Utrzymaj flagę w górze, Jimmy – te słowa padły z ust Matta Busby'ego . On ocalał. I gdy leżał unieruchomiony w Monachium, zwrócił się tak do siedzącego obok Jimmy'ego Murphy'ego . To był asystent głównego trenera, który uniknął najgorszego, bo łączył obowiązki w klubie z posadą w reprezentacji Walii. Dlatego opuścił wtedy ten lot do Belgradu, by być razem z drużyną narodową.

Busby, który był niebanalną postacią, niedługo po tragedii myślał już o tym, co trzeba zrobić, by Manchester United mimo tak potwornego zrządzenia losu pozostał wielki.

Zbombardowane Old Trafford

Wielkości drużyny Busby'ego nie można kwestionować. Szkot prowadził Manchester United w latach 1945-1969 (trzeba też uwzględnić jego powrót w sezonie 1970-1971). Już na początku nie miał łatwo. Pewnie nie każdy wie, że w 1941 roku Old Trafford zostało przez Luftwaffe zbombardowane. Piłkarze United grali więc na Maine Road, dawnym stadionie lokalnego rywala, czyli City.

Busby myślał jednak pozytywnie, chciał inspirować. Zaskoczył wielu kibiców, gdy nieco przewrotnie dojrzał... piękno w zburzonym Old Trafford. Uważał, że zniszczenie obiektu może być szansą Manchesteru, by powstać jak feniks z popiołów. Miał swoje zdanie i był nonkonformistą, przecież w latach 1928-1936 grał w piłkę w... City. Mało tego, kolejne pięć lat spędził w Liverpoolu. Dostał tam nawet propozycję, by być grającym trenerem. Ale odrzucił ją bez wahania, czym dowiódł, że jest daleki od myślenia opartego na animozjach i uprzedzeniach.

Busby miał swobodę w Manchesterze

Uznał, że największą swobodę dostanie w Manchesterze United. Wybrał więc klub, z którym podczas gry w piłkę nie było mu po drodze. Przecież do dziś fani United odnoszą się z wrogością do City (sir Alex Ferguson nazywał ich przed erą szejka Mansoura z przekąsem "hałaśliwymi sąsiadami"), ale rywalizacja z Liverpoolem niosła ze sobą jeszcze więcej negatywnych emocji.
Busby, podobnie jak Bill Shankly w Liverpoolu, miał duszę socjalisty. Ukształtowało go życie w kopalnianej komunie w szkockim Lanaarkshire. To tam wpojono mu etos pracy i fundamentalne wartości. A grając w Manchesterze City, poznał to miasto. Łatwo było mu się później z nim utożsamiać. Chciał dzięki futbolowi tworzyć wspólnotę, a jedną z wartości, którym hołdował, z całą pewnością była solidarność.

Busby cenił też młodość. Jego poprzednik na stanowisku trenera MU Walter Crickmer podzielał te poglądy, więc w nowym rozdaniu został sekretarzem klubu, zaangażował się w utworzenie Młodzieżowego Klubu Sportowego Manchester United (MUJAC), co stało się oczkiem w głowie Busby'ego.

 

Skromność i cierpliwość

Busby nie miał wielkich wymagań, urządził się w skromnym biurze niedaleko Old Trafford. Jak przyznał, to nie było miejsce, w którym snuło się marzenia, tam można było je spełniać. Wspomniany Jimmy Murphy miał do czynienia ze Szkotem w armii, a z czasem na polecenie towarzysza broni został asystentem. Warto dodać, że Busby powierzył mu zadanie obserwowania drużyny rezerw z myślą o promowaniu młodych wilków.

United kierowane przez Busby'ego czekało dwa lata na pierwszy poważny triumf. Był to Puchar Anglii, a po kolejnych czterech latach drużyna wywalczyła mistrzostwo. Średnia wieku imponowała, bo wynosiła 22 lata. Ten zespół miał niezwykłą brawurę i zero kompleksów, poczynał sobie coraz śmielej, choć wielu graczy nie miało doświadczenia w dorosłej piłce.

Duncan Edwards, o którym jeszcze będzie mowa, miał debiut w wieku 17 lat. Pewnego razu trener, będący zarazem wychowawcą, pokusił się o taki bon mot: "Moi piłkarze mieli jeszcze ślady przytulenia przez pielęgniarki, ale nie pokazywali tego". To dość wymowne. Musieli dojrzewać błyskawicznie!

Dzięki sukcesom w kraju "dzieci Busby'ego" mogły przez lata rywalizować w europejskich pucharach z najbardziej renomowanymi firmami w Europie. Można wspomnieć o Anderlechcie (pokonali Belgów 10:0 na Maine Road!), BVB, Athletiku Bilbao oraz Realu Madryt. Ale skupmy się teraz na okolicznościach, w jakich doszło do tragedii po meczu z Crveną Zvezdą, który był rozgrywany w Belgradzie.

Miłe złego początki

To był dramatyczny mecz, do przerwy gracze United mieli bezpieczną, jak się zdawało, przewagę. Prowadzili 3:0, dwa gole strzelił Bobby Charlton , dziś mający status legendy klubowej. Ale w drugiej części spotkania Serbowie doprowadzili do wyrównania. Na tyle było ich tylko stać. Mimo roztrwonienia trzybramkowej przewagi drużyna z Anglii przeszła do dalszej fazy Pucharu Europy dzięki zwycięstwu w pierwszym meczu. I gdy wydawało się, że gracze United będą mogli świętować awans do półfinału, los okazał się okrutny.

Lot powrotny zaczął się spokojnie, bez nerwów. Samolot do Manchesteru musiał zatrzymać się w Monachium, by uzupełnić paliwo. Takie było przekleństwo tamtych czasów. Dziś nie byłoby już tego postoju, ale wtedy nie dało się bezpośrednio dotrzeć drogą powietrzną z Belgradu do Manchesteru.

Okazało się, że śnieg zasypał Monachium. W relacjach piłkarzy, którzy ocaleli, ważnym fragmentem wspomnień są właśnie mocne opady śniegu i niska temperatura. Samolot z drużyną z Anglii wylądował w Niemczech o 14:17 czasu polskiego, a po godzinie, dokładnie o 15:20 miał być gotowy, by kontynuować podróż.

Pojawiły się jednak kłopoty ze startem, a kapitan Thain wskazywał na złą pracę silnika. Wezwał drugiego kapitana Raymenta do przerwania procedury startu. Poproszono piłkarzy, aby wyszli z samolotu. Niektórzy chcieli wysłać do domu telegram, informując rodziny, że wrócą dopiero następnego dnia. Thain starał się bardzo, by samolot mógł wylecieć i po 16 miał wystartować. Były obawy, więc co bardziej strachliwi przesiedli się na koniec samolotu. Uważali, że tam będzie bezpieczniej.

Trzecia próba startu była pechowa. Samolot nie wzbił się, ale osiągnął taką prędkość, że nie można go było już zatrzymać. Zniszczył ogrodzenie lotniska, a jedno ze skrzydeł napotkało po drodze dom i drzewo, co doprowadziło do zniszczeń kadłuba. Część pojazdu uderzyła potem w drewniany garaż, w którym był samochód. To wywołało pożar.

Niektórzy zdołali sami opuścić pokład, innych wynoszono w popłochu. W samolocie było 44 osoby, a ocalało 21. Ale dwie, mimo iż uratowane, zmarły w szpitalu.

Świadectwo Fergusona
Po latach tamtą drużynę Matta Busby'ego tak wspominał sir Alex Ferguson: – To oczywiste, że katastrofa miała ogromny wpływ na wszystkich, w szczególności na Szkotów. Matt był niezwykle ceniony, odcisnął piętno na United. Wypracował ciekawy styl gry. Szacunek, jakim go darzono, nie sprowadzał się wszakże wyłącznie do futbolu. Gdy byłem nastolatkiem, poszedłem w 1953 obejrzeć Coronation Cup (turniej rozgrywany, by uczcić koronację Elżbiety II, grały w nim drużyny z Anglii i Szkocji). Chociaż duże emocje wywoływały derby Glasgow, to Manchester United był największą atrakcją. To, co teraz widzimy w ekipie United, powstało na fundamentach tamtej epoki - to przede wszystkim polityka stawiania na młodych piłkarzy. To najsmutniejsze, że ci młodzi ludzie stracili życie, nim na dobre zaczęli cieszyć się swoją grą. Eddie Colman, David Pegg, Duncan Edwards to gracze z potencjałem, na początku swoich karier. Widziałem Duncana w reprezentacji Anglii U-23, gdy doszło do rywalizacji ze Szkocją i... przecierałem oczy ze zdumienia. Wtedy strzelił nam trzy gole. Zdaję się na opinię Bobby'ego Charltona, który uważa, że Duncan w wieku 21 lat był najlepszym piłkarzem, z jakim kiedykolwiek grał. Ma to swoją wymowę – oceniał legendarny Szkot.

Duncan Edwards mógł być wielki
No właśnie, Duncan Edwards miał papiery na wielką grę, jak to byśmy dziś powiedzieli. To miał być jeden z największych w ówczesnym futbolu. Los nie był jednak łaskawy. A z tym piłkarzem wiąże się jeszcze ciekawa historia z upamiętniania ofiar katastrofy.

W kościele św. Franciszka w jego rodzinnym Dudley powstały specjalne witraże. Uściślając, są to dwa witrażowe okna. W ten sposób oddano hołd utalentowanemu zawodnikowi. Na każdym z nich jest podobizna Edwardsa w stroju piłkarskim i zdanie o nim. Te wyjątkowe okna zostały odsłonięte w 1961, a w wydarzeniu uczestniczył Matt Busby. Kościół wydał nawet specjalną książeczkę, by uświadomić wiernych, jak wielkim Edwards był talentem.

Pamiętne obchody w 50.rocznicę

A jeśli chodzi o największe obchody upamiętniające ofiary katastrofy, to miały miejsce w 2008, kiedy przypadała 50. rocznica. W wielu miastach były wtedy wielkie uroczystości. Tysiące uczestniczyły w tych wydarzeniach, a o 15:03 zapadła ciszy. Tak oddano hołd tym, którzy wówczas stracili życie.

Do dziś jest chętnie wspominane, że piłkarze Manchesteru United wybiegli w derbach miasta na boisko w replikach koszulek, takich, w jakich grali ci, których nazywano "dziećmi Busby'ego" w latach 50.

Tamten mecz derbowy poprzedziła minuta ciszy, a ponad 70 tys. kibiców na Old Trafford pogrążyło się w zadumie. Co roku są do dziś spotkania w miejscu tragedii i odczytywana jest lista ofiar. Można usłyszeć też utwór "Flowers of Manchester", który powstał krótko po tragedii. A w 2008 odsłonięto przy Old Trafford statuę upamiętniającą wielkie trio: Denisa Lawa, Georga Besta oraz Bobby’ego Charltona. W tym gronie znalazł się więc piłkarz, który ocalał. Duncanowi Edwardsowi nie było dane czarować na boisku, bo pożegnał się ze światem przedwcześnie, w tragicznych okolicznościach. A szczęście, by dawać radość innym, miał Charlton. Przynajmniej dla niego los był łaskawy...

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej