Nie czas żałować róż,gdy płoną lasy, Barcelona w minionym sezonie zamiast potrójnej korony, doczekała trypletu upokorzeń. Porażka na wszystkich frontach drastycznie zweryfikowała aktualne rokowania drużyny w zderzeniu z europejskimi potentatami, płynący z okresu bolesnej kapitulacji ostatek sił stanowi impuls do zmian w katalońskim imperium.

[more]

Na chwilę obecną Barcelona jest jak zamroczony bokser po przyjęciu ciosów na które nie ma rady. Znokautowany pięściarz wije się na deskach, zamiast wziąć odwet na rywalu, poświęca kolejne pojedynki w imię ustatkowania się na aktualnym poziomej sportowej klasy. Barcelona już nie jest żądna zwycięstw, obecny stan posiadania ją kontentuje, piłkarze znajdują ukojenie w nieodległej przeszłości naznaczonej serią spektakularnych triumfów, która z całą pewnością zapisała się złotymi głoskami na kartach historii światowej piłki nożnej, niemniej na futbol ludzie patrzą zwykle przez pryzmat teraźniejszości, stare dzieje nieczule puszczając w zapomnienie.

W wielkiej piłce topowe drużyny zwykle z biegiem lat harmonijnie się rozwijają, sukcesywnie pną się w hierarchii. Casus Barcelony jest jednak diametralnie inny, Katalończycy po błyskawicznym osiągnięciu maksimum możliwości, mieli wystarczająco czasu, by powoli spadać z wysokiego konia. Barcelona najbardziej rozkwitła pod ręką Pepa Guardioli, w czasie kadencji tego wybitnego trenera umyślona przez niego taktyka była awangardą, ewenementem na skalę europejską. Osobliwość autorskiego pomysłu Pepa stanowiła najgroźniejszy oręż wobec zahipnotyzowanych plątaniną niekonwencjonalnych podań rywali.

Barcelona od początku świetlanego okresu panowania na kontynencie była dla swoich konkurentów najpoważniejszym punktem odniesienia, mimo iż Guardiola niezmiennie ulepszał tiki-takę, doskonalił doskonałe. Katalończycy powoli ewoluowali, początkowo drużyna grała z jednym nominalnym napastnikiem w podstawowym składzie, później bezwarunkowo rezygnując z jego usług. Guardiola postanowił sobie, że desygnuje do galowej jedenastki jak największą liczbę graczy o mentalności klasycznych rozgrywających. Tiki-taka zauroczyła trenera do tego stopnia, iż wykluczył wariantywność w doborze taktyki.

Guardiola świadomie popełnił niewybaczalny błąd, za który kataloński kolos jest zmuszony płacić po dziś dzień. Pep zdewaluował grę swoich piłkarzy jako kolektywu aż tak, że ekstrawagancje pokroju nieszablonowych zagrań przestały mieć rację bytu. Wyrafinowani kibice na pewno pamiętają jeszcze słynny slalom Ronaldinho z piłką przytwierdzoną do nogi i gola wieńczącego to wspaniałe dzieło sztuki w wykonaniu brazylijskiego artysty podczas historycznego Gran Derbi, wygranego przez Barcę na Bernabeu aż 3:0. Ten dogmatyzm trenerskiego guru z Santpedor zaprowadził klub z Katalonii do zguby. W osuwaniu się w głąb piłkarskich nizin i depresji pośredniczyli świętej pamięci Tito Vilanova oraz Gerardo Martino, ale przecież to Guardiola wpoił graczom tę taktyczną odrębność. Zatem jest po części współwinny spektakularnemu upadkowi imperium, a mimo to namaszczono go na geniusza w swoim fachu. Być może faktycznie nim jest, nie zamierzam takich opinii negować, ale już okrzykiwanie go rycerzem bez skazy zakrawa na jawną demagogię.

Obecnie w Bayernie kontynuuje proces demontażu kolejnej drużyny ocierającej się o perfekcję, podczas swojej krótkiej kadencji zdążył omamić Arjena Robbena, który niespodziewanie z urodzonego egoisty przemienił się w szczodrego altruistę. Notabene ze szkodą dla drużyny, kiedyś znakiem rozpoznawczym holenderskiego skrzydłowego były strzały z dystansu, dzisiaj już nie oddaje ich z takim natchnieniem jak dawniej.

Tiki-taka nie jest projektem doskonałym, gracze Barcelony czują, że łapią wiatr w żagle jedynie, gdy przeciwnicy rozproszą się po całym boisku, zostawiając luki do wypunktowania dla Katalończyków, w meczu otwierającym miniony sezon Primera Division oglądaliśmy coś na wzór opisanej konfiguracji, piłkarze Levante nie zdołali zsynchronizować swoich ruchów choćby do granic przyzwoitości, dzięki czemu Barca wykonała egzekucję, rozwiązała worek z bramkami na wagę pogromu 7:0.

Lepszy jest wrogiem dobrego, Guardiola pracując na Camp Nou zaczął szukać dziury w całym, ponieważ jest perfekcjonistą zawsze dostrzegającym mankamenty, stawił swoją drużynę pod pręgierzem bezsilności, kolejne zastępy ambitnych trenerów z Katalonii idą w ślad za nim, pomnażając niedostatki zespołu. Teraz zanosząc się morzem łez, mamy prawo jedynie zapytać:quo vadis Barcelono, quo vadis?

 

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej