W minionym sezonie rozgrywek klubowych stracił instynkt zabójcy, natchnienie wzniecane podczas masowego kąsania golami bezbronnych rywali na podobieństwo żarłocznej sfory wilków. Z głodomora żywiącego się w trakcie nałogowego upuszczania krwi przeciwnikom zmienił się w leniwego pasibrzucha, leżakującego w obecności kilkudziesięciotysięcznej widowni. O kim mowa? O najlepszym piłkarzu naszych czasów-Leo Messim.

[more]

Gracz kiedyś wynoszony do rangi przybysza zza światów, nagle może stracić swoją dotąd niepodważalną pozycję w wąskim gronie piłkarskich nadludzi. Aktualnie rodzi się intrygujące pytanie, czy zostanie obwołany zwykłym śmiertelnikiem? W tej chwili istnieją nawet ku temu podstawy.

Moim zdaniem sportowy zastój argentyńskiego geniusza powinien być utożsamiany z kryzysem Barcelony. Kiedyś w katalońskim klubie obowiązywało hasło:,,jak trwoga to do Messiego''. Leo w gniewie ratował swoją drużynę z każdej opresji, buchając golami jak smok ogniem. Były prezydent Barcelony ukuł nawet termin ,,Messidependenci'', czyli chorobliwej zależności zespołu od swojego lidera. Wszystko było w porządku dopóki, dopóty Messi odpłacał zaufanie kolegów perfekcyjnie. Kiedy jednak drużynę zaczął nękać wirus futbolowej impotencji, podniesiono larum, piłkarze wywiesili białą flagę. Los nie oszczędził nawet odpornego na wszystko niczym stal Leo. Piłkarz zanurzył się w głębi katalońskiej niedoli, której poziom gwałtownie zaczął się nasilać, zamiast stopniowo maleć. Kulminacją niemocy Barcy był zamykający miniony sezon pojedynek z Atletico Madryt, kończący pewien cykl dominatorów z Camp Nou. Szczególnie niepokojąca była statyczność Messiego, który, proszę wybaczyć mi kolokwializm, odfajkował cały mecz, wałęsając się po boisku jak nieproszony gość. Nie zbierał nawet bezpańskich piłek, będących premią dla wytrawnych łowców goli, jedynie truchtał, spędzając czas na niczym.

Jedynym meczem z poważnym rywalem, w którym Leo nie zawiódł, ba, spisał się na medal, było pamiętne spotkanie przeciw Realowi Madryt na Santiago Bernabeu, zresztą to był show całej drużyny z Camp Nou. W pierwszej połowie tamtego spotkania grano w myśl zasady:cios za cios. Andres Iniesta tym razem wykazywał się przytomnością umysłu i aktywnością przede wszystkim, rozdzielał piłki jak za dawnych lat, szkoda że to był tylko niewinny wybryk.

Wracając do Messiego, zdobył hat-tricka, ale nawet abstrahując od tego wyczynu, podkreślę że zagrał doskonale, miarą występu napastnika są zazwyczaj strzelane przez niego gole, jednak pomijając je, również widzę grę Leo w jasnych barwach. W tym właśnie Gran Derbi Messi zaimponował wolą walki, czymś, wydawać by się mogło, naturalnym, a jednak nie, w ciągu całego sezonu Argentyńczyk rzadko wkładał serce w mecze, zresztą nie trzeba było mieć sokolego oka, żeby to dostrzec. Jego dreptanie konfundowało zapewne większość entuzjastów futbolu.

Pamiętajmy, że w piłkarskim światku soliści rozbłyskują pełnym blaskiem dopiero po wkomponowaniu się w zgraną kapelę. Budowanie kolektywu wokół pojedynczych jednostek przypomina mi drogę donikąd. Drużyna piłkarska powinna być silna dzięki spójności podstawowej jedenastki, a nie wąskiej grupie graczy. Futbol to nie tenis, siła sprawcza konkretnego zawodnika jest w nim ograniczona. Rzesze fanów będących sercem za Barceloną sądzi naiwnie, że poczciwy Leo Messi zawsze wypełni rolę wybawiciela, czy też męża opatrznościowego drużyny, a są to bajki z mchu i paproci. Messi to też człowiek, wbrew przekonaniom osób myślących, iż jest niewyobrażalnie zaprogramowaną maszyną, czasami może mieć chwilę słabości, jednak nie wieczność, czy Luis Enrique wynajdzie antidotum na wyleczenie Messiego ze stagnacji?

A może warto się zastanowić nad doborem odpowiednich partnerów dla Argentyńczyka, chimeryczny Alexis Sanchez, słabnący z meczu na mecz Xavi, nieobliczalny Pedro nie są graczami perspektywicznymi, pytanie czy Messi takim jest? Barcelona cierpi teraz przez swoją obsesję czczenia tiki-taki, Pep Guardiola mówił niedawno, że przegra jeszcze niejeden mecz, ale filozofii gry się nie sprzeciwi, czy to aby nie jest błędne koło kreślone przez dłuższy czas dzięki wyznawcom jedynej słusznej koncepcji taktycznej?

Leo Messi lubi tiki-takę, Xavi wręcz uwielbia, Andres Iniesta także, może w tym tkwi problem? Czy sztandarowe postaci klubu będą w stanie wyrzec się swoich upodobań dla dobra drużyny? Tiki-taka nie może być pochowana do grobu natychmiast, ale nie może też mącić w głowie swoich pionierów, przysłaniając im wielość taktycznych rozwiązań.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej