sobota 21 kwietnia 2018

Po sobotnim finale Copa del Rey dojdzie do ważnego pożegnania. Andres Iniesta ogłosi swoją decyzję o transferze do Chin. Dla kibiców będzie to koniec pewnej ery, którą naznaczyli piłkarską magią Leo Messi, Xavi i właśnie Don Andres.

Animozje katalońsko-madryckie nasilają się coraz bardziej( szczególnie na płaszczyźnie politycznej), a mediatorów brak. Widać gołym okiem, że konflikt się zaognia i końca tej eskalacji napięcia nie sposób oczekiwać. Kto mógłby pogodzić zwaśnione strony? Przez lata doskonale odnajdywał się w tej roli Andres Iniesta.

Jak wiadomo, nietuzinkowe umiejętności piłkarskie rzadko idą w parze z właściwą osobowością. Kampanie PR-owe służą ocieplaniu wizerunku wielu sportowców. Andres Iniesta ze względu na swoją naturalność, pokorę i skromność nie musiał nigdy otaczać się żadnymi pijarowcami. Ani myślał dbać o swoją reputację.

Hiszpania pokochała tego genialnego gracza Barcelony na dobre osiem lat temu, gdy w samej końcówce finału mundialu w RPA strzelił zwycięskiego gola. Ten wyczyn sprawił, że w jego przypadku barcelońsko-madrycką niechęć odkładano na bok. Od tego momentu Iniesta na każdym stadionie witany był aplauzem. Gdy schodził z boiska w trakcie meczu, mógł liczyć na burzę braw.

Iniesta przez lata był twarzą genialnego projektu Pepa Guardioli. Katalończyk zaszczepił piłkarzom z Camp Nou absolutnie niepowtarzalną filozofię gry-tiki takę. Guardiola miał wizję drużyny złożonej niemal w całości z piłkarzy, którzy zbierali szlify w słynnej szkółce La Masia( za czasów Guardioli kompletowanie jedenastki w oparciu o wychowanków było regułą, dziś już ta zasada nie obowiązuje na Camp Nou, w ostatnim spotkaniu ligowym Ernesto Valverde nie wystawił w wyjściowym składzie Barcy żadnego wychowanka). Przez lata Barcelona była drużyną unikalną, jej trzon tworzyli dużej mierze ”canteranos”. Na przeciwnym biegunie znalazł się Real Madryt. Fiorentino Perez bowiem chciał tworzyć na Santiago Bernabeu drużynę galaktyczną. Do budowy piłkarskiej potęgi postanowił zatem wykorzystać grube miliony. Guardiola wybrał metodę bardziej wymagającą. Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia. Dziś Guardiola przeznacza gigantyczne pieniądze na nowych piłkarzy, by poprawić pozycję MC w europejskiej piłce. Będący członkiem rządu ZEA szejk Mansour zgadza się na każdą zachciankę katalońskiego wizjonera.

Dzisiejsza Barcelona także jest mniej przywiązana do tradycji i wartości, które przyświecały jej od czasów Cruyffa( hasło ”więcej niż klub” to dziś przeżytek). Do niedawna znakiem firmowym drużyny z Camp Nou było zabójcze trio Messi-Suarez-Neymar. W związku z tym rola Iniesty malała z roku na rok. Iniesta nigdy nie strzelał jak na zawołanie, ale tak ładnie się złożyło, że oba arcyważne gole dla Hiszpanii i Barcelony strzelił właśnie on( chodzi o wspomnianego już gola w finale MŚ i o cudownego gola na Stamford Bridge w półfinale LM). Transfery Coutinho i Dembele miały być strzałem w dziesiątkę, tymczasem Brazylijczyk szamoczę się z reguły na boisku, podczas gdy Liverpool bez niego wręcz szaleje dziś za sprawą ofensywnego tercetu na czele z Mo Salahem. Francuz natomiast to wielki transferowy niewypał, do niedawna fani Barcy narzekali na Andre Gomesa, teraz w ogniu krytyku znalazł się właśnie Dembele. Siłą rzeczy więc nostalgia za tą dawną Barceloną jest ogromna.

Andres Iniesta to piłkarz kluczowy w całej historii Barcelony, tradycję madridismo przez lata uosabiał Raul, który wprawdzie strzelecko nie sięgał tych szczytów, co dziś C.Ronaldo, tym niemniej dzięki swojej postawie zaskarbił sobie większą sympatię kibiców z Santiago Bernabeu niż wiecznie napuszony, skrajnie arogancki Portugalczyk.

Paradoks polega na tym, że choć dzisiejsza Barcelona śrubuje rekord meczów ligowych bez porażki, nie widać euforii. Radykalny pragmatyzm drużyny Ernesto Valverde irytuje wielu kibiców, którzy chcą, by ich ulubieńcy zabawiali wszystkich efektowną grą uświetnioną wieloma golami. Barcelona ma miażdżyć każdego rywala, dzisiaj tego brakuje, dlatego że pan trener myśli sobie pewnie, że cel uświęca w środki. Gdy szkoleniowcem Barcy był Guardiola, Messi, Iniesta i Xavi potrafili grać koncertowo.

Pamiętamy czasy, gdy rywalizacja Barcelony i Realu za sprawą gierek Jose Mourinho sprowadzała się do pełnej prowokacji żenady. Iniesta, Xavi i Casillas nie godzili się na ten absurdalny stan rzeczy. Dziś, gdy kataloński nacjonalizm stał się narzędziem walki politycznej o niepodległość tego regionu, Pep Guardiola ostentacyjnie wspiera separatystów( za noszenie żółtej wstążki, która jest symbolem jego solidarności z aktywistami postulującymi niepodległość Katalonii, władze Premier League nałożyły na niego karę 20 tys funtów, mimo to Guardiola nie przestaje politycznie agitować na rzecz secesji). Andres Iniesta nie szuka rozgłosu, nie chce dzielić Hiszpanów politycznymi poglądami. On przez lata starał się łączyć ludzi i chwała mu za to.

 

środa 11 kwietnia 2018

Po losowaniu ćwierćfinałów Ligi Mistrzów większość fanów futbolu twierdziło, że zdecydowanie najsłabszą drużyną w stawce jest Roma. Sam byłem przekonany, że Barcelona na dużym luzie pokona rzymian. Stało się inaczej. Sensacyjne rozstrzygnięcie na Stadionie Olimpijskim w Rzymie zostanie zapamiętana na długo.

Barcelona Pepa Guardiola grała futbol, który jednych irytował, u innych budził zachwyt. Taka już jest specyfika tiki-taki, która notowała swój złoty okres, okres świetności pod rządami trenera z Santpedor na Camp Nou. Później Tito Vilanova przejął drużynę, nie dokonał fundamentalnych, przełomowych zmian w ekipie, następnie przyszła kolej na Gerardo Martino. Argentyńczyk nie potrafił odbudować Barcelony, nie potrafił jej zreformować jeśli chodzi o styl gry, który powoli stawał się nieskuteczny. Po latach ciągłego stosowania tiki-taki rywale w końcu zorientowali się, o co w tym wszystkim chodzi. Luis Enrique dzięki transferowi Luisa Suareza nauczył grać Barcelonę z kontrataku, Barca stała się bardziej wszechstronna, nie mając w składzie Xaviego i z już nie tak regularnym Iniestą jak dawniej, Katalończycy musieli szukać też innych wariantów gry, znaleźli je. Do drużyny trafił jeszcze Neymar, który często raził efekciarstwem i prowokował rywali, ale przeciwnicy czuli przed nim respekt. Zresztą to Neymarowi Barcelona powinna zawdzięczać słynną remontadę z PSG, do tego dwumeczu zresztą jeszcze nawiążę, bo widzę tu pewną analogię z wczorajszym spotkaniem w Rzymie.

Barca Ernesto Valverde jest drużyną zaprogramowaną na wygrywanie. Liczni prześmiewcy, którzy nie przepadają za marką FC Barcelona przed sezonem przewidywali jej upadek, to miał być definitywny koniec ekipy z Camp Nou. Wprawdzie epitafia pisał już Barcelonie D.Wołowski, widząc wypalenie za czasów Guardioli po słynnych starciach z Chelsea w Champions League, w późniejszych sezonach można było przeczytać o stagnacji i dekadencji Barcelony, ale to dopiero w sierpniu 2017r. po dwumeczu w Superpucharze Hiszpanii, którym Valverde zapoczątkował swój okres pracy na Camp Nou, gdy Barca została de facto zdeklasowana przez Real, wydawało się, że kryzys dopiero nadejdzie, prawie wszyscy ze smutkiem dochodzili do wniosku, że kulminacja nieszczęść dopiero jest przed nami.

Barcelona straciła Neymara, pozyskała Paulinho z ligi chińskiej. Wielu komentatorów kpiło z decyzji szefostwa klubu. Sądzili oni bowiem, że to przepłacanie, by ściągnąć podtatusiałego gracza z ligi chińskiej, to absurd. Dzisiaj okazuje się, że żarty z Paulinho były nie na miejscu. Brazylijczyk nie jest żadnym człowiekiem od czarnej roboty, tylko gościem mającym nosa do strzelania goli, potrafi znaleźć się w polu karnym i wykończyć akcje swojej drużyny.

To niesamowite, że drużyna tak mało wyrazista, tak bardzo minimalistyczna notuje w w tym sezonie w lidze passę meczów bez porażki. Dzisiejsza Barcelona nie ma wpisane w DNA niszczenie rywali po okraszonych wieloma golami koncertowych występach. Barca zmieniła swoją piłkarską tożsamość, jej przyzwyczajenie są zupełnie inne niż kiedyś. Pep Guardiola potrafił przegrać mecz z Herculesem Alicante, Barcelona Valverde zdołała rozbić kompletnie już zdestabilizowany i apatyczny Real, wygrywając na Bernabeu 3:0. Dziś w lidze nie zagrozi już graczom z Katalonii nikt, Atletico i Real mogą bić się ze sobą o drugie miejsce w tabeli Primera Division. Jednak co z tego? Porażka przytrafiła się Barcelonie w najgorszym i najmniej spodziewanym momencie.

Jednak nie można wciąż wygrywać na farcie, przypominam, że Leo Messi jest najlepszym strzelcem Barcy w tej edycji LM, to oczywista sprawa, truizm. Jednak co ciekawe na drugim miejscu jeśli chodzi chodzi o gole strzelone przez Barcelonę plasuje się wkład rywali w wyniki Katalończyków, czyli trafienia samobójcze( przeciwnicy Barcy już kilka razy strzelali sobie samobóje), piłkarze Romy w pierwszym spotkaniu z Barceloną dwa razy pakowali piłkę do własnej bramki.

Nieudolność Romy miała dać Barcelonie pewny awans, Barca już w pierwszym meczu nie błysnęła klasą, nikogo nie zachwyciła, w rewanżu piłkarze Valverde byli apatyczni, kompletnie pozbawieni rytmu gry. Wyglądali tak, jakby weszli na boisku po jakiejś dłuższej przerwie. To musiało się tak skończyć, ba, Roma mogła jeszcze boleśniej Barcelonę rozbić. Skoro mający już swoje lata Edin Dżeko dawał się we znaki obrońcom Barcy, to świadczy źle o Katalończykach. Messi nie istniał, a dzisiejsza Barcelona wciąż polega na geniuszu Argentyńczyka, brak kreatywnej linii pomocy sprawia, że swoje nadzieje kibice muszą pokładać właśnie w Messim.

Doskonale pamiętamy, jak Barcelona dała się zdemolować Juventusowi w Turynie-0:3. Wcześniej przegrała 0:4 w Paryżu. Właśnie, po tym meczu na Camp Nou, w którym Barca odrobiła tę wielką stratę, bijąc PSG na głowę, dla równowagi musiał zdarzyć się taki dramat, jak wczoraj. Chcę podkreślić, że dzisiejsza Barcelona nie jest drużyną z innej planety, której nie można wbić kilku goli.

Teraz parę słów na temat MC. Mam wrażenie, że drużyna Guardioli upodabnia się do PSG jeśli chodzi o brak osiągnięć w Europie. Szejk Mansour chciał stworzyć piłkarską potęgę, na razie udało mu się zaskoczyć konkurencję tylko na krajowym podwórku. Zresztą w przypadku City sytuacja wygląda podobnie do położenia Barcelony. Obie drużyny w lidze są bezkonkurencyjne, tymczasem Real postawił na LM i możliwe, że ją w tym sezonie wygra, przechodząc do historii.

City i Liverpool to dziś najładniej grające drużyny w Europie. The Reds w końcu ustabilizowali formę na najwyższym poziomie. Dotąd potrafili pokonać pewnie drużynę z najwyższej półki, by w następnym meczu zaliczyć ogromną wpadkę, dziś to już nie wchodzi w grę. Salah imponuje coraz bardziej, Mane przeraża polskich kibiców, bo na mundialu z Senegalem może być różnie, Chamberlaine wyśmiewany do niedawna zamknął usta krytykom wspaniałym golem w meczu na Anfield, Firmino też daje radę.

MC musi czekać na następną szansę. To niesamowite, że Pep Guardiola przestał już być stałym bywalcem przynajmniej półfinałów LM, zrobił się taki zwyczajny, jak inni trenerzy. Za moment City zdobędzie mistrzostwo Anglii, jednak czy na Etihad będzie feta? Wątpliwe. Pep Guardiola traci swój nimb wyjątkowości. Gdy słynny trener Barcelony i Bayernu podejmować się nowego wyzwania w Manchesterze, jego urok działał na wszystkich Anglików spragnionych futbolu nieco bardziej wyrafinowanego niż popisy drużyn w Premier League. Dziś Guardiola jest na Wyspach na cenzurowanym. Często kłóci się z sędziami, władze Premier League nałożyły na niego karę 20 tys funtów za noszenie wstążki, która ma być symbolem jego solidarności z katalońskimi separatystami.

MC i PSG to drużyny budowane na chybcika, w piłce nie liczy się tylko kasa. Arabia Saudyjska czy Chiny nie są potentatami futbolowymi. Chińczycy decyzją tamtejszej partii komunistycznej i dzięki wsparciu Xi Jipinga inwestują dziś mnóstwo w futbol, sprowadzają wielu piłkarzy znanych na całym świecie, jednak daje to marne rezultaty. Carlos Tevez niedawno śmiał się, że płacono mu krocie, a on nie musiał się starać, grał na pół gwizdka, szydząc ze swoich dobrodziejów. Abramowicz po latach inwestowania w Chelsea sprawił, że ta drużyna jest na pewnym poziomie, ale np. budowa piłkarskiej potęgi w Dagestanie budzi dziś uśmiech politowania. Właściciel Anży Machaczkała swego czasu płacił 20 mln euro za sezon Samuelowi Eto, zatrudnił też Roberto Carlosa, mimo to drużyna beznadziejnie się szamotała. MC i PSG targane narcyzmem i arogancją wielu piłkarzy, dziś szamoczą się w Europie. Czy w najbliższym czasie to się zmieni. Mam spore wątpliwości…


środa 4 kwietnia 2018

Już wiele razy pisałem, że jakiekolwiek próby kwestionowania klasy Leo Messiego i Cristiano Ronaldo są karkołomnym zadaniem. Jeśli ktoś dopuszcza się krytyki obu gwiazd futbolu, musi liczyć się z ośmieszeniem siebie samego. Do niedawna wiele mediów przewidywało schyłek kariery Cristiano Ronaldo. Wczoraj Portugalczyk zamknął usta krytykom.

Zanim zacznę omawiać piłkarski kunszt CR7( nadal uważam, że słowem ”geniusz” można określać tylko umiejętności Leo Messiego), pozwolę sobie na odrobinę samokrytyki. Swego czasu sam bowiem nie szczędziłem mocnych słów, oceniając grę Ronaldo w lidze hiszpańskiej. Wydawało się, że gwiazdor Królewskich stracił swoją moc, brakowało mu instynktu strzeleckiego, ale też chęci do gry. Real w Primera Division nieoczekiwanie dołował, w związku z tym siłą rzeczy pogłębiał się też kryzys najważniejszego piłkarza drużyny z Santiago Bernabeu. Tak wyglądała rzeczywistość ligowa, w Champions League bowiem gracze Zidane’a właśnie zdemolowali Juventus trzema golami. Po tym meczu w Turynie szczególnie warty odnotowania jest pewien fakt. Mianowicie liczby Cristiano Ronaldo przechodzą ludzkie wyobrażenie, Portugalczyk ma już 14 goli w 9 meczach tej edycji LM. W normalnych okolicznościach, w przypadku normalnego piłkarza,  żeby podsumować tak pokaźny dorobek strzelecki powiedzielibyśmy po prostu, że to szok. Ale teraz akurat mowa o zawodniku rewelacyjnym.

Wczorajszy gol strzelony przewrotką to wyczyn, do którego zdolny byłby może jeszcze podstarzały już Zlatan Ibrahimovic. Notabene Szwed chcąc wytrącić Ronaldo z równowagi, stwierdził bez ogródek, że gdyby Cristiano strzelił takiego gola z czterdziestu metrów( przypominam, że sam Zlatan strzelając przewrotką z takiej odległości w starciu Szwecji z Anglią, pokonał w tak cudowny sposób Joe Harta), to dopiero byłoby coś zjawiskowego.

O ile Leo Messi jest piłkarski magikiem, o tyle Ronaldo przypomina niesamowicie zaprogramowaną maszynę. Ten piłkarski atleta potrafi wzbić się w powietrze na poziom nieosiągalny dla innych ludzi zawodowo grających w piłkę. Jego wyskoki do futbolówki spokojnie mogą konkurować z dokonaniami wyczynowców rywalizujących w zawodach lekkoatletycznych. Sposób, w jaki Ronaldo złożył się wczoraj do przewrotki musiał zachwycić.

Messi czaruje regularnie. Czuć to w każdym zagraniu, geniusz Argentyńczyka polega na tym, że potrafi on imponować nawet wtedy, gdy nie strzela goli. Kreowanie gry drużyny to domena Argentyńczyka. Jego fenomen jest nieco bardziej złożony, błyskotliwość wirtuoza z Rosario aż bije po oczach, tymczasem CR7 ma tylko momenty świetności. Posyłanie piłki do bramki to specjalność Ronaldo, Messi potrafi zdobyć się na coś bardziej niekonwencjonalnego. Dzisiaj obaj nie strzelają po 50 goli w sezonie, upływ czasu widać wyraźnie w grze obu gigantów futbolu. Jednak łatwo też zauważyć pewne oznaki doświadczenia u tych wielkich indywidualności. Dzisiaj obaj już nie nakręcają się, nie grają w każdym meczu, rozsądnie gospodarują siłami.

Mówienie o geniuszu w kontekście zagrań Ronaldo jest sprawą dyskusyjną. Jednak żadnych wątpliwości nie może budzić to, że jest to piłkarz topowy. Jeśli potrafisz zabawić się z Buffonem, to jesteś wielki. Wobec tego wyczynu można puścić w niepamięć niemoc strzelecką Portugalczyka w starciach z tuzami pokroju Leganes czy Alaves.

Wszyscy czytelnicy tego tekstu, oglądając wczorajszy mecz, zwrócili pewnie uwagę na to, jak Ronaldo cieszył się, gdy kibice Juventusu oklaskiwali jego wirtuozerię przy golu na 0:2. To była fantastyczna rzecz dla jego próżności. Arogancja Portugalczyka przeszkadza w komplementowaniu go nawet wtedy, gdy na boisku daje spektakularne popisy. Messi potrafi zachować klasę też poza boiskiem, Ronaldo stać tylko na sportowe wyczyny.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej