[more]
Naturalnymi oprawcami Portugalczyków okazali się Niemcy, to oni zrównali ich z ziemią, burząc morale i spychając drużynę na urągającą wysokość niskoligowych czeluści, zarazem wbijając ich na biały pal niczym cyngiel z zimną krwią wykonujący egzekucję. Drużyna po takiej sekwencji wręcz nokautujących ciosów nie była w stanie się odbudować.
Mecz z Ghaną był przymusowym przedłużeniem cierpienia Portugalczyków, drużyna z Półwyspu Iberyjskiego grała już tylko o honor, o prestiż, o zachowanie twarzy i resztek zszarganej reputacji, zwycięstwo 2:1 na zakończenie rywalizacji w fazie grupowej można rozpatrywać jako poprawienie swoich notowań jeśli chodzi o gole i punkty, niemniej styl pozostawiał wiele do życzenia.
Portugalia w meczu z Ghaną stworzyła sporo sytuacji podbramkowych, jednak obiektywnie patrząc, grę piłkarzy Paulo Bento należy wyjaśnić nonszalancją i beztroską defensywną w szeregach Afrykanów. Ghana nie miała nic do stracenia, Portugalia również, zresztą obie drużyny podeszły z dużym dystansem do realizacji założeń taktycznych na to spotkanie. W pierwszej połowie lewoskrzydłowy Ghany dwa razy wbił się w obronę rywali jak w masło, obrońca za niego odpowiedzialny jednak nie drzemał, nie zdążył po prostu wrócić na swoje miejsce po zapędzeniu się pod bramkę portugalską. To jest to piękno nowoczesnego futbolu, w którym boczni obrońcy, w tej chwili nazywani defensorami wahadłowymi, w praktyce parają się oskrzydlaniem akcji ofensywnych, czasami są trochę pasywni, ale nie można wymagać za dużo. Piłka to jednak nie rosyjska ruletka, obrona i atak aktualnie są naczyniami połączonymi, a spójność i równowaga w obu formacjach kreują sukcesy.
Cristiano Ronaldo miał także trochę więcej swobody w starciu z Ghańczykami, tym razem nie absorbował uwagi obrońców tak bardzo jak zwykle. Defensorzy przypisali sobie inne zadania, Ronaldo miał szansę, by ustrzelić hat tricka, a zdobył jedną bramkę, detronizacja Portugalczyka z rąk Leo Messiego prawdopodobnie ziści się szybciej niż mrugnięcie okiem.
Osobista trauma gwiazdy europejskiej piłki jest ogromna i być może równa zbiorowej gehennie Brazylijczyków, którzy w 50. roku ubiegłego stulecia przegrali 1:2 z Urugwajem, klęskę nazwano Maracanezo, czyżbyśmy teraz obserwowali jej drugą odsłonę? Ronaldo na mundialu pewnie już nigdy nie rozbłyśnie, podobno łzy wzruszenia cierpiącego są najcenniejsze, a łzy cierpienia zwycięzcy? Ronaldo z Realem Madryt zdobył tytuł mistrzowski i wygrał Champions League, w reprezentacji przegrał co mógł, powrót fatum Maracanezo staje się najokrutniejszym koszmarem piłkarskiej reprezentacji Portugalii.
Gdyby analizować przyczyny gwałtownego regresu Ronaldo, trzeba by sięgnąć pamięcią do finału Champions League, w którym gola wprawdzie zdobył, ale po pierwsze z rzutu karnego, po drugie był to gol bez większego znaczenia i wpływu na końcowe rozstrzygnięcie spotkania, którego wynik był już przesądzony na korzyść Realu. Ronaldo odpadł, Messi i Neymar są dalej w grze, dowodząc, że futbol nie lubi stagnacji, Ronaldo miał już swoje pięć minut, teraz na placu brylują inni.