Bartłomiej Najtkowski, TVP Sport: – Po przeczytaniu jednej z książek Jonathana Wilsona można by sądzić, że pionierami futbolu totalnego byli Wiktor Masłow i Rinus Michels, ale Jimmy Burns twierdzi, że już w latach 20. futbol totalny uosabiał Josep Samitier. Miał ponad 300 goli w barwach Barcelony (więcej strzelił tylko Paulino Alcantara) i był... filarem obrony.
Anna Olchówka: – Kariera Josepa Samitiera w latach 20. ubiegłego wieku była totalna, a to nazwisko sprzedawało wszystko. Do dziś znajduje się w czołówce najbardziej bramkostrzelnych zawodników Barcy, która była wówczas niepokonana w regionalnych rozgrywkach i seryjnie wygrywała Puchar Hiszpanii. Ale to nie wszystko. Samitier grał w reprezentacji, która zadebiutowała na igrzyskach olimpijskich w Antwerpii w 1920 roku i zdobyła srebrny medal. To był ogromny sukces hiszpańskiej piłki – nie było wtedy jeszcze mistrzostw świata, więc igrzyska były najwyższym szczeblem rywalizacji międzynarodowej. I to wtedy narodziła się legenda La Furia Roja.

– Jego trener Roma Forns kazał mu decydować, kto gdzie ma grać (pewnego razu odsunął nawet Alcantarę). Był też szefem na boisku dającym wskazówki innym. To trochę tak jak dziś z Robertem Lewandowskim, który jest według Hiszpanów kapitanem bez opaski. Chociaż teraz to boiskowe przywództwo różni się znacznie...
– Katalończyk miał, oprócz umiejętności technicznych, niezwykle silną osobowość, dobrze wiedział, czego chce: kiedy w 1932 roku nie mógł dojść do porozumienia z zarządem Barcelony w sprawach finansowych, to po prostu zmienił klub. Przeniósł się do Madrytu, wówczas Madrid FC, który jeszcze nie rywalizował tak zaciekle z Barcą, gdzie dołączył do Ricardo Zamory. Znali się z reprezentacji i z katalońskiego klubu, w którym bramkarz grał przez trzy sezony.

– Samitier rozumiał futbol jak mało kto. Dzięki charyzmie zjednywał sobie zespół nawet po zakończeniu kariery piłkarskiej...
– To prawda. Zdecydowany charakter Samitiera przydał mu się także potem. Przygodę z trenowaniem rozpoczął od krótkiego, raczej nieudanego epizodu w Atletico Madryt w 1936 roku. Drużyna nie utrzymała się wtedy w lidze, ale chwilę po zakończeniu sezonu nie miało to już znaczenia, bo w Hiszpanii wybuchła wojna domowa.

– Okoliczności polityczne nie pozostawiały wyboru.
– Samitier uciekł do Francji i trafił do Nicei, gdzie wrócił na boisko, a w OGC Nice występował razem z dobrym kolegą Ricardo Zamorą. W 1939 roku definitywnie zakończył karierę zawodniczą i powrócił do trenowania. Krótko szkolił OGC Nice, a w 1944 przyjął propozycję poprowadzenia Barcelony. Już w pierwszym sezonie zdobył drugie w historii klubu mistrzostwo Hiszpanii. Po latach problemów i balansowania na granicy spadku, nie wspominając o trudnej sytuacji Katalonii po wojnie domowej, był to ogromny sukces. Na stanowisku utrzymał się do 1947 roku, a potem został sekretarzem technicznym. Pracował w Barcelonie do momentu, kiedy trenerem został Helenio Herrera, który chciał osobiście nadzorować transfery. A na to Samitier się nie zgodził.

– Ukazuje się wiele biografii piłkarzy, ale książka "Samitier – piłkarski magik" była jedną z pierwszych. Jego specjalnością były tzw. langostas. To ideał ekwilibrystyki?
– Piłkarz rzeczywiście słynął z umiejętności technicznych, w walce o piłkę w powietrzu nie miał sobie równych, stąd te przydomki podkreślające ekwilibrystyczne umiejętności i skoczność: A "el hombre langosta" można przetłumaczyć zarówno jako "człowiek-homar" lub "człowiek-langusta", jak i "człowiek-szarańcza"...

– Gdy Xavi przejął Barcelonę po Ronaldzie Koemanie, to zaczął się rygor, bo wcześniej piłkarze trenowali inaczej i odwykli od intensywności. Jakoś tak mi się to skojarzyło także z Samitierem. Słusznie?
– Istotnie, boiskowe doświadczenie umiał przełożyć na pracę trenerską. We wprowadzonych w Barcelonie przez Samitiera-trenera metodach pracy nie ma z dzisiejszego punktu widzenia nic nadzwyczajnego, ale wówczas to była rewolucja: kontrolowanie diety i ograniczanie spożycia alkoholu przez zawodników, wprowadzenie stałego grafiku treningów dla całej kadry, zabieranie piłkarzy na mecze innych drużyn, aby wyłapywać "w praktyce" popełniane błędy.

– Perfekcjonista. Samitier przypomina mi też... Socratesa. Ciągnęło go do bohemy, intelektualnych i artystycznych elit. Przyjaźnił się nawet z Carlosem Gardelem – najsłynniejszym argentyńskim śpiewakiem. Dziś taki piłkarz byłby traktowany jak dziwak.
– Może niekoniecznie jak dziwak, ale pewnie należałby do mniejszości. A to zainteresowanie było obustronne. Sukcesy sportowe Samitiera inspirowały muzyków, powstawały dedykowane mu tanga, a Gardel nagrał nawet jedną z kompozycji, ale nie swojego autorstwa. Futbol w latach 20. i 30. XX wieku żył w interesującej symbiozie z kulturą. Obok kina i walk byków była to ulubiona przez Hiszpanów forma spędzania czasu wolnego. Budowano wokół niej konkretne tożsamości, na poziomie krajowym i regionalnym, co w przypadku Katalonii ma szczególne znaczenie. Bardzo dobrze wyjaśnia to w książce "Historia, nacjonalizm i tożsamość. Rzecz o piłce nożnej w Hiszpanii" hispanista, Filip Kubiaczyk.

– Wracając do Samitiera, to domyślam się, że tak rozległe koneksje procentowały, gdy został trenerem...
– Tak. Jego szerokie kontakty i towarzyskie obycie pomagały podczas pracy trenerskiej i później w strukturach klubu. Swobodnie obracał się wśród różnych ludzi, umiał nimi zarządzać, motywować. W latach 50. ściągnął do Barcy wielkich: Kubalę, Ramona Alberto Villaverde z kolumbijskich Millonarios, Brazylijczyka Evaristo de Macedo… Chyba tylko z Di Stefano, klubowym kolegą Villaverde, mu się nie udało.

– Paulino Alcantara tworzył wspaniały duet z Samitierem. Przebył drogę z Filipin do Barcelony i z powrotem, a po I wojnie światowej wrócił do Katalonii. Filipińska gwiazda futbolu to coś rzadko spotykanego. Co więc jeszcze warto o nim wiedzieć?
– Był pierwszą wielką postacią Barcelony, choć może nie formatu Samitiera, i rekordzistą klubu pod względem liczby zdobytych bramek aż do czasów Leo Messiego: strzelił 369 goli w 357 spotkaniach. Był też pierwszym zawodnikiem urodzonym w Azji, który zagrał w europejskim klubie: urodził się na Filipinach w 1896 roku, ale jego ojciec był Hiszpanem. Rodzina przybyła w 1899 do Barcelony: rok wcześniej Filipiny ogłosiły niepodległość i przestały być zamorskim terytorium Hiszpanii.


– Szybko zaczął zgłębiać tajniki futbolu w Barcelonie?
– Już jako piętnastolatek Alcantara zadebiutował w pierwszym składzie Barcy, ale od dziecka grał w sekcji dziecięcej klubu: sam zgłosił się do Joana Gampera z prośbą o jej stworzenie. Ojciec piłkarza był wojskowym lekarzem i dla rodziny było oczywiste, że Paulino pójdzie w jego ślady. Syn obiecał rodzicom, że skończy studia i tak się stało. Alcantara wraca z rodziną na Filipiny, wówczas amerykańskie, i między 1916 a 1918 studiuje medycynę, jednocześnie grając w jednym z klubów w Manili, z którym zdobył dwa tytuły mistrzowskie.

– Laguna złamał poprzeczkę tylko w filmie "Piłkarski poker", ale czy Alcantara naprawdę przerwał siatkę podczas meczu?
– Dodajmy najpierw, że został powołany do reprezentacji Filipin. Nie przeszkodziło mu to po powrocie do Europy, by reprezentować Hiszpanię i właśnie w meczu z Francją w 1922 roku po jego strzale piłka miał rozerwać siatkę. Jak tłumaczył później jeden z kolegów reprezentacyjnych ta siatka była już wysłużona, a piłka po prostu tylko zmieściła się w jednym z otworów. Aż do wybuchu wojny domowej Alcantara jednocześnie grał w Barcelonie i pracował jako lekarz.

– To wpływało pozytywnie na jego reputację, ale już szowinistyczne poglądy wyraźnie mu zaszkodziły...
– Tak, ponieważ wspierał Falangę, a w Katalonii nacjonaliści byli w zdecydowanej mniejszości. Jeszcze w sierpniu 1936 roku uciekł do Francji, skąd dopiero po pewnym czasie wrócił do Hiszpanii, ale na terytoria opanowane przez powstańców. Był ochotnikiem w jednym ze szpitali, walczył też na froncie, otrzymał stopień porucznika. Co ciekawe, wchodził w 1939 roku do pokonanej Barcelony jako członek hiszpańsko-włoskiego oddziału wysłanego na pomoc Franco przez Mussoliniego i pozostał jego członkiem przez kilka lat po wojnie.

– Z Alcantarą grał Walter Rozitsky  kiedyś uchodzący za... Polaka. W muzeum Barcelony ma wszak narodowość niemiecką, ale inni utrzymują, że był Szwajcarem (sugerowane związki z Joanem Gamperem). Andrzej Gowarzewski szukał nawet jego tropów w... Czechach. Którą wersję warto przyjąć? To trudne, bo grał w Barcelonie, gdy Polska była pod zaborami...
– Zagadkowa postać, o której jeszcze jakiś czas temu trudno było coś więcej powiedzieć, bo nie wiadomo gdzie szukać jej śladów. Wątpliwości dotyczyły nawet zapisu nazwiska: Rozitsky, Rotziky, Rozitskin… Ale wygląda na to, że dwoje historyków rozwiązało w 2017 roku tę zagadkę. Nie potwierdziła się żadna z polskich hipotez. Eugen Scheinherr i Fernando Arrechea dotarli do niemieckich akt wojskowych z okresu I wojny światowej, z których wynika niezbicie, że nazywał się Walter Casar Max Rositzky i był najprawdopodobniej niemieckim Żydem, urodzonym w Hamburgu w 1889 roku. W Barcelonie rozegrał 50 meczów, strzelił 5 goli, a trenował też lekkoatletykę i waterpolo.

– Barcelona nie była jego jedynym klubem w Hiszpanii?
– Grał też w stolicy. W Madrid CF Rositzky wystąpił w czterech meczach. Jeden z nich był meczem charytatywnym pod patronatem króla Alfonsa XIII, który po spotkaniu miał nawet rozmawiać z piłkarzem po niemiecku. Po wojnie Rositzky wrócił do rodzinnego miasta, gdzie zajął się handlem, ale jego ślady urywają się w 1923 roku. Kolejny dowód na to, jak bardzo skomplikowana i wciąż pełna białych plam jest historia naszej części Europy.


– Przejdźmy do legendy. Czy Kubala był dla Barcelony kompensatą za grającego w Realu Di Stefano? Węgra darzono szacunkiem, pełnił różne role w klubie, ale nie mieli tam dla niego raczej sentymentów. To ciekawe! Chociaż tak było przecież też po wielu latach z Johanem Cruyffem, gdy władzę stracił Joan Laporta i przyszła nowa, nieprzychylna Holendrowi ekipa.
– O rywalizacji Kubali z Di Stefano zwykło mówić się jako o symbolu konfrontacji Barcelona-Real, chociaż prywatnie piłkarze przyjaźnili się. Wielkim marzeniem Samitiera było, aby obaj grali w jednym klubie i kiedy ostatecznie Argentyńczyk trafił do Madrytu, to Samitier był bardzo rozczarowany. Rzadko mówi się o tym, że Real także interesował się Kubalą – kiedy ten podejmował rozmowy z Barceloną w 1950 roku, miał już konkretną propozycję z Madrytu. Kontrakt był gotowy, do pełni szczęścia Santiago Bernabeu brakowało rozwiązania kilku kwestii administracyjnych i podpisu wszystkich zainteresowanych. Ponieważ Kubala był wtedy zawodnikiem nieuznawanej przez FIFA i węgierską federację Hungarii, klubu węgierskich emigrantów, wszystko okazało się o wiele trudniejsze niż by można było przypuszczać. A swoją ofertę złożyła Barcelona i, co ciekawe, hiszpańska federacja poparła starania właśnie katalońskiego klubu, pomagając mu pokonać trudności związane z uznaniem transferu przez wszystkie zainteresowane strony.

Mówi się, że Samitier przekonał Kubalę do Barcelony obietnicą zatrudnienia jego szwagra, Fernando Daucika, na stanowisku trenera, na co miał nie godzić się Real. Samitier miał też rzekomo przebrać się za członka delegacji Królewskich na spotkanie z piłkarzem, a dodatkowo do gry w Katalonii namawiał Kubalę, przy kielichu, inny węgierski piłkarz grający w Hiszpanii. Co ciekawe, z punktu widzenia przepisów, Kubala przez pierwsze trzy lata w Barcelonie grał nielegalnie, bo dopiero w 1954 roku FIFA uznała jego międzynarodowy transfer. A co do sentymentów: mówi się powszechnie, że w biznesie nie ma na nie miejsca…

– Kubala chyba lubił wędrować - a to na Słowację (grał w Slovanie Bratysława), a to z powrotem do ojczyzny (grał w drużynie z Budapesztu).
– Duży wpływ miała ówczesna sytuacja polityczna, ale nie tylko. Piłkarz przechodząc w 1946 roku z Ferencvarosu do czechosłowackiej Bratislavy i dwa lata później wracając na Węgry, tym razem do Vasas S.C., miał ponoć uciekać od służby wojskowej. Istotne było także pochodzenie Kubali…

– W jego żyłach płynęła krew trzech narodów, a związał się z... czwartym, położonym kilka tysięcy kilometrów na zachód. Jak do tego doszło?
– Kubala o sobie mawiał, że jest kosmopolitą, "barcelończykiem z Budapesztu". Ojciec piłkarza był przedstawicielem słowackiej mniejszości na Węgrzech, natomiast matka miała korzenie węgiersko-słowacko-polskie. Skąd w tym wszystkim wzięła się Hiszpania? Na początku 1949 roku zdecydował się na samotną ucieczkę z komunistycznych, w zasadzie stalinowskich Węgier. W przebraniu, na pace ciężarówki z sowieckimi tablicami rejestracyjnymi, dostał się do amerykańskiej strefy okupacyjnej Austrii, a stamtąd do Włoch. Bardzo chciał kontynuować sportową karierę, ale nie było to łatwe, nikt nie chciał podpisywać kontraktu z uciekinierem o niejasnym statusie prawnym. Kubala przez chwilę grał więc w Aurorze Pro Patria 1919, który był wtedy jedynym klubem gotowym wypłacać mu pensję. Był też dość blisko podpisania umowy z Torino FC i niewiele brakowało, by w maju 1949 roku poleciał z drużyną do Lizbony, aby "na próbę" zagrać przeciwko Benfice.

W ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu, co najpewniej uratowało mu życie – w drodze powrotnej samolot z zespołem Torino na pokładzie rozbił się pod Turynem, na wzgórzu Superga. Wszyscy zginęli… We włoskim obozie dla imigrantów Kubala spotkał się ze szwagrem, także uciekinierem, Daucikiem, który stworzył Hungarię. Ten zespół podróżował po Europie i Ameryce Południowej, zbierając pieniądze na wsparcie uchodźców z Węgier, i właśnie w trakcie takiego pobytu w Hiszpanii wypatrzyli Kubalę przedstawiciele Realu i Barcelony…

– Carles Vinas, prowadząc w książce cules po mieście śladami Barcy, podkreśla, że już w 2002 planowano nadać nazwisko Kubali jednej z ulic w dzielnicy Les Corts (tak kiedyś nazywał się stadion Barcelony, poprzednik Camp Nou), ale dopiero Joan Laporta sprawił, że 13 lat temu obok stadionu Barcy stanęła statua przedstawiająca Węgra. To aż tak monumentalna postać?
– Kubala jest legendą Barcelony z wielu powodów. Te sportowe są oczywiste. W relacjach czytamy o niesamowitej szybkości, zwinności i precyzji Węgra, jego treningach dwa razy dziennie, co było czymś niespotykanym. W pierwszym sezonie w Barcelonie zdobył z nią pięć pucharów: za zwycięstwo ligowe, Puchar Hiszpanii, Puchar Ewy Duarte, Puchar Łaciński i Puchar Martini&Rossi. Miało to ogromne znaczenie dla klubu. Później, pod koniec lat 50., do listy trofeów dołączyły dwa Puchary Miast Targowych i kolejne tytuły krajowe, ale nie udało się z Pucharem Europy w 1961 roku, bo Barcelona przegrała w finale z Benfiką.

– Ale jest jeszcze jedna sprawa interesująca i wiąże się z... Polakiem. Tym pierwszym w piłkarskiej drużynie Barcelony.

– Dopiero teraz, po ponad 70 latach, padł ustanowiony przez Węgra rekord liczby strzelonych goli na początku sezonu La Liga: Kubala miał siedem trafień w pierwszych sześciu meczach, a Robert Lewandowski po szóstym ligowym nawet osiem... Legendę Węgra budowały także historie niezwiązane ze sportową rywalizacją, jak wspomniane doświadczenie uciekiniera z reżimu. Wielka postać futbolu chroni się przed komunizmem w hiszpańskiej Barcelonie – to świetnie pasowało do pozytywnego wizerunku reżimu Franco na arenie międzynarodowej i do wewnętrznego dyskursu o jedności Hiszpanii. Taki wzorcowy piłkarski mit... A o ucieczce Kubali nakręcono w 1955 roku film o wymownym tytule "Los ases buscan la paz", czyli "Asy szukają pokoju".
 
– Legendarni piłkarze odchodzą, w tym roku umarł zasłużony gracz Realu - Paco Gento, ale skoro jesteśmy przy Barcelonie  to Luis Suarez Miramontes, 87-letni dziś jedyny zdobywca Złotej Piłki z Hiszpanii żyje. 6 lat grał w Barcelonie, później przeniósł się do Interu, trafił na czas Helenio Herrery. Ten Suarez nie jest chyba znany w Polsce? Był skromny, uważał choćby, iż nie powinien być tym jedynym "ozłoconym" Hiszpanem i ubolewał, że w 2010 to Messi dostał statuetkę, a nie Iniesta.
– Tak, nie licząc Alexii Putellas w edycji kobiecej, to jedyny urodzony w Hiszpanii zdobywca Złotej Piłki. Hiszpanie mają do niego sentyment, bo przypomina im o pięknej historii, mistrzostwie Europy z 1964. Co ciekawe, razem z Chusem Peredą Suarez był pierwszym w historii, który wygrał w jednym sezonie mistrzostwo Europy i Puchar Europy, czyli dzisiejszą Ligę Mistrzów. Był postacią wielką, ale niekoniecznie formatu Kubali, traktowanego przez kibiców wyjątkowo. Transfer "Luisito" z Barcelony do Interu w 1961 roku był ogromnym wydarzeniem. Wtedy najdroższy transfer w historii i pierwszy transfer gracza hiszpańskiego do Włoch. Herrera sprowadził go do Mediolanu, aby z nim budować "Wielki Inter" i Suarez został tu klubową legendą. W Interze zagrał ponad 300 meczów, zdobył dwa Puchary Europy, dwa Puchary Interkontynentalne, nie mówiąc już o zwycięstwach w krajowych rozgrywkach. A ten bardziej znany, ten urugwajski Suarez, otrzymał imię właśnie na cześć Hiszpana.
 
– Pani zajmuje się też tematyką piłki nożnej w kinie. W Netflixie dostępny jest dokument o transferze, a zdaniem wielu zdradzie Figo. Jak można oceniać ten film? Są w nim różne opinie i perspektywy. Wypowiadają się były agent piłkarza, który miał prowadzić grę ws. transferu, były prezes Barcelony Joan Gaspart, podkreślono też rolę Florentino Pereza, który wtedy walczył o funkcję prezesa klubu i obiecał kibicom Figo. Jakie ma pani wrażenia i wnioski?
– Film przez blisko dwie godziny opowiada o czymś, co dałoby się streścić w godzinę, o wiele lepiej budując napięcie. Niemniej, mamy możliwość skonfrontowania wszystkich zaangażowanych w ten transfer stron i ich wersji. Dowiadujemy się, że ogromną rolę w transferze Figo odegrał Paulo Futre i jego drobne telefoniczne oszustwo. Praktycznie do końca Figo naprawdę chciał zostać w Katalonii, ale w decydującym momencie o przejściu do Realu zadecydował egoizm piłkarza, jak sam o tym nawet mówi. To ciekawe, Figo kilka razy zapewnia, że w pewnym momencie po prostu poczuł, że Barcelona jako firma – ale nigdy kibice – niedostatecznie go docenia. Od razu przypomina się zamieszanie wokół transferu "smutnego" Cristiano Ronaldo sprzed kilku lat. Jeden z wykorzystanych w filmie materiałów telewizyjnych cytuje barokowego poetę Francisco de Quevedo, który napisał "poderoso caballero es don Dinero", czyli "pieniądz to potężny pan". I wydaje mi się, że to celne podsumowanie historii tego transferu. A cytat w odniesieniu do przeróżnych futbolowych doniesień pozostaje aktualny także dzisiaj.

***
 
Anna Olchówka - lektorka i tłumaczka. Iberystka, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego i Universidade Aberta w Lizbonie. Pasjonatka kina, sportu i współczesnej historii. Doktorka nauk humanistycznych – pracę poświęciła obrazowi piłki nożnej w kinie czasów frankizmu i salazaryzmu.
Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej