Real Rafy Beniteza miał grać brzydko, siermiężnie, a tymczasem sprawia wrażenie drużyny wybitnej, ekipa z Santiago Bernabeu jawi się jako piłkarska potęga i pluton egzekucyjny dla większości rywali w Hiszpanii. Tydzień temu rozbiła w pył Betis Sewilla, dziś pognębiła Espanyol. Na razie nie jest to może futbol szczególnie wirtuozerski, zatem nie popadajmy w obłęd, bo rozmach w grze Królewskich widać gołym okiem, natomiast wciąż brakuje mi kombinacyjnych akcji, ataki piłkarzy Beniteza nie zawsze są płynne, czasami wkrada się w ich poczynania chaos i duża niedokładność, tym niemniej na początek należy wystawić laurkę Hiszpanowi, bo nie podlega dyskusji, że położył podwaliny pod poważny piłkarski projekt, kolejną próbę budowy piłkarskiego mocarstwa. Zupełnie inaczej rzecz się ma w Barcelonie, Katalończycy chyba nasycili się fantastycznym pasmem sukcesów z poprzednich rozgrywek, w nowy sezon weszli bowiem z dużymi rezerwami.

Wydarzeniem weekendu w Hiszpanii miał być szlagierowy mecz Atletico z Barceloną na Vicente Calderon, ale Cristiano Ronaldo strzelając pięć goli Espanyolowi zepchnął w cień ten hit Primera Division. Real wygrał w Barcelonie 6:0, miejmy na uwadze, że w tym meczu nie mógł wystąpić reżyser gry Królewskich James Rodriguez, przeciwko Betisowi dwa tygodnie temu wcielił się w rolę boga futbolu, jego fenomenalne dwa gole były przejawem najwyższego piłkarskiego kunsztu, ale przytrafiła się kontuzja i ten as w talii Beniteza gdzieś się zapodział. Zabrakło Jamesa, to Gareth Bale brylował, choć zapewne tylko wytrawni kibice, w tym ja, dostrzegli jego istotny wkład w pogrążanie Espanyolu. To on wykładał piłkę Ronaldo, on również wywalczył rzut karny, a w poprzedniej serii gier strzelił kapitalnego gola, wyraźnie widać, że wiara Rafy Beniteza w niego dodała mu animuszu, ostatnio wszak słynął wyłącznie z bezmyślnych szarż w stylu pędziwiatrów pokroju naszego Peszki, jednakowoż hiszpański trener go wprowadził na właściwe tory. To, że Real w dzisiejszym spotkaniu grał bez Kroosa nie poczytuje za znaczne osłabienie, Niemiec bowiem zwykł spowalniać ataki Królewskich, tak czy inaczej godne podziwu jest to, jaką siłę ognia ma ta drużyna z Santiago Bernabeu. Nawet gdy Luka Modric spuści nieco z tonu i sobie potruchta, a Isco zanotuje bezbarwny występ, gra nie ucierpi znacząco na jakości, dzisiaj Real nie grał perfekcyjnie, a wynik jest imponujący. Ronaldo nawet asystował przy jednym z goli, a mógł mieć dwie asysty, Karim Benzema jednak obił słupek. Ktoś zaraz będzie ujadał, że Ronaldo strzela jak go ktoś obsłuży i jest to po części prawda, bo sam sobie wypracować gola nie umie. Tak czy inaczej w pierwszym meczu, ze Sportingiem Gijon brał na siebie ciężar gry, strzelał na potęgę, ale na darmo, w każdym razie widać było zaangażowanie w grę, przeciwko Betisowi Benitez zachował się świetnie, nakazał swoim graczom nie podawać do Ronaldo i ten się frustrował, a inni strzelali aż miło. Gole Jamesa były bajeczne, szkoda że Portugalczyk nie zdobył się na coś równie spektakularnego, ale on przecież takich rzeczy nie umie wykonać. Dzisiaj paradoksalnie oglądaliśmy to gorsze oblicze Realu, drużynę notorycznie grającą piłki do gasnącej gwiazdy, ale gra i tak była na takim poziomie, że można mieć wielu zastrzeżeń, nie wypada ich mieć. Ewentualnie można pod lupę wziąć to, co wyprawiają obrońcy Realu, to że Espanyol nie strzelił dziś gola, ociera się o cud. Real jeszcze gola nie stracił, ale obrona szwankuje od początku sezonu, Benitez jednak jeszcze nie odcisnął piętna na grze drużyny w destrukcji.

Barcelona męczyła się z Atletico, Sergi Roberto na prawej obronie to dość ryzykowne posunięcie, a posadzenie na ławce Leo Messiego już zgoła irracjonalne, ale Luis Enrique czasami aż za bardzo wierzy w swoją drużynę, a prawda jest brutalna. Barca bez Messiego istnieje tylko teoretycznie. W pierwszej połowie dzisiejszego meczu nie miała wielu okazji, Neymar oczywiście nie miał zamiaru podawać lepiej ustawionemu Suarezowi, który pewnie by i tak spudłował w tamtej sytuacji, w końcu to patałach niespotykanie wielki, ale taki egoizm mi się nie podoba. Messi wszedł na boisku w drugiej części spotkania, podobno trochę podryblował, pewności nie mam, bo stacja Eleven okazała się wielką klapą i ostatnie trzydzieści minut gry spędziłem na daremnych próbach ponownego włączenia transmisji. Atletico miało zmienić swoją tożsamość, grać ładnie, efektownie, ale to znowu była głęboka defensywa Griezmann coś tam parę razy wykreował, a Torres pokazał, że lubi strzelać gole topowym drużynom, pamiętamy jego dwie bramki wbite Realowi, tym razem zasadził się na odwiecznych antagonistów madryckiego klubu.

Barcelona niestrudzenie liczy na nieocenionego Leo Messiego, a to może doprowadzić do zguby. Gdy Ronaldo zabraknie w Realu, nikt nie lamentuje, a przynajmniej nie winien ubolewać straszliwie, natomiast pod nieobecność Argentyńczyka podnosi się alarm i chyba słusznie, pokusiłem się swego czasu o tezę, że Barcelona jest drużyną chorobliwie zależną od jednego piłkarza, właśnie rzeczonego, ale stwierdziłem też, iż o jej sile uderzeniowej stanowi dwójka graczy, Messi plus Neymar, Brazylijczyk dzisiaj oddał strzał życie, lecz wypadł blado, więc zacytujmy słynny bon mot:No Messi, No Problem. Krótko i na temat.

Warto dodać, że o ile Neymar patrzy na Suareza ze wstrętem, traktuje go pogardliwie, bo jest święcie przekonany o swojej wyższości nad resztą piłkarskiego świata, tylko Leo Messi w hierarchii plasuje się odeń wyżej, pozostali nie dorastają brazylijskiemu artyście do pięt, to jasne przecież jak słońce, o tyle Urugwajczyk z liderem drużyny rozumieją się bez słów. Trochę wygląda to tak jak współpraca Ronaldo z Benzemą w Realu, Francuz marnuje mnóstwo wybornych szans, ale i tak jest niemal nietykalny, a to dlatego że potrafi świetnie obsłużyć Portugalczyka, również ten samolub Cristiano raz na jakiś czas jest w stanie się odwdzięczyć, najświeższy przykład, to dzisiejszy mecz Realu z Espanyolem. Jak wiemy, Suarez notuje wiele fatalnych, wręcz kompromitujących go zagrań, ale za sprawą tej chemii, jaką ma z najlepszym piłkarzem naszej planety, ma także status niekwestionowanej postaci katalońskiego zespołu.

Aha, jeszcze tak ku rozwadze półgłówków Barcelonę sławiących, którzy myślą strasznie stereotypowo. Kiedyś Espanyol postanowił, że zrobi niedźwiedzią przysługę swojemu rywalowi zza miedzy i da Realowi wygrać, i owszem tak było. Jednak dzisiaj mieliśmy zupełnie inny mecz, inną historię, ale barcelońscy hejterzy sądzą, że Espanyol się położył przed ekipą Beniteza. Nic bardziej mylnego, im nie wytłumaczysz wszakże, w każdym razie trzeba być nieźle oderwanym od rzeczywistości, by gaworzyć, że drużyna która stwarza sobie kilka dogodnych okazji do zdobycia gola, składa broń przez walką.

Pogłoski o strzeleckim kryzysie Cristiano Ronaldo okazały się mocno przesadzone. Dwa mecze bez gola nie były objawem żadnego kryzysu, a chwilą słabości. Leo Messi też zasypiał gruszki w popiele, ale w końcu się przebudził i Atletico dostało kosza. Znowu ta szalenie dzielna drużyna Diego Simeone padła ofiarą genialnego gracza Barcy. Takie życie, Messi napsuł krwi już niemal każdemu. Jak kiedyś celnie spostrzegł dziennikarz ''Marki'', na to monstrum antidotum nie potrafi znaleźć nawet jego stwórca, czyli Pep Guardiola. Leo dał tytuł mistrza Hiszpanii Barcelonie w ubiegłym sezonie, strzelając gola na Vicente Calderon, także dzisiaj jego gol zaważył na losach rywalizacji. Wtedy Ronaldo ustrzelił hat tricka, ale była to woda na młyn dla pewnie kroczących po cenne trofeum Katalończyków, teraz Realowi daję większe szanse na sięgnięcie po prymat w kraju, ale czy ktoś zatrzyma tego niepozornego człowieka o aparycji postaci z kreskówki? Ten typ już tak ma, że musi wszystkim uprzykrzać życie. Ronaldo w klasyfikacji najlepszych strzelców Realu prześcignął Raula Gonzaleza, legendarnego napastnika Królewskich, jednego z ostatnich dżentelmenów w świecie futbolu, ostatniego wielkiego snajpera klubu z najbardziej ekskluzywnej części stolicy Hiszpanii, to był typowy łowca goli, człowiek który polował na te gole z instynktem zabójcy, nie był wybitny technicznie, nie lubował się w dziale kreacji, ale ta intuicja pod bramką rywali sprawiała, że śnił się przeciwnikom po nocach. Raul, czyli wielka strzelba Realu, zdobywał całą masę goli, po nim szansę gry w Madrycie dostali Higuain, Benzema, czy Morata, żaden nie podołał tej roli. Paradoksalnie rekordowy wynik kultowego piłkarza Królewskich pobił facet, który środkowym napastnikiem nie jest, na papierze, bo od jakiegoś czasu lubi czekać w polu karnym, aż dostanie jakąś dobrą piłkę i będzie miał okazję zadać cios. Repertuar jego zagrań był kiedyś szerszy, ale już tak nie błyszczy, mimo to wciąż Hiszpanie nie mają zahamować w egzaltowanym nazywaniu go maszyną. Może ten patos nie jest aż tak rażący, przecież Ronaldo to fenomen, choć słabszy od Messiego, coś niezwykłego w sobie ma.

Wychwalamy gwiazdy, ale zwróćmy uwagę, że Real i Barcelona nowych gwiazd już nie produkują, sprowadzają je co najwyżej za grube miliony. Nie potrafią nikogo wylansować. Dzisiaj kibice Królewskich są pod wrażeniem gry Lucasa Vazqueza, który spożytkował swoje minuty na boisku. Ktoś nawet zaryzykował tezę, że to jedyny gracz Realu umiejący dryblować, nie zgodzę się, bo Isco tę umiejętność nie tylko posiadł, ale wręcz niekiedy wynosi ją do rangi sztuki, tak czy inaczej może ten piłkarz stanie się odkryciem, pierwsze kroki w piłce stawiał w akademii Realu Madryt.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej