Mija rok naznaczony wielkim pasmem sukcesów Barcelony, szczytowym okresem w karierze Neymara i jeszcze nie tak dawno kwestionowanym przez niektórych geniuszem Leo Messiego. Skalą osiągnięć ekipa Luisa Enrique dorównała bez mała legendarnej drużynie Pepa Guardioli i choć team Lucho nie jest tak zjawiskowy, nie brakuje mu też artyzmu demonstrowanego na ogół przez wirtuozów z Argentyny i Brazylii. Firmowe trio Barcy w tym roku zapisało się w piłkarskich annałach złotymi zgłoskami, niektórzy być może przesadnie uznają tercet ofensywnych graczy katalońskiego klubu za najlepszy za najlepszy atak w dziejach futbolu, w każdym razie mają przesłanki do stawiania nawet tak śmiałych tez. Mijający rok był bardzo bolesny dla Realu Madryt. Rozpoczęło go upokorzenie w derbach z Atletico, a przypieczętowała klęska przeciwko Barcelonie na Santiago Bernabeu. Cristiano Ronaldo musiał znieść entuzjazm, radość i natchnienie Leo Messiego. Butny Portugalczyk nieuchronnie zmierza do schyłku swojej kariery.Pieczęć 4

Barcelona zgarnęła w tym roku aż pięć trofeów, warto dodać, że o jeden tytuł więcej wywalczyła ta słynna drużyna Guardioli, która przed kilkoma laty budziła ogromny zachwyt, regularnie fundując wspaniałe spektakle. Drużyna Luisa Enrique nie jest tak romantyczna, tak wierna filozofii gry, która swego czasu stała się zmorą Katalończyków. Hołdujący tiki-tace Xavi w ubiegłym sezonie był stopniowo odsuwany od pierwszego składu drużyny, jednak w newralgicznych momentach jego olimpijski spokój, ogłada, klasa były nie do przecenienia. Mózg Barcelony, człowiek nie słynący z finezyjnej gry, lecz odznaczający się niewiarygodną wręcz precyzją swoich zagrań i przejawianiem kunsztu dość oszczędnie, został pożegnany z honorami, odszedł z Barcelony w glorii bohatera, by na koniec wspaniałej przygody z piłką dorobić sobie w egotycznym Katarze. Wywalczył tytuł mistrza Hiszpanii, to były z pewnością piękne chwile dla niego. To, że status Xaviego w Barcelonie pod wodzą Luisa Enrique zmienił się i ikona Barcy stała się głównie mentorem dla młodych piłkarzy dowodzi zmianie pokoleniowej na Camp Nou. Część kibiców z pewnością boli fakt, że La Masia, z której Barcelona przez wiele lat była dumna, nagle stała się jej niepotrzebna. Sprowadzono za grube miliony, astronomiczne kwoty Neymara i Suareza, to do Brazylijczyka należał rok 2015.

Neymar wyszedł z cienia Leo Messiego. Przestał gubić się w dryblingach, zaczął na boisku myśleć konstruktywnie, a nie tylko koncentrować się na próbach ośmieszenia rywali kolejnym osobliwym zwodem. Jego pozycja w drużynie wzrosła. W meczu z Atletico, naturalnie niezwykle prestiżowym chociażby z uwagi na klasę rywala, świetnie wykonał rzut wolny. Kiedy Barcelona przegrywała na gorącym terenie po golu Fernando Torresa, on pięknym uderzeniem doprowadził do wyrównania, a w końcówce odciążył go nieoceniony Messi, który przyklepał sprawę zwycięstwa, znowu zachowując się najsprytniej i najinteligentniej na placu gry. Neymar dotychczas mający opory, by współpracować z Luisem Suarez, w końcu znalazł z nim nić porozumienia. Kiedy Leo Messi był kontuzjowany, to oni wzięli na siebie odpowiedzialność za wyniki drużyny i dźwigali ten ciężar bez większych problemów, na zmianę strzelając gole. Inni nie trafiali, ale bramki tej dwójki wystarczały do zwycięstw. Neymar pokusił się niejedno dzieło sztuki, prawdziwe cudeńko. Taką perełką był jego niesamowity gol w starciu z Villareal, kiedy z niebywałą lekkością przerzucił piłkę nad jednym z obrońców i na dużym luzie skierował ją do bramki. Neymar zrozumiał, że może być następcą Messiego, nikt inny nie podoła tej roli. Jasne, zdarzały mu się momenty dekoncentracji, kiedy zachowywał się nazbyt nonszalancko, zmarnował kilka rzutów karnych, akurat pod tym względem Leo znacznie lepszy nie jest, jednak Neymar dla przykładu w meczu z Romą kompletnie zlekceważył przeciwnika i wykonał jedenastkę bez rozbiegu, co się oczywiście musiało zemścić. Tak czy inaczej porównania do Ronaldinho nie są przesadzone. Nie mam cienia wątpliwości, że to co robi na boisku Neymar, jest sztuką najwyższych lotów. Warto pamiętać, że już teraz dokonuje rzeczy, do których zdolny jest tylko Messi. Cztery gole, jakimi swego czasu wychłostał bezbronne Rayo Vallecano sprawiły, że znalazł się na ustach obserwatorów futbolu z całego świata. To był wyczyn na miarę Leo Messiego. Zresztą, czy Neymar pod względem demonstrowania tej technicznej maestrii nie jest ciut lepszy od swojego mistrza? Sądzę, że jego sztuczki są bardziej oryginalne, czasami nawet abstrakcyjne. Messi przeciska się między rywalami, mam wrażenie, że mija ich zawsze tak samo, zawsze prze do przodu. Neymar natomiast często zatrzymuje się, przerzuca rywalom piłkę nad głową, bywa że zakrawa to wszystko na tanie efekciarstwo, jednak z reguły daje korzyść drużynie. Zatem możliwe, że zwody i sztuczki Neymara są bardziej widowiskowe, chociaż popisy Messiego to przecież piękno w najczystszej postaci.

Leo Messi w tym roku pokazał, że niestraszne są mu kolejne wyzwania. Ten niepozorny gość z ciągłym uśmiechem na ustach w pojedynkę rozbił Bayern Monachium. To on strzelił dwa gole w półfinale Champions League, doprowadzając Niemców do furii. To on pokusił się o zabawę, która ucieszyła całe Camp Nou. Ze środka boiska ruszył z piłką i cztery razy w jednej akcji zwieńczonej golem mijał gracza Athletic Bilbao. Było to trafienie w finale Copa del Rey. Messi nie biegał specjalnie dużo po boisku, jednak doskonale wywiązywał się z roli, którą zaczął pełnić już niemal zawsze pod wodzą Luisa Enrique. To on stał się głównym rozgrywającym, skoro coraz częściej słabsze momenty przytrafiały się Inieście, a Xavi Barcelonę opuścił, musiał rozszerzyć swoją boiskową aktywność na dobre. Ten rok w klubie był dla Messiego piękny, pewnie miał przekonania, że mógł pokusić się o więcej goli, jednak i tak strzelił ich mnóstwo, a co najważniejsze, te kluczowe były jego autorstwa. Cristiano Ronaldo często karcił skromnych rywali. Dla Messiego traumą była ponoć klęska w Copa America, to jedyna skaza na jego wizerunku, jedyny laur, którego nie zdołał zdobyć. To zadziwiające, że w reprezentacji ma permanentnie problemy. Przecież Kun Aguero, Angel di Maria i jeszcze paru innych świetnych piłkarzy na papierze tworzy kapitalną drużynę.

Luis Suarez, którego z lubością wyszydzałem, pod koniec roku wzniósł się na absolutne wyżyny. Już piłka nie sprawiała mu trudności, nie ograniczał się do strzelania goli. Poprawił skuteczność, ale też umiał uczestniczyć w akcjach kombinacyjnych. Szczególnie widocznie było to w meczu z Romą, w którym bodaj dwa gole Barca strzeliła po akcji całego tridente.

Cristiano Ronaldo w tym roku cierpiał ogromnie. Strzelał gole, bo rola egzekutora w drużynie Realu przebudowywanej nieudolnie przez Rafę Beniteza mu odpowiada. Carlo Ancelotti chciał, żeby Portugalczyk był skrzydłowym, Benitez często przesuwa go na środek ataku, co powoduje kuriozalną sytuację. Oto nominalny napastnik Karim Benzema nieraz dogrywa mu piłki, oczywiście dotychczas też tak było, ale teraz rola Francuza jest dość specyficzna w pewnych momentach, kiedy musi sobie szukać miejsca na boisku, bo Ronaldo porusza się w pobliżu pola karnego rywali, czyhając na podanie. Nie będę pastwił się nad nim dłużej, nie będę podsumowywał w jakiejś ogromnej formie tego, co zrobił lub raczej czego nie zrobił w tym roku być może najbardziej arogancki piłkarz na świecie.

Real Madryt w tym roku przypominał zlepek rozkapryszonych gwiazdeczek, tylko James Rodriguez nie schodził z pewnego poziomu. Carlo Ancelotti nie miał błyskotliwego pomysłu na drużynę, w półfinale z Juventusem jego piłkarze żałośnie dośrodkowywali w pole karne, wierząc w cud, brylował w tym Marcelo. Rafa Benitez jeszcze pogłębił i tak pożałowania godną sytuację klubu z Santiago Bernabeu. A pomyśleć, że niemal równo rok temu w białej części Madrytu przeżywano idyllę. Dziś taki euforyczny stan jest w Barcelonie.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej