piątek 29 sierpnia 2014
- Zawsze mówiłem, że Leo Messi jest najlepszy na świecie. On może być najlepszy pod każdym względem. Jeśli chciałby być najlepszy jako obrońca, byłby najlepszym obrońcą na świecie. Ma umiejętności, których naprawdę trudno nie zauważyć - poruszające słowa Luisa Enrique w rzeczy samej oddają skalę fascynacji Leo Messim. Nowy trener Barcelony jest pod wrażeniem klejnotu w koronie katalońskiego imperium, który jednak w imię doskonalenia wymaga ponownego szlifu. Luis Enrique przybywa do Barcelony w roli swego rodzaju wskrzesiciela,który na okoliczność zaistniałej sytuacji ma za zadanie odczynić najbardziej palący problem drużyny, czyli apatię Messiego. Pierwszy krok ku poprawie już wykonał.

[more]

Kiedy Pep Guardiola w 2008 roku został zaprezentowany jako nowy trener Barcelony, podniósł się rejwach, larum pewnie nie grano, ale emocje bez wątpienia były skrajne. Wszakże mało do kogo przemawiała praca szkoleniowa Pepa, gdyż nigdy wcześniej nie prowadził drużyny seniorów. Guardiola po pierwszych dwóch kolejkach sezonu 2008/09 już solidnie miał na pieńku z grupą swoich sceptyków, ale nie podłamała go lawina krytyki, zdawał sobie bowiem sprawę, że początki w nowym miejscu pracy bywają trudne, ale z drugiej strony nie ma też tego złego co by na dobre nie wyszło. Po okresie przejściowym można wzbić się w górę i Guardiola to zrobił. Jeden punkt w dwóch meczach inauguracyjnych zdeterminował go do poprawy, miał coś do udowodnienia wszystkim niedowiarkom, w których opinii najął się na Camp Nou w wyniku wszelkich koligacji i piłkarskiej przeszłości. Teraz po czasie nawet wielce zapiekli krytycy biją mu pokłony i oddają hołd, bo Pep został najbardziej utytułowanym trenerem w historii Barcelony, to jego nazwisko sygnowało złotą erę klubu, datowaną na trzy lata jego obfitującej w sukcesy kadencji. Teraz, kiedy stery nad drużyną oddano w ręce Luisa Enrique, kolejnego człowieka z wewnątrz-klubowej wspólnoty, wszystkich nurtuje pytanie, czy popularny Lucho będzie potrafił nawiązać do fantastycznego okresu Guardioli. Wielu fachowców porównuje obu trenerów, ale wbrew pozorom po wspólnych mianownikach czy analogii na razie nie ma ani śladu. Enrique rozpoczął swój etap z przytupem, z kolei Pep zaliczył twarde lądowanie na Camp Nou. Jedynie co ich aktualnie łączy, to wyborna forma Leo Messiego.

''Fenomenu Messiego nie da się wyjaśnić'' ta słynna sentencja Pepa Guardioli weszła na stałe do kanonu piłkarskich anafor. Niniejsze słowa ikonicznego szkoleniowca ocierają się o uczucia wręcz religijne, ale w pierwszej kolejności są miarą podziwu dla piłkarza, który kwitł pod jego skrzydłami. Guardiola sam był wystarczająco dobrym graczem, by docenić talent jaki ma przed sobą. Jego płomienne wyznanie jest więc hymnem pochwalnym dla człowieka, który znaczy futbol swoją wyjątkowością i już dziś jest żywą legendą tej dyscypliny. Ale nie doszedłby dotąd, gdzie jest teraz, gdyby nie właściwe ukierunkowanie przez trenera. Messi swoją karierę w Barcelonie zaczynał na skrzydle, jednak z biegiem czasu manewrował, ewoluował, doskonalił swój futbolowy repertuar, był coraz bardziej elastyczny, Cristiano Ronaldo to gracz ciążący ku nieprzerwanej grze na lewej flance, Messi jest nad wyraz wszechstronny. Oczywiście jego umiejętność przystosowania się do wymiany funkcji na boisku, nie zrodziła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Messi był przez lata raz na jednej pozycji, raz na drugiej, by rozwijać się i dążyć do ideału. Zawsze jednak miał skłonność do gry w osi środkowej boiska, znamienny w tym wypadku jest jego kultowy gol w meczu z Getafe o Puchar Króla, w którym rozpoczął swój taniec z piłką od lewej strony boiska, by zbiec w środek, skąd zwodził rywali, koronując ten popis fenomenalnej gry na małej przestrzeni pięknym lobem nad bezradnym bramkarzem. Bywało, że Messi z konieczności był ustawiany w środku ataku. Niektórzy do dziś uważają, że Leo to klasyczny napastnik, zdobywanie bramek łącząc z przeznaczeniem typowego łowcy goli. Prawda jest jednak taka, że Messiemu bliżej do pomocnika niż napastnika.

Większość kariery Messi spędził w środku pomocy, bo właśnie tam czuł się jak ryba w wodzie. Kiedy Gerardo Martino postanowił w pierwszym swoim El Clasico na ławce trenerskiej posłać go na skrzydło, Messi stracił swój czar i usunął się w cień. Swoją drogą to w ogóle był mecz szalonych ruchów trenerów, Carlo Ancelotti desygnował Sergio Ramosa, nominalnie stopera, do środka pomocy, pomysł jednak się nie udał, ale to tak nawiasem mówiąc. Pod ręką Gerardo Martino Messi często wałęsał się po boisku jak śnięty, był quasi odcięty od gry i nie palił się nawet do tego, by odwrócić tę niepokojącą tendencję. Ale to co narastało za kadencji Martino miało swój zalążek już w czasach Tito Vilanovy. Konkretnie chodzi mi teraz o pierwszy mecz Barcelony z Bayernem w półfinale Champions League z 2013 roku, kiedy to Messi został całkowicie zneutralizowany. Vilanova najwyraźniej dostrzegł, że jego as jest wyraźnie nie w formie i w rewanżu posadził go na ławce. Leo ze skwaszoną miną obserwował jak jego koledzy zbierają tęgie lanie od Bawarczyków. Wynik końcowy dwumeczu:0:7. Te mecze przeszły do historii, niektórzy pewnie wspominają je przez pryzmat kompletnej bezsilności Messiego. Ale nie można być dla Leo bezwzględnym, Cristiano Ronaldo w drugim półfinale również bił się o piłkę jak Don Kichot walczący z wiatrakami.

Na mundialu w Brazylii Messi także był cieniem siebie, ale zarazem wybrańcem losu, fortuna często się do niego uśmiechała. Po latach postu w reprezentacji wreszcie dokonał czegoś wielkiego, doszedł do finału, zmazując tym samym plamę na swoim piłkarskim CV. To był jedyny niedostatek w jego karierze, brak sukcesów z drużyną narodową. Dla narodu tak ambitnego jak Argentyna być może srebrny medal nie był sukcesem, ale nie można przecież wobec tego narzekać. Messi na mundialu był wybrańcem losu o tyle, że w fazie grupowej dwa razy przechylał szalę na korzyść swojej drużyny rzutem na taśmę. W meczach z Bośnią i Iranem zdobywał gole w samej końcówce, z pewnością dopisało mu w tych spotkaniach szczęście, aczkolwiek widać było pewną powtarzalność przy tych jego akcjach na wagę zwycięstw. Oba przytoczone gole padły w sposób taki, jak te które strzela dla Barcelony. Zbiegł z piłką do środka i huknął w dalszy róg bramki, bramkarz był wobec tego bezradny. To firmowe zagrania Messiego.

Trudno weryfikować formę Messiego na podstawie meczu ze skromniutkim Elche, ale nie można przeoczyć jego ożywienia, ewidentnie wszak widać, że piłka znowu sprawia mu radość, jest jego żywiołem. Ponadto można powiedzieć, że Messi wrócił w starej wersji. Teraz po raz kolejny cofa się do defensywy, biega energicznie za piłką i w dodatku rozgrywa. Xavi aktualnie jest rezerwowym, więc Leo postanowił najwyraźniej przyjść w sukurs Andresowi Iniescie, w starciu z Elche to nawet Messi był dyspozytorem najpoważniejszych piłek do partnerów. Ciekawe jak będzie dalej. W obliczu aktualnych kontuzji z pewnością przed Messim roztacza się specjalne wyzwanie, czy będzie potrafił utrzymać w ryzach przetrzebioną nieobecnością między innymi Neymara drużynę? To na nim spoczywa największa odpowiedzialność, on będzie rozliczany za ewentualne potknięcia, a zatem musi zacisnąć zęby i wziąć sprawy w swoje ręce. Biorąc po uwagę, że Barcelonie ubył Alexis Sanchez, obecnie luki na skrzydłach muszą łatać absolwenci cantery, gdyż Pedro podobno nie jest w najwyższej formie.


Barcelona po obiecującym meczu wygrała na inaugurację sezonu 2014/15 z Elche 3:0.Kibicom zaleca się jednak w tym wypadku wstrzemięźliwość.Nie wolno popadać w hurraoptymizm,skoro Barca ma w zwyczaju otwierać kolejne sezony z animuszem. Dwa lata temu Real Sociedad został pobity w stolicy Katalonii 1:5, przed rokiem Levante na Camp Nou poległo 0:7, nie był to jednak dobry omen. Jako że z natury jestem malkontentem, proszę fanów Barcelony o ostrożność, choć z drugiej strony nie ma co się martwić na zapas. Pod rozwagę defetystom można jedynie poddać rażącą dysproporcję między tchnieniami geniuszu Messiego a dyspozycją pozostałych graczy, ale to i tak wygląda jak szukanie igły w stogu siana.

[more]

Najprawdopodobniejsza wersja zmierzchu brzmi tak oto, że potęga Barcelony legła u podstaw po kompromitujących meczach z Bayernem w półfinale Champions League sezonu 2012/13, tiki-taka wówczas została znieważona, a drużyna rozbita w drobny mak. To był niewątpliwie impuls do fundamentalnych roszad w obronie przed długotrwałą dekadencją. Barcelona jednak zatrzęsła się w posadach, nie bacząc na okoliczności mogące zapobiec permanentnej zapaści. Skonsternowany ignorancją klubowych włodarzy Gerard Pique wyszedł przed szereg, wykruszył się ze stada potulnych baranków i zaapelował o zrewolucjonizowanie ledwie dyszącej drużyny. Apel jednak puszczono mimo uszu. Strażakiem miał być Gerardo Martino, to on stanął na czele drużyny po erze świętej pamięci Tito Vilanovy. Zadanie wydobycia katalońskiego kolosa z marazmu go jednak przytłoczyło, ponadto spadła na niego lawina krytyki, nie czuł się na siłach, by nadal stawiać czoło piętrzącym się trudnościom. Złożył więc dymisję, którą jednogłośnie przyjęto. Praca Martino mimo wątpliwego efektu została jednak doceniona, aktualnie popularny Tata zbiera się do debiutu na ławce trenerskiej reprezentacji Argentyny. Po niezbyt pomyślnych etapach obu wzmiankowanych szkoleniowców zespół ma rozpocząć drogę ku rehabilitacji pod rezolutnym kierunkiem Luisa Enrique.

Pierwszy akord jego kadencji na Camp Nou może napawać środowisko barcelonismo umiarkowanym spokojem. Bezdyskusyjne zwycięstwo w premierowej kolejce jest zapewne rodzajem balsamu na skołatane nerwy kibiców po dziejowym roku skrajnego letargu. Niektórzy wierzą, że Enrique będzie nowym wcieleniem Pepa Guardioli, ale koniec końców do mało kogo przemawia ta teoria piłkarskiego protoplasty, który przecierał szlak kolejnemu człowiekowi o wielkich ambicjach, a nade wszystko człowiekowi rodem z Katalonii. Tak więc te wszystkie przesłanki, to chyba jednak marzenia nieziszczalne, Barca prawdopodobnie nigdy nie odzyska dawnego uroku, to było bowiem przeznaczenie plejady gwiazd z epoki Pepa Guardioli. Reżyserem gry tej legendarnej ekipy był Xavi Hernandez, który dziś ''obumiera'' na ławce dla rezerwowych. Andres Iniesta coraz częściej zawodzi, kiedyś był graczem o niewiarygodnym wręcz darze do kreowania okazji podbramkowych, tymczasem na chwilę obecną jest jednym z wielu. Leo Messi potrafi urzec publiczność, by za moment dreptać po boisku jak chodziarz. A zatem Barcelona to największa niewiadoma w klubowej piłce.

Luis Enrique obiecuje, że jałowa coraz częściej tiki-taka ulegnie gwałtownym zmianom, Enrique dodaje, że postara się obmyślić alternatywy dla kultowej, aczkolwiek obecnie stanowiącej wodę na młyn dla rywali, taktyki. Czy ''Lucho'' jednak dotrzyma słowa? Gerardo Martino składał podobne deklaracje i nie potrafił ich urzeczywistnić. Z kolei Pep Guardiola po porażce 0:4 w dwumeczu półfinałowym Champions League 2013/14 mówił, że trzeba się zastanowić, czy gracze Bayernu będą potrafili realizować jego filozofię gry, jeśli okaże się, że nie, obwieścił iż jest skłonny dokonać rewolucji w kadrze kosztem korygowania stylu gry. Jeden z komentatorów Canal+(Leszek Orłowski-przyp red) podczas transmisji wczorajszego meczu stwierdził błyskotliwie, że tiki-taka czasami ciągnie się za Barceloną jak kula u nogi i jest jedyną możliwością na przeniknięcie potrójnych zasieków, które nagminnie zakłada przeciwnik. Trudno się nie zgodzić, kiedy Elche ruszyło do ataku, wietrząc swoje szanse po czerwonej kartce dla Javiera Mascherano, Barcelona miała automatycznie więcej wolnego terenu, więc skrzętnie z tego skorzystała, dokładając do swojej puli z pierwszej połowy dwa gole. Niewątpliwie mało jest drużyn grających z Barceloną odważnie, od lat futbolowej donkiszoterii ima się Rayo Vallecano, za co każdorazowo płaci bardzo wysoką cenę. W ostatnim starciu tych drużyn na kameralnym stadionie w Vallecas miała miejsce nawet sytuacja bez precedensu. Mianowicie Barca wtedy pierwszy raz od około 3. lat i ponad 300. meczach straciła przewagę w tożsamej z nią statystyce posiadania piłki na rzecz rywala, a mimo tego rozbiła Rayo 4:0. Dlaczego? Ano dlatego, że gospodarze tamtego meczu rzucili wszystko na jedną kartę i Barca mogła ich w stylu Realu Madryt chłostać siłą kontrataku. Zdarza się to jednak od wielkiego dzwonu.

Leo Messi znów tętni życiem, tryska niespożytą energią i generalnie na boisku jest niezmordowany. Ponadto odzyskał ochotę do masowego karcenia rywali. Wczoraj strzelił dwa prześliczne gole, ale kibiców pewnie bardziej cieszy, że Messi znowu jest głodny piłki, do tego stopnia, iż zaczyna się angażować w grę defensywną. W meczu z Elche Andres Iniesta powłóczył tylko nogami, to Messi odciskał piętno, biorąc się także za tworzenie sytuacji strzeleckich. W tym momencie interesujące jest pytanie, kto go tak umotywował? Być może to tylko efekt świeżości po dłuższym rozbracie z piłką? Niewykluczone też, że Messi błyszczy zawsze na początku sezonu(7 goli w ostatnich czterech sezonach) dzięki temu, iż z początku jest tylko pobieżnie ''badany'' przez przeciwników, dopiero z czasem niektórzy obrońcy drużyn przeciwnych znajdują na niego patent. Abstrahując od genezy formy Leo, godzi się powiedzieć, że Eche było jedyną z drużyn Primera Division, której jeszcze gola nie strzelił, od wczoraj to się zmieniło, trzeba było i nią odnotować na liście ofiar argentyńskiego geniusza. Marca informuje, że gole Messiego miały niezmiernie wielkie znaczenie w kontekście pogoni za Telmo Zarrą, który prześciga Leo już tylko o siedem. Autor owego opracowania jest podekscytowany tym, że Messi nadrabia dystans dzielący go od Zarry mimo iż ostatnio zanotował spadek skuteczności. Pytanie czy Argentyńczyk utrzyma znakomitą formę jest fascynujące, ale na razie pozostaje bez odpowiedzi, Messi na starcie sezonu przewyższa Cristiano Ronaldo o głowę, ale czy na finiszu rozgrywek fenomenalny Portugalczyk również będzie w jego cieniu? Osobiście snuję przypuszczenie, że aktualny układ sił się utrwali, ale przypuszczenia bywają omyłkowe.

Mecz z Elche był symboliczny nie tylko przez wzgląd na debiut Luisa Enrique, ale również z racji rewolucji kadrowej, którą zaprowadził. Oczywiście tylko głupiec uwierzy, że to zmiany trwałe, bo nikt nie wyobraża sobie, by Neymar po powrocie do zdrowia siedział na ławce, a Pedro też nie uśmiecha się perspektywa wycierania fotelika dla rezerwowego. W każdym razie stało się, w porównaniu ze spotkaniem otwierającym sezon 13/14 zaszło siedem korekt w podstawowym składzie. To coś niesamowitego, do tego zwróćmy uwagę, że piłkarze którzy przebili się do wyjściowej jedenastki poza Ivanem Rakiticem nie są powszechnie znani. A ofensywny pomocnik Munir przeszedł samego siebie, zaliczył debiut-marzenie, swój świetny mecz uczcił zjawiskowym golem, którego nie powstydziłby się sam Leo Messi. Ivan Rakitic zagrał nieprzekonująco, jak mawiają Hiszpanie, dyskretnie(discretamente). Po wybornej grze katalońskiej młodzieży niektórzy nie mogli wyjść z podziwu, ale pierwszym testem tych piłkarzy było towarzyskie przetarcie przed sezonem z meksykańskim Leon. Barca wygrała 6:0, świetnie grali Messi i Neymar, ale młodzieżowcy też spisali się wtedy na medal, w tamtym spotkaniu w barwach Barcelony zadebiutował Luis Suarez, Urugwajczyk na debiut w oficjalnym meczu poczeka do...El Clasico, na przełomie października i listopada, o ile się nie mylę właśnie wtedy odbędzie się mecz elektryzujący cały piłkarski świat.

Dziś Real Madryt zagra z Cordobą, Atletico z Rayo, chyba niemożliwe jest, aby któraś z tych drużyn zagrała równie wspaniale jak Barcelona. Po wczorajszym show doprawdy trudno uwierzyć w nagłą powtórkę z rozrywki.


sobota 23 sierpnia 2014
Cristiano Ronaldo przed sezonem życzył sobie i swojej drużynie 6 trofeów, życzenie okazało się pobożne.Drogę po Superpuchar Hiszpanii Królewskim zastąpiła ekipa Atletico. Wczoraj,w rewanżu tych rozgrywek piłkarze Diego Simeone wygrali 1:0.

[more]

W sezonie 2008/09 wielka Barcelona Pepa Guardioli przeszła do historii, zdobywając wszystkie możliwe puchary(liga hiszpańska, Puchar Króla, Liga Mistrzów, Superpuchar Europy, Superpuchar Hiszpanii, Klubowe Mistrzostwo Świata). To była drużyna ocierająca się o ideał, w pewnym momencie Guardiola musiał doskonalić projekt doskonały, wprawiać w ruch futbolową wersję perpetum mobile. Tamta Barca zakładała morderczy pressing, regularnie grała z fałszywym napastnikiem, biła rekordy possesion, była największym punktem odniesienia w światowej piłce. Niektórzy nie lubią, gdy piłka jak po sznurku trafia od zawodnika do zawodnika, sądzą, że jest to rodzaj sztuki dla sztuki, ale lwia część obserwatorów wówczas uważała, iż drużyna ma swój styl, ma wizję i nigdy się jej nie wyrzeka. Nawet kiedy trzeba było ''gonić'' wynik Barcelona grała na swoją modłę, nie ekspediując chaotycznie piłki pod bramkę przeciwnika, jak większość drużyn wietrzących swoją szansę na zwycięstwo w desperacji i ofiarności. Barcelona grała wyrafinowanie, jej fenomen mógł zrozumieć wytrawny kibic, a nie orędownik zimnokrwistych łowców goli, Barcelona typowych łowców goli nie miała, ale gole pojawiały się w sposób naturalny, mnożąc się w postępie geometrycznym. Zespół wcielał w życie taktyczne innowacje,a Guardiola dbał o każdy detal w grze, Barca zaczęła łamać stereotyp o niezbędności środkowego napastnika w podstawowym składzie. Niektórzy dziś narzekają, że Barcelona jest drużyną ludzi upartych i nieprzejednanych. Ale Barcelona to też drużyna stopniowo modyfikowana, drużyna grająca od lat w tym samym składzie z drobnym retuszem. Inaczej sprawa ma się z Realem Madryt, Królewscy w każdym sezonie zmieniają jedenastkę, bo Florentino Perez musi co okno transferowe zrobić przynajmniej jeden transfer, który odbije się szerokim echem w świecie futbolu.

W tym sezonie na świecznik trafił James Rodriguez, król strzelców MŚ w Brazylii, ale też gracz ze śladowym doświadczeniem w europejskiej piłce. Przed rokiem do Realu przeszedł Gareth Bale, Perez marzy o odtworzeniu ery Galcticos, ale tego nie da się osiągnąć, co roku destabilizując skład. Czasami mam wrażenie, że prezydent Realu kupuje nowych piłkarzy nie w celu wzmocnienia swojego zespołu, lecz osłabienia konkurencji. Podobnie od lat robi Bayern Monachium, rozkupuje Borussię Dortmund ze świadomością tego, że nabyci gracze nie wniosą zbyt wiele do poczynań drużyny. Ostatnim przykładem jest transfer Roberta Lewandowskiego.

Część kibiców Realu twierdzi już nawet, że w klubie jest nadmiar gwiazd, czyli forma stoi nad treścią. Można się z tą opinią zgodzić, wszak na ławce siedzi Isco, zaś grają James, Bale, Ronaldo, a pamiętajmy, że w klubie terminuje jeszcze Angel di Maria. Barcelona z kolei nie jest drużyną przesiloną gwiazdami, jednostkami wybitnymi są tylko Leo Messi i Neymar. Reszta piłkarzy gra znakomicie w służbie drużyny, przedkładając interes wspólny nad własne aspiracje, natomiast Messi i Neymar mogą pozwolić sobie na więcej, w Realu jest zgoła inaczej, większość graczy pracuje głównie na własne konto i później wskutek tego drużyna nie może się zgrać. Polityka transferowa królewskiego klubu woła o pomstę do nieba, Florentino Perez jest człowiekiem humorzastym, więc ingeruje w skład Realu, czasami wydaje się, że natarczywie nasuwa pomysły Ancelottiemu, by później domagać się gry sprowadzonych gwiazd, a gwiazdy nie zawsze grają jak z nut, by przypomnieć casus Kaki. James Rodriguez we wczorajszym meczu z Atletico był najlepszy na boisku, co w mojej opinii jest paradoksem, gdyż piłkarz ten nie przepracował okresu przygotowawczego w nowym klubie, a ponadto jest gołowąsem. Ale mimo iż James był najlepszy w szeregach Realu, Carlo Ancelotti nie jest całkowicie do niego przekonany, wczoraj James przemieszczał się po pozycjach jak wolny elektron, wygląda na to, że Ancelotti jeszcze nie wie jak wyzwolić drzemiące w nim umiejętności.

Ancelotti w ogóle ostatnio ma słabsze dni, we wczorajszym meczu dokonane przez niego zmiany były języczkiem u wagi i to nie przez trafność, tylko niezrozumienie. Być może Carletto potraktował z przymrużeniem oka Superpuchar Hiszpanii, by skoncentrować się na rozgrywkach o wyższej renomie, ale przecież to by było zadzieranie z etosem klubu, w którym każde trofeum jest na wagę złota. W każdym razie przetasowania w wyjściowym składzie podczas konfrontacji z Atletico były w stylu laika, a nie trenera z wieloletnim doświadczeniem. Jaki sens bowiem ma ściąganie z boiska Fabio Coentrau na rzecz Marcelo? Dość powiedzieć, że zaraz po wejściu na plac gry Brazylijczyk był tak rozproszony, że o mały włos a sprokurowałby gola, który zamknąłby definitywnie rywalizację w tym meczu. Niektórzy powiedzą, że Marcelo świetnie porozumiewa się na boisku z Cristiano Ronaldo, gra na obieg, otwierając więcej dróg wiodących do bramki. Ale to tylko teoria, wczoraj Marcelo z Ronaldo nie przeprowadził ani jednej tego typu akcji. Wielu kibiców pytało się na forach internetowych dlaczego z boiska przed czasem nie zszedł Karim Benzema, być może Francuz potrafi wykończyć akcję, ale uwolnienie się spod opieki dwójki obrońców jest dla niego misją niewykonalną. Ancelotti jednak wierzy w Benzemę i po meczu oświadczył, że nie zamierza sprowadzać kolejnego napastnika. Niewykluczone, że Florentino Perez kazał mu uciąć spekulacje na temat nowego snajpera w barwach Królewskich, powszechnie bowiem wiadomo, iż Benzema jest jego pupilem, mimo wątpliwej klasy gra przecież w Realu od trzech lat, to nie może być przypadek. Ancelotti mówił, że dopóki Di Maria będzie piłkarzem Realu, dopóty będzie go traktował jak każdego innego, czyżby? Po co w takim razie desygnuje do wyjściowej jedenastki Xabiego Alonso, który jest graczem emblematycznym, ale już przebrzmiałym? Di Maria nie usiadł wczoraj nawet na ławce rezerwowych, co jest symptomatyczne.

Miarą bezradności Realu Madryt jest bezgraniczna wiara w geniusz Cristiano Ronaldo, który po kontuzji nie doszedł jeszcze do pełni sił. Swego czasu Florentino Perez na łamach Asa wzniósł na jego cześć apoteozę, niektórzy żartowali, że marnuje się nietuzinkowy talent literacki. Perez uważa Ronaldo za najlepszego piłkarza na ziemi, ma do tego prawo, ale w tym wypadku uwielbienie dla futbolisty miesza się ze skrajnym zacietrzewieniem i brakiem orientacji w realiach dzisiejszego futbolu. Bo Ronaldo aktualnie jest wyblakłą gwiazdą, kiedy Leo Messi wejdzie do gry, zapewne pokaże mu gdzie jego miejsce w szeregu. Ronaldo wczoraj zagrał katastrofalnie, tylko rozmienił się na drobne, Ancelotti wystawił go na pośmiewisko, Ronaldo nie potrafi już wyprowadzić drużyny na prostą, przeciw dość przeciętnej Sevilli sprostał zadaniu, ale w meczach z potentatami kłopocze się niemiłosiernie.

Brawa dla Atletico! Po 15 latach Los Colchoneros znowu wygrali z rywalem zza miedzy na swoim obiekcie, biorąc odwet za finał Champions League w Lizbonie. Ostatnie derby wygrane na Vicente Calderon miały miejsce w czerwcu 1999 roku. Po piętnastu latach Atletico odwróciło złą kartę, a Diego Simeone dokonał tego, co wcześniej powiodło się Radomirowi Anticovi. Gola tym razem strzelił Mario Mandżukic, fani Atletico mogą z niego mieć wiele pożytku, czy Chorwat będzie nowym wcieleniem Diego Costy i zastąpi go wspaniale? Kibice znad rzeki Manzanares wierzą w to z całego serca.


środa 20 sierpnia 2014
Drużyna Realu Madryt ma wszelkie dane ku temu, by stać się zespołem kompaktowym,na razie jednak powoli się dociera,dostarczając sporo pretekstów do debat na temat aktualnej niekompatybilności swojego stylu gry.Otwarcie sezonu piłkarskiego w Hiszpanii za nami,przetarciem przed wyścigiem po mistrzostwo kraju był wczorajszy mecz o Superpuchar,w którym dość niespodziewanie Atletico Madryt zremisowało z Realem 1:1.

[more]

Carlo Ancelotti jest optymistą, po Super Meczu mówił w wywiadzie dla TVP, że mimo iż jego drużyna przegrała(1:2 z Fiorentiną-przyp red.), on jest zbudowany postawą piłkarzy. Pochwalił graczy, którzy odbyli mniej jednostek treningowych z drużyną, czyli Khedirę i Di Marię, a także Jesusa Navasa. Ancelotti powiedział też, że jest usatysfakcjonowany z gry Cristiano Ronaldo, bo portugalski bombardier rzekomo zawsze spisuje się na boisku rewelacyjnie. Po meczu o Superpuchar, bądź co bądź meczu prestiżowym, również ani myślał się zżymać. Co więcej, zaznaczył, że jest pewien wygranej na Vicente Calderon w rewanżu, czy to jednak nie próba zdjęcia presji z piłkarzy, przecież Real we wczorajszym meczu był drużyną ewidentnie słabszą od Atletico. Atletico które znów stanęło na wysokości zadania. Trener Diego Simeone powiedział, że jego piłkarze postawili na swoim. Przyznał że nie użył do przeciwstawienia się Realowi nadto wyrafinowanych środków, ale nie było takiej potrzeby. Real to drużyna przed którą perspektywa gry w ataku pozycyjnym usiewa sporo trudności, co Simeone potrafił skrzętnie wykorzystać. Na pomeczowej konferencji prasowej niejako też skłonił do refleksji ludzi z Santiago Bernabeu, Florentino Perez z chęcią pozbyłby się z klubu Angela di Marii, by odrobić straty finansowe po astronomicznym  transferze Jamesa Rodrigueza, a Simeone podgrzał atmosferę, twierdząc, że Argentyńczyk jest najlepszym piłkarzem Realu Madryt, z wrodzoną łatwością do rozmontowywania bloków obronnych rywali.

W cieniu niezbyt porywającego meczu została lekka kontuzja Cristiano Ronaldo. Czy piłkarz przeciążający swój organizm w spotkaniach wagi koguciej, jak starcie z Sevillą o Superpuchar Europy nie powinien poddać tego typu meczów kosztem gry w starciach o najwyższą stawkę. Madrycka Marca pisała właśnie przed spotkaniem w Cardiff, że Ronaldo grał z własnej woli, w takim razie po co są lekarze, po co rozbudowany sztab medyczny, skoro piłkarz sam decyduje za siebie? Dwa lata temu w pogoni za rekordem Gerda Muellera również Leo Messi posunął się do najgorszego, mianowicie swój nadnaturalny głód goli przypłacił wydawało się przewlekłą kontuzją. Ale to były najczarniejsze prognozy, w rzeczywistości Messi wrócił do gry już w meczu ligowym, mecz z Benficą w który nabawił się lekkiego urazu odbywał się we wtorek, a Messi wyleczył stłuczone kolano do niedzieli, mało tego zdobył w tę niedzielę, przeciw Betisowi, dwa gole, bijąc rekord z niewiarygodną liczbą 91 goli. Niektórzy mówili, że być może Leo postanowił grać nie z uwagi na potrzebę trafiania do siatki, tylko przez wzgląd na to, że gra w piłkę jest dla niego jak tlen. W każdym razie fakt pozostał faktem, a  postaci rzeczy nie zmieniło to, że nie był skory do strzelania goli w Pucharze Króla, a przecież drugoligowcom gole strzelać łatwiej.

Przez 20 lat Real bił Atletico jak outsidera, nawet maluczcy pokroju Getafe i Rayo Vallecano stawiali większy opór Królewskim. Dopiero za kadencji Diego Simeone tendencja się odwróciła, Simeone znalazł lekarstwo na Real, kiedy pokonał na Santiago Bernabeu ekipę Jose Mourinho, wszyscy sądzili, że to odstępstwo od normy, a nie dość, że tamten mecz wbił gwóźdź do trumny portugalskiego trenera, to na dodatek był początkiem zaciętej rywalizacji madryckich klubów. Dziś Atletico może być dla Realu wzorem jeśli chodzi o boiskową organizację, niewątpliwie pod względem kultury gry Królewscy górują nad Los Colchoneros, ale dyscyplina taktyczna jest sposobem na sukces Atletico. Niektórzy się zastanawiają, czy Atletico nie dotknie ''syndrom dortmundzki'', czyli przypadłość drużyny, którą po roku epokowym wyniszczają lata skrajnej posuchy. Diego Simeone to jednak trener znakomity, on nie pozwoli się skazać na pożarcie. Do lamusa już trafiają lata prezydentury Jesusa Gila, który destabilizował drużynę, z załamanymi rękami przebierając w trenerach jak w ulęgałkach. Przez szesnaście lat swojej kadencji zatrudnił 26. szkoleniowców. To swoiste kuriozum w skali europejskiej. Teraz jednak Atletico wraca do normalności. Simeone ma być trenerem na lata. Drużyna naznaczona jego ręką nie gra pięknie, ale ma charakter i wolę walki, a to w piłce jest wartością nadrzędną. Barcelona to obecnie kompletne przeciwieństwo Atletico, drużyna bez jakiejkolwiek wiary we własne umiejętności, w związku z tym rodzi się pytanie, czy Luis Enrique będzie potrafił zmobilizować swoich piłkarzy, zagrzać do boju, tchnąć w zespół ducha zwycięstwa i wyzwolić zaklęte pokłady motywacji, by odtworzyć złotą erę katalońskiej potęgi?

Diego Simeone potrafi wykroić silną drużynę z materiału niejako pośledniego, jego zespół jest przetrzebiony, odeszli kluczowi gracze tacy jak Diego Costa, Thibaut Courtois, Diego Ribas, Adrian Lopez, Filipe Luis i David Villa. Atletico jednak nie próżnowało na rynku transferowym. Drużynę zasilili piłkarze z europejskiego topu:Mario Mandżukic i Antoine Griezmann. Simeone natomiast nie miał problemów ze spojeniem poszczególnych ogniw w łańcuch, poradził sobie z kadrową rewolucją, być może Atletico to jedyna drużyna klasy światowej w której największy wpływ na wynik ma trener, a nie gracze.

Carlo Ancelotti na swojej prezentacji w Realu obiecywał, że drużyna będzie przebijać się do serc kibiców swoją efektowną grą, w meczu o Superpuchar Europy ekipa Królewskich rzeczywiście nie dmuchała na zimne i grała pięknie dla oka, ale spotkanie z Atletico przypominało klincz, Real był zakłopotany, po raz kolejny potwierdziło się stwierdzenie, że zmorą Królewskich jest atak pozycyjny, piłkarze tacy jak Bale czy Ronaldo lepiej czują się, gdy tworzy im się wolne przestrzenie w odpowiedzi na natarcie przeciwnika, to najprostsza droga do bramki, ale drużyna o takim potencjale nie może grać w gruncie rzeczy prymitywnie. Styl w Realu jest środkiem do celu, w Barcelonie to cel sam w sobie i po prawdzie rodzaj masła maślanego, ale nie wolno rezygnować z wariancji na rzecz preferowania dogmatyzmu. Real już pod wodzą Jose Mourinho odwykł od brania szturmem bramek przeciwnika, zapędzał się pod nie grą z kontry, Mourinho nawet liczył czas każdego kontrataku ze stoperem w ręku. Niektórym kibicom się to nie podobało. Ancelotti miał więc urozmaicić styl gry, wychodzi mu to na razie ze zmiennym szczęściem. Wprawdzie Real do dziś jest uznawany za wzorzec w aspekcie kontrataku, ale kibice chcą czasami obejrzeć nawałnicę na wrogą bramkę, a nie czekać na ruch przeciwnika, by dopiero później się na nim odegrać.

Atletico wczoraj wpisało się na listę strzelców w swoim stylu, a więc po rzucie rożnym, w ten sam sposób drużyna Simeone w minionym sezonie zdobyła gola na wagę tytułu mistrzowskiego. Wygląda na to, że gra w powietrzu, a ściślej stałe fragmenty są największą bronią Atletico. Simeone często zręcznie naśmiewa się z Realu, jego wypowiedzi są ironiczne, ostatnio powiedział, że Real ma lepszy skład niż przed rokiem, ale nie omieszkał też wytknąć mu polityki transferowej, która zdaniem Simeone jest, jak mniemam, obrazą dla futbolu. We wczorajszym meczu po sytuacyjnym uderzeniu gola strzelił James Rodriguez, na razie Kolumbijczyk ma jednak problem z interakcją na boisku, jest speszony, być może ciąży mu suma, jaką Real za niego zapłacił. Cristiano Ronaldo po raz kolejny pokazał, że nie potrafi wziąć ciężaru odpowiedzialności na siebie, czy era portugalskiej gwiazdy definitywnie się kończy, jeśli tak, trwała bardzo krótko, bo tylko jeden sezon, wcześniej królem futbolu był Leo Messi, ubiegły sezon jednak zapisze po stronie strat, był to jego najgorszy sezon w życiu. Na pewno będzie miał jeszcze szansę się zrehabilitować, Ronaldo to niekoniecznie musi być pisane.


poniedziałek 18 sierpnia 2014
Exodus świecących najjaśniejszym blaskiem gwiazd angielskiej ekstraklasy do La Liga powoli staje się trendem, odwracającym uwagę od ''inwazji'' znakomitych piłkarzy z Hiszpanii na Wyspy Brytyjskie. A zatem Premier League żyje we względnej symbiozie z Primera Division.

[more]

Przez lata Anglicy trwali w megalomańskim przeświadczeniu o swojej futbolowej wyższości wobec reszty świata. Kiedy mama Cesca Fabregasa po dłuższym zastanowieniu postanowiła posłać swego syna do Londynu, menedżer Arsenalu-Arsene Wenger przecierał oczy ze zdumienia, nie do końca wierząc płomiennym oświadczeniom rodzicielki słynnego dziś piłkarza.''Wie pan, oni w Barcelonie mają świetną drużynę, każdego rywala gromią różnicą siedmiu, ośmiu goli''-mówiła. Dla Wengera to była mrzonka, niczym despota stanowczo odparł:''To były zapewne tylko zalążki wielkiego futbolu, dopiero my nauczymy pani chłopca grać w piłkę''. Arsenal zrekrutował Cesca ze słynnej barcelońskiej szkółki La Masia, w której nastoletni Fabregas pobierał pierwsze szlify u boku takich tuzów współczesnego futbolu jak Leo Messi czy Gerard Pique. Na czele tamtej drużyny, zwanej Juvenil A, stał nieodżałowany Tito Vilanova. Wenger dość szybko uzmysłowił sobie, że popełnił błąd, gardząc słowami matki Cesca. Pospiesznie utwierdził się w przekonaniu, iż ma do dyspozycji materiał na gracza światowego formatu, więc z marszu ruszył pełną parą, wskutek czego adaptacja młokosa została wyraźnie przyspieszona. Fabregas zadebiutował w pierwszej drużynie po miesiącu z okładem, miał 16 lat.

Co ciekawe, teraz fani Arsenalu rzucają na stos jego pamiątkowe koszulki, bowiem Fabregas ich zdaniem się zbezcześcił, przechodząc do Chelsea. Ale to tylko incydent, generalnie Barcelona i Arsenal ''schodzą'' często z nominalnych cen transferu, by wymienić się piłkarzami. W tym oknie transferowym do Arsenalu trafił Alexis Sanchez, przed rokiem Barcelonę zasilił Alex Song, a jeszcze wcześniej Thierry Henry czy Aleksandr Hleb.

W Arsenalu gra także Santi Cazorla, który przyszedł na The Emirates po okazyjnej cenie-18 mln euro. Wcześniej występował w Maladze, ale echa bankructwa zobligowały klub z La Rosaleda do wyprzedaży gwiazd zaciężnych. Między innymi Isco wynegocjował kontrakt w Realu Madryt, a Malaga z drużyny stawiającej czoło hiszpańskim potentatom, zamieniła się w skamlącego kopciuszka rodzimej ligi.

Wracając do Cazorli, jest z nim związana ciekawa historia. Mianowicie kiedyś wyznał, co każe mu robić na placu gry boss.''Daję ci swobodę na boisku, graj w swoim stylu, a inni będą się przyglądać i szybko zorientują się, o co chodzi. Musimy zdefiniować nasz sposób gry na nowo.''wspomina słowa Wengera Hiszpan. Innym przybyszem z Półwyspu Iberyjskiego, który zaaklimatyzował się w Arsenalu, jest Mikel Arteta, czyli piłkarz przechwycony przez Kanonierów po tym jak przeoczyli jego wielki talent sztabowcy sekcji młodzieżowych w Barcelonie.

Pionierem mody na Hiszpanów w klubach Premier League nie jest jednak Arsene Wenger, lecz Rafael Benitez, to w prowadzonym przez niego Liverpoolu made by Spain bramki strzegł Jose Reina, jedną z opok trzymają w ryzach istotnie żelazną defensywę stanowił Alvaro Arbeloa, Xabi Alonso dowodził linią pomocy, a z kolei Fernando Torres strzeleckim zmysłem forsował bloki obronne przeciwnika. Słowem, hiszpańska armada tworzyła szkielet drużyny. Dzisiaj Torres, pieszczotliwie zwany El Nino (po polsku dzieciak), gra w Chelsea, niektórzy uważają, że jego transfer, zważywszy na zaporową kwotę 58 mln euro być może jest najgorszym w dziejach piłki, ex aequo z transferem Ricardo Kaki do Realu Madryt. Przykład Torresa w pełni obrazuje jak szybko można zostać strąconym z piłkarskiego piedestału w głąb futbolowych piekieł. Autor zwycięskiego gola na Euro 2008, który dał początek hiszpańskiej hegemonii w futbolu reprezentacyjnym, aktualnie jest przedmiotem drwin dla wielu sympatyków światowej piłki.

Również MC zaczerpnął odrobinę hiszpańskiej krwi. W drużynie z Etihad gra Alvaro Negredo, kupiony przed rokiem z Sevilli za 25 mln euro, Negredo w Hiszpanii pokonywał bramkarzy regularnie. Kiedy występował w klubie z Ramon Sanchez Pizjuan pod względem strzelonych goli lepsze było jedynie sztandarowe tridente: Messi-Ronaldo-Falcao. Być może decydenci MC ostatecznie przekonali się o jego nietuzinkowym talencie na finiszu sezonu 2012/13, kiedy swoistym gromem w postaci czterech goli definitywnie przerwał sen odwiecznych antagonistów z Walencji o elitarnej Lidze Mistrzów. Negredo szybko zaskarbił sobie sympatię rzeszy fanów w Anglii, niektórzy żartobliwie nazywają go bestią, a menedżer Newcastle sądzi, że Negredo jest następcą ikonicznego Alana Sheara. Znajomy napastnika City, Roberto Soldado nie zdobył jeszcze na Wyspach uznania, gra w Tottenhamie, był jednym z graczy ściągniętych do klubu w ramach łatania potężnej dziury po Garethcie Bale'u. Soldado niestety spisuje się poniżej oczekiwań, co ciekawe oba hiszpańskie lisy pola karnego po raz pierwszy spotkały się w szkółce Realu Madryt, tam jednak się na nich nie poznano, nomen omen jak na wielu świetnych piłkarzach terminujących przed laty właśnie w La Fabrica. Z Valencii do MC trafił David Silva, który czuł pismo nosem, klub z Estadio Mestalla obecnie jest w stanie upadłościowym, Silva wybrał więc właściwy moment na ucieczkę. Trudno zrozumieć jak tej klasy piłkarz umknął uwadze dwójki kolosów z Primera Division. O ile Barcelona wówczas miała głowę zaprzątniętą transferem Cesca Fabregasa, o tyle Real należy posądzić o karygodne niedopatrzenie. W MC gra również Sergio Aguero, Argentyńczyk, zięć Diego Maradony, wczoraj otworzył swoje konto strzeleckie w nowym sezonie Premier League. Ponadto nie zapominajmy o Jesusie Navasie.

Najbardziej ''hiszpańską'' drużyną w lidze angielskiej jest jednak Swansea, w walijskiej jedynaczce na najwyższym szczeblu zawodowego futbolu w Anglii gra 7 Hiszpanów, przed sezonem było ośmiu, ale ten najzdolniejszy-Michu na zasadzie wypożyczenia przeniósł się do SSC Napoli. Michu pierwsze kroki w profesjonalnej piłce stawiał co prawda w Celcie Vigo, ale na szersze wody wypłynął w Rayo Vallecano, skąd w wielki świat wyemigrowała cała armia napastników, włącznie z nim:Diego Costa, Leo Baptistao i Piti. Trener Paco Jemez był zbulwersowany exodusem kompletu swoich goleadores, najwyraźniej nie pojął, że malutki klubik z przedmieść Madrytu jest tylko katapultą do klubu o światowej renomie. Ekscentryczny szkoleniowiec Rayo powinien zrozumieć w szczególności Michu, który podczas pobytu w Anglii skarżył się na dysonans między hiszpańskim duopolem a resztą ligi, wspominał mecz z Barceloną, przegrany 0:7 na własnym stadionie. Wrócił myślami do spotkania z Realem, w którym strzelił dwa gole, ale gole te tylko delikatnie uśmierzyły ból po porażce 2:6. Tak więc, Michu chciał podjąć nowe wyzwanie, i podjął. W pierwszym sezonie na boiskach PL zdobył 18 bramek, w sezonie kolejnym było trochę bardziej pod górkę, ale szefowie Napoli i tak się na niego skusili.

Swansea jest zwana tematem żartu ''Swansealoną'', to wyraźna aluzja do wielkiej Barcy. Walijski klub postanowił wrócić do korzeni brytyjskiego futbolu, zakpił z osławionego kick and rush, rewidując powszechne przekonanie o siermiędze tamtejszej piłki. Dziś wiele drużyn Premier League gra w systemie 1-4-3-3, czerpiąc wzorce od prekursorów z Hiszpanii.

Jeśli chodzi o transfery za kwoty w istocie niebotyczne, pod tym względem przoduje transfer C.Ronaldo do Realu Madryt kosztem 96 mln euro. Przebiegły piłkarz zauważył swój magnetyzm i zaczął wodzić za nos ludzi z klubowego departamentu na Santiago Bernabeu. Niedawno zażądał podwyżki zarobków do 17 mln euro za sezon, był taki czas, kiedy plasował się bodajże na odległym 10 miejscu listy najlepiej zarabiających piłkarzy świata. Nie mógł tego znieść. Kiedy Jose Mourinho mówił w sierpniu ubiegłego roku o przyczynach swojej klęski w Madrycie, oznajmił:''Nie wygraliśmy ligi, bo jeden z moich piłkarzy był akurat smutny. Ronaldo zrozumiał o kogo chodzi i jak opryskliwy kontr dyskutant rzucił:''Nie pluje się do talerza, w którym się je''. Real na Ronaldo z pewnością zbił fortunę, ale czy ocieplił wizerunek koszarów dla niesfornych gwiazd i gwiazdeczek? Jakże inaczej na tle kapryśnego Cristiano prezentuje się Leo Messi, to chłopak ułożony, dla najmłodszych wielbicieli- kumpel z podwórka, czy też rycerz bez skazy. O ile można się spierać, który z nich ''piłkarsko'' jest lepszy, o tyle w życiu prywatnym są jak diabeł i anioł.

Za około 90 mln euro do Realu trafił również Gareth Bale, teraz nie jest może gwiazdą pierwszej wielkości, bo to rola Ronaldo, ale na pewno pierwszy sezon w Hiszpanii zaliczy do udanych. Śmiem wątpić, czy Neymar, z którym się go porównuje, nie był od niego słabszy, nawet więcej, jestem o tym święcie przekonany. A propos Neymara, ostatnio pisałem, że jest największym poszkodowanym niewątpliwego kryzysu Barcelony. Bale świetnie współpracuje z Ronaldo, mimo iż na początku ich znajomości zaiskrzyło. As Królewskich nie chciał się wypowiedzieć na temat skrzydłowego z Walii. To kolejny przykład dobitnie oddający arogancję portugalskiego narcyza.

W minionych latach ostatnim z szumnych transferów, tym razem, co ciekawe, w przeciwnym kierunku, czyli z Hiszpanii do Anglii, jest transfer Mesuta Oezila z Realu do Arsenalu, który przybył na The Emirates, by zbilansować różnicę między zyskiem a stratą. Jose Mourinho uważa, że Niemiec z tureckimi korzeniami jest najlepszym piłkarzem na swojej pozycji globalnie. Czy to nieelegancki przytyk w stronę znienawidzonego Florentino Pereza, czy wymiana kurtuazji, ciepłych słów i uprzejmości? A może to jednak nie blef?


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej