Dwa ostatnie mecze z rywalami klasy europejskiej: Realem Madryt i Romą były spektaklem w wykonaniu Barcelony. Lekkość, zabawa piłką, gra na jeden kontakt, najwyższy piłkarski kunszt. Takie unikalne widowiska sprawiają, że nie musimy nostalgicznie wspominać legendarnej drużyny Pepa Guardioli. Barca w dwóch ostatnich spotkaniach grała futbol zjawiskowy, to był kosmos. Nie waham się twierdzić, że drużyna Luisa Enrique jest w tym momencie kopią tamtej unikatowej plejady gwiazd. Walec z Monachium przetacza się po rywalach brutalnie, ale w sposób finezyjny miażdży przeciwników Barcelona.

W sobotę oglądaliśmy upokorzenie Realu Madryt na Santiago Bernabeu. Neymar i Andres Iniesta pastwili się nad Królewskimi tak, że aż było ich nam żal. Zimną krew pod bramką zachował Luis Suarez, natomiast Sergi Roberto zagrał profesurę, zachowywał się brawurowo, to on zanotował asystę przy pierwszym golu Suareza. Barca klepała, niszczyła Real. A w dodatku w tym meczu Katalończycy radzili sobie bez nieocenionego Messiego. Neymar wreszcie zrozumiał, że w pojedynkę może zdziałać wiele, ale z większą korzyścią dla drużyny będzie jeśli zacznie grać zespołowo. Tak więc zagrał z Iniestą na ścianę i ten wbił kolejny gwóźdź do trumny Realu. Barca pogrążyła bandę rozkapryszonych gwiazd i gwiazdeczek z Madrytu. Niestety zachwyty nad jej nieprawdopodobnie piękną grą przyćmiły gwałtowne żądania kibiców z Santiago Bernabeu, którzy domagali się głów Beniteza, Pereza i Ronaldo.

Dzisiaj jednak Barca jest już wychwalana. Fanów z Katalonii może martwić niewielka liczba goli Leo Messiego, który wczoraj raz przegrał pojedynek ze Szczęsnym, zmarnował jeszcze jedną dogodną sytuację, ale jednak dwa gole strzelił. Tak czy inaczej Argentyńczyka nie można za to ganić, natomiast warto zwrócić uwagę, że jego bramki były wręcz symboliczne. Oba te gola poprzedziła błyskawiczna wymiana podań tercetu MSN. Do niedawna mówiło się, że Neymar jest zmanierowany, butny i arogancki, nie podaje piłki Suarezowi. Ale w mig się to zmieniło. Neymar poświęcił się dla dobra drużyny, już nie zatraca się w bezmyślnych dryblingach, zagrywając wyłącznie do swojego bóstwa Messiego, tylko owocnie współpracuje z Urugwajczykiem. Suarez, który preferował szybki futbol, grę z kontrataku, również przyswoił tajniki gry kombinacyjnej, niedawno miał problemy z prostym zagraniem, a nawet przyjęciem piłki w banalnej sytuacji, dziś już nie nastręcza mu to takich trudności. Jasne, czasami Neymar się zagotuje, zapragnie z premedytacją upokorzyć rywala, jak wczoraj, gdy bez rozbiegu chciał pokonać W.Szczęsnego. Nie wiem, czy był to przejaw skrajnej głupoty i wielkiej pewności siebie, wręcz pychy, czy coś innego. W każdym razie piłkarz aspirujący do tego miana, które dziś przypisujemy Leo Messiego, nie może pozwalać sobie na podobne numery.

Pamiętamy niedawne męki Barcelony w meczu z Leverkusen, kiedy pod nieobecność Leo Messiego Luis Suarez szamotał się beznadziejnie po boisku, notując same koszmarne zagrania, Neymar rozgrywał swój własny mecz, odcięty od drużyny, a linia pomocy nie wykazywała choć odrobiny kreatywności. Dziś ta pomoc bynajmniej nie jest rewelacyjna, niemniej magia wspaniałego tridente wystarcza do wprawiania nas wręcz w stan ekstazy. Ale nie będę wypowiadał się krytycznie o pomocnikach Barcy, bo Sergio Bosquets świetnie reguluje to wszystko w środku pola. Sergi Roberto zrobił olbrzymi postęp, niedawno był przecież pośmiewiskiem w hiszpańskiej piłce, niespełnionym talentem. Zwróćmy uwagę, że przed przybyciem do Madrytu Rafy Beniteza zdaniem wielu najbardziej błyskotliwa linia pomocy w sobotę w konfrontacji z Barceloną poległa z kretesem. Wczoraj Barca totalnie zdominowała rywala, więc wiele się zmieniło.

Taką Barcelonę oglądam z entuzjazmem, samą przyjemnością, uśmiechem na ustach, aż chce się taką grą delektować, a mecze stają się za krótkie, gdy podziwiamy piłkarski kunszt tej miary.

Potęga Barcelony zasadza się również na tym, że trio MSN zaczęło nadawać na tych samych falach. Nawet kiedy Suarez i Neymar nie mogli znaleźć wspólnego języka, byli oni takim futbolowym monstrum dla rywali, ale teraz już rozumieją się bez słów i serwują piłkarską wersję rzezi niewiniątek.

Florentino Perezowi przed kilkoma laty zamarzyło się stworzyć wielki projekt piłkarski. Perez nazwał to futbolową superprodukcją, drużyna budowana kosztem kilkuset milionów miała zdetronizować Barcelonę z tronu w Hiszpanii i rozpocząć nową erę w europejskim futbolu. Nic jednak z tego nie wyszło. Perez nie rozumie do dziś, że sukcesu w piłce nie daje zgromadzenie w drużynie jak największej plejady gwiazd, tylko zyskanie porozumienia między nimi. Barcelona nie jest dziś gwiazdozbiorem. Obok takich tuzów futbolu, jak Messi, Neymar i Suarez występują Rakitic czy Sergi Roberto. Perez misję zatrzymania Barcelony, który to już raz się dzieje, powierzył Rafie Benitezowi. On skłóca gwiazdy, a największa z nich wciąż ma jakieś fochy. Cristiano Ronaldo ma złe relacje z Garethem Bale'm, swego czasu Portugalczyk nie posiadał się ze wściekłości, kiedy Walijczyk rzekomo ''skradł'' mu piłkę i wpakował ją do bramki. Na domiar złego niedawno wybuchła afera z Karimem Benzemą w roli głównej. Francuz po długiej absencji wraca do podstawowego składu. Jak widać, prezydent klubu z jednej z najbardziej ekskluzywnych części stolicy Hiszpanii brnie w ślepy zaułek. Słyszałem już, że ustala skład drużyny, a fory daje Bale'owi i Benzemie. Podobno Carlo Ancelotti mający wsparcie piłkarzy i kibiców odszedł z Bernabeu dlatego że nie podzielał uwielbienia Pereza dla Bale'a. Real to jednak klub wielkich ego i dziwnych zasad. Doszło do tak kuriozalnej sytuacji, że fani Królewskich chcieliby ponownie widzieć za sterami swojego ukochanego klubu Jose Mourinho.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej