Ilekroć słyszę o ogłaszanym z wielkim przejęciem końcu demokracji w Polsce, zachodzę w głowę ile trzeba mieć w sobie zakłamania i bezczelności, by snuć tak demagogiczną wizję naszego państwa. Znamienite autorytety alarmują, że Polska zmierza do rządów autorytarnych, a naczelnik państwa Jarosław Kaczyński zionie nienawiścią, pluje jadem, a tak w ogóle to będzie w Polsce kaczyzm.

To przestrzeganie przed nadejściem mrocznych dla Polski czasów jest naprawdę fascynujące. Nagle będziemy pod butem jakiegoś kurdupla psychola i wszystkim się będzie żyło bardzo źle, bo ów psychol jest na domiar złego rewanżystą, zatem będzie się na wszystkich okrutnie mścił i wszystkimi zapragnie pomiatać. Łukaszenka to przy nim nikt. Taką narrację przedstawiają nam media mainstreamowe. A mnie wciąż zastanawia czy rządy twardej ręki to pojęcie nieznane mądrym głowom z TVN-u i całego tego głównego nurtu? Dyktatura różni się od takiej formy sprawowania władzy wcale nie w detalach, lecz dalece. Ciekawe, że gdy przez osiem lat Polską rządziła wąska grupa elit, nikt nawet nie zająknął się o systemie oligarchicznym, a czy ktoś mający choć odrobinę przyzwoitości nie przyzna, iż to bardzo hermetyczna ekipa miała realną władzę w swoim ręku? Biesiadowali aż miło, kasa leciała, a zwykły obywatel się nie liczył. Myśleli sobie, że ci nawiedzeni goście z PiS-u, ciemnogród, moherowe berety, wariatka Pawłowicz czy sympatyczny kandydat Duda nie zaszkodzą im w najmniejszym stopniu. Dalej będą wieść słodkie życie i oszukiwać naród, bo rozmaite afery i przekręty nie hańbią, jakże się pomylili. PiS dostał ogromne zaufanie, głosowali na tę partię ludzie z każdego pułapu. Jak widać, koledzy przebierający się za dziennikarzy nie popisali się.

W mediach życzliwych PO czytam, że pozytywem rządów PiS jest przebudzenie się społeczeństwa obywatelskiego. Ludzie wzięli sprawy w swoje ręce i mówią co myślą o obecnej sytuacji politycznej. Mam jednak wrażenie, że to nie pierwsza inicjatywa obywatelska w ostatnim czasie. Kiedy zebrano 6 mln podpisów pod projektem ustawy o sześciolatkach prezydent Komorowski to zignorował, ale to PiS jest przeciwko obywatelom. Rzecz wiadoma.

Niedawno powstał KOD, inicjatywa obywatelska mająca na celu zdyskredytowanie obecnie rządzących i próba ocalenia ostatniego bastionu postkomunizmu. Co ciekawe nawet środowisko lewicy jest ostatnio podzielone. Leszek Miller stwierdził, że to co robią posłowie PO i PSL jest hipokryzją. Słuszna uwaga.

Tak czy owak medialny establishment wraz z liderami partii opozycyjnych chce rozhuśtać nastroje społeczne, spotęgować polaryzację Polaków. Ale czemu się dziwić? Przecież dzielić Polaków ci ludzie akurat potrafią najlepiej. Ostatnio słyszałem, że Jarosław Kaczyński jest politykiem konfrontacyjnym, który dąży do zaogniania konfliktów i sporów. Trochę mnie to zdziwiło, wszak Ewa Kopacz, prominentny polityk PO, choć ostatnio w obliczu klęski nie afiszuje się zbytnio, nie jest raczej uosobieniem pokoju i miłosierdzia. Pamiętacie jak w kampanii wyborczej powtarzała niestrudzenie, że nie ma za sobą żadnego prezesa, chyba nikomu nie umknęło też, kiedy demonizowała przeklętą trójcę Macierewicz-Ziobro-Kamiński. Była premier podkreślała również, że ten PiS to w ogóle jest zły i niefajny. A już hitem było wystąpienie na inauguracji nowego rządu, kiedy bezwstydnie wyliczała zasługi swojej partii, o PiS-ie wypowiadając się obcesowo. Misiek Kamiński się nie spisał. Ale przecież Kopacz jest łagodnym i wyważonym politykiem, natomiast Kaczor-dziki, Kaczor-zły, Kaczor to ma bardzo ostre kły.

Jarosław Kaczyński powiedział o ''gorszym sorcie Polaków'' i od razu rozpętała się burza, ruszyła lawina krytyki. Jak tak można? No właśnie, w tym przypadku manipulacja słowami szefa PiS otarła się o perfekcję. Były premier powiedział, że w Polsce jest taka zła tradycja donoszenia na własny kraj, ale dotknięci poczuli się tym ludzie niemądrzy, którym nie dane było otrzymać zdolność do samodzielnego myślenia. Jestem przekonany o tym, że prezes Kaczyński nawiązywał do żenady z udziałem Tomasza Lisa, główny pieszczoch polityków odchodzących w absolutny niebyt poskarżył się niemieckiej telewizji, że zdejmują mu program z anteny. Szef PiS miał też na myśli panów z PO pilnie zdających relację swemu stronnikowi M.Schulzowi. Niemiec wyraźnie zbulwersowany wygłosił tyradę, w Polsce bowiem według niego łamane są elementarne zasady demokracji, czyli stara śpiewka Niemcom trudno się pogodzić z tym, że nowy rząd nie zamierza im się przymilać i słucha obywateli w przeciwieństwie do premier Kopacz, która skoro Niemcy tak zaproponowali, zgodziła się na masowe przyjmowanie uchodźców. Establishment nie rozumie, że rząd Beaty Szydło chce, aby się z nim liczono, nie chce być wyłącznie wykonawcą woli Niemców. Skoro premier Orban może się czasem postawić im, to tym bardziej rządzący 40 mln krajem mają takie prawo, a nawet obowiązek, w końcu jesteśmy suwerennym krajem, nie powinno się nas traktować z pogardą i lekceważąco. Wszelako strażnikom III RP taki stan rzeczy odpowiadał.

Awantura o TK jest tak naprawdę walką o wpływy tych, którzy przegrali wybory. Proszę zwrócić uwagę, że na demonstracjach KOD nie było ludzi z marginesu, nikt nawet nie lamentował, że nie ma jeszcze 500 zł na dziecko, hasło tej manifestacji powinno brzmieć:Dlaczego odbieracie nam TK? Krzyk rozpaczy. Jestem przekonany, że TK zablokowałby ustawę o mediach publicznych, a politycy PO i Nowoczesnej chyba zapomnieli, że wciąż mają realną władzę w TVP, tej władzy nie wolno nie doceniać. O niezawisłości TK nie warto nawet wspominać. Przecież prof. Rzepliński na kilka dni przed ogłoszeniem wyroku, w TVN obwieszczał jaki on będzie. Niedopuszczalne jest także orzekanie we własnej sprawie.

Ludzie głosowali na PiS i Kukiza, żeby dokonała się zmiana, która dla wielu będzie bolesna. Kolesiostwo, lewactwo, to wciąż ogromne grupy wpływu, które należy całkowicie zmarginalizować. To, że PO i Nowoczesna jest przeciwko wszystkiemu, co proponuje PiS, to norma, jednak dlaczego owe partie nie popierają projektu nowej konstytucji autorstwa Kukiz'15? Wierzą, że uda im się zachować jeszcze tę starą konstytucję, która im służy. Posłowie PiS podpisali się też pod projektem ugrupowania Pawła Kukiza o zmianach w TK. Jest on przemyślany, zawiera ponowny wybór sędziów i wybór 2/3 głosów sejmu, co gwarantowałoby tę niezależność sędziów, która dziś jest mitem. Myślę, że to jest coś mądrego, bo dziś niestety PiS musi się posuwać do czasem nawet brutalnych rozwiązań, przecież jeśli oni mają swoich, to my też musimy mieć swoich, oni nie będą nam przeszkadzać. Nie dziwię się, że takie jest rozumowanie ludzi z PiS-u, ludzie głosujący na tę partię, a także dobrze jej życzący nie chcą zostać wykiwani przez kilku starszych panów w togach. Działania PiS-u doprowadzą do spluralizowania TK, bo jeśli 14 sędziów było z nadania PO, a jeden rekomendowany przez jeszcze inną opcję, to było to coś w rodzaju kuriozum. Teraz już nie będzie monopolu PO w instytucji przecież demokratycznej z założenia, a więc obejmującej nie tylko jedną siłę polityczną.

Zatem mamy ogrom histerii u przegranych i stanowcze działania zwycięzców. Zobaczymy co z tego wyjdzie.


środa 23 grudnia 2015

Mija rok naznaczony wielkim pasmem sukcesów Barcelony, szczytowym okresem w karierze Neymara i jeszcze nie tak dawno kwestionowanym przez niektórych geniuszem Leo Messiego. Skalą osiągnięć ekipa Luisa Enrique dorównała bez mała legendarnej drużynie Pepa Guardioli i choć team Lucho nie jest tak zjawiskowy, nie brakuje mu też artyzmu demonstrowanego na ogół przez wirtuozów z Argentyny i Brazylii. Firmowe trio Barcy w tym roku zapisało się w piłkarskich annałach złotymi zgłoskami, niektórzy być może przesadnie uznają tercet ofensywnych graczy katalońskiego klubu za najlepszy za najlepszy atak w dziejach futbolu, w każdym razie mają przesłanki do stawiania nawet tak śmiałych tez. Mijający rok był bardzo bolesny dla Realu Madryt. Rozpoczęło go upokorzenie w derbach z Atletico, a przypieczętowała klęska przeciwko Barcelonie na Santiago Bernabeu. Cristiano Ronaldo musiał znieść entuzjazm, radość i natchnienie Leo Messiego. Butny Portugalczyk nieuchronnie zmierza do schyłku swojej kariery.Pieczęć 4

Barcelona zgarnęła w tym roku aż pięć trofeów, warto dodać, że o jeden tytuł więcej wywalczyła ta słynna drużyna Guardioli, która przed kilkoma laty budziła ogromny zachwyt, regularnie fundując wspaniałe spektakle. Drużyna Luisa Enrique nie jest tak romantyczna, tak wierna filozofii gry, która swego czasu stała się zmorą Katalończyków. Hołdujący tiki-tace Xavi w ubiegłym sezonie był stopniowo odsuwany od pierwszego składu drużyny, jednak w newralgicznych momentach jego olimpijski spokój, ogłada, klasa były nie do przecenienia. Mózg Barcelony, człowiek nie słynący z finezyjnej gry, lecz odznaczający się niewiarygodną wręcz precyzją swoich zagrań i przejawianiem kunsztu dość oszczędnie, został pożegnany z honorami, odszedł z Barcelony w glorii bohatera, by na koniec wspaniałej przygody z piłką dorobić sobie w egotycznym Katarze. Wywalczył tytuł mistrza Hiszpanii, to były z pewnością piękne chwile dla niego. To, że status Xaviego w Barcelonie pod wodzą Luisa Enrique zmienił się i ikona Barcy stała się głównie mentorem dla młodych piłkarzy dowodzi zmianie pokoleniowej na Camp Nou. Część kibiców z pewnością boli fakt, że La Masia, z której Barcelona przez wiele lat była dumna, nagle stała się jej niepotrzebna. Sprowadzono za grube miliony, astronomiczne kwoty Neymara i Suareza, to do Brazylijczyka należał rok 2015.

Neymar wyszedł z cienia Leo Messiego. Przestał gubić się w dryblingach, zaczął na boisku myśleć konstruktywnie, a nie tylko koncentrować się na próbach ośmieszenia rywali kolejnym osobliwym zwodem. Jego pozycja w drużynie wzrosła. W meczu z Atletico, naturalnie niezwykle prestiżowym chociażby z uwagi na klasę rywala, świetnie wykonał rzut wolny. Kiedy Barcelona przegrywała na gorącym terenie po golu Fernando Torresa, on pięknym uderzeniem doprowadził do wyrównania, a w końcówce odciążył go nieoceniony Messi, który przyklepał sprawę zwycięstwa, znowu zachowując się najsprytniej i najinteligentniej na placu gry. Neymar dotychczas mający opory, by współpracować z Luisem Suarez, w końcu znalazł z nim nić porozumienia. Kiedy Leo Messi był kontuzjowany, to oni wzięli na siebie odpowiedzialność za wyniki drużyny i dźwigali ten ciężar bez większych problemów, na zmianę strzelając gole. Inni nie trafiali, ale bramki tej dwójki wystarczały do zwycięstw. Neymar pokusił się niejedno dzieło sztuki, prawdziwe cudeńko. Taką perełką był jego niesamowity gol w starciu z Villareal, kiedy z niebywałą lekkością przerzucił piłkę nad jednym z obrońców i na dużym luzie skierował ją do bramki. Neymar zrozumiał, że może być następcą Messiego, nikt inny nie podoła tej roli. Jasne, zdarzały mu się momenty dekoncentracji, kiedy zachowywał się nazbyt nonszalancko, zmarnował kilka rzutów karnych, akurat pod tym względem Leo znacznie lepszy nie jest, jednak Neymar dla przykładu w meczu z Romą kompletnie zlekceważył przeciwnika i wykonał jedenastkę bez rozbiegu, co się oczywiście musiało zemścić. Tak czy inaczej porównania do Ronaldinho nie są przesadzone. Nie mam cienia wątpliwości, że to co robi na boisku Neymar, jest sztuką najwyższych lotów. Warto pamiętać, że już teraz dokonuje rzeczy, do których zdolny jest tylko Messi. Cztery gole, jakimi swego czasu wychłostał bezbronne Rayo Vallecano sprawiły, że znalazł się na ustach obserwatorów futbolu z całego świata. To był wyczyn na miarę Leo Messiego. Zresztą, czy Neymar pod względem demonstrowania tej technicznej maestrii nie jest ciut lepszy od swojego mistrza? Sądzę, że jego sztuczki są bardziej oryginalne, czasami nawet abstrakcyjne. Messi przeciska się między rywalami, mam wrażenie, że mija ich zawsze tak samo, zawsze prze do przodu. Neymar natomiast często zatrzymuje się, przerzuca rywalom piłkę nad głową, bywa że zakrawa to wszystko na tanie efekciarstwo, jednak z reguły daje korzyść drużynie. Zatem możliwe, że zwody i sztuczki Neymara są bardziej widowiskowe, chociaż popisy Messiego to przecież piękno w najczystszej postaci.

Leo Messi w tym roku pokazał, że niestraszne są mu kolejne wyzwania. Ten niepozorny gość z ciągłym uśmiechem na ustach w pojedynkę rozbił Bayern Monachium. To on strzelił dwa gole w półfinale Champions League, doprowadzając Niemców do furii. To on pokusił się o zabawę, która ucieszyła całe Camp Nou. Ze środka boiska ruszył z piłką i cztery razy w jednej akcji zwieńczonej golem mijał gracza Athletic Bilbao. Było to trafienie w finale Copa del Rey. Messi nie biegał specjalnie dużo po boisku, jednak doskonale wywiązywał się z roli, którą zaczął pełnić już niemal zawsze pod wodzą Luisa Enrique. To on stał się głównym rozgrywającym, skoro coraz częściej słabsze momenty przytrafiały się Inieście, a Xavi Barcelonę opuścił, musiał rozszerzyć swoją boiskową aktywność na dobre. Ten rok w klubie był dla Messiego piękny, pewnie miał przekonania, że mógł pokusić się o więcej goli, jednak i tak strzelił ich mnóstwo, a co najważniejsze, te kluczowe były jego autorstwa. Cristiano Ronaldo często karcił skromnych rywali. Dla Messiego traumą była ponoć klęska w Copa America, to jedyna skaza na jego wizerunku, jedyny laur, którego nie zdołał zdobyć. To zadziwiające, że w reprezentacji ma permanentnie problemy. Przecież Kun Aguero, Angel di Maria i jeszcze paru innych świetnych piłkarzy na papierze tworzy kapitalną drużynę.

Luis Suarez, którego z lubością wyszydzałem, pod koniec roku wzniósł się na absolutne wyżyny. Już piłka nie sprawiała mu trudności, nie ograniczał się do strzelania goli. Poprawił skuteczność, ale też umiał uczestniczyć w akcjach kombinacyjnych. Szczególnie widocznie było to w meczu z Romą, w którym bodaj dwa gole Barca strzeliła po akcji całego tridente.

Cristiano Ronaldo w tym roku cierpiał ogromnie. Strzelał gole, bo rola egzekutora w drużynie Realu przebudowywanej nieudolnie przez Rafę Beniteza mu odpowiada. Carlo Ancelotti chciał, żeby Portugalczyk był skrzydłowym, Benitez często przesuwa go na środek ataku, co powoduje kuriozalną sytuację. Oto nominalny napastnik Karim Benzema nieraz dogrywa mu piłki, oczywiście dotychczas też tak było, ale teraz rola Francuza jest dość specyficzna w pewnych momentach, kiedy musi sobie szukać miejsca na boisku, bo Ronaldo porusza się w pobliżu pola karnego rywali, czyhając na podanie. Nie będę pastwił się nad nim dłużej, nie będę podsumowywał w jakiejś ogromnej formie tego, co zrobił lub raczej czego nie zrobił w tym roku być może najbardziej arogancki piłkarz na świecie.

Real Madryt w tym roku przypominał zlepek rozkapryszonych gwiazdeczek, tylko James Rodriguez nie schodził z pewnego poziomu. Carlo Ancelotti nie miał błyskotliwego pomysłu na drużynę, w półfinale z Juventusem jego piłkarze żałośnie dośrodkowywali w pole karne, wierząc w cud, brylował w tym Marcelo. Rafa Benitez jeszcze pogłębił i tak pożałowania godną sytuację klubu z Santiago Bernabeu. A pomyśleć, że niemal równo rok temu w białej części Madrytu przeżywano idyllę. Dziś taki euforyczny stan jest w Barcelonie.


czwartek 17 grudnia 2015

Chelsea przez lata była potęgą, uznaną marką, plejadą gwiazd europejskiego formatu, ale Jose Mourinho sprowadził na drużynę ze Stamford Bridge wszystkie plagi egipskie, doprowadził do niebotycznej katastrofy. Dziś Portugalczyk mający wśród fanów The Blues wielki mir i cieszący się uznaniem porywczego oligarchy Romana Abramowicza stracił posadę menedżera Chelsea. Wszystko wskazuje na to, że to definitywny koniec jego rzekomo wspaniałego kunsztu trenerskiego, który przeze mnie był często kwestionowany.

Nie wiem jak wy, ale ja nostalgicznie wspominam te batalie Pepa Guardioli i Jose Mourinho. Dochodziło do awantur, gier psychologicznych, futbol usuwał się nieraz w cień, jednak ta rywalizacja była fascynująca i unikalna. Pokazywała, że piłka jest rzeczą niesamowicie ważną, polaryzującą tłumy, jedni opowiadali się za dobrym Pepem, inni hołubili złego Jose. Pep Guardiola jeszcze nie upadł, jednak jego misja w Barcelonie już się zakończyła. Drużyna budowana w oparciu o magiczne trio Messi-Xavi-Iniesta czarowała, rozkochiwała i urzekała estetyką gry. Było to coś romantycznego, Guardiola uwierzył, że powierzając główne role w tej orkiestrze chłopakom ze szkółki może odnieść sukcesy i nie pomylił się. On był dyrygentem, a trzej wymienieni wirtuozi zachwycali. Tamta Barcelona grała futbol porywający, nieziemski, kosmiczny. Tiki-taka stała się jej znakiem rozpoznawczym, symbolem potęgi. Jednak w pewnym momencie Guardiola zauważył, że drużyna zdradza oznaki przemęczenia i opuścił Camp Nou. Era Katalończyków powoli zbliżała się do końca, pamiętna klęska z Bayernem Monachium 0:4, 1:3 z Realem na Camp Nou, kibic Barcelony mógł rozpaczać. Gerardo Martino ostatecznie pogrzebał Katalończyków. Jednak to już była inna drużyna, bez kultowego kapitana Xaviego Hernandeza. Dziś Barcę do zwycięstw prowadzi magiczny tercet MSN, jednak to już nie jest tak piękne, skoro Urugwajczyk i Brazylijczyk przybyli do Katalonii za ciężkie miliony. Ta era niepowtarzalnej Barcelony, zdecydowanie najpiękniejszej minęła bezpowrotnie.

Minęła też era Manchesteru United, drużyny pod wodzą Aleksa Fergusona fundującej swoim fanom z upodobaniem thrillery. Paul Scholes, Ryan Giggs to byli gracze emblematyczni, z którym kibic Czerwonych Diabłów mógł się utożsamiać. Z tamtej wielkiej drużyny ostał się tylko Wayne Rooney. Kiedyś Manchester był postrachem w całej Anglii, dziś jest przez Louisa van Gaala demolowany, Holender jawi się jako mistrz destrukcji, jego drużyna gra brzydko, zespół Fergusona zawsze dawał z siebie wszystko i mimo że brakowało gwiazd, oglądaliśmy spektakle z udziałem tej drużyny.

Koniec ery Hiszpanów też odnotowaliśmy. To na mundialu w Brazylii La Roja została totalnie zmiażdżona. Złote pokolenie powoli przestaje nadążać, a tiki-taka jest już anachronizmem. Hiszpanie klepią sobie ładnie piłkę, jednak zdarza się coraz częściej, że pożytek jest z tego zerowy.

Jeszcze niejedna era w futbolu minęła, jednak upadek Jose Mourinho jest może najboleśniejszy. Trener, który swego czasu znalazł sposób na Barcelonę, nagle stał się kompletnym pośmiewiskiem. Być może jego klęska jest wynikiem tego, że zawsze kazał sprowadzać gwiazdy, z piłkarzy których miał do dyspozycji nie potrafił, czy raczej uważał, że nie sposób coś wykrzesać. Jego defensywna taktyka i krewki charakter doprowadziły do kolejnej katastrofy. Z Realu Madryt odchodził w niesławie, to był pierwszy symptom, że dzieje się w jego karierze coś niedobrego, teraz dostał cios potężny.

Ery się kończą, ale wciąż trwa era Leo Messiego. Chociaż niedługo pałeczkę od niego będzie chciał przejąć Neymar, już się do tego sposobi. Sądzę, że nieuchronna jest era Neymara.

W futbolu reprezentacyjnym niektórzy już prorokują erę Chile. Po triumfie w Copa America wielu uwierzyło w tę drużynę. Niezły tercet w ofensywie Sanchez-Vidal-Vargas, a także pewny w bramce Bravo gwarantują wysoką jakość, jednak czy nie przesadzamy prognozując taki scenariusz? Szkoda, że Brazylijczycy są teraz tak żałośnie słabi, a Argentyna nie wykorzystuje swojego ogromnego potencjału w pełni. Ery tych dwóch wielkich futbolowych nacji również są widziane jedynie w podróżach sentymentalnych.


Histeria w polskich mediach, bombastyczne teksty w prasie hiszpańskiej, dorabianie teorii zupełnie karkołomnych, by tylko przykuć uwagę kibiców z całego świata. Naginanie faktów, zaklinanie rzeczywistości. Być może Robert Lewandowski rzeczywiście znalazł się na celowniku Realu Madryt, potężnego klubu dziś bezskutecznie szukającego sposobu na wyjście z głębokiego kryzysu. Tak czy inaczej radzę wszystkim, którzy się tym newsem zachwycają, spojrzeć na sprawę z przymrużeniem oka. Spekulacje transferowe pojawiają się bardzo często, ale bywa, że ocierają się o absurd. Pewnie każdy słyszał o realnym przejściu Neymara z Barcelony do MU. Był to ciekawy myk, chodziło o to, by dopieścić gwiazdę wyższymi apanażami, pewnie Lewandowski niedługo także dostanie lepszą pensję w zamian za wierność Bawarczykom.

Lewandowski obecnie strzela gole jak na zawołanie. Już kilkakrotnie pisałem o niepokojącym trendzie słabnącej roli napastników. Dziś tylko Lewandowski i Suarez nie mają litości dla bramkarzy. Jest to o tyle ciekawe, że obaj nie są żadnymi wirtuozami, Urugwajczyk do niedawna wręcz uciekał się na boisku do popisów kabaretowych. Dziś świetnie współpracuje z Messim i Neymarem, tworzą wspaniałe trio ofensywne, które ma monstrualną siłę rażenia. Grają na jeden kontakt, niedawna rzeź podłamanych graczy Realu Madryt i miażdżenie Romy przypominało zjawiskowością wyczyny legendarnej drużyny Pepa Guardioli, w obu spektaklach istotną rolę odegrał Suarez. Mnie cieszy bardzo, że piłkarz którego dotąd krytykowałem ostro za nieudacznictwo po prostu, wzniósł się wreszcie na piłkarski szczyt, miejsce przeznaczone dla geniuszy miary Messiego i Neymara, dobrze że Suarez stara się dotrzymać im kroku. Oby tylko utrzymał ten stan. Kun Aguero leczy kontuzję, Diego Costa bryluje w roli futbolowego łotra, natomiast reszta snajperów biegających po boiskach Europy nie ma potencjału, by błyszczeć najjaśniejszym blaskiem.

Wracając do Lewandowskiego, w Realu się nie sprawdzi, bo Florentino Perez darzy szczególnym uczuciem Karima Benzemę. Francuz pod bramką rywali jest cholernie nieskuteczny, jednak pod względem technicznym wiele nie można mu zarzucić. Oczywiście nie jest to ta sama klasa, co Aguero, ale już porównania do Suareza są zasadne. Benzema świetnie rozumie się z Cristiano Ronaldo. Mimo że Francuz jest nominalnym napastnikiem, nieraz wykładał piłkę jak na tacy portugalskiemu gwiazdorowi.

Lewandowski nie powinien przechodzić do Realu również z powodu niepodważalnej roli Cristiano Ronaldo. Chociaż słyszymy, że Florentino Perez ma dość fochów swojej największej gwiazdy, zawsze epilog tej historii pozostaje niezmienny. Ronaldo wciąż jest w Madrycie. Oczywiście Portugalczyk nie może zaakceptować dominacji Leo Messiego i zbliżającego się do Argentyńczyka niebotycznym poziomem gry Neymara, ale wszyscy na Santiago Bernabeu troszczą się o jego samopoczucie. Cała drużyna jest skupiona na tym, by Ronaldo nie był smutny. Pamiętam taki mecz na początku sezonu, kiedy Real rozbił Betis Sewilla 5:0, a Cristiano był sfrustrowany, ponieważ nie uczestniczył przy żadnym z goli. Wówczas świetnie spisał się James Rodriguez i była to dla mnie wersja Realu na niedaleką przyszłość, jednak chyba nadal będziemy musieli oglądać niezadowolonego Ronaldo, bo instynkt strzelecki ma stępiony, a gole to wszystko dla niego, drużyna się nie liczy. Swoją drogą ciekawe, że Messi i Neymar rozrywają na strzępy każdą obronę, nie mając u swego boku wybitnych rozgrywających, przecież Iniesta ma już swoje lata i tylko czasami potrafi pokazać swój kunszt, natomiast w Realu jest James, Modric, Isco też ładnie umie zagrać, ale Ronaldo przeżywa gehennę. Niech zatem leci do swojego przyjaciela z Maroka, choć może i to nie jest najlepsze wyjście z trudnej sytuacji, ta apatyczność Portugalczyka może być efektem zbyt czułych spotkań z marokańskim kick-boxerem.

Lewandowski więc mógłby rozważać przejście do Realu tylko w przypadku odejścia Ronaldo i jeśli realny stałby się plan wspólnej gry jego i Benzemy, bo jednak dwoma napastnikami gra niewiele drużyn w Europie, a wiemy, że Francuz ma niekwestionowaną pozycję w zespole Los Blancos.

Sądzę, że ewentualny transfer Lewandowskiego wynika też z rosnącej popularności polskiego napastnika. Zwróćmy uwagę, że Florentino Perez w każdym oknie transferowym sprowadza jedną gwiazdę, podobno James Rodriguez przybył do Madrytu dlatego że koszulki z nazwiskiem Di Maria przestały się sprzedawać jak ciepłe bułeczki, potrzebny był więc nowy bohater, marketingowa kura znosząca złote jaja. Dobrze, że James chociaż swoją postawą na boisku udowadnia, że nie jest tylko chłopcem z plakatu.


piątek 4 grudnia 2015

Wydawało się, że klęska z Barceloną na Santiago Bernabeu była kulminacją niemocy Realu Madryt. Jednak koszmar Królewskich trwa nadal. Z powodu niedopatrzeń ludzi z kierownictwa drużyny gwiazdozbiór Rafy Beniteza został wykluczony z Copa del Rey. Walkower w meczu z trzecioligowym kopciuszkiem to kolejny potężny cios w morale graczy najbogatszego klubu na ziemi i powód do rozpaczania dla znajdującego się pod ostrzałem mediów i kibiców trenera.

Denis Czeryszew to piłkarz bez szczególnej renomy. Tak po prawdzie na boiskach w Hiszpanii nie zabłysnął jeszcze na dobre, ale to właśnie on był tym feralnym graczem, który nie miał prawa wystąpić w środowym spotkaniu Pucharu Hiszpanii. Emilio Butrageno współczuł Legii, kiedy mającą nikłą wiedzę o futbolu pani kierownik drużyny z Łazienkowskiej nie zorientowała się, że Bartosz Bereszyński na boisko wybiec nie może, a klub z Warszawy odpadł z Ligi Mistrzów, jednak Butrageno wyrażając współczucie i solidarność z Legią stwierdził wówczas, że Realowi taki numer nigdy by się nie przydarzył, bo tam pracują ludzie kompetentni. Doprawdy. Za kadencji Rafy Beniteza kolos z Bernabeu chwieje się i stacza.

Oczywiście takie wpadki się zdarzają. Federacja hiszpańska jest bardzo restrykcyjna, nie ma skrupułów wobec tak utytułowanego klubu, jak Real i plejady najbardziej medialnych gwiazd. Rzecz jasna prestiż rozgrywek po orzeczeniu odpowiednich organów władzy hiszpańskiego futbolu dalece spadnie, jednak to dobrze, że wreszcie znalazła zastosowanie powoli chyba odchodząca do lamusa zasada:dura lex sed lex. Tak czy inaczej obecnie Real znajduje się w rozsypce, rządzi nim totalny chaos i bezład.

Apatyczny i statyczny Ronaldo, który dotąd miał świetną skuteczność, tym razem jest sabotażystą na placu gry. Marcelo stracił swoje inklinacje do przypuszczania bezpardonowych ataków na bramkę rywala itd. Nie będę się powtarzał.

Kiedy trenerem Barcelony był Gerardo Martino, Barca również przeżywała taki traumatyczny okres. Różnica polega jednak na tym, że Katalończycy brnęli z uporem w ustawiczne posiadanie piłki, wyznając kult tiki-taki tracili na sile, ponieważ wszyscy zdążyli już ich rozpracować. Jednak przyświecała im jakaś idea, owszem-obsesyjna, jednak jakakolwiek, tymczasem Rafa Benitez nie ma żadnego pomysłu na Real, jego drużyna nie ma stylu, jest bezpłciowa i nijaka.

Myślę, że okres swoistej gehenny zapoczątkowało słynne lanie na Vicente Calderon. Atletico upokorzyło lokalnego rywala, to było coś szaleńczego, ostatnio skala klęski jednak jeszcze wzrosła. Neymar ośmieszał w pojedynkę uznanych graczy wielkiego Realu. Wielkiego i królewskiego klubu, który dziś jest klubem mało poważnym. Kaprysy Ronaldo, jego brak chęci do posiadana statusu lidera drużyny, mgliste pomysły taktyczne Rafy Beniteza. Całkowite zapętlenie. Czy Real wybrnie z tej piekielnie trudnej sytuacji?

Kiedy nad Bernabeu zebrały się czarne chmury, w Barcelonie zapanował stan idylli. Tak to już jest, że najczarniejszy dzień w najnowszej historii Królewskich, rzecz jasna chodzi o ten niesławny mecz sprzed kilku tygodni wiąże się z wielkim triumfem odwiecznego przeciwnika. Tercet MSN wszedł na najwyższe obroty, nawet dotąd dość toporny Luis Suarez zaczął grać efektownie i przede wszystkim efektywnie. Rola Leo Messiego w drużynie z Camp Nou nie jest już monopolistyczna, gdyż ta dwójka z Urugwaju i Brazylii doskonale daje sobie radę, a Messi tylko w pewnych momentach musi zademonstrować futbolowe misterium.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej