Florentino Perez i tym razem nie miał skrupułów, na jego czarną listę trafił Iker Casillas i nie było taryfy ulgowej, makiawelistyczny prezydent zbył San Ikera. Legenda Realu Madryt, postać w piłce hiszpańskiej najznaczniejsza ze znacznych, jeden z graczy dla tamtejszego futbolu kultowych, ten który zapisał w nim osobny rozdział, a być może bramkarz wszech czasów został niegodnie potraktowany przez klub pchający się na salony, wokół którego zawsze jest medialny zgiełk, klub opływający w luksusy, z blichtru wszakże czyniący głębokie rysy na swoim wizerunku. Florentino Perez sprzeniewierzył się tradycji senorio, czyli klubu dżentelmenów, Wielki Flo bezwiednie uchybia godności Królewskich, jednak Jorge Valdano bierze go w obronę. Według niego to nic strasznego, co wyczynia oszalały Perez. Argentyńczyk to niezwykle dobry człowiek, nawet nie ma za złe szefostwu klubu, że postanowiono go kiedyś zwolnić ze stanowiska dyrektora sportowego Realu. Przeszkadzał Jose Mourinho w podsycaniu wojny madrycko-barcelońskiej, więc jego głowa spaść musiała niechybnie. Dzisiaj zacisnęła się pętla na szyi Ikera Casillasa.

Obsesyjne myśli o La Decima zawróciły w głowie Perezowi. Kiedyś wyrzucił z klubu Mesuta Oezila, gracza błyskotliwego, który świetnie rozumiał się z Cristiano Ronaldo. Kiedy już dziesiąty Puchar Europy pojawił się w klubowych witrynach, pod ostrzał poszedł Angel di Maria, zdecydowanie najlepszy na boisku w finale LM w Lizbonie. Dzisiaj słyszymy o możliwym odejściu Sergio Ramosa, który rzutem na taśmę wbił piłkę do bramki Atletico we wspominanym meczu. Perez już nakazał iść precz Javierowi Hernandezowi, a to on zapewnił Królewskim udział w półfinale LM. Gole w tej fazie rozgrywek pucharowych, w której Real zakończył swój udział w zmaganiach o prymat w Europie, zdobywał Alvaro Morata, na nim z kolei w Madrycie się nie poznano. Kiedy Di Maria opuszczał Concha Espina, kibice szlochali, wręcz larum grano, Perez jednak kocha Real bezgranicznie, zatem sprowadził na Santiago Bernabeu Jamesa Rodrigueza, rewelację mundialu. Obawiano się jednak, że Kolumbijczyk nie podoła wyzwaniom i wygórowane oczekiwania wobec niego wybiją go z rytmu, który osiągnął na boiskach w Brazylii. Początkowo rzeczywiście James zawodził, ale z czasem zaczął sukcesywnie się rozwijać i na końcowym etapie sezonu był graczem numer jeden pośród madryckiej konstelacji gwiazd. Tak czy inaczej źle to o Realu świadczy, że stał się tak kosmopolityczny i koniunkturalny. James podobno był marketingową bombą, zatem to tłumaczy jego transfer, w pierwszej kolejności nie chodziło bynajmniej o względy sportowe.

Real stał się klubem, który przepłaca za swoje gwiazdy. Gareth Bale sprowadzony kosztem 120 mln euro okazał się wielkim niewypałem, o ile w pierwszym sezonie to on w finale Copa del Rey obrócił wniwecz nadziej Barcelony na uratowanie konwulsyjnego sezonu, a swoją brawurową szarżą upokorzył Marca Bartrę, o tyle drugi był dla niego kryzysowy. Gdzie się podziały te atomowe strzały, którymi olśniewał w Premier League, Bale zatracił wszystkie swoje atuty. Warto było wydawać krocie na tak przeciętnego gracza, a szkoda przeznaczyć godziwą sumę na pensje dla piłkarzy wprost emblematycznych, bo za takich Casillas i Ramos słusznie uchodzą.

Iker Casillas ostatni sezon w Realu spisze na straty. Rozczarowywał, popełniał wiele koszmarnych błędów. Florentino Perez po meczu z Barceloną na Camp Nou, uciekł się do otwartej krytyki, wyraźnie poirytowany tym, że San Iker puścił drugiego gola w tym Gran Derbi. Tak czy inaczej należy mu się szacunek, owszem obok Bale'a był pewnie w szeregach Realu najgorszy, ale Xavi Hernandez również nie rozegrał kapitalnego sezonu, niemniej pożegnano się z nim w miłej atmosferze. Wszelako chroniczną przypadłością Realu jest obcesowe traktowanie legendarnych piłkarzy.

Wcześniej nie został z honorami pożegnany Raul Gonzales. W tej edycji Ligi Mistrzów Leo Messi i Cristiano Ronaldo w korespondencyjnym pojedynku rywalizowali o to, by pobić rekord słynnego napastnika Królewskich, ostatecznie to Argentyńczyk uporał się z fantastycznym wynikiem, który zapisał na swoim koncie Raul.

Real to klub gardzący tym, co najlepsze. Legendy trafiają na śmietnik historii, dziś podnoszą się głosy, że i Cristiano Ronaldo być może zmieni pracodawcę. Ponoć na umizgi Manchesteru City Perez może się skusić, dla niego przecież liczą się pieniądze, choć akurat gdyby sprzedał za tak bajońską sumę portugalską gwiazdę z poświatą, zrobiłby interes życia.

Jose Mourinho to trener konfrontacyjny, podczas pracy Portugalczyka w Madrycie jego cynizm ocierał się momentami o obłęd. Casillas był według niego ''kretem'', więc go pogrążył, sadzając na ławce dla rezerwowych. Od tego czasu zaczął się schyłek legendy. Jednak można powiedzieć, że Mou zdrowo Ikerowi dokopał, niemniej dopiero Perez położył kres jego świetności.

Mourinho nie chciał odejścia Raula Gonzalesa, to na szczytach władzy w klubie zapadła taka decyzja. Rafa Benitez natomiast nie zajął stanowiska w sprawie przyszłości Ikera Casillasa. Być może nie chce podzielić losu swoich poprzedników. Jeden z dziennikarzy przypomniał, w jak kuriozalnych okolicznościach Santiago Bernabeu zmuszony był opuścić Vicente del Bosque, mimo sukcesów jakie osiągnął z drużyną, został wylany z pracy, wszak dla chorobliwie ambitnego Pereza to było za mało. Trenerzy w Realu nie mają z pewnością klawego życia. Co więcej, jest to raczej życie pieskie, skazanie na uporczywą walkę z gigantyczną presją wywieraną przez rzeszę kibiców i radzenie sobie pod ogromnym ciśnieniem zamordystycznego prezydenta. Iker Casillas był ostatnim z ''normalnych'' w Realu Madryt, to znaczy nie wywyższał się, nie epatował snobizmem, arogancją i butą, tymczasem dziś jest to zjawisko powszechne w tym klubie, na domiar złego szerzy się ono w zgoła zastraszającym tempie. Już niemal wszyscy mają się za chodzące ideały, tylko James Rodriguez i Isco zdają się wciąż twardo stąpać po ziemi, natomiast chociażby Cristiano Ronaldo już kompletnie zidiociał. W futbolu jest coraz mniej takich ludzi, jak Xavi Hernandez i Iker Casillas, takich za których nie trzeba się wstydzić, oni mają ogładę, klasę, takt i sportowy kunszt. Tę ostatnią cechę posiada dziś wielu, ale z resztą jest na ogół bardzo źle.

Casillas nie jest jednak postacią nieskazitelną, poza boiskiem nie było nic słychać o jego ekscesach, jednak ostatnie laty to dla tego wybitnego bramkarza pasmo nieustannych nieszczęść. Kulminacją tego osobistego dramatu Ikera był mundial w Brazylii, kiedy dobijająca do ściany reprezentacja Hiszpania, ostatecznie dowiodła tego, że jej siły są już na wyczerpaniu. Trzon drużyny tworzony przez Xaviego Hernandeza, Andresa Iniestę i ikonę Realu Madryt został wycięty przez Holendrów w zgoła drastyczny sposób, później dzieła zniszczenia hiszpańskiej potęgi dopełnili Chilijczycy. Casillas puścił przeciw Oranje aż pięć goli, to w głównej mierze jego obarczono winą za ten przejmujący wieczór. W starciu z Chile zawalił pierwszego gola i też stanął w ogniu krytyki, nie było zmiłuj, kibice żądali odejścia legendy, pewna formuła już się wyczerpała, a firmujący dotąd spektakularną hiszpańską kampanię gracze stali się przekleństwem drużyny narodowej. Del Bosque jednak w Casillasa nie zwątpił, choć media nie miały dla niego litości. Jowialny wąsacz patrzy na piłkę z dystansem, może to pomaga mu wnikliwiej ocenić daną sytuację? Bynajmniej, przynajmniej w tym przypadku racja była po stronie wszelkiej maści komentatorów, Andres Iniesta wciąż ma pewne miejsce w składzie La Roja, Iker zaś musi ogromnie dzielnie walczyć o pozostanie w bramce z wielkim talentem hiszpańskiej piłki Davidem De Geą, znając Del Bosque i tak zachowa status nietykalnego. Może na to zasłużył.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej