Wychowany w Marsylii potomek Algierczyków (konkretnie to Kabylów) trafił do panteonu narodowych sław w lipcu 1998 roku. Wcześniej Francja pokonała Brazylię 3:0 w finale mundialu u siebie, a dwa pierwsze gole strzelił ten pomocnik, słynący przed laty z elegancji, który dawał radę nie tylko w kadrze, ale też w Juventusie i Realu Madryt

Nagle zaczął głową

"Rzut rożny z prawej strony. Lewonożny Emmanuel Petit podąża w stronę narożnika. Wywołuje szybsze bicie serca brazylijskiej defensywy. Taffarel zazwyczaj nie wychodzi z bramki, dwie wieże, Aldair i Baiano, nie są dobre w kryciu. Piłka spada przy bliższym słupku, Zidane przybiega z prawej strony, Leonardo, który winien się nim zająć, spóźnił się, a poza tym jest od niego niższy" – opisuje Luca Caioli w biografii Zidane'a.

Wtedy się przełamał. Nigdy bowiem nie umiał grać głową, jego trener juniorów Alain Lepeu wspominał, że to była... katastrofa. To może wydawać się nieracjonalne, ale wysoki i silny zawodnik... bał się wyskakiwać do piłek w powietrzu. Wprawdzie debiutując w kadrze w 1994 strzelił dwa gole, a jedną z tych bramek zdobył głową. Ale to była tylko przewrotność futbolu, bo kolejni trenerzy powtarzali: on tego nie umie robić.

A jednak, w finale na Stade de France błysnął. Choć to nie był jego mundial, bo nie strzelał goli (wykorzystał tylko rzut karny w ćwierćfinale z Włochami, ale w serii jedenastek), to w porę zachował się jak trzeba. Precyzja strzału głową sprawiła, że piłka wylądowała po lewej stronie Taffarela.

Drugi gol był z tych do szatni. Rzut rożny bity przez Youriego Djorkaeffa. Zidane'a miał pilnować Dunga, ale się poślizgnął, co wykorzystał Thuram, otwierając przestrzeń koledze. Pozostawiony bez krycia Zizou skierował piłkę głową na prawo od bramkarza, ta przeleciała między stopami Roberto Carlosa. Taffarel oniemiał. A Zidane został bohaterem Republiki.

Po meczu Francja oszalała na punkcie Zidane'a. Jego twarz i nazwisko były na Łuku Triumfalnym. Pola Elizejskie oblegane przez tłumy, jakich tam nie widziano od wyzwolenia Paryża w 1944. To oddawało doniosłość wydarzenia. 14 lipca 1998 obchodzono narodowe święto, więc złoci medaliści złożyli wizytę w Pałacu Elizejskim. Znowu niosło się gromkie "President", a będący głową państwa Jacques Chirac tylko się uśmiechnął. 



Zidane symbolem integracji?

Dziennik "L'Equipe" pisał o reprezentacji, która zjednoczyła Francję, podkreślając, że kraj może być dumny z wielorasowości. Deschamps i Lizarazu to piłkarze pochodzenia baskijskiego, Desailly i Vieira z korzeniami afrykańskimi, Thuram to Antylczyk, Djorkaeff Kałmuk, a Boghossian był Ormianinem. W "Le Figaro" pojawiło się określenie "francuska duma, będąca wzorem dla świata".

Blacks-blancs-beurs to model, który sprawdził się wtedy we Francji, a Zizou był beur (to przekształcone słowo "Arab", ale paradoksalnie Zidane nim nie był jako Kabyl). Filozof Sami Nair komentował, że jego dryblingi dały lepszy efekt niż prowadzona od piętnastu lat polityka imigracyjna. Cieszyli się politycy ze wszystkich stron, lewicowi i prawicowi, może z wyjątkiem tej skrajnej. Jean Marie Le Pen, lider Frontu Narodowego, po prostu milczał.

Irytujące milczenie


Zidane stał się symbolem integracji i bohaterem milionów Francuzów dzięki boisku. Nigdy nie składał żadnych deklaracji w sprawach światopoglądowych i politycznych. Z tego znany był Lilian Thuram, który wypowiedział wojnę rasizmowi, a mający ormiańskie korzenie Djorkaeff potępiał ludobójstwo Ormian.

Czasami to milczenie Zidane'a irytowało opinię publiczną. Nie komentował problemów w Kabylii, a stamtąd przecież pochodził, nie odnosił się do ostrego sporu Francji z algierskim rządem. Komunistyczny dziennik "L'Humanite" pytał nawet z przekąsem: "Zidane, gdzie ty skończyłeś?". On wybrał grę dla Francji...

Bunt piłkarzy z Algierii

Przypomnijmy, dla kontrastu, że w 1958, przed mundialem w Szwecji, Rachid Mekhloufi uciekł potajemnie przez Rzym i Tunis (tam miał siedzibę Tymczasowy Rząd Republiki Algierskiej) do ojczyzny, by wesprzeć drużynę Frontu Wyzwolenia Narodowego.

Ona miała być symbolem dążeń tych, którzy od 1954 chcieli wyzwolić się spod francuskiego panowania. A Mekhloufi był bardzo lubiany we Francji, o czym może świadczyć to, że gdy samochód z nim w środku był na granicy, to celnicy nie robili problemów. Podnieśli szlaban, bo nie wiedzieli, że to była ucieczka.

Wspomniana drużyna Frontu Wyzwolenia Narodowego grała przez cztery lata, a przestała po uzyskaniu niepodległości przez Algierię. Zebrało się 91 meczów, głównie tych rozgrywanych w bloku wschodnim, między innymi w... Polsce. Mekhloufi powtarzał, że mógł podjąć tylko taką decyzję. Nie żałował, że nie uczestniczył w finałach mistrzostw świata, które przyniosły Francji największy sukces w historii (3. miejsce i król strzelców Just Fontaine).

Gdy Algieria była już niepodległa, to Makhloufi wrócił do Francji, a dekadę po tej ucieczce zdobył krajowy puchar z Saint-Etienne i był bohaterem drużyny, strzelcem dwóch goli. Prezydent Charles de Gaulle powiedział wtedy: "Francja to pan". Dziesięć lat wcześniej, w podobnym tonie, oznajmił: "Zrozumiałem was". To wtedy Francja wycofała się z Algierii. Rany miały się zabliźnić. Czyżby? 

Zidane pod ostrzałem Algierczyków

O ile triumf w 1998 przyniósł przełom w postrzeganiu imigrantów przez społeczeństwo, to podziały nie zniknęły ot, tak. W tamtym czasie toczyła się bowiem wojna domowa w Algierii, a Islamski Front Ocalenia chciał przeprowadzać zamachy we Francji. Wykonawcami mieli być poddani indoktrynacji imigranci. Wtedy Zidane, syn biednego Kabyla, był jeszcze bohaterem. Ale towarzyski mecz Algieria-Francja w 2001 wywołał już burzę.

Mecz był w październiku, około miesiąc po zamachach na WTC w Nowym Jorku. Atmosfera gęstniała, stosunek do muzułmanów na Zachodzie zmienił się radykalnie. Było dużo generalizowania. A ten mecz Francuzów z Algierczykami jeszcze przed tragicznymi wydarzeniami w USA niepokoił socjologów, wskazujących, że niewiele zostało z entuzjazmu i przychylnych ocen imigrantów, jakie dominowały po zdobyciu złotego medalu MŚ trzy lata wcześniej.

Algierczycy chcieli, by mecz pokazał, iż nie są terrorystami. Jeden z nich w reportażu dla "L'Humanite" wyjaśnił, że sympatyzuje z Algierią z uwagi na pochodzenie, ale ponieważ Zidane, który jest honorowym patronem jego klubu z osiedla Castellane, gra we Francji, to liczy na remis 0:0.

Zidane był ciągle w centrum uwagi. Komentatorzy i kibice z Algierii zastanawiali się, czy zaśpiewa Marsyliankę (wymowne, że do tej pory nie śpiewał na głos), czy wyrazi solidarność z Algierią i pocałuje koszulkę po strzeleniu gola, a może nawet w drugiej połowie zagra w algierskiej drużynie... 

Jemu też ciążyła ta presja. Przed meczem powiedział, że jest jedynym Algierczykiem z pochodzenia we francuskiej kadrze i to napawa go dumą. Przyznał, że wolałby skupić się na sporcie. I dodał, że jeśli Francja tym razem nie wygra, to nie będzie rozczarowany. A dla dobra Francuzów i Algierczyków chciałby, żeby było 0:0.

Zizou to zdrajca?

Wielu Algierczyków ta powściągliwość nie zadowoliła. Plakaty ze słowem "harki" musiały go zaboleć. Bo właśnie tak nazywano Algierczyków, którzy walczyli po stronie Francji w wojnie o niepodległość. Harki to dla ludzi stamtąd zdrajca.

Zidane starał się tonować nastroje. Dlatego przed meczem odwiedził algierską dzielnicę Barbes, by podkreślić tożsamość. Nie brakowało wszak opinii, że chociaż Zizou nie wypiera się pochodzenia, to jednocześnie nie angażuje się w debaty o tym, jaką pozycję mają ci z Algierii we Francji. Piłkarz znalazł się w potrzasku, bo krajanie oczekiwali od niego bardzo dużo, natomiast zapiekli publicyści domagali się, by pokazał, że jest Francuzem.



Niepokoje na stadionie

Podczas meczu nie było spokojnie. Na trybunach przeważali zdecydowanie fani Algierii. Chociaż byli też tacy, którzy mieli jednocześnie algierską flagę i francuską koszulkę. Hymn Francji został jednak wygwizdany i tak kwitowano też kontakt z piłką ich graczy.

Francja jednak górowała nad rywalami, a ich kibice nie mogli się z tym pogodzić. W 71. minucie, przy wyniku 4:1, wtargnęli na boisko. Zidane już został zmieniony. Sędzia przerwał mecz i go nie dokończył, a Zizou podobno jako pierwszy opuścił stadion.

Milczał, gdy Marcel Desailly nie mógł uwierzyć, że przez trzy lata Francja przeszła od wieloetnicznej wspólnoty do takich animozji. Lilian Thuram próbował wytłumaczyć zbuntowanym kibicom, że ich zachowanie może tylko wzmóc rasizm i postawy ksenofobiczne nad Sekwaną, a przecież reprezentacja chciała, by takie zachowania wyrugować.

Koleje losów ojca


W mediach pojawiły się sugestie, że Zidane jest Kabylem, a nie Algierczykiem. On jednak temu zaprzeczał i twierdził, że ojciec był dumnym obywatelem Algierii. To prawda, że rodzina mieszkała przed laty w chatce w górach algierskiej prowincji Kabylia, o czym czytamy w książce "Gorsze dzieci Republiki. O Algierczykach we Francji". A ojciec Zizou urodził się jako pierwszy syn w rodzinie wieśniaka, w Algierii zaś do dziś Kabylowie, którzy etnicznie są Berberami (uważają, że są ludnością rdzenną), a nie Arabami, pozostają ze sobą skonfliktowani.

Rodzina ojca miała dwa pokoje, w jednym wszyscy spali, w drugim były zwierzęta: osioł, kozy, kury. Po wodę trzeba było chodzić kilka kilometrów. Ojciec Zidane'a pracował na farmie kolonisty. Choć harował dzień i noc (jako nadzorca robotników i stróż), to brakowało im pieniędzy.

W latach 50., mając ledwie 17 lat, znalazł się we Francji. Gdy przebywał w Europie, to w okresie1954-1962 toczyła się wojna o niepodległość Algierii. Imigrantów wtedy wytykano palcami. Zamykano ich kawiarnie i wysyłano policję do wręcz obsesyjnej kontroli. Ale Smail Zidane jakoś się tam odnalazł. Ustatkował się w Marsylii, a jego syn, który tam się urodził, pomógł rodzinie dzięki piłkarskiemu talentowi.

Manifestacja algierskości w Berlinie

To był finał mundialu 2006 w Berlinie. Zidane zaoferował Marco Materazziemu koszulkę, a usłyszał coś bolesnego: "Wolę tę ku..., twoją siostrę". Cios z byka w klatkę piersiową rywala, czerwona kartka i zwycięstwo Włochów w rzutach karnych...

"Nie żałuję. Gdybym żałował, oznaczałoby, że miał rację, mówiąc te wszystkie rzeczy. Nie, nie mogę. Uważa pan, że w finale mistrzostw świata, na dziesięć minut przed końcem kariery, zrobiłbym coś takiego dla przyjemności" - zwierzał się poruszony Zidane.

Komentatorzy wzięli po tym zdarzeniu w obronę tego, który został wyprowadzony z równowagi. "Nie tykać Zidane'a" - to można było usłyszeć najczęściej we Francji, a sprawę analizowali także socjologowie. Komentatorzy twierdzili, że wtedy gdy Zidane zrobił krok w stronę obrony honoru siostry, to ujawniła się jego algierskość. To miał być nawet dobitniejszy dowód tożsamości niż wzniosłe słowa poparcia dla imigrantów, które mógłby wypowiedzieć piarowo. Zapanował dwugłos. "Zidane zachował się jak prawdziwy Algierczyk" oraz "No tak, wyszła z niego cała algierskość". To z takimi narracjami można było się zetknąć.



Za Algierią czy jednak nie?


W 2006 Zidane złożył wizytę w Algierii i dostał medal Athira, najwyższe odznaczenie państwowe, wręczane przez prezydenta. Otrzymywali je choćby weterani wojny o niepodległość. To była duża nobilitacja. W tej sali byli też piłkarze z drużyny Frontu Wyzwolenia Narodowego, którzy uciekli z Francji, by grać dla Algierii.

Był w tym pewien dysonans, bo gdy kilka lat wcześniej ówczesny król Hiszpanii Juan Carlos zaproponował Zidane'owi (zawodnikowi Realu Madryt), by uczestniczył w spotkaniu z prezydentem Algierii, ten nie wyraził zgody. "Wiesz przecież, że jestem Francuzem" powiedział ponoć komuś z kierownictwa Realu.

Może chciał mieć tylko spokój? Tak czy owak ten człowiek intryguje wielu do dziś...

Tekst ukazał się także na portalu sport.tvp.pl: https://sport.tvp.pl/70766821/zinedine-zidane-czyli-niesmialy-kabyl

Bartłomiej Najtkowski
https://twitter.com/BNajtkowski

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej