Bartłomiej Najtkowski, TVPSPORT.PL: – Zbyt wiele pozycji ponadczasowych?

Jakub Tarantowicz: – Nie mam takiego wrażania, ale sporo książek jest o futbolu z dawnych lat. Starszym kibicom pozwoli to powspominać czasy młodości, a młodsi będą mogli dowiedzieć się o meczach, którymi żyli ich ojcowie oraz o piłkarzach i trenerach, których podziwiali jeszcze dziadkowie. Mamy drugą i trzecią część "Remanentu" , znakomitą "Historię Mundiali", świetną książkę "30 lat Ligi Mistrzów" i "Polską myśl szkoleniową", która przybliża taktykę gry w dziejach naszego futbolu.

– Ta ostatnia pozycja, autorstwa Michała Zachodnego, jest zapisem taktycznej ewolucji w polskiej piłce. To powinien być elementarz nowych trenerów?

– Nie wiem, czy akurat porównywałbym ją do elementarza. Sądzę jednak, że może być bardzo cennym uzupełnieniem wiedzy zdobywanej na kursach i podczas pracy trenerskiej. Jest to bardzo dobra książka, która chyba jako pierwsza (przynajmniej jako pierwsza od wielu lat) tak przekrojowo przedstawia rozwój taktyki, szkolenia i strategii piłkarskiej w historii rodzimego futbolu.

– Zachwyca opis początków naszego futbolu i znaczenie Krakowa i Lwowa. Wspomina Caldera oraz Stingera, bo oni tę piłkę kształtowali, a kto o nich słyszał? Z kolei Alex James, były gracz Arsenalu, uczył Polaków futbolu...

– Początki naszego futbolu to fascynujące czasy. Polska nie istniała przecież jako niepodległe państwo, a pierwsi działacze, trenerzy i piłkarze musieli mierzyć się z nieznanymi dziś problemami organizacyjnymi. Mimo to wielu z nich z godnym podziwu uporem tworzyło podwaliny piłki. Autor przypomina i prezentuje dorobek tych, o których mało ktoś dziś pamięta. Alex James to postać dość dobrze znana i chyba pamiętana - szczególnie przez kibiców Arsenalu. Do Polski trafił w 1939 roku, by przez sześć tygodni pomagać Józefowi Kałuży. Ciekaw jestem, czy gdyby nie wojna, to dałoby się zauważyć długotrwałe efekty pracy Jamesa w Polsce? Czy wiedza szkoleniowa znacząco wpłynęłaby na rozwój naszego futbolu? Na te pytania już nie poznamy odpowiedzi.

– Węgrzy oraz Francuzi też przekazywali rodakom podpowiedzi. Było dość międzynarodowo, a dziś wielu trenerów jest wsobnych…

– Kiedyś (zarówno przed, jak i po wojnie) do Polski trafiało więcej zagranicznych szkoleniowców, którzy coś po sobie zostawiali. Można wymienić takie nazwiska, jak Imre Pozsonyi , Lajos Czeizler (to szczególnie bliska mi postać, bo trenował ŁKS), Janos Steiner, Geza Kalocsay, Jaroslav Vejvoda. Dziś karuzela trenerska kręci się ciągle z tymi samymi. Gdy trafia do nas zagraniczny trener to rzadko ma okazję pracować na tyle długo, by wywrzeć znaczący wpływ na sposób gry i rozwój taktyki.

Trochę dłużej pracowali tylko Kosta Runjaić w Pogoni i Nenad Bjelica w Lechu. Kilku zagranicznych trenerów miała też Legia Warszawa, ale czy po Bergu, Czerczesowie, Jozaku albo Sa Pinto zostało jakieś, mówiąc górnolotnie, taktyczne dziedzictwo? Moim zdaniem, nie. Może tylko Runjaić wpłynął znacząco na rozwój Pogoni. Zobaczymy, jak na dłuższą metę poradzi sobie w Legii.

– Zachodny stawia zaskakujące tezy, odkrywa wielki umysł Kałuży - wizjonera, Kazimierz Górski to według autora nie tylko mistrz bon motów, ale też trener chłonący wiedzę, chcący się rozwijać. A ten historyczny mecz z Anglią na Wembley bynajmniej nie był li tylko obroną Częstochowy z Tomaszewskim w roli Kordeckiego...

– Józef Kałuża to niezwykła postać. Niedawno powstał o nim ciekawy film dokumentalny. Łącząc informacje z książki Zachodnego z tymi zawartymi we wspomnianym filmie, otrzymujemy obraz Józefa Kałuży jako człowieka, który naprawdę żył futbolem i chciał się rozwijać, a miał też liczne pasje i umiejętności – np. realizował się w literaturze i muzyce.

– Teraz Jerzy Engel i Antoni Piechniczek krytykują pomysł, by Czesława Michniewicza zastąpił obcokrajowiec. Zachodny ciekawie pokazał skąd niechęć do zagranicznych trenerów, podając przykłady Leo Beenhakkera i Paulo Sousy.

– Na ten temat napisano już wiele. Z jednej strony, trudno się dziwić doświadczonym polskim trenerom, że chcą, by selekcjonerem był Polak. Szczególnie, że wspomniani Beenhakker i Paulo Sousa potrafili być aroganccy i zrażać do siebie opinię publiczną. Z książki Zachodnego dowiadujemy się, że środowisko trenerskie traktowało ich z daleko posuniętą rezerwą. Z pewnością ci trenerzy osiągnęli pewne sukcesy (awans na EURO 2008 Beenhakkera był wymiernym osiągnięciem), ale mieli też wady. Według mnie nie w tym rzecz czy selekcjonerem będzie Polak, czy obcokrajowiec. To sprawa drugorzędna. Kluczowe jest (ale podkreślam, że to tylko moja opinia), by nowy selekcjoner stał się autorytetem dla piłkarzy, by gracze "kupili" jego pomysł na grę i metody treningowe.

– Leszek Orłowski też napisał książkę z kronikarską dokładnością. Najbardziej zainteresowały mnie opisy finałów z licznymi ciekawostkami. Do tego są graficzne przedstawienia składów i ustawień drużyn, sylwetki piłkarzy oraz trenerów, którzy triumfowali. A każdy z sezonów jest opisany szczegółowo, od fazy grupowej aż do finału.

– Tę książkę czytałem z dużą przyjemnością, ale też z nostalgią. Wiele z opisywanych meczów miałem okazję oglądać jako nastolatek, a fragmenty książki im poświęcone przywoływały mi z pamięci emocje, które przeżywałem podczas transmisji. Autor wplata ogromną liczbę wyników, strzelców goli, składów, danych o ustawieniach taktycznych, ale nie jest to książka z suchymi danymi statystycznymi. Nazwałbym ją opowieścią o Lidze Mistrzów i jej bohaterach.

– Autor stawia kontrowersyjne tezy. Uważa, że pobyt Zinedine'a Zidane'a w Realu nie był szczególnie udany, a słynny wolej w finale w Glasgow tylko zaciemnia obraz.

– Też zwróciłem uwagę na tę opinię o Zizou i również wydała mi się co najmniej dyskusyjna. Trzeba jednak zauważyć, że Orłowski zarówno przy tym, jak i przy pozostałych kontrowersyjnych stwierdzeniach, przedstawia rzeczową argumentacją, podpierającą te tezy. Nawet jeśli nie zgadzałem się z niektórymi jego opiniami, to uważam je za dowód na niezależne myślenie autora niż za powód to skrytykowania.

– Orłowski akcentuje, że Alex Ferguson sprzeciwiał się grze... wicemistrzów w Champions League, w co dziś trudno uwierzyć.

– To, że sir Alex nie chciał wicemistrzów w Champions League, to dużego kalibru paradoks. Pamiętajmy wszak, że do rozgrywek 1998/1999, które zakończyły się triumfem United, ten zespół przystępował jako wicemistrz Anglii. W eliminacjach musiał wygrać choćby z ŁKS-em, by... zagrać w fazie grupowej. A w słynnym finale rywalem MU był Bayern, który także przystąpił do rozgrywek jako wicemistrz kraju.

– Autor przypomina także, że Edgar Davids bywał... rzeźnikiem. Zdziwiła mnie jednak opinia, że dobrze, iż dał sobie spokój z trenowaniem, bo był w sztabie Louisa van Gaala w reprezentacji i chce się uczyć tego fachu.

– Opinia o Davidsie to kolejny dowód, że autor książki nie boi się wyrażać opinii i "iść pod prąd".

– Dowiadujemy się dzięki temu, że w słynnej potyczce z Milanem Liverpool miał dużo szczęścia, a ciekawostek jest bez liku. Choćby ta o Pippo Inzaghim, który ukrył się przed trenerem, by nie strzelać jedenastki w serii karnych. A jakie ciekawostki zapadły zaskoczyły pana?

– Najbardziej podoba mi się to, że pisząc o triumfatorach, autor stara się odpowiedzieć na pytanie, co dana drużyna wniosła do rozwoju piłki nożnej. Przedstawia też dalsze losy każdego zawodnika podstawowego składu zwycięzców. Mecz Liverpoolu z Milanem to przykład zajmująco opowiedzianej historii. A z nietypowych ciekawostek zapamiętałem, że to sędzia Ryszard Wójcik w pierwszym meczu w Lidze Mistrzów wyrzucił z boiska zawodnika Rangers, Marka Hateleya, ojca Toma, ongiś piłkarza Śląska Wrocław i Piasta Gliwice.

– Eduardo Galeano dawał piłkarzom status półbogów. Pisał z patosem typowym dla Latynosów o golach Puskasa, Charltona, Di Stefano i Beckenbauera, poświęcił też uwagę niedawno zmarłym Paco Gento oraz Jimmy'emu Greavesowi. To ponadczasowe świadectwa?

– Pisząc kilka miesięcy temu recenzję tej książki, zaznaczyłem, że "autor nie kryje się z emocjami swoimi i z emocjami kibiców. Opisywane przez niego historie niejednokrotnie są ubarwioną i wyidealizowaną wersją wydarzeń. Jeśli jakieś wydarzenie z dziejów piłki nożnej zdążyło urosnąć do miana legendarnego, to autor ani myśli zdejmować z niego tego nimbu legendarności". Podtrzymując tę opinię, mogę dodać, że w tej książce nie chodzi chyba o to, by przedstawić piłkarzy, gole i mecze takimi, jakimi były, ale takimi, jakimi zapamiętali je kibice. To nie świadectwo faktów, ale świadectwo emocji – uniesień, radości i wzruszeń.

– Galeano przestrzega przed eurocentrycznym spojrzeniem. To cenne, bo dowodzi, jak dużo znaczą w Urugwaju Penarol i Nacional, jaką potęgą była "Maszyna" River Plate, jak narodziła się rywalizacja Flamengo i Fluminense?

– Prawdą jest, że czytając Galeano, uświadamiamy sobie, że historia futbolu (także tego klubowego) miała najważniejsze momenty nie tylko w Europie. Bohaterami Galeano są nie tylko Puskas, Jaszyn, Seeler, Eusebio, Cryuff czy Baggio, ale też gracze, którzy rozpalali wyobraźnię tłumów w Ameryce Łacińskiej. Przeczytamy tu m.in. o bijącym rekordy strzeleckie Brazylijczyku pochodzenia niemieckiego, Arthurze Friedenreichu, o reprezentancie Urugwaju i pierwszym czarnoskórym piłkarzu, który zyskał światową sławę, Jose Leandro Andrade, o legendzie wspomnianego Nacionalu, czyli Hectorze Scarone oraz paragwajskiej gwieździe, Arsenio Erico.

Zdania o słynnej rywalizacji Fla-Flu (Flamnego-Fluminense) oraz o sile słynnej La Maquina (tworzyło ją pięciu napastników River - Juan Carlos Muñoz, Angel Labruna, Jose Manuel Moreno, Adolfo Pedernera i Felix Loustau) są bardzo cenne, bo to tematy wciąż mało znane polskim kibicom. Książka Galeano bardzo ułatwia zrozumienie tego, czym jest futbol latynoamerykański.

– To ważny głos erudyty, intelektualisty. A co pan sądzi o szerokim kontekście przy opisywaniu mundiali, bo powtarza się passus o... Fidelu Castro.

– Powtarzający się motyw Fidela Castro był dość zabawny (zainteresowanych trzeba odesłać do książki). Każdą z części poświęconych mundialom autor poprzedza wnikliwym omówieniem wydarzeń politycznych z roku, w którym były kolejne finały mistrzostw świata. W opisach tych nie brakuje ironii, często gorzkiej (autor jest szczególnie krytyczny wobec Stanów Zjednoczonych) oraz dowcipnych bon motów. Za często stara się jednak przemycić swe lewicowe poglądy. Dla jednych będzie to duża wada, dla niektórych, zaleta. Galeano nie kryje się z zapatrywaniami na świat, ale to sprawia że dzieło ma bardziej osobisty charakter.

– Zdziwiło mnie, że autor zrobił wzmiankę o… socjaldemokracji w III RP oraz o dużym zamieszaniu z Legią Warszawa.

– Motywy Legii i III RP mogą zaskoczyć polskiego czytelnika. Pozwólmy zatem, żeby to się stało i nie zdradzajmy szczegółów.

– Możemy żałować, że nie zdążył napisać o Messim, o którym mówił, że biega z piłką wewnątrz stopy.

– Ciekawe, co Galeano napisałby teraz, po zdobyciu przez Argentynę mistrzostwa świata? Z pewnością nie zabrakłoby kolejnych poetyckich i wzniosłych porównań.

– To teraz kolejny autor  dwóch tomów "Remamentu". Jerzy Chromik miał dobry timing z tym trzecim tomem, bo znowu jest głośno o korupcji. Zawarł w nim teksty o mrocznych czasach naszego futbolu. Mamy rozmowę z niesławnym szefem sędziów Witem Żelazko, a także z tropiącym "Fryzjera" Dominikiem Pankiem.

– Książka rzeczywiście trafiła na ciekawy, choć niepokojący moment w polskim futbolu. Ten temat przytłacza. Widać to w rozmowie z Dominikiem Pankiem – nawet osoba, która poświeciła aż tyle czasu i energii na dokumentowanie przypadków korupcji w środowisku piłkarskim, z czasem staje się obojętna wobec tych zjawisk. Podobnie jest w dwóch rozmowach z prokuratorami Grzeszczakiem i Tomankiewiczem. Obaj czują satysfakcję, że udało mi się "włożyć blokadę w tryby przedsiębiorstwa korupcyjnego" (to słowa jednego z nich), ale przyznają też po latach zajmowania się tym tematem, że mieli już go serdecznie dosyć.

– Książka to zbiór demaskatorskich publikacji. Lata 80 i 90. Autor jest sugestywny i wyrazisty, a gdy czyta się, że "tylko nieliczni znają cenę decydujących punktów na finiszu rozgrywek ekstraklasy. Słono płaci się za tytuł, niemało - za pozostanie w towarzystwie o wątpliwej moralności", to nawet dziś można być zniesmaczonym skalą tamtej korupcji.

– To co najmniej niesmak... Uderzające jest to, że w procederze korupcyjnym często brali udział piłkarze, trenerzy, sędziowie, działacze, którzy w innych dziedzinach życia byli uczciwi. Byli oddanymi mężami i ojcami. Dopiero wejście do środowiska przeżartego łapówkarstwem powodowało ich degenerację. Przykro się o tym czyta, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę skalę zjawiska.

– Jerzy Chromik rozmawiał w 2018 roku z Szymonem Marciniakiem i był dociekliwy, dopytywał go, jak doszedł do profesjonalizmu. Wieszczył mu też sędziowanie finału mundialu, do czego doszło w Katarze.

– Redaktor Chromik nie zadowalał się pierwszą z brzegu odpowiedzią. W tej rozmowie poruszono mnóstwo ciekawych wątków, o których (szczerze przyznaję) nie miałem pojęcia. Kolarstwo, boks tajski, talent piłkarski Marciniaka... I rzeczywiście, pojawia się wątek sędziowania finału mistrzostw świata. Można powiedzieć, że redaktor wywróżył to sędziemu Marciniakowi.

– Cenne są też rozmowy z asystentem Marciniaka - Tomaszem Listkiewiczem i o wiele bardziej znanym, seniorem Michałem. Jerzy Chromik, przeprowadzając wywiad, nie stroni od kąśliwych uwag, stara się poznać rozmówców możliwie jak najdokładniej. Niby jest o sporcie, a wynosi się z wywiadów coś o wiele bardziej uniwersalnego – prawdę o życiu rodzinnym.

– Chromik nawet dokładniej przemaglował młodszego z panów Listkiewiczów. Rozmowy są na rozmaite tematy. Sędziowanie jest w nich oczywiście najważniejszym wątkiem, ale momentami staje się tylko tłem dla ciekawych dyskusji o domu rodzinnym, życiowych decyzjach, wychowywaniu dzieci, ambicjach i zarobionych pieniądzach. Dziennikarz nienachalnie, ale ciągnie rozmówców za język.

– Podobają mi się zwłaszcza korespondencje ze Szwecji, dostajemy w nich sporo ciekawostek, jak chociażby płonący samochód, który prowadził Dariusz Szpakowski. Możemy poczytać o dostojnym Platinim, eleganckim Papinie i Bergkampie, a także o Schmeichelu oraz kibicach - seniorach.

– Ten samochód nie zapalił się w trakcie jazdy, tylko na stacji benzynowej. Nie zdradzajmy jednak czytelnikom szczegółów tej ciekawej historii...

Platini z jednej strony dostojny, a z drugiej czytamy, że na trening kadry przybył w klapkach. Papin i Bergkamp mieli swoje momenty w turnieju, ale z wymienionej trójki to gwiazda Schmeichela świeciła najjaśniej. On obronił decydującego karnego w półfinale z Holandią i to jego Dania sensacyjnie wygrała turniej.

Podczas tamtego EURO nie miałem nawet pięciu lat, więc siłą rzeczy nie pamiętałem, jak przebiegał. Zamieszczone w książce relacje pozwoliły mi nie tyle poznać przebieg turnieju (o tym już zdążyłem w życiu coś przeczytać), ale też poczuć atmosferę, odkryć specyfikę tamtego miejsca i czasu.

– To prawdziwe korespondencje, przybliżające to, czego nie widzieli kibice w kraju. Czytamy o tym, co Holendrzy robili na ulicach, co się działo w centrum prasowym. To są z pozoru drobiazgi, ale właśnie one pozwalają poczuć atmosferę turnieju. Tak powinno wyglądać dziennikarstwo.

– Korespondencje ze szwedzkich miast, które gościły uczestników EURO 1992, pełne są smaczków. Poznajemy folklor miejscowości: parkingi tylko dla rowerzystów, sposób przeżywania turnieju przez mieszkańców, kłopoty restauratorów, zadymy wywoływane przez przybyszy nie tylko z Holandii, ale też ze Zjednoczonego Królestwa, a do tego historie zwykłych, spokojnych kibiców, tzw. "pikników", którzy przybyli czasami ciekawą i długą drogę, by dopingować swoją drużynę narodową.

– No właśnie, ostatnia biografia Schmeichela zawiera ciekawy wątek polski, a ja ciągle ubolewam, że jeszcze nie ukazała się książka Erica Cantony, który jest teraz aktorem, a zawsze był rogatą duszą. Zastrzegł choćby, że nie będzie oglądał mundialu w Katarze z powodu łamania praw człowieka w tym kraju. Zawsze był bardzo zaangażowany politycznie. To niepowtarzalny buntownik.

– Antoni Schmeichel, ojciec Petera, jak pewnie wielu kibiców wie, był Polakiem. Duńską żonę poznał w 1959 roku w Sopocie. Okoliczności tego spotkania są na tyle interesujące, że lepiej będzie, jeśli czytelnicy zajrzą sami do książki i poznają je z relacji bramkarza... W książce przeczytamy też o polskich dziadkach Petera, a także o tym, jak Antoni został przed wyjazdem do Danii zmuszony do podpisania... deklaracji współpracy z SB. Już po dotarciu do Kopenhagi zainteresowały się nim duńskie służby. Został podwójnym agentem, choć zdaniem syna współpraca ta nie przyniosła większych efektów.

A co do Cantony, to ciekawostką jest fakt, że to on napisał wstęp do książki Schmeichela. Kilka lat temu na polskim rynku ukazała się pozycja autorstwa Philippe Auclaira "Cantona. Buntownik, który został królem". Była to, moim zdaniem, całkiem udana próba przedstawienia biografii byłego napastnika Manchesteru. Nietrudno się domyślić, że hitem byłaby autobiografia Francuza. Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek się doczekamy takiej publikacji.

– Kolejny raz wyszła książka naukowa o futbolu. Mam na myśli publikację prof. Kubiaczyka, który patrzy na tożsamości w Hiszpanii przez pryzmat futbolu. Andaluzyjczycy, tożsamość dualna i La Cartuja.

– Według mnie ciekawy jest zwłaszcza motyw stadionu La Cartuja w Sewilli, nazywanego ostatnio przez prasę "stadionem narodowym". To właśnie na nim były trzy ostatnie finały Copa del Rey. Taka lokalizacja pozwoliła uniknąć powtórki z kilku innych meczów finałowych i profanacji narodowych symboli przez kibiców katalońskich i baskijskich. Stadion okazał się też szczęśliwy dla reprezentacji podczas ostatniego EURO.

– Prof. Kubiaczyk analizuje w swej książce postawę Josepa Bartomeu podczas referendum w 2017 i... wyłania się obraz niezdecydowanego prezesa.

– Postawa Bartomeu we wspomnianej sprawie to bardzo ciekawy temat i zapewne pochodna jego decyzji z poprzednich lat. Nie spełnił z pewnością oczekiwań wielu kibiców Barcelony i odszedł, zostawiając klub z długami. Jak możemy dowiedzieć się z publikacji profesora, o Bartomeu powstało w ostatnim czasie nawet kilka książek.

Czytając "Historia, polityka i media" trudno nie podziwiać szerokiej wiedzy autora o hiszpańskim futbolu. Zgłębił wiele wątków nieporuszanych w polskiej literaturze okołosportowej.

– Ciekawe są zwłaszcza dwa mecze analizowane przez profesora. Przede wszystkim mecz Hiszpanii z Kosowem, który wywołał absurdalne reakcje hiszpańskich mediów, nie chcących zbytnio eksponować symboli narodowych Kosowa i nazywających tę drużynę zespołem kosowskiej federacji. Hispanista świetnie pokazał, że dziś propaganda już tak nie działa, bo odtrutką może być... Twitter.

– To banał, ale wiadomo, jak silne są tendencje separatystyczne w wielu regionach Hiszpanii. Można starać się zrozumieć stosunek władz hiszpańskich do Kosowa. Z pewnością istnieje obawa, by to państwo nie stało się inspiracją dla Katalonii i Baskonii. Trzeba jednak przyznać: takie działania władz i telewizji (wyświetlanie reklam w trakcie hymnu Kosowa) wypadają dosyć żałośnie. W erze social mediów szybko są demaskowane i mają efekt odwrotny do zamierzonego.

– I na deser rozmowy w księgarni. W książce Leszka Jarosza widać niezwykłą pasję, może wręcz swoistą manię, bo skąd wygrzebać tak szczegółowe informacje o statkach przybywających z reprezentacjami na mundial w Urugwaju czy perypetie Indii Holenderskich w mistrzostwach? To perełki newsowe najlepszego badacza historii mundiali!

– Te ciekawostki zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wystarczy chwilkę się zastanowić, aby uświadomić sobie jak wielką pracę musiał mieć za sobą autor, by dotrzeć do takich informacji. Leszek Jarosz nie powtarza bowiem informacji z innych, wcześniejszych opracowań, ale sam zgłębia każdy z tych tematów, dociera do odpowiednich źródeł. Widać to po imponującej bibliografii.

– Jarosz pisze też o początkach obecności mundialu w mediach, radiu, telewizji, widzi wiele kontekstów, także politycznych, co potwierdza szczególnie w opowieści o mistrzostwach w faszystowskich Włoszech.

– Tak, to prawda, takich tematów nie brakuje w książce. Proszę też zwrócić uwagę na dokonane przez autora ciekawe porównanie dwóch następujących po sobie mistrzostw - Włochy 1934 i Francja 1938. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z rządami Mussoliniego i możemy obserwować, jak przełożyło się to na atmosferę tamtego mundialu. Drugi przykład to mistrzostwa organizowane w kraju rządzonym przez socjaldemokratów. Zupełnie inne priorytety, inny charakter turnieju, inny stopień zaangażowania władz państwowych w organizację światowego czempionatu.

– Do tego początki Pelego na mundialu, pech Węgier w meczu z Niemcami i triumf Anglii - to zostało opisane z niezwykłą wnikliwością. Po przeczytaniu rozdziału trudno spamiętać wszystkie detale. Dlatego tę książkę trzeba czytać po jednym rozdziale dziennie, bo choć narracja jest porywająca, percepcja nie pozwala na zarejestrowanie mnogości faktów. To niezwykły walor lektury.

– Nie chcę znowu zabrzmieć zbyt patetycznie, ale myślę, że czytanie książki Jarosza można porównać do próbowania wykwintnego dania. Powinno się zjadać po małym kawałeczku i rozkoszować każdym kęsem. Książka "Historia Mundiali" pełna jest przepysznych kęsów. Dlaczego Brazylia nie wygrała w 1950? Czemu Węgrzy przegrali w 1954 r.? Ktoś może powiedzieć, że to tylko odgrzewanie starych, wielokrotnie wałkowanych tematów. Nie zgadzam się z takim podejściem. Autor do każdej z tych opowieści dodał tyle nowych szczegółów, że czułem się, jakbym czytał o tych wydarzeniach pierwszy raz w życiu. Z niecierpliwością czekam więc na tom drugi w pierwszej połowie 2023.

– W tym roku czeka nas też wznowienie "Aniołów..." Wilsona, a więc opowieści o argentyńskiej tożsamości potreros, pibe, gaucho, czytaliśmy już o Peronie, teraz pewnie przeczytamy o 100 procentowej inflacji i remedium, jakim był sukces drużyny Lionela Scaloniego.

– Obie zapisuje oczywiście na mojej liście "do przeczytania". Od czasu ostatniego wydania "Aniołów…" nie minęło wiele czasu, ale w historii argentyńskiego futbolu to niemal epoka. Wygrana po latach w Copa Amercia i przede wszystkim zwycięstwo w Mundialu, piłkarskie spełnienie Leo Messiego, szaleńcza radość kibiców, a przecież to wszystko powinno znajdować się w cieniu ekonomicznego kryzysu.

– Michał Okoński zapowiada również, że wyjdzie polska wersja książki o Złotej Jedenastce Węgier. To ciekawe pozycje!

– Złota Jedenastka to też oczywiście wielki temat i niemal niewyczerpane źródła inspiracji. Kilka lat temu ukazała się książka na ten temat, którą napisali Daniel Karaś, Norbert Tkacz i David Zeisky, ale to nie znaczy, że czytelnicy nie będą chcieli dowiedzieć się więcej o węgierskim futbolu. Szczególnie, że zapowiadana publikacja (jej autorem też jest Wilson) ma bardzo dobre recenzje za granicą.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej