Ten problem eskalował od dłuższego czasu. Jednak władze w Madrycie niezmiennie bagatelizowały nastroje separatystyczne w Katalonii. Rządzący nie widzieli najwyraźniej, co się działo nie tak dawno we Francji, gdy żółte kamizelki wyszły na ulicę, wyrażając swój sprzeciw wobec polityki prezydenta Macrona. Kilka dni temu w Barcelonie nastąpiła kumulacja podobnych napięć, to musiało nadejść.

Co doprowadziło do zmasowanych protestów

Należy wymienić tu dwa czynniki, zacznę od tego mniej oczywistego. Proszę zauważyć, że przy okazji protestów w Katalonii mało mówi się o pieniądzach, a przecież powszechnie znane jest powiedzenie, że kiedy nie wiadomo, o co chodzi... No właśnie. Katalończycy są oburzeni tym, że wymaga się od nich, by oddawali rocznie miliardy euro rządowi hiszpańskiemu. Socjalistyczny rząd w Madrycie uznał, że skoro Katalonia jest regionem bardzo dobrze prosperującym, z niesamowicie rozwiniętą gospodarką, to trzeba stamtąd wyciągnąć dużo kasy, by wesprzeć tych, którzy mają problemy. Katalonia protestuje przeciwko tej decyzji rządu centralnego. Politycy i mieszkańcy z tego regionu uważają, że w sposób nieuczciwy zabierane są im pieniądze, na które zasłużyli.

Antyfrankistowska FC Barcelona

Teraz należy wspomnieć o historycznym wymiarze całego zamieszania. FC Barcelona to więcej niż klub. Wiemy o tym wszyscy. To motto przyświeca klubowi z Camp Nou od wielu lat. Espanyol jest uważany za klub prohiszpański, nie zadzierający z władzami w Madrycie, natomiast Barca zawsze była skora do buntów. Trzeba to przyjąć ze zrozumieniem, jeśli popatrzy się na historię tego klubu.

Okres dyktatury generała Franco stał pod znakiem wielkiego pasma sukcesów Realu Madryt. Królewscy byli w latach pięćdziesiątych hegemonem w klubowym futbolu. Barcelona tymczasem lizała rany. Przywódca Hiszpanii był beneficjentem wojny domowej w tym kraju, natomiast Barcelona stanowiła miejsce oporu wobec jego przyszłych rządów. To w Barcelonie ukrywali się komuniści i anarchiści. To tu strona republińska mogła liczyć na wsparcie społeczeństwa. Stadion Barcy był azylem, obszarem wolności słowa dla Katalończyków walczących do upadłego z frankistowską Hiszpanią. To tam właśnie mówiono po katalońsku. Język jednoczył ludzi. W 1939 roku armia Franco wkroczyła do Barcelony, wydano wówczas dekret znoszący autonomię Katalonii. Z czasem język kataloński całkowicie musiał wyjść z użycia, zniknęły również siłą rzeczy symbole narodowe.

Jak rozprawiono się z Barcą

Prezes Barcy – Josep Sunyol został zamordowany. 16 marca 1938 roku to mroczna data dla fanów futbolu z Barcelony. Właśnie wtedy zostały zbombardowane stadion i klubowe muzeum. Po Les Corts (Katedra futbolu, stadion Barcy) nie został nawet ślad.

Z czasem Franco pozbawiał Barcelonę w jeszcze większym stopniu swojej tożsamości. W pewnym momencie zmienił nazwę klubu i herb, zniknęły czerwony pasy z flagi katalońskiej Seneyry. Franco rozsadzał klub od środka, Barcelona zupełnie straciła niezależność od władz państwowych. Dumą Katalonii rządzili zaufani ludzie generała, którzy z premedytacją dopuszczali się licznych sabotaży. Jedną z największych traum dla ówczesnych kibiców Barcelony była porażka 1:11 z Realem.

Ludzie związani z Barcą przeżyli niejeden koszmar, ale w 1968 roku mieli swoją chwilę radości, ponieważ Barca w finale Pucharu Króla pokonała rywala z Madytu 1:0. To wtedy miały paść słynne słowa mes que un club, które dziś są znane każdemu kibicowi. Prezydent FC Barcelony Narcis De Carreras w ten sposób wyraził swój podziw, dla klubu którym kierował.

Co ciekawe Franco miał udział także w tym, że transfer Alfredo di Stefano do Barcelony został zablokowany w niewyjaśnionych okolicznościach. Po jakimś czasie okazało się, że to intryga obozu władzy udaremniła przenosiny tej gwiazdy futbolu do Katalonii. Było to o tyle smutne, że di Stefano później prowadził Real do wielkich sukcesów.

Kto ma rację

Katalończycy opowiedzieli się przeciwko dyktaturze, ale nie można podchodzić do ich działań bezkrytycznie. Republikanie bowiem również mieli na sumieniu wiele okrucieństw. Tak czy inaczej kolejne pokolenia kibiców i piłkarzy pochodzących z Katalonii przesiąknęły tymi poglądami antyfrankistowskimi. Dziś Katalończycy również chcą iść pod prąd. Niektórzy nadal postrzegają rząd w Madrycie jako katolicki, autorytarny reżim, który z lubością prześladuje biedną Katalonię. Obie strony mają swoje argumenty, szkoda, że przez tę walkę o niepodległość cierpi futbol. Czy odwołanie meczu Barcelony z Realem to dobry pomysł? Nie do końca, zważywszy, że jest to de facto akt kapitulacji ze strony przeciwników katalońskiego nacjonalizmu, ta decyzja władz ligi hiszpańskiej doda paliwa manifestantom.

Współczuję również kibicom, którzy mieli bilety na ten mecz. Ludzie mieli ju.ż całe zakwaterowanie, a tu nagle spotkała ich taka niemiła niespodzianka. Hiszpanie jednak słyną z takiej prowizorki, lubią podejmować nieprzemyślane decyzje, nie liczą się z konsekwencjami. Próba eksportu La Liga do Stanów Zjednoczonych, gdzie miały odbywać się mecze hiszpańskich drużyn, póki co na szczęście się nie udała. Władze ligi pewnie nie martwią się tym, że przysporzyli sporo kłopotów kibicom. Bardziej niepokoi ich to, że spotkanie odbędzie się w środku tygodniu, zatem Azjaci będą niezadowoleni. Tak wygląda komercjalizacja futbolu.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej