Po wczorajszym pogromie płynny i polifoniczny koncert Holendrów stanowi przeciwwagę dla permanentnej agonii hiszpańskich geniuszy piłki. Wzlot kadry Oranje jest równoznaczny z upadkiem majestatu La Roja.

[more]

Piłkarze Louisa van Gaala dokonali srogiej zemsty w ramach swego rodzaju rewanżu za pamiętny finał mundialu w RPA. Porażka 1:5 jest miarą regresu pogłębianego przez hiszpańskich graczy z biegiem czasu, a chwalebna oda do kultowej tiki-taki odchodzi w siną dal, stając się modelowym reliktem przeszłości.

Hiszpanie są zakładnikami własnego systemu gry. Nie akceptują koncepcji jego urozmaicenia. Vicente del Bosque bezskutecznie stara się tchnąć ducha walki w swoich graczy, działa z założonymi rękami, hiszpańskie gwiazdy we wczorajszym pojedynku złożyły broń już po stracie trzeciego gola, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że sami już nie wierzą w siłę sprawczą tiki-taki. W takim razie więc nie mają wyjścia, muszą poszerzać horyzonty, uskuteczniając plan B na wypadek coraz częstszej niemobilności jałowej taktyki numer jeden.

Xavi Hernandez i Andres Iniesta z architektów sukcesu zmieniają się we współwinowajców klęsk. Obaj są syci, aktualnie zatracają się w upajaniu wspominkami trofeów zdobytych przed laty. W meczu z Holandią rzut karny przekuty, w jak się potem okazało, gola honorowego był owocem podręcznikowego czytania gry przez Xaviego, który obsłużył pozostawionego bez opieki Diego Costę. Naturalizowany napastnik hiszpańskiej kadry pozwolił się delikatnie sfaulować, wskutek czego padł gol otwierający wynik spotkania.

Teraz takie zagrania są unikalnymi arcydziełami, natomiast za dawnych lat rozpatrywano je w postaci chleba powszedniego. Symptomatyczna była jeszcze jedna sytuacja w tym meczu. Kiedy Andres Iniesta prostopadłym podaniem spenetrował linię obronną rywali, David Silva stanął sam na sam z bramkarzem, nie trafił do siatki, ale przynajmniej miał na to znakomitą szansę. Większa liczba podbramkowych sytuacji daje realniejsze prawdopodobieństwo zdobycia gola, czyżby Hiszpanie sądzili inaczej?

Nawet Iker Casillas, czyli opoka formacji defensywnej swojej drużyny, bramkarski weteran emanujący otwartością umysłu oraz olimpijskim spokojem godnym etatowego triumfatora, zebrał razy od Holendrów, mając na sumieniu to, że przyłożył rękę de facto do każdego ze straconych goli. Mecz zaczął wprawdzie od brawurowej interwencji, zatrzymał bez najmniejszych problemów Wesleya Sneijdera, jednak z upływem minut w coraz większym stopniu równał do rozbitych partnerów.

Hiszpania stoi na rozdrożu, jeszcze nie sięgnęła dna, zapewne może się podźwignąć, jeśli jednak tiki-taka nadal będzie nietykalna, hiszpańska potęga legnie w gruzach i nikt się nawet nie zająknie na temat jej ewentualnego wskrzeszenia. Aktualna generacja holenderskich graczy jest ponoć nieobiecująca, co jeszcze bardziej godzi w morale La Roja i namacalnie dowodzi, że to Hiszpanie zagrali fatalnie, a Holendrzy wcale nie nieziemsko. Piłka to prosta gra, zawiłości taktyczne są domeną Kasparowa, czyli najbardziej utytułowanego mistrza pojedynkowania się w szachy. Gracze van Gaala wykorzystali błędy swoich przeciwników najdobitniej jak mogli, teraz korzystając z okazji święcą historyczny triumf.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej