Piękna brzydota,a może brzydkie piękno? Jak zwał tak zwał, w każdym razie piłka brazylijska to obecnie jeden wielki oksymoron i galimatias. Brazylijscy piłkarze wylali na płótno barwy zimne i ciepłe, tworząc dla wielu krytyków futbolowej sztuki kompozycję ze wszech miar abstrakcyjną. Pojedyncze wtręty jogo bonito stanowią delikatny make up dla notorycznie odrabianej pańszczyzny.

[more]

Za dawnych lat gracze Canarinhos dokazywali jak rącze jelenie na rykowisku, dzióbiąc golami ujmującej urody pogodzonego z losem ofiary nieprzyjaciela. Teraz tracą swój wdzięk i urok, wyrzekając się sztandarowych przymiotów brazylijskiej piłki takich jak nonszalancja i spontaniczność w ataku pozycyjnym, a także maestria solistów rozbłyskujących w pełnej krasie płodząc arcydzieła zbiorowe, by przypomnieć gola ustalającego wynik wygranego 4:1 meczu z Kamerunem, seria krótkich podań i piłka wpada do siatki, obserwując tę demonstrację pietyzmu i finezji bezradni przeciwnicy mogli tylko solidarnie zwiesić głowy w geście podziwu.

Coś takiego kiedyś było chlebem powszednim w brazylijskim futbolu, dzisiaj jest unikatem. Żeby obejrzeć gole z przewrotki, czy pięty najlepiej włączyć mecz piłki plażowej, gdzie indziej trudno w wykonaniu przynajmniej Canarinhos zaobserwować podobne perełki. Ułańskie szarże Neymara w pierwszej połowie meczu z Chile były jak wołanie na puszczy, nikt nie miał ochoty, by ruszyć do przodu, Neymar w pojedynkę chciał przezwyciężyć lęk partnerów. Brazylia na dziś nie jest drużyną, tylko zbiorem gwiazd działających w odosobnieniu. Przez lata potęgę tamtejszej piłki definiowano pojęciem scalania poszczególnych ogniw w łańcuch, teraz panuje samowolka. Pół biedy, gdyby Brazylijczycy dysponowali indywidualistami pokroju Ronaldinho, czy Ronaldo, niestety jedynym graczem dorównującym wymienionej dwójce jest Neymar, widać, że konieczność piastowania przewodniej roli wobec ogółu go wyraźnie deprymuje, as Barcelony nie potrafi utrzymać tego balastu oczekiwań brazylijskiego narodu.

Brazylia traci swoją twarz atrakcyjnej pięknisi, charakteryzując się na odrażającą brzydulę. Futbol brazylijski jest w odwrocie, ciąży ku najgorszemu. Przysadzisty Hulk jest uosobieniem kryzysu w brazylijskiej piłce. Gracz z racji postury przypominający bardziej kulturystę niż zawodowego piłkarza stanowi synonim kalectwa drążący Selecao, mało zwrotny i nie potrafiący przez monstrualne gabaryty rozwinąć pełnej szybkości na dłuższym dystansie gracz rosyjskiego Zenitu nie przez przypadek jest notorycznie obśmiewany. Oglądając mecz z Chile odniosłem wrażenie, że Hulk nie ma problemów jedynie ze strzałami z dystansu, dynamit w nodze zobowiązuje, z taką siłą góry można przenosić, ale piłkarz nie powinien być ani siłaczem, ani szczapą, jeśli ktoś ma nadwagę, niech zapiszę się na zawody sumo, szanse na wygraną jakieś tam są.

Ktoś kiedyś stwierdził, że mistrzowskie turnieje się wygrywa obroną, Brazylia obronę ma zorganizowaną wręcz perfekcyjnie jak na swoje standardy, niemniej gdy Daniego Alvesa poniesie wodza fantazji, atakujący z zacięciem przeciwnicy mają świetną sposobność, by sforsować żelazną defensywę Canarinhos, za dawnych lat takich Alvesów Brazylia miała na pęczki, teraz nawet tamtejsza piłka kładzie nacisk na kalkulację.

Największą wadą obecnego pokolenia brazylijskiej piłki jest nieurodzaj klasowych napastników, zawsze Brazylia produkowała ich w ilości masowej, teraz nie dochowuje się ich w ogóle, Fred i Jo, to gracze przeciętni zdolni wyłącznie do przystawiania nogi do piłki z odległości pięciu metrów od bramki, w meczu z Chile zmarnowali trzy stuprocentowe sytuacje, wobec tego powstaje pytanie, czy Scolari nie powinien ich przegonić na cztery wiatry, wdrażając ustawienie z fałszywym napastnikiem?

Najzdolniejsze pokolenie w historii chilijskiej piłki nie dało rady, Brazylijczycy uciekli spod topora, Chilijczycy byli o włos od zwycięstwa, jednak ostatecznie to Brazylia wygrała w serii rzutów karnych, Chile wyryje się w naszej pamięci z pewnością, a co z Brazylią?

Wczoraj poznaliśmy drugiego ćwierćfinalistę mundialu, Kolumbijczycy po zwycięstwie 2:0 z Urugwajem zapewnili sobie awans do tej fazy brazylijskich mistrzostw, oba gole strzelił James Rodriguez, czyli piłkarz będący największym objawieniem mundialu, instynkt strzelecki i twórcza inwencja w połączeniu z liczbą zdobytych bramek już dziś pozwalają go stawiać przynajmniej w cieniu Leo Messiego i Neymara, z tym, że wystawny duet z Barcelony rozbłyskuje zdawkowo, a wschodząca gwiazda światowego futbolu płynie na fali kolumbijskiego sukcesu. Czy James Rodriguez dorówna Leo Messiemu? Pewnie nie, ale w tej chwili ma wszelkie dane ku temu, by tak się stało.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej