Symbol kolonizacji i dawna przystań hipisów

 
Gdy w indyjskim stanie Goa postawiono pomnik z podobizną Cristiano, wielu zwróciło uwagę, że kolonizacja tych terenów przez Portugalczyków trwała od XV aż do drugiej połowy XXw (1961 r.). Monument ulokowano w Calangute. To dawna wioska rybacka, a obecnie ważny punkt turystyczny zamożnych obcokrajowców z Zachodu.
 
Dlaczego? Przed laty kontemplacji i przeróżnym uciechom oddawała się w Calangute młodzież hipisowska, a teraz bawią wysoko sytuowani w hierarchii społecznej. I pewnie ten pomnik Ronaldo to prezent dla cudzoziemców, co oburza autochtonów. Ich zdaniem to zbytek i... upokorzenie miejscowych, biorąc pod uwagę bolesną historię Indii.

Hańba i narodowa duma
 
Podczas odsłonięcia pomnika krzyczano: "Hańba!". Indie nie chcą mieć nic wspólnego z dawną podległością Portugalii. Co prawda kolonizatorzy zostawili tam hacjendy i katedry, które są w coraz gorszym stanie. Znaczna część mieszkańców Goa ma nawet portugalskie personalia, ale chcą zapomnieć o niegdysiejszych ciemiężycielach. To kwestia dumy narodowej.
 
Niemile widziane wspomnienie Vasco da Gamy
 
Po przeczytaniu reportażu Wojciecha Jagielskiego w książce "Druga strona świata" można odnieść wrażenie, że taka stanowczość tubylców wiąże się z zasadniczą zmianą mentalności. To też efekt zdecydowanych działań władz, które pod przywództwem premiera Modiego (notabene zarzucano mu zbytni pragmatyzm w relacjach z Rosją po wybuchu wojny na Ukrainie) postawiły na nacjonalistyczną kartę. Usiłują więc wymazać z pamięci narodu najeźdźców, w tym europejskich chrześcijan.
 
Mowa tu o Vasco da Gamie , który przybył do Indii w XV wieku. To był początek kolonizacji, której położono kres dopiero w 1961 dzięki armii indyjskiej. Pamięć o tych wydarzeniach jest żywa.
 
Lepszy byłby pomnik indyjskiego Beckhama
 
Gdy stanowy minister sportu podejmował decyzję o postawieniu spornego i problematycznego pomnika, uzasadniał to chęcią inspirowania młodzieży, bo Ronaldo miał zawsze "obsesję doskonałości". Wielu miejscowych patrzyło na tę fanaberię jednak ze zdumieniem.
 
Sceptycy woleliby monument poświęcony chociażby... indyjskiemu odpowiednikowi Davida Beckhama , czyli Bhajczungowi Bhutiemu . Stało się inaczej, nie pomyślano o własnym sportowcu.
 
Rywalizacja o Ronaldo w świecie arabskim
 
Ekspansja Zjednoczonych Emiratów Arabskich w sporcie zaczęła się w pierwszej dekadzie XXI w., gdy szejk Mansour przejął władzę w Manchesterze City , a wkrótce potem zainicjował przebudowę klubu na modłę barcelońską. Zatrudnił Pepa Guardiolę , Ferrana Soriano i Txikiego Begiristaina , by dokonać rewolucji w angielskim futbolu.
 
City to dziś oczywiście jeden z krezusów europejskiej piłki klubowej. W ZEA soft power to wciąż jeden z priorytetów. A kolejny dowód? Umizgi do Cristiano Ronaldo.

Adoratorzy Cristiano
 
Dwa lata temu wręczono Portugalczykowi Złotą Kartę ZEA, czyli przywilej naprawdę nielicznych. Ten kawałek plastiku to dziesięcioletnia wiza, która pozwala na pobyt w kraju i przysługuje wybitnym. Zrównuje Ronaldo z autochtonami, umożliwia realizację własnych projektów biznesowych.
 
Ta wiza była cenna głównie podczas corocznych wizyt CR7 w Dubaju, gdzie ma miejsce gala Światowych Nagród Piłkarskich. To kiepskie show, wynik inicjatywy agencji marketingowej, a fundatorami są Europejskie Stowarzyszenie Klubów i Stowarzyszenie Agentów Piłkarskich, co nadaje pewien prestiż i stwarza pozory powagi.
 
Trudno jednak zaprzeczyć, że dochodziło tam do absurdów, bo przez lata monopolistami w tym plebiscycie byli Cristiano Ronaldo i jego wieloletni menedżer Jorge Mendes (rozstali się niedawno, po głośnym wywiadzie CR7 z P. Morganem, który ich bardzo poróżnił). Dwa lata temu, jakby było mało hołdów, zostali nawet piłkarzem i agentem stulecia. Żeby było śmieszniej - na... 80 lat przed końcem stulecia!
 
Jaki cel przyświecał organizatorom z ZEA? Pokazanie i uwypuklenie związków dwóch wpływowych ludzi z wielkiego futbolu z tym krajem.
 
Saudyjska ofensywa wizerunkowa
 
Ale na Półwyspie Arabskim licho nie śpi. Ba, Arabia Saudyjska zorganizowała już walkę brytyjskiego pięściarza Anthony'ego Joshuy , a na początku stycznia gościła hiszpańskie drużyny. Zaprasza też włoskie w innym terminie, wszystko w ramach zmagań o Superpuchar .
 
W tamtejszej lidze gra Cristiano Ronaldo. Podobno miał już dość Europy, szukał wyzwania w... Azji. Ale tajemnicą poliszynela jest, że skusiło go 200 mln euro rocznych zarobków (2,5 letni kontrakt).
 
To, że Ronaldo idzie w ślady Leo Messiego , nie jest wcale ironią losu, tylko kontynuacją misternego planu możnych z Zatoki Perskiej. Mają klub w angielskiej lidze, czyli Newcastle, z rosnącymi aspiracjami i bardzo dużym potencjałem. Swego czasu zwabili Messiego, a teraz uległ im Ronaldo. Mało tego, już niebawem PSG ma zagrać w Rijadzie z drużyną gwiazd saudyjskiej ligi, by mogło dojść do pojedynku Messi-Ronaldo. Ale jak to było z piłkarzem z Rosario? Przypomnijmy, by zastanowić się, czy w przypadku Cristiano, co wielu wieszczy, możemy oczekiwać powtórki z rozrywki.
 
Podejrzany amigo Messiego Swego razu prostolinijny Leo Messi znalazł się w kręgu najbliższych przyjaciół Turkiego Al-Sheikha , czyli królewskiego doradcy i sojusznika księcia koronnego Arabii Saudyjskiej, teraz premiera - Mohammeda bin Salmana To właśnie on zlecił zabójstwo niezależnego dziennikarza.
 
Sheikh to podatny na emocje bogacz z Zatoki Perskiej, taki jakich wielu? Nie do końca, bo wydaje się, że futbol jest jedną z jego namiętności. Kiedyś miał kaprys i kupił sobie nagle egipski klub. I wymyślił dla niego nawet nazwę, nawet kreatywną - FC Pyramids. Po roku rzucił tę zabawkę i sprzedał.
 
Kupił potem Almerię, która wtedy grała w Segunda Division, a teraz rywalizuje w Primera. Przeznaczył kilkadziesiąt milionów na inwestycje. Nabył też wkrótce dwanaście samochodów audi, by zorganizować loterię dla kibiców z karnetami na sezon. No... i wtedy sprawą zainteresował się Messi, a traf chciał, że ówczesny as Barcelony dostał wcześniej takie luksusowe audi, tyle że od klubu.
 
Życzenia od Messiego
 
Sheikh sprowadzał też do swojego kraju na seminaria szkoleniowe największych trenerów: Jose Mourinho , Zinedine'a Zidane'a, a nawet sędziwego mistrza świata z 1978, Cesara Luisa Menottiego.

Największą sympatią darzył jednak Leo Messiego. Argentyńczyk wprawił więc w euforię saudyjskiego miliardera, gdy wysłał mu osobiste pozdrowienia. Są teraz po imieniu i niestraszna jest im bariera komunikacyjna.
 
Sheikh nie zna bowiem hiszpańskiego, natomiast Messi co najwyżej duka po angielsku. Leo, który został ambasadorem turystyki w Arabii Saudyjskiej, nauczył się życzeń "Feliz Cumpleanos", co leje miód na serce solenizanta śpiącego na pieniądzach.
 
Ciekawe, czy Sheikh zbliży się też do Cristiano Ronaldo. W każdym razie to smutne, że tak wybitni piłkarze stają się maskotkami i pieszczochami szemranych typów.
Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej