W ligowym meczu Tottenhamu z Manchesterem City Harry strzelił gola na 1:0. Zamknął wynik i przeszedł do historii. To był dwusetny, a więc jubileuszowy gol w Premier League i jednocześnie – co istotne – 267 strzelony dla Tottenhamu.

A przecież jego wielki poprzednik Greaves był maszyną do zdobywania bramek. W erze Premier League (od 1992) przewodzi klasyfikacji najskuteczniejszych Alan Shearer, który trafił 260 razy, ale bądźmy skrupulatni. Greaves wiele lat wcześniej, na długo przed rebrandingiem najlepszej ligi świata, strzelił o 97 goli więcej!

Nie był pieszczochem w Chelsea

Jimmy zaczął poważną karierę mając 15 lat. Wtedy podpisał kontrakt z Chelsea, by po dwóch latach grać już w dorosłej drużynie i debiut podkreślić golem. Szedł jak burza. Po kolejnych dwóch był reprezentantem Anglii. Szybko chciał się też ustatkować, więc od roku miał już żonę.

W Chelsea bynajmniej go nie rozpieszczano. Chociaż popisywał się już w rozgrywkach młodzieżowych (ot choćby takie 122 gole w sezonie), to rządzący w klubie Ted Drake powiedział, że nie jest do niego przekonany.

Pomocny szperacz-negocjator

Na szczęście Jimmy Thompson uaktywnił się w porę i odwiódł Drake'a od błędu, jakim byłaby strata wielkiego talentu. To był taki kręcący się po okolicy ówczesny skaut. "Pan Pope", jak go nazywano, trzymał rękę na pulsie. I to on zachęcał ojca Jimmy'ego, by wysyłał syna na treningi w Chelsea. Co więcej, kupił uzdolnionemu chłopakowi parę nowych butów piłkarskich w prezencie.

Wynagrodzenie drobne

Dziesięć minut trwały negocjacje Thompsona z Drakiem. "Pan Pope" musiał być mistrzem perswazji, wszak szybko złamał opór prezesa. Mało tego, równie szybko przygotowano kontrakt. Ujawniono zapisy, a warto je przytoczyć, bo z dzisiejszego punktu widzenia są kuriozalne:

8 funtów tygodniowo w sezonie, a 7 w przerwie letniej, talon na lunch, 2 funty premii za wygraną i 1 za remis.

Dostał wtedy drobne, więc po zakończeniu kariery był szczery:

Żałuję, że nie grałem w latach 90. Teraz piłkarze, którzy nie potrafią strzelić sześciu goli w roku zbijają fortuny. Rezerwowi otrzymują po 40 tysięcy tygodniowo. To szaleństwo. W moich czasach był tylko futbol. Nie liczyło się nic innego – opowiadał z goryczą.

Przyszło mu grać w innych realiach. Z kolegami montował nawet oświetlenie na Stamford Bridge, ówczesne pierwsze reflektory. Piłkarze nie byli milionerami, więc przez dwa lata w klubowym biurze wydawał innym bony żywnościowe.

Mgnienie w Milanie i blef prezesa

W seniorach Chelsea grał w latach 1957-1961. 157 meczów i 124 gole, to może imponować także dziś. Zapracował solidnie na transfer zagraniczny. Pozyskał go AC Milan, trafił tam w 1961, zagrał w 10 spotkaniach. I choć nie zawodził, bo zdobył 9 bramek, to w tym samym roku wrócił do Anglii. 

Wspominał, że gdy grał już w Milanie, to mógł wybierać między Tottenhamem i... Chelsea. Chyba na Stamford Bridge szybko zatęskniono... Oba kluby były gotowe zapłacić za niego 90 tysięcy funtów. Greaves nie miał sentymentów i przyznał, że nie rozważał powrotu do słabnącej Chelsea. Zaintrygował go dający perspektywę Tottenham, który właśnie zyskał miano jedynego klubu w Anglii w XX w. mogącego poszczycić się triumfami w walce o tytuł mistrzowski i krajowy puchar.

Greaves nie ufał Chelsea. Uważał, że klub blefuje, wyrażając gotowość wydania 90 tysięcy, by powrócił na stare śmieci. Miał w pamięci, jak podchodzono tam do wydatków jeszcze kilka lat wcześniej. Sam tego doświadczył.

Drużyna nie spełniała oczekiwań kibiców, a klub był w ich opinii przesadnie oszczędny. Greaves przypuszczał, że prezes Joe Mears złożył mu tę ofertę, będąc przekonanym, że zostanie odrzucona. Chciał tylko, by do kibiców został skierowany przekaz: "Chcieliśmy, by Greaves grał znowu u nas, ale nie udało się".

Manewr z kwotą

Jimmy powędrował chętnie do Tottenhamu. Kwota? 99 999 funtów. Został najdroższym piłkarzem w owych czasach. Nowy trener Bill Nicholson chciał, by napastnik czuł odpowiedzialność za transfer i dążył do tego, by został tym, za którego zapłacono najwięcej w futbolu. Jednocześnie postawił sobie za cel uniknięcie kwoty przekraczającej 100 tysięcy, by presja nie była zbyt deprymująca.

Greaves szybko zaskarbił sobie sympatię fanów Tottenhamu, choć początkowo były co do tego wątpliwości. Będąc wychowankiem lokalnego rywala musiał postarać się mocno, by przekonać do siebie przynajmniej część zaprzysięgłych kibiców, którzy lubili podsycać klubowe antagonizmy w Londynie. Okazywano mu jednak szacunek także na stadionie Chelsea.

Bez uprzedzeń na Stamford Bridge

Wspominał, że gdy po raz pierwszy zagrał na stadionie Chelsea w barwach Tottenhamu, to zaskoczyła go pozytywna reakcja fanów. Pierwszy kontakt z piłką został skwitowany brawami, a był przygotowany na gwizdy.

Ten mecz był rozgrywany w Boxing Day. Tottenham wygrał 2:0. A pierwszego gola strzelił Greaves. Nikt nie ubliżał mu z tego powodu. Fani Chelsea musieli przywyknąć do trafień napastnika w innej stołecznej drużynie.

W 1967 na Wembley drużyny rywalizowały w finale Pucharu Anglii. Było 2:1 dla Tottenhamu, ale wtedy akurat Greaves nie trafił. Wspominano ciekawą fetę po tym triumfie. Jimmy pił... mleko z butelki, szalejąc z radości. A co jeszcze ciekawe? Zmarł w dniu derbów Tottenham-Chelsea. Na Tottenham Hotspur Stadium oddano mu wtedy zasłużony hołd.

Jego bilans w Tottenhamie był znakomity. W latach 1961-1970 rozegrał 321 meczów i strzelił 220 goli. Wracał myślami do tamtego okresu. Kiedyś nawet stwierdził, że najbardziej w życiu żałuje opuszczenia White Hart Lane, a tamto pożegnanie złamało mu serce. Ujął tym wielu fanów...


Mundial zwycięski i... feralny

Strzelił 44 gole dla reprezentacji, ale gdy w 1966 Anglia zdobywała złoto MŚ na swojej trawie, to miał akurat pecha. Nie zagrał w finale z powodu kontuzji, której doznał w meczu z Francją. Spekulowano, że selekcjoner Alf Ramsey mógł też pominąć go przez problemy zawodnika z alkoholem. Greaves zdradził, co trener mu powiedział:

W dniu finału Alf dał mi do zrozumienia, że wystawi tę samą jedenastkę, co w półfinale, bo zwycięskiego składu nie zwykł zmieniać. Szedłem się pakować, ale Bobby Moore mnie zatrzymał. Wtedy stwierdziłem, że dla mnie to koniec. Szykuję się do wyjazdu, jak tylko finał się skończy – zdradził.

Leszek Jarosz napisał o jego kontuzji w "Historii mundiali":

"W ostatnim meczu grupowym z Francją Greaves rozciął nogę w starciu z Bonnelem. "Miałem but pełen krwi, rozcięcie było tak głębokie, że dało się zobaczyć kość – ubolewał. Założono mu 14 szwów, ale przed półfinałem wrócił do treningów, a przed meczem o złoto zgłaszał gotowość do gry. Trener Ramsey uznał jednak, że nie zmienia się zwycięskiego składu i Greaves zasiadł na ławce rezerwowych, w garniturze. "Tego dnia byłem prawdopodobnie najbardziej samotnym człowiekiem na Wembley" – opowiadał.

Grał za niego Geoff Hurst. To był wymarzony finał dla Anglii. Grali u siebie, ale w złoto przed rozpoczęciem wierzył chyba tylko Greaves. To on zaraził wiarą w zwycięstwo innych. Traf chciał, że sam nie mógł wystąpić. To ironia losu!

Kontuzja jako dar?

W cytowanej książce o dziejach mistrzostw świata czytamy też, że uraz Greavesa mógł być... szczęśliwym pretekstem dla Alfa Ramseya:

"Spekulowano, że kontuzja mogła być dla Ramseya darem od losu. Greaves grał w pierwszych meczach poprawnie, ale też nie pokazał niczego nadzwyczajnego. "Dzięki" kontuzji można go było wycofać ze składu bez histerii i kontrowersji. A co do finału – może Ramsey pamiętał casus Puskasa z 1954? Węgier po kontuzji wrócił na najważniejszy mecz, nie był jednak gotowy na 100 procent i w tym upatrywano potem przyczyn porażki z Niemcami. Greavesa więc zabrakło w składzie na decydujące starcie, ale wśród Anglików kilku piłkarzy wzniosło się na wyżyny".

Kompaktowy zespół triumfował

W finale Anglicy dali radę, bo Bobby Charlton grał jak z nut, kierując linią pomocy. Franz Beckenbauer był bezradny. Niezmordowany Allan Ball na prawej stronie imponował młodzieńczą brawurą, nie zatrzymywał się prawie wcale. Z ogromną pasją grał też Roger Hunt, który obsadził lewą flankę.

Bobby Moore emanował spokojem jako lider obrony, Leszek Jarosz porównał go do generała w ważnej bitwie. Jackie Charlton prawdopodobnie nigdy nie grał tak dobrze jak w tym finale, a zastępujący Greavesa Geoff Hurst dał popis. Wbił Niemcom trzy gole i Anglia wygrała 4:2 po pełnym dramaturgii meczu.

W szponach nałogu

Nieobecność Greavesa w finale to zrządzenie losu, ale koszmar zaczął się później. Sam przyznał, że tak naprawdę stracił lata 70. Wpadł w alkoholizm, nałóg niszczył go przez pięć lat, począwszy od 1972.

Żałował, że nie grał dłużej na wysokim poziomie. A gdy już pokonał nałóg, to zdobył się na głęboką refleksję:

Alkoholizm jest chorobą o podłożu psychicznym. Nie ma znaczenia, że od kilkudziesięciu lat nie miałem alkoholu w ustach. Rzecz w tym, by nie napić się dzisiaj. Zawsze trzeba o tym pamiętać. Problem z alkoholem jest jak posiadanie drewnianej nogi, którą musisz sobie wkręcać każdego dnia. Wolałbyś jej nie mieć, ale musisz o niej pamiętać, bo bez niej upadniesz – zwierzał się swego czasu Paul Gascoigne, zmagający się z podobnym problemem.

Jimmy był atletycznym piłkarzem, a stał się zagubionym alkoholikiem, który tracił świadomość i nie wiedział, co dzieje się wokół niego. Bywało, że pił 20 piw dziennie, a wieczorem jeszcze wódkę. Tuż po przebudzeniu musiał sięgać po alkohol. Nie mógł się opanować, wydawało mu się, że ukojeniem nerwów będzie butelka. To było błędne koło.

Został bankrutem, rozwiodła się z nim żona. Był tak zdesperowany, że handlował na bazarze... swetrami dla kobiet. A miał przecież status znaczącej postaci angielskiego futbolu.

Przetrwał najgorsze

Na szczęście udało się go uratować. Stawił czoła nałogowi, który przedwcześnie zakończył życie George'a Besta. Wróciła żona. Wyszedł na prostą. Odzyskał psychiczną równowagę i życiową stabilność. Mając ponad 70 lat, pracował dla Edge Entertainment Agency. Na każde zaproszenie, po otrzymaniu odpowiedniego wynagrodzenia, skupiał na sobie uwagę publiczności. Anegdoty, opowieści z boiska, tym sobie zjednywał ludzi. Dał się poznać jako błyskotliwy mówca z poczuciem humoru i dystansem do siebie. 

Bartłomiej Najtkowski
https://twitter.com/BNajtkowski

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej