Nie ma atmosfery skandalu, prowokacji, potyczek słownych. Nie ma wojny psychologicznej, a de facto żałosnego przedstawienia, w którym brylowali Pep Guardiola i Jose Mourinho. Portugalski agresor, natręt, arogant zakochany w sobie szalenie obecnie notuje kompromitujące wyniki z Chelsea, a następcy w obrzydliwych intrygach i cynizmie w Hiszpanii nie znalazł. Uwagi mediów i kibiców nie ogniskuje kolejna odsłona rywalizacji Messiego z Ronaldo, bo prawdopodobnie Argentyńczyk trapiony kontuzją, nie zdąży się wyleczyć do soboty. Nie ma ekscytacji, patosu, gorączkowego odliczania do pierwszego gwizdka sędziego. Panuje spokój, choć w obozie madryckim pewnie został on zmącony wskutek złych decyzji Rafy Beniteza. Hiszpan jest pod ostrzałem prasy, a piłkarze nie zamierzają się za nim wstawić. Cristiano Ronaldo jest cieniem wielkiego piłkarza, co prawda wciąż strzela bardzo dużo goli, ale kibice są zawiedzeni tym, co prezentuje na boisku.

El Clasico nie zapowiada się może pasjonująco, ale wiemy, jaką ma wagę z natury rzeczy, jak wynik tego meczu wpływa na piłkarzy. Mając w pamięci konfrontację obu hiszpańskich gigantów na Santiago Bernabeu w ubiegłym sezonie, przypominam, że Real wówczas zmiażdżył wręcz Barcelonę, grając finezyjnie i skutecznie. Królewscy pieczołowicie dbali o posiadanie piłki, zapominając, że nie tak dawno Jose Mourinho nie kładł akcentu na atak pozycyjny, priorytetowo traktując umiejętność wyprowadzania zabójczych kontrataków. Miała to być szansa dla Isco, który rzeczywiście był klasą dla siebie, jednak Ancelotti nie doceniał go za bardzo. Po tym meczu Barcelona była w rozsypce, drużyna kompletnie rozbita, z trenerem zupełnie zagubionym, dawała oznaki załamania, ale potem nieoczekiwanie wszystko się odwróciło. Mieliśmy kolejny frapujący wieczór z Gran Derbi, tym razem piłkarska uczta odbyła się na Camp Nou. Tym razem Real popadł w kryzys, ale akurat przeciwko odwiecznemu rywalowi grał naprawdę brawurowo, Królewscy byli lepsi, jednak to Barca wygrała, rozpoczynając niesamowitą serię triumfów. Tamten mecz zapamiętałem także dlatego że zwycięskiego gola zdobył Luis Suarez, wszyscy doskonale wiedzą, że być może nawet z pewnym upodobaniem kwestionuję jego pozycję w drużynie, może upatrzyłem sobie taką ofiarę, która podlega mojej najostrzej krytyce, choć wciąż jestem zdania, że po prostu nie jest to piłkarz wybitny, lecz patałach. Tak czy inaczej we wspomnianym spotkaniu Urugwajczyk wykorzystał dalekie podanie od jednego ze swoich kolegów z drużyny, był to gol jak na standardy Barcelony absolutnie osobliwy. Sądzę, że tamten mecz ostatecznie dowiódł tego, że Luis Enrique wyrzekł się barcelońskiego dogmatu, przestał obsesyjnie pielęgnować kultu tiki-taki. Owa w pewnym momencie znakomita taktyka stała się przedmiotem namiętności Katalończyków, pokochali ją do tego stopnia, że ograniczyli się do swego rodzaju hołdu dla swojej koncepcji, wskutek czego cierpiał Gerardo Martino, cierpiał też Tito Vilanova, Enrique to zmienił. Choć jego drużyna nie porywa swoją grą, często polegając na geniuszu Leo Messiego i zjawiskowości Neymara, jest maszyną trudną do zatrzymania.

Sięgając jeszcze głębiej w przeszłość, przypominam sobie mecz Barcelony z Realem na Camp Nou, kiedy Królewskich prowadził jeszcze Carlo Ancelotti. Real wówczas wyszedł na płytę tego ogromnego stadionu z bojaźnią, Barca zaś była po prostu słaba. Jednak wtedy pierwszy raz widzieliśmy brak kompleksów u Neymara, który chytrze zachował się w polu karnym, posyłając piłkę do siatki między nogami jednego z graczy Realu obok zdezorientowanego Diego Lopeza. O tak, Carlo Ancelotti w tamtym sezonie stosował regularną rotację, która polegała na tym, że Diego Lopez grał w lidze hiszpańskiej, natomiast Iker Casillas w europejskich pucharach. Wracając do Neymara, teraz pod nieobecność Leo Messiego widać, że dorósł do roli lidera drużyny. Jeszcze w ubiegłym sezonie albo podawał piłkę bez namysłu wielkiemu Messiemu, albo wchodził w bezsensowne dryblingi. Jasne, wciąż mu się to zdarza, jednak ostatnio widać wyraźna poprawę, przede wszystkim zazębia się współpraca między Neymarem i Suarezem, wcześniej tylko Suarez obsługiwał Brazylijczyka, dziś i on umie się odwdzięczyć byłemu snajperowi Liverpoolu. W przypominanym przeze mnie El Clasico niepowtarzalnego gola strzelił Alexis Sanchez, wykazując się niebywałą przytomnością umysłu, podciął piłkę tak, że Diego Lopez rad nieraz musiał wyjmować ją z siatki. Alexis nie wykorzystał swojej szansy w Barcelonie, jego odejście było czymś normalnym, w końcu cała drużyna niedomagała, a Gerardo Martino stracił chęci do prowadzenia drużyny tej klasy, co Barca. Jego rozpaczliwe stwierdzenie: ''nie zrobiłem nic, nie osiągnąłem niczego, nie mam prawa prosić o drugą szansę'' oddawało tragizm sytuacji. Jednak tu warto przypomnieć kolejny przedziwny mecz. 4:3 na Bernabeu dla Barcelony, która wtedy mogła definitywnie przekreślić swoje szanse na tytuł mistrza Hiszpanii, jednak hat trick Leo Messiego temu zapobiegł, później Barca poległa, chociaż zależała od siebie, przegrała w decydującym, kończącym sezon, meczu z Atletico. Jednak to było do przewidzenia. Później oglądaliśmy dobijanie Barcelony w Pucharze Króla. Real zmiótł Katalończyków, a Cristiano Ronaldo nie uczestniczył w tym upokarzaniu Barcy.

Jeśli przeanalizujemy ostatnie klasyki, dostrzeżemy niewielką rolę Cristiano Ronaldo. Chwalono nawet krytykowanego notorycznie Garetha Bale'a, jednak jego pomijano zwykle w ocenach, w tych meczach nie zawsze grał źle, tak czy inaczej nie był rewelacyjny. Kiedyś Leo Messi miał kompleks Atletico, w końcu jednak go przełamał, Ronaldo ma kompleks i Atletico i Barcelony. Leo Messi w tych spotkaniach również nie strzelał wielu goli, to wynika z jego nowej roli, którą Messi sam sobie przypisał już za czasów Gerardo Martino. Stał się typowym mediapunta, o czym pisałem wielokrotnie.

Ten klasyk będzie pod pewnymi względami smutny. Zabraknie na boisku graczy tak kultowych, jak Xavi i Casillas. Mózg Barcelony, a z drugiej strony symbol madridismo. Może jednak zabłyśnie James i pociągnie Real do góry po tym okresie gehenny dla królewskiego klubu? Teraz czas na niego. A może Neymar podtrzyma swoją dobrą passę w ostatnich spotkaniach?

Wiemy jedno, trio BBC zostało zdekompletowane, Karim Benzema odwiedza teraz prokuraturę, natomiast Gareth Bale dopiero dochodzi do formy po kontuzji. Cristiano Ronaldo wyraża tylko swoją frustrację i zadowolenie, o jego mizernym poziomie gry już pisałem, więc nie będę ponownie perorował. W Barcelonie tercet MSN ma się dobrze, pod nieobecność Messiego rozochocił się Suarez, co mnie dziwi, Neymarowi absencja geniusza z Rosario zrobiła również bardzo dobrze, były gwiazdor Santosu wreszcie jest liderem Barcy, a nie tylko barokowym dryblerem. Co do Suareza, może jednak napastnik jest Barcelonie potrzebny, swego czasu bramkarzy straszył Eto, później Villa zalazł im za skórę, niewątpliwie byli oni cennym uzupełnieniem drużyny.Ostatnio Urugwajczyk poprawił skuteczność, więc może będę się nad nim mniej pastwił, oby resztę swoich wad przezwyciężył, już ich nie będę po raz wtóry wymieniał. Wtedy będzie super, dla wszystkich.

Defensywna taktyka Beniteza to kolejny języczek u wagi przed starciem gigantów na Bernabeu. Jak widać mecze Realu z Barceloną potrafią zatrząść piłkarskim światem i dochodzi w nich do niespodziewanych rozstrzygnięć, choć nie muszą one mieć wpływu na koniec sezonu.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej