Saudyjskiej mamonie ulegli Hiszpanie. Prezes federacji Luis Rubiales wprawdzie mamił opinię publiczną okrągłymi słowami, standardowymi w takich okolicznościach frazesami o promowaniu piłki nożnej w odległych zakątkach globu, ale to oczywiście polityczna poprawność. Chodziło o grube miliony, a uczestniczył w tym Gerard Pique, co nie tak dawno ujawniano w Hiszpanii i czym żyły media oraz Twitter. Hiszpanie stworzyli nowy, osobliwy format – cztery drużyny w Superpucharze i wypad na Bliski Wschód.

Pokochali futbol, już nie jest neokolonialny

Żeby uświadomić wszystkim, że Saudowie niedawno „pokochali” futbol, przywołam wypowiedź doktoranta UW Mieszko Rajkiewicza, z którym miałem okazję rozmawiać dla TVP Sport w związku z wejściem saudyjskiego kapitału do Newcastle (całość tutaj https://sport.tvp.pl/56951903/futbol-petrodolarowy-czyli-ekspansja-znad-zatoki-perskiej):

W 1969 roku wielki mufti powiedział, że piłka nożna powinna zostać zakazana, bo jest narzędziem neokolonializmu Europy Zachodniej. Przywołał wtedy historię wnuka proroka Mahometa, który został zabity, a jego głową grano w piłkę. Radykalny islam ma nadal raczej negatywny stosunek do aktywności sportowej, szczególnie do futbolu.

Oczekiwania młodych, samochód dla kobiety i hipokryzja

Teraz idzie nowe. Przełom nastąpił w 2014 roku. To właśnie wtedy Muhammad bin Salman oficjalnie wszedł w linie dziedziczenia tronu (jeszcze jako drugi w kolejce). Jego głos zaczął się liczyć w kontekście prowadzenia polityki wewnętrznej, z czasem do zadań tej znaczącej figury na dworze należała też realizacja agendy rządowej w wymiarze zewnętrznym.  Rozumiał młode pokolenie, co było istotne, zważywszy na wieloletnie rządy skrajnie konserwatywnych, przedkładających islam ponad wszystko bigotów. To miało być odejście od wahhabizmu, łatwo dostrzegalna liberalizacja życia społecznego w naprawdę wielu aspektach.

W analizie zmian, które już zaszły w Arabii Saudyjskiej, należy uwzględnić demografię. To 35-milionowe państwo. Jeśli chodzi o populację całego kraju, to przeważają młodzi: dzieci do czternastego roku życia stanowią 32 procent obywateli, a niespełna połowa osób w Arabii Saudyjskiej nie ma 30 lat. Tym ludziom trzeba było dać trochę rozrywki. Głośną zmianą w społeczeństwie saudyjskim, którą przyjęto ze zdumieniem na Zachodzie, było zniesienie zakazu prowadzenia samochodu dla kobiet, co wprowadzono w 2018 roku. Europejczycy, nieco ironizując, myśleli tak: „jacy łaskawcy, rychło w czas”. Ale dobra, powiedzmy: „to straszna konserwa, niemniej w końcu się zreflektowali, może to doceńmy”. Choć czy na pewno ta refleksja jest słuszna? Wydaje się, że nie do końca. Wszak kobiety spotykają się z wyższymi kosztami kursów na prawo jazdy i dłuższym czasem oczekiwania na egzamin. Niektóre za prowadzenie samochodu nadal siedzą w więzieniu. Aktywistka Ludżajn Al-Hazlul cztery lata temu trafiła za kratki. Promowała feministyczne idee, jeździła bez tradycyjnego nakrycia głowy i to wystarczyło.

Mentalność może zmieniła się trochę, ale nie wystarczająco. Tak czy inaczej, program Vision 2030 jest oczkiem w głowie saudyjskiego przywódcy. To plan reform na wielu płaszczyznach mający prowadzić do modernizacji kraju, dostosowania go do obecnych realiów.  Mówi się dużo o wprowadzeniu szkolenia i  profesjonalizacji sportu. Sięgając od 2019 do 2024, szacuje się, że w tym okresie inwestycje w sport wzrosną o 2 mld dolarów. Było już trochę o hipokryzji w stosunku do kobiet, ale gwoli bezstronności trzeba dodać, że w 2021 roku w zarządach 30 z 64 związków sportów olimpijskich była kobieta.

Dobra Arabia Krychowiaka i niechętny Ronaldo

Ostatnio do Arabii Saudyjskiej przeniósł się Grzegorz Krychowiak, będzie grał w Al Shabab. Spotka tam kolegę z czasów gry w Sevilli – Evera Banegę. Możliwe, że trenerem będzie były szkoleniowiec Barcelony Quique Setien, który po otrzymaniu wypowiedzenia z Camp Nou, żył skromnie na wsi i pasł krowy. Teraz być może pisana jest mu Zatoka Perska. Co ciekawe, niewielu komentatorów zwróciło uwagę na to, że Krychowiak, odchodząc z istotnie złej, bestialskiej Rosji, bynajmniej nie wybrał kierunku, który nie wzbudzałby sprzeciwu osób dbających o moralność w futbolu. Polak grał znakomicie w Sevilli, w PSG po prostu był, ale oddajmy mu to: ma ciekawe CV. Warto o tym pamiętać, bo w erze sportswashingu gracze z Europy są często wykorzystywani do promowania brzydkich reżimów. Sam opisywałem historię Xaviego Hernandeza w kontekście jego trenowania w Katarze i… przymilnych wypowiedzi w stylu propagandysty (do sprawdzenia tutaj https://sport.tvp.pl/56073325/la-liga-xavi-czyli-bogart-z-kataru). Uważał, że tamtejszy system polityczny jest lepszy niż w Hiszpanii. Zapewniał, że obywatele Kataru są zachwyceni rodziną królewską. Problem w tym, że monarchia absolutna dopuszcza się wielu form opresji. Nie wchodźmy już w szczegóły, ale homoseksualizm to tam grzech ciężki i to eufemizm.

Teraz Saudowie marzą o Cristiano Ronaldo, który chętnie odszedłby z Manchesteru United, ale myśli o Europie. Nawet nie rozważa ofert z Arabii, chociaż oferenci kładą na stół niebotyczne 250 milionów euro za dwa lata gry. Horrendum. Ale, jako się rzekło, saudyjscy krezusi nie zajmują się tylko tuzami. Gdy przejęli Newcastle, od razu padło hasło: to nowy najbogatszy klub na świecie. Na razie działają racjonalnie, stopniowo budując swoją pozycję w wyspiarskim futbolu. Turki Al-Sheikh z kolei właśnie wprowadził Almerię do LaLiga. To oficjalny doradca króla i urzędnik państwowy pełniący funkcję ministra. Transakcję zrealizowano w 2019r. Gdy zatrudniony przez tego bogacza dyrektor sportowy Mohamed Al Asy uznał, że dobrym trenerem będzie Rubi, okazało się, że miał rację. Wywalczył awans. Almeria to beniaminek z aspiracjami.

Od pariasa do strony resetu

Wojna na Ukrainie sprawiła, że świat stanął na głowie. Po zamachach na WTC w 2001 r. Stany Zjednoczone przez kolejne niemalże 20 lat skupiały się na Bliskim Wschodzie. Gdy udało się pokonać Państwo Islamskie, zainteresowanie USA tym regionem spadło. A później klęska w Afganistanie, powrót talibów do Kabulu to był czynnik, który zniechęcił Amerykanów do bycia żandarmem w tak odległym kulturowo świecie. Wojna jednak zmienia bieg spraw. Powód? Ceny ropy.

Prezydent USA Joe Biden w środę rozpoczął wizytę na Bliskim Wschodzie, którą zwieńczyło spotkanie z Mohammedem bin Salmanem i właśnie to nas interesuje. Saudyjski następca tronu, który tak naprawdę jest przywódcą tego kraju, naraził się demokratycznemu światowi, gdy zlecił zabójstwo opozycyjnego dziennikarza, co wydarzyło się w 2018 roku w Stambule. Turcja już przestała mieć pretensje, natomiast sekretarz stanu USA Antony Blinken uważa, że pragmatycznym i optymalnym rozwiązaniem byłby reset, a zatem powrót do względnie poprawnych stosunków. Amerykanie zatem też wybaczyli Saudom. Nie było to oczywiste, bo o ile Donald Trump, sprawując urząd, szybko uciął wątek i powiedział, że następca tronu zapewniał go, iż nie miał nic wspólnego z zabójstwem, to jego następca Joe Biden myślał inaczej. Przypomnijmy sobie, że swego czasu wygłosił płomienną przemowę w Departamencie Stanu, gdzie budował uniwersalną narrację o walce demokracji z autokracją, zorganizował specjalną konferencję dla światowych przywódców. Traktował to priorytetowo. Utarło się, że o ile Republikanie są pragmatykami, którzy bagatelizują łamanie praw człowieka dla realizacji określonych celów, to Demokraci prezentują postawę pryncypialną. Polityka jednak bywa brutalna, zmusza do chłodnej kalkulacji nawet idealistów.

Cofnijmy się o dwa lata. Wtedy szalał covid, a główni producenci ropy zrzeszeni w OPEC+ ograniczyli wydobycie surowca z myślą o przeciwdziałaniu załamaniu cen. Miało to związek z pandemią, chcieli odwrócić tendencję. Ale lockdownów i pandemii już nie ma, a wzrosło zapotrzebowanie na ropę. Niestety, wojna na Ukrainie zakłóciła nie tylko dostawy żywności, ale też wpłynęła na podaż ropy. Ceny radykalnie wzrosły, inflacja skoczyła w górę, co niepokoi Demokratów w USA, ponieważ wiele wskazuje na to, że w listopadowych uzupełniających wyborach do Kongresu górą będą Republikanie. O ile Biden obudził NATO, głównie Anglosasów w kontekście inwazji rosyjskiej i wspiera znacząco Ukrainę, to sytuacja w kraju jest dla niego bardzo zła. Nie udało się przeforsować w Kongresie zmian, które mogłyby w pełni umożliwić realizację „zielonej” transformacji, co obiecywał prezydent. Nie można odejść od paliw kopalnych, ale nie tylko to jest kłopotem przywódcy USA. Władca Saudów czeka na powrót Donalda Trumpa. Mało tego, przed wizytą Bidena w Rijadzie wielu publicystów w USA uważało, że naiwnością jest myślenie, iż saudyjski przywódca może wpłynąć na radykalną obniżkę cen poprzez zwiększenie wydobycia. Starali się dowieść, że to jest poza jego zasięgiem, tym bardziej że infrastruktura naftowa nie jest wystarczająco efektywna, by można było tego dokonać. Ale coś oczywiście można zrobić… Mohammed bin Salman zapowiedział zwiększenie wydobycia ropy z 10 mln baryłek dziennie do 13, co ma umożliwić obniżenie cen i spowolnienie inflacji. Skutkiem, co istotne, może być w pewnym stopniu redukcja dochodów Rosji ze sprzedaży tego surowca. Brzmi optymistycznie? Tak, ale musimy uświadomić sobie, że Arabia Saudyjska podała, iż dąży do osiągnięcia mocy produkcyjnych na poziomie 13 mln baryłek dziennie dopiero w 2027 roku. Nikt nie wybiega tak daleko w przyszłość.

Chiny i Rosja lepsze od Ameryki

Problemem USA jest też zbliżenie się Arabii do Chin i… Rosji. O ile Waszyngton i Rijad mają wspólnego wroga – Iran, który wspiera armię jemeńskich Hutich, przeprowadzając ataki w Arabii za pomocą dronów, to sojusz z wrogami Ameryki jest główną przeszkodą. Swoją drogą wojna w Jemenie wydaje się zapomniana przez świat. W tym kraju doszło do katastrofy humanitarnej. Sunnici (Arabia) i szyici (Iran) wspierają siły zwalczające się nawzajem- rząd i rebeliantów. Trafia tam dzięki saudyjskim dostawom broń brytyjska i amerykańska. Koszmar trwa od 7 lat (w kwietniu wprowadzono rozejm, nie wiadomo, czy to może być trwałe rozwiązanie, szacuje się, że w wyniku wojny zginęło już ponad 400 tys. Jemeńczyków).

Saudyjskie władze straciły zaufanie do USA i zbliżyły się do Rosji. Do tej pory Amerykanie dawali gwarancje bezpieczeństwa, w zamian dostawali ropę. Teraz, gdy Chińczycy sprzedają uzbrojenie Arabii – mowa tu o dronach bojowych, których nie chcieli sprzedać Amerykanie – to pojawiają się hipotezy, że gdyby doszło do konfrontacji militarnej USA i Chin (kwestia Tajwanu może być zarzewiem), to Chiny mogą wymóc na Saudach blokadę eksportu ropy za Atlantyk. To wszystko sprawia, że powodzenie misji Bidena na Bliskim Wschodzie jest wątpliwe.

Opowieść o Arabii Saudyjskiej można rozwijać w nieskończoność, ale chyba tyle wystarczy. Dobra ta Arabia czy zła? Wydaje się, że to pytanie retoryczne, ciekawe co sądzi na ten temat Grzegorz Krychowiak, jeśli w ogóle ma takie zdanie. Wielu bowiem już zauroczył tamtejszy przepych. Innymi sprawami są zaniepokojeni głównie jajogłowi, czyli mniejszość.

Bartłomiej Najtkowki





Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej