Różne są preferencje, ja uważam się za wytrawnego kibica, który gardzi jakąś chałową rozrywką, naparzanką brytyjskich drużyn, więc czuję zawód, gdy widzę, że z fazy grupowej na Euro 2016 wychodzą i Irlandia i Irlandia Płn, Walię można przeboleć, choć poza Ramseyem i Bale'm jest to raczej drużynka prowincjonalna, która niestrudzenie realizuje światłą myśl taktyczną: kick and run. Ot, taki prymitywizm futbolowy, jacyś parodyści sobie nabijają popularkę, bo lawiranci z UEFA musieli rozdąć ME do 24 drużyn. Wiadomo, mamona jest najważniejsza, idee się nie liczą. Wszyscy moraliści z lubością psioczyli swego czasu na demonicznego Blattera, skorumpowanego dziadka, ale przecież władze europejskiej piłki idą bardzo podobną drogą. W mojej opinii na takich imprezach powinni grać najlepsi, zresztą dotyczy to też LM. Po co promować jakieś miernoty?

Polacy wymęczyli zwycięstwo nad Irlandią Płn, od lat wiemy, że nasi gracze nie potrafią grać w ataku pozycyjnym, więc te męki w gruncie rzeczy nie były wielkim zaskoczeniem, ale w Polsce dzięki bramce Milika wybuchła szalona euforia, według mnie wręcz chora paranoja, która może wynikać z tylu lat klęsk. Później nadszedł mecz z Niemcami, czyli mistrzami świata, drużyną, zdawało się, mocarną. Ale nie, to takie bajki, mrzonki, Niemcy dziś są jakąś atrapą wydumanego swoją drogą po MŚ dream teamu. W trakcie mundialu w Brazylii dziennikarze i kibice nie szczędzili komplementów Die Manschaft. Niemcy bowiem po raz pierwszy rzekomo nie przypominali ciężkiego w odbiorze walca, który rozgniata rywali na miazgę, tylko grupę artystów. Oczywiście jak to często bywa i w tym przypadku tezę dopasowano do wyniku, gdyby bowiem Higuain nie był znakomitym patałachem, to Argentyna wywalczyłaby tytuł mistrza świata, ale jednak Higuain dał swoim przeciwnikom zwycięstwo. Niemiecka drużyna słynęła przez lata, jak wiemy, z pragmatyzmu, cwaniactwa, wyrachowania, po mistrzostwach w Brazylii powstał jakiś mit zespołu iście finezyjnego. Podczas Euro trywialność tych słów obnażono. Polacy zagrali z Niemcami taki friendly match, czyli mecz przyjaźni, obie drużyny się dogadały. Lewandowski miał stuprocentową sytuację, ale Boateng go zatrzymał i wbrew propagandzie entuzjastów z TVP czy Polsatu nie była to bohaterska interwencja czarnego obrońcy, tylko kompromitujące zagranie dla kapitana naszej drużyny. Tak, naszej, nie odżegnuję się przecież od reprezentacji, po prostu mierzi mnie ten triumfalny ton, jaki dominuje w mediach i jestem krytyczny, jakiś sceptyk się przyda, skoro reszta piłkarskich fanów eksplodowała absurdalną radością.

Lewandowski nie strzela goli, notuje mnóstwo strat. Mędrkowie mówią, że jest kryty bardzo czujnie. Zatem pytam się, Ronaldo obrońcy nie otaczają albo Messiego? A propos Ronaldo, też robi z siebie na Euro piłkarza przeciętnego. Jasne, uratował Portugalię w ostatnim meczu dwoma golami, ale za to w drugim spotkaniu spartaczył popisowo karnego.

Lewandowski nie ma miejsca, nie ma swobody, więc siłą rzeczy działa to na korzyść Milika, ale ten raczej demonstruje snajperski impas. Ile to już tych sytuacji zaprzepaścił?

Ale kto na tym Euro nie zawodzi? Wszyscy są de facto słabi albo bardzo słabi. Francja mozoliła się z Rumunią i Albanią, a Paul Pogba to wielkie rozczarowanie tego turnieju. Hiszpanów do zwycięstwa przeciwko Turcji poprowadził Iniesta, ale następny mecz z Chorwacją La Roja przegrała.

Tęsknię za piłką klubową...

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej