczy Argentyńczyk przestał być pazerny na gole i nie traktuje ich priorytetowo, zresztą tego nigdy nie robił, ale zawsze wyższa pozycja od Ronaldo w klasyfikacji strzelców miała dla niego niebagatelne znaczenie, tymczasem obecnie golami Leo nie zawraca sobie głowy, jak mawiał, Rud van Nisterloy, gole są jak ketchup, kiedy już zaczną padać, to później już jest z górki.

Malaga tym razem w meczu z Barceloną straciła gola, ale mimo to należy jej się olbrzymi szacunek, naprawdę gracze z Andaluzji ogromnie dzielnie stawiali opór wielkiej Barcy Luisa Enrique. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że zneutralizowali trio MSN, bo to by było nadużycie. Tym razem nieźle zagrał Andres Iniesta, natomiast cała trójka stanowiąca o sile ognia Katalończyków raz po raz dawała się we znaki defensorom Malagi. Szczególnie mocno zalazł im za skórę rzecz jasna Messi. Leo mógł pokusić się nawet o gola, miał kilka sytuacji, ale w tych najbardziej klarownych, przekazywał piłkę partnerom, co było bardzo ładne z jego strony, egoista Ronaldo nie potrafiłby się na coś podobnego zdobyć, tym niemniej pozbawiało de facto drużyny tego gola. Ivan Rakitic w starciu z Malagą był jakby nieobecny, nie grał koncertowo i proszę mieć na uwadze to, że to eufemizm z mojej strony. Barcelonie wyraźnie brakuje kreatywności i błyskotliwości w środku pola. W drugiej odsłonie tej rywalizacji na Camp Nou Messi przeprowadził z Neymarem dwójkową akcję wręcz cyrkową, to był przejaw piłkarskiej magii, kolejny przykład futbolowego misterium, ale generalnie bardzo opornie szło Barcy rozmontowywanie bloku obronnego drużyny przeciwnej. Luis Suarez w pierwszej połowie meczu siał zamęt w szeregach Malagi, raz obrońca gości popełnił nawet faul na nim, ale arbiter tego spotkania pozostał na to zdarzenie niewzruszony. Po zmianie stron Urugwajczyk, który z pewnością nie posiadł dobrej techniki, zgasł kompletnie, być może rozochocił się nieco Leo Messi, ale to Thomas Vermaelen przełamał zawstydzającą niemoc Barcy pod bramką rywali. Strzelając gola, przypomniał o sobie, bo ze względu na swoje chroniczne problemy ze zdrowiem, wypadł na dłuższy czas z gry, leczył kontuzję, kibice nie szczędzili gorzkich słów byłemu dyrektorowi sportowemu Barcelony, ciekawe co teraz powiedzą. Mam nadzieję, że się pokajają. Chociaż nie popadajmy w obłęd, jedna jaskółka wiosny nie czyni, Belg będzie musiał udowodnić swoją wartość w kolejnych meczach i przede wszystkim niech pokaże, w jakim stopniu opanował grę w obronie, czy jego umiejętności w destrukcji będą na miarę tak topowego klubu jak zdobywca potrójnej korony w poprzednim sezonie.


Stało się! Dziś śmiało można powiedzieć, że Hiszpanie już nie szturmują Europy, oni ją szturmem właśnie wzięli. Pięć drużyn najlepszej ligi świata w Lidze Mistrzów jest miarą dominacji hiszpańskiej piłki na kontynencie. Ale nie wszystko złoto co się świeci, futbol hiszpański rośnie w siłę tylko na pozór, La Roja bowiem obecnie jest największą udręką i chyba jedyną kibiców zza Pirenejów.

Dlaczego kluby hiszpańskie tak łatwo rozprawiają się ze swoimi rywalami w rozgrywkach europejskich? Odpowiedź jest pewnie złożona, ale takim głównym argumentem uzasadniającym wyższość drużyn z najlepszej ligi świata jest zaciąg świetnych piłkarzy, który sprawia niestety, że drużyna narodowa traci swoją moc. Zwróćcie uwagę, że o sile uderzeniowej Barcelony stanowi magiczny tercet z Ameryki Płd, reżyserem gry w drużynie Realu Madryt jest James Rodriguez, czyli Kolumbijczyk, a najsilniejszą linię pomocy tworzą również gwiazdy z importu. Isco i Jese mają co prawda ogromny potencjał, ale wciąż ich pozycja w ekipie się chwieje. Liderem ofensywy Atletico Madryt jest Antoine Griezmann, w Athletic Bilbao grają Baskowie, którym nie w smak jest przywdziewanie barw La Roja. Sevilla w poprzednim sezonie na szpicy miała ustawionego Carlosa Baccę, dzisiaj Jose Antonio Reyes reprezentuje Hiszpanię, ale nie jest to piłkarz perspektywiczny, ma już 31 lat na karku.

Tak więc zdaje się, że zgłębiliśmy problem. Leo Messi, Neymar, Luis Suarez, James Rodriguez, Cristiano Ronaldo. Za mało Hiszpanów gra w Primera Division, czy najlepsza liga świata idzie tropem Premier League, gdzie obcokrajowców jest zatrzęsienie?

Reprezentacja Hiszpanii przez wiele lat była brzydkim kaczątkiem tamtejszego futbolu. Pokolenie Raula Gonzalesa stanowiło symbol niemożności i klęski. Luis Aragones nie wahał się więc pozbyć z kadry ikony Realu Madryt oraz emblematycznego gracza La Roja, by ratować reputację ekipy, która ośmieszała Hiszpanię. Aragones poprowadził reprezentację swojego kraju do triumfu na Euro 2008, ten turniej rozpoczął złotą erę hiszpańskiego futbolu.

Kiedy stery w drużynie objął po wyczerpanym już pracą z reprezentacją sędziwym Aragonesie Vicente del Bosque, od razu centralnymi postaciami zespołu zostali liderzy środka pola z Barcelony Xavi Hernandez i Andres Iniesta. To oni stanowili o sile La Roja. Niektórzy nawet żartowali, że reprezentacja Hiszpanii to taka gorsza wersja Barcy, brakuje w niej tylko największego fenomena współczesnej piłki-Leo Messiego.

Del Bosque szlak przetarł Pep Guardiola. Trener z Santpedor zaraził manią tiki-taki jowialnego wąsacza. Ten niezwykły styl gry stał się znakiem firmowym hiszpańskiej piłki. Hiszpanie długo byli hegemonami w światowym futbolu, ale nagle doznali klęski, która wyznaczyła zmierzch ich potęgi. Mundial w Brazylii był dla nich przeżyciem traumatycznym. Iker Casillas, Xavi Hernandez i Andres Iniesta gwałtownie obniżyli loty i przyczynili się do tej katastrofy. Upadało już wiele imperiów futbolowych, to naturalne, że po okresie sportowej hossy następują lata chude, ale koniec ery Hiszpanów był może najbardziej dobitny.

Del Bosque nadal brnie w ustawiczne posiadanie piłki, które stało się karkołomne. Już wszyscy to przejrzeli i nie mają problemów z zatrzymaniem Hiszpanów. W Barcelonie porzucono ten pomysł, Luis Enrique uzmysłowił sobie, że w nowoczesnej piłce triumf zaczął święcić futbol totalny. Uniwersalność i wszechstronność. Znakomity atak pozycyjny połączony z umiejętnością błyskawicznego przechodzenia do zabójczych kontrataków. To jest przepis na sukces. Jeśli Del Bosque to zrozumie, Hiszpania być może odrodzi się jak Feniks z popiołów, na razie musi cierpieć katusze. A kluby nie zrekompensują wszystkiego, problem jest bowiem głębszy.


Florentino Perez nie chce dłużej wyczekiwać sukcesów, a Madryt nie ma zamiaru ocierać się o śmieszność. Mit opowiadający o Realu jako klubie klęskowym po latach posuchy z przerwą na 10. Puchar Europy rozrósł się jak śnieżna kula, poprzedni sezon go jeszcze podsycił, Rafa Benitez staje na czele drużyny, by odtworzyć erę galaktyczną, na przeciwko stanie jednak uskrzydlona zdobyciem potrójnej korony ekipa Luisa Enrique. Znowu rozgorzeje walka między Realem a Barcą, dwójką hiszpańskich gigantów, a korespondencyjny pojedynek najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy globu Leo Messiego i Cristiano Ronaldo ponownie zelektryzuje cały piłkarski świat. Będzie pewnie po staremu, tym razem żadne Atletico nie zrobi raczej psikusa możnym hiszpańskiej piłki, oni grają w innej lidze, ale także batalia o to, kto będzie trzecią siłą futbolu zza Pirenejów powinna być porywająca. Atletico Madryt, Villareal, Sevilla, Valencia, a także Athletic Bilbao, każda z tych drużyn może śmiało zgłaszać aspiracje do trzeciego miejsca w lidze.

O rosnącej sile ligi hiszpańskiej czy wręcz dominacji na kontynencie najlepiej świadczą wyniki w europejskich pucharach, w tej edycji Ligi Mistrzów i Ligi Europy jeśli nie zdarzy się jakiś kataklizm aż pięć drużyn Primera Division będzie toczyć boje. Także inwazja piłkarzy z Hiszpanii na Wyspy Brytyjskie jest miarą potęgi La Liga. Juan Mata stanowi o sile Manchesteru United, Angel di Maria co prawda na Old Trafford zawiódł sromotnie, ale oczekiwania wobec niego naturalnie były ogromne, David Silva to czarodziej środka pola w drużynie Manchesteru City, z kolei Kun Aguero rozbłysnął na najjaśniejszą gwiazdę wśród napastników, nie tylko zresztą w Anglii, dziś przewyższa stereotypowo wynoszonego na piedestał Luisa Suareza. Pedro kazano się wynosić z Barcelony, więc zasilił szeregi stołecznej Chelsea. Santi Cazorla miał uczyć graczy Arsenalu futbolu iście magicznego i nauczył, dziś Kanonierzy grają nieraz futbol zgoła spektakularny. Jeśli komuś za mało hiszpańskich akcentów, to jeszcze warto wspomnieć o Chilijczyku Alexisie Sanchezie, który wyrasta na największą gwiazdę Premier League, a w Barcelonie szło mu jak po grudzie. Taka dobra ta hiszpańska piłka, a niektórzy na nią pomstują. Ach, co za ludzie!

W Hiszpanii zawsze była burzliwa atmosfera, mecze o najwyższą stawkę często nie kończyły się na boisku, miały różne podteksty, były okazją do wyładowywania swojej złości i frustracji, w czym brylował Jose Mourinho. Jego wojna psychologiczna, którą toczył z Barceloną i Pepem Guardiolą przeszła do historii, dziś nie ma w piłce hiszpańskiej może tak wyrazistych postaci, ale wciąż jest arcyciekawie. Na przykład, kiedy Neymar postanowi zabawić się z obrońcami i obnażać ich słabości czy może bardziej pokazywać swój kunszt, upokarzani w swoim mniemaniu gracze wpadają w furię i powstaje awantura. Tak było, kiedy Brazylijczyk jął ''ośmieszać'' piłkarzy Atletico Madryt, nie inaczej gdy graczom Athletic Bilbao puszczał piłkę między nogami. Panowie piłkarze: trochę więcej luzu i dystansu, futbol to radość. Być może emocji pozaboiskowych dostarczy nam również Cristiano Ronaldo, który po skrajnie upokarzającej porażce z Atletico Madryt, balował na swojej imprezie urodzinowej. Było to wyjątkowo niesmaczne, ale takie już są uroki futbolu, niektórzy piłkarze to istoty bezrozumne. Czy zawsze rozważny Leo Messi by wpadł na tak idiotyczny pomysł?

Jeszcze a propos wyrazistych postaci, silnych osobowości funkcjonujących w hiszpańskim futbolu, trochę się zagalopowałem, człowiek tak się zadurzył w tych Barcelonach i Realach, że czasami traci rozeznanie jeśli chodzi o inne często przecież nie mniej ciekawe drużyny. Abstrahując od Królewskich z Madrytu i Barcy, warto wspomnieć o Paco Jemezie, czyli ekscentrycznym trenerze Rayo Vallecano, już nieraz opisywałem wyczyny tej drużyny z przedmieść Madrytu, ich bezkompromisowa, brawurowa gra wzbudza mój entuzjazm i właśnie tym, że nie mają respektu do rywali oraz brakiem jakichkolwiek kompleksów czy lęków zaskarbili sobie moją sympatię. Paco Jemez pomaga ubogim z otoczenia, drużyna jest dumą miasteczka Vallecas, jej piłkarze są skromni i oddani klubowym barwom, nie brak im ambicji. Owszem, Jemez skazuje swoich graczy na pożarcie w starciach z potentatami, mecze z Barceloną kończą się zawsze dla Rayo dotkliwymi porażkami, ale ponieważ sympatyczny i pogodny człowiek jest z pana trenera, nikt nie rozpamiętuje tych deszczów goli. Przeciwnie, eksperci nie żałują słów pochwały dzielnym piłkarzom z Estadio Vallecas. Rayo to też solidny eksporter zawodników, może nie na miarę FC Porto, ale tacy gracze jak Diego Costa, który dzisiaj jest postrachem bramkarzy w Anglii, a także Michu, niegdyś król strzelców PL, nie wypadli sroce spod ogona. Rayo to taki folklor Primera Division, drużyna dodająca kolorytu lidze.

Jeśli chodzi o wątki czysto sportowe. Real Madryt ma szeroką kadrę, Barceloną wąską. Real ma kłopot bogactwa w środku pola. Jak Benitez upchnie tam Jamesa, Isco, Kroosa, Jese, Modrica? Nie jest w stanie tego zrobić, ale ma pole manewru, natomiast Luis Enrique musi wierzyć w to, że nikt z jego magicznego tercetu w przekroju całego sezonu nie dozna kontuzji, co jest raczej mrzonką. W Realu w ubiegłym sezonie mieli przecież szpital. Liga będzie ciekawa i przyjdzie czas na wnikliwe, fachowe analizy, na razie powolutku i do przodu.

Niektórzy uważają, że w tym sezonie hiszpańskiej pierwszej ligi będzie mniej wirtuozerii, artyzmu, piękna. Rafa Benitez słynie z zamiłowania do futbolu dalece defensywnego, jednak mając tak ofensywnie usposobionych graczy, chyba pozwoli im ruszyć z animuszem na rywali. Luis Enrique z kolei to zapamiętały pragmatyk, dla niego sukces jest owocem ciężkiej pracy. Jego Barcelona nie czaruje tak bardzo, jak legendarna drużyna Pepa Guardioli, ale nie może tego robić. Tamta ekipa była unikatowa, a ponieważ tiki-taka zaczęła ciążyć Barcelonie, nieodzowna była reforma dotąd nienaruszanego stylu gry. Atletico Diego Simeone będzie grało twardo, ale są w sumie też jeszcze inne ciekawe drużyny, może Valencia poruszy nas swoją widowiskowością? Jeśli nie, zawsze jest niezawodny Paco Jemez, Rayo gole będzie tracić masowo, ale przecież w piłce chodzi o sprawianie przyjemności kibicom. I tego się trzymajmy.


wtorek 18 sierpnia 2015

Drużyna Luisa Enrique swoje szanse na zwycięstwo w rywalizacji o Superpuchar Hiszpanii pogrzebała de facto już w pierwszym meczu. Klęska 0:4 na San Mames była bardzo bolesna, ale w Barcelonie wciąż wierzono, że na Camp Nou stanie się cud, jednak ponieważ cuda zdarzają się rzadko, to piłkarze Athletic Bilbao wznieśli puchar, natomiast Barca pozostawiła po sobie złe wrażenie. Biorąc pod uwagę jak podgrzewano atmosferę przed tym spotkaniem, występ Katalończyków należy uznać za ogromne rozczarowanie.

Notorycznie protestujący i ośmieszający się na boisku Luis Suarez, momentami jakby nieobecny, do tego stopnia załamany Leo Messi, nie pomagający ani trochę pomocnicy, chcący udowodnić swoją klasę Pedro, który wskutek nadmiernej motywacji pod bramką rywali tracił głowę, wreszcie kolejny fatalny błąd linii obrony. Barcelona po prostu nie miała argumentów, by zmieść z powierzchni ziemi Athletic, a tylko to gwarantowało jej końcowy sukces. Owszem, sytuacje były, ale brakowało takiej płynności w grze, przekonania o swojej wyższości, miażdżącej przewagi, gracze z Kraju Basków bynajmniej nie bronili się aż tak głęboko, jak sądzono przed rozpoczęciem spotkania. Czasami zakładali nawet wysoki pressing i doskakiwali do piłkarzy Barcelony. Barca miała reaktywować Leo Messiego, by przechylić szalę na własną korzyść, ale nic z tego. Zanim mecz się zaczął, przypominano w hiszpańskiej prasie spektakularne odrabianie strat przez Katalończyków w pamiętnym meczu z Milanem, właśnie wtedy to Messi wyciągnął drużynę z olbrzymich tarapatów, strzelając dwa gole już w pierwszych minutach spotkania. Wczoraj nie był w stanie tego zrobić.

Wczorajsze spotkanie przypominało w pewnym momencie raczej rewanżowy mecz z Bayernem w niezapomnianym półfinale LM, kiedy to Bawarczycy zrobili miazgę z Barcelony. Gnietli ich, aż zęby bolały, tak to było drastyczne. Luis Enrique w drugiej połowie przestał wierzyć, że to może się udać. Wpuszczenie na boisko Munira i Sandro było aktem kapitulacji. Swoją drogą to ciekawe i zarazem przerażające, że Barcelona ma tak wąską kadrę, iż potencjalni zmiennicy muszą notorycznie przesiadywać na ławce rezerwowych. Dowodem na kadrową słabość Barcy był pierwszy mecz z Athletic, w którym, owszem, Luis Enrique pokusił się o trochę zmian, ale, na Boga, przecież to nie powinno sprawić, że drużyna polegnie z kretesem. Barcelona ma poważny problem w linii pomocy, Rafinha w starciu z Baskami na na ich terenie zawiódł, ale ten optymalny skład tych, którzy mieli dostarczać piłki, nie wypadł znacznie lepiej, Andres Iniesty ma tylko przebłyski klasy. A pomyśleć, że kiedyś pomocnicy stanowili o sile Katalończyków.

Obrona po raz kolejny zawaliła gola, kuriozalne ustawienie defensorów, które poskutkowało dobiciem Barcelony przez Aritza Aduriza było podsumowaniem niefrasobliwej postawy graczy tej formacji w drużynie Luisa Enrique. Gdy linię obrony tworzyli Gerard Pique i Carles Puyol, Barca była bezpieczna o tyły, teraz kibicom coraz częściej serce bije szybciej. Gdyby nie katastrofalna gra w pierwszym spotkaniu Daniego Alvesa, Barcelona byłaby jeszcze w grze, ale Brazylijczyk narobił kłopotów, z których wygrzebać już się po prostu nie dało. Miarą beznadziei bloku obronnego jest również fakt, że katem Barcelony został podstarzały Aduriz, u schyłku kariery swoimi sensacyjnymi czterema golami pognębił katalońską plejadę gwiazd.

W hiszpańskich mediach trwa teraz polemika o to, czy czerwona kartka dla Gerarda Pique była słuszna. Gwoli prawdy początkowo gra w dziesiątkę podziałała na piłkarzy Luisa Enrique jak płachta na byka, tuż po tym wykluczeniu stopera Barcy miały miejsce dwie sytuacje, które powinny zakończyć się golem, dopiero później cała Barcelona zrezygnowała z dalszych ataków na bramkę Gorki. Wracając jednak do sedna sprawy, sądzę, że sędzia postąpił właściwie, karząc gracza Barcelony czerwoną kartką, arbitrów bowiem nie powinno się obrażać, nawet jeśli ich decyzje są czasami krzywdzące czy kontrowersyjne.


środa 12 sierpnia 2015

Pasjonujący mecz na stadionie w Tbilisi był demonstracją siły hiszpańskich drużyn, pierwsza połowa należała do Barcelony, która grała z rozmachem, polotem i fantazją, po zmianie stron inicjatywę przejęli gracze Sevilli, ostatecznie Barca wygrała 5:4, bohaterem Katalończyków został Pedro Rodriguez.

Dziennik ''Marca'' zwraca dziś uwagę na świętowanie przez graczy Barcelony zdobycia kolejnego trofeum,wszyscy byli w euforii, tylko Pedro jakby znużony całą tą celebracją, oparł się o jakąś barierkę i ze skwaszoną miną patrzył przed siebie. Jest to dość znamienne, wszak już od dłuższego czasu spekuluje się w mediach o odejściu wychowanka akademii La Masia. Ponoć sam piłkarz nosi się z zamiarem opuszczenia drużyny, czuje bowiem głód gry i przejawia sporą ambicję, natomiast włodarze klubu rozważają taką opcję, ponieważ mają świadomość tego, że już ostatni dzwonek, by sprzedać Pedro, żeby dostać jakąś godziwą sumkę za niego. Inna sprawa, że ludzie z Camp Nou nie są raczej zapobiegliwi, przecież warto mieć w odwodzie gracza tak solidnego, jak Pedro, pod nieobecność kogoś z fenomenalnego tridente Kanaryjczyk jest jak znalazł. Trudno pokładać nadzieje w gołowąsach pokroju Munira czy Sandro, a poza nimi Barca nie ma realnej alternatywy dla owej trójki gwiazdorów. Jasne, Pedro często kiedy wchodzi na boisku z ławki, sprawia ogromny zawód, ale jest specjalistą od goli w finałach, wczoraj dał Barcelonie zwycięstwo, także w finale LM to on dograł Neymarowi piłkę z taką precyzją, że Brazylijczyk musiał ją posłać do bramki Juventusu.

Pedro zagrał wczoraj na nosie również Luisowi Enrique. Liczne grono jego krytyków na chwilę zamilkło, trener Barcelony jakby niezrażony absencją Neymara, znowu pominął Pedro przy ustalaniu wyjściowej jedenastki swojej drużyny, nie wiem czy miało to być poniżenie piłkarza, potwarz dla niego, w każdym razie po frajersko straconej przewadze w spotkaniu, to on w ostatnich minutach zachował się przytomnie pod bramką i strzelił zwycięskiego gola.

Eksperymentalnie zestawiony blok obronny Sevilli popełniał rażące błędy we wczorajszym meczu, trzeci i czwarty gol dla Barcelony obnażył słabość tej naprędce skleconej formacji, ale również nietypowa linia ataku Katalończyków nie wystrzegła się błędów, Luis Suarez co prawda swojego gola strzelił, ale znacznie wcześniej powinien to był zrobić, dobrze że swój kiks naprawił błyskotliwą asystą. W przekroju całych zawodów Suarez harował jak wół, walczył ofiarnie o każdą piłkę, za co należy mu się szacunek, ale w cień Urugwajczyka i nie tylko usunął Leo Messi. Któżby inny? Dwa perfekcyjnie wykonane rzuty wolne i jeszcze parę innych błysków geniuszu wprawiły w zachwyt. Zabrakło tylko bajecznych dryblingów Neymara, żeby spektakl był najznakomitszy.

Wracając do Luisa Enrique, ten wątek można by długo rozwijać, ten strachliwy trener, który nagle jest porównywany do Guardioli, zbywając Pedro z Barcelony zachowuje się skandalicznie. Ciekawe, że zdobył się na odwagę nie wystawić tego piłkarza od pierwszej minuty na boisku, skoro kiedy Leo Messi poskarżył się po jednym meczu, od razu staraj się go zagłaskać i dołożył wszelkich starań, by Lionelowi nie zabrakło ptasiego mleka, niech się chłopak odczepi-pomyślał pewnie sobie szkoleniowiec z Asturii, nie przyszło mu do głowy, by utemperować w jakikolwiek skuteczny i poważny sposób gwiazdora, należy mu dać samowolkę. Kiedy Neymar się żachnął, bo pan trener ściągnął go z boiska w starciu nomen omen z Sevillą, ów bezjajeczny typ, tak zwany eunuch, zaraz zapomniał o zmienianiu rozkapryszonej gwiazdy, wiadomo przecież, że to piłkarz sam decyduje czy ma grać, on nie wyobraża sobie, iż ktoś wejdzie na plac gry w jego miejsce, no bo jak to tak, dla zawodnika to przecież afront, a tak w ogóle to jest skandal. Ekscentryczny Christo Stoiczkow nie raz daje popalić ludziom futbolu, zważywszy na to, że jakże bezbarwną i pozwalająca na wtrącanie się w nie swoje sprawy jeśli chodzi o bycie trenerem postacią, jest ciapowaty Enrique. Jose Mourinho nie daje sobie w kaszę dmuchać, on rządzi twardą ręką, ma całkowitą władzę nad drużyną, osiągnięcia notuje coraz rzadziej, ale nie cackając się z piłkarzami, pokazuje że trener musi mieć cojones, Enrique nie ma i mam nadzieję, że nie będzie ogrzewał się już w blasku sukcesów, bo to niesmaczne i żałosne. Jest takie słowa: farsa, idealnie pasuje do całej sytuacji. Owszem, nie odbieram mu zasług, to jasne, że fundamentalnie zmienił styl gry drużyny i na Camp Nou dostrzegli w końcu to, że istnieje życie bez już rozgryzionej przez wszystkich tiki-taki, ale litości, nie jest to też żaden geniusz fachu trenerskiego, a swoją postawą robi z siebie błazna. Przykre, ale czasami lepiej zderzyć się z brutalną prawdą niż wierzyć w rozmaite bajeczki i zaklinanie rzeczywistości.

Mecz z Sevillą był niesamowity, ale niestety znowu wychowanek Barcelony zawiódł srodze, mam wątpliwości, czy Sergi Roberto nie jest największym niewypałem w dziejach klubu z Camp Nou. Ni to gość do szturmowania bramki rywala, ni to facet od dostarczania podań magicznej trójce z Ameryki Płd. Taki nijaki jest ten zawodnik, Barca to dlań za wysokie progi.

Patrząc na dzisiejszy skład Barcelony, widzę dwóch piłkarzy absolutnie fundamentalnych, bez których drużyna może cierpieć, to rzecz jasna Leo Messi i Neymar, pozostali są do zastąpienia, kółeczka robione przez Rakitica mogą się podobać, jego potężne strzały z dystansu również, tak samo kunszt Andresa Iniesty, to on wypracował gola Suareza, którego szkocki arbiter niesłusznie nie uznał, ale rzut oka na jedenastkę Realu Madryt zdumiewa, to Królewscy mają większy potencjał, ''Marca'' pisze o kłopocie bogactwa na pozycji mediapunta, momentami razem grają Jese, Isco i James, zabójczy tercet, tylko fani Królewskich mogą ubolewać nad tym, że nie mają strzelb, strzelanie goli stało się ich bolączką. A dzisiaj oglądamy rozpędzoną Barcelonę, już jest w gazie, chociaż dopiero wyruszyła z bloków startowych, czy stać ją na powtórzenie dokonań z ubiegłego sezonu, nie odważę się typować.

 


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej