Urodził się w Ashington. Futbol był mu pisany. To oczywiste, skoro aż trzech wujków reprezentowało barwy Leeds United, a kuzyn matki, Jackie Milburn, zrobił nawet furorę. Ma dziś status legendy Newcastle United.

Bobby wypłynął na szerokie wody w 1953. Miał wtedy 16 lat i związał się kontraktem z Manchesterem United. Grał w tej drużynie przez kolejne... 17. Od początku dostawał znakomite noty, był jednym z "dzieci Busby'ego", bo tak nazywano tę ponadprzeciętną generację graczy w Manchesterze.

Napastnik, skrzydłowy, rozgrywający

Jego atutem był nadzwyczajnie mocny strzał, ale też precyzyjne, długie podania i gra głową. Do tego miał imponującą zwrotność. Przed tragedią, do której doszło w 1958, to Tommy Taylor i Dennis Viollet mieli wyższe notowania w zespole, ale nie zrażał się tym ani trochę i wykorzystywał kolejne szanse. Później dostał środek ataku, ale wkrótce legendarny Matt Busby podjął decyzję, że czas zobaczyć, jak Charlton spisze się na lewym skrzydle.

Tam był nieuchwytny dla obrońców, ale to nie był koniec, bo w połowie lat sześćdziesiątych rządził już w środku pola jako rozgrywający. Na tej pozycji zyskał największą sławę.

Charlton pognębił... Charlton

W 1956 roku zadebiutował w seniorach MU i od razu zachował się jak trzeba w meczu z nomen omen… Charlton Athletic. Trafił dwa razy.  W tym słynnym klubie dość szybko znalazł wspólny język z Duncanem Edwardsem, Rogerem Byrnem i Tommym Taylorem (zginął dwa lata później w katastrofie lotniczej).

W pierwszej fazie kariery na Old Trafford to właśnie z nimi poczynał sobie najśmielej, ale lata sześćdziesiąte to już czas popisów Denisa Lawa i Georga Besta. Wtórował im oczywiście w tych spektaklach Bobby Ch. Mówi się, że to była najładniej grająca drużyna w historii klubu. 

W 1957 MU z Bobbym zdobył mistrzostwo Anglii. Wtedy największym asem był Duncan Edwards. Wkrótce doszło jednak do tragedii i to stało się już tylko wspomnieniem.

W lutym 1958 "dzieci Busby'ego" wybrały się do Belgradu na rywalizację z Crveną Zvezda. Zremisowały 3:3, co dało im awans do półfinału Pucharu Europy. To był mecz pełen dramaturgii, po pierwszej połowie Anglicy mieli bezpieczną, jak się wydawało, przewagę. Prowadzili 3:0, a dwa gole strzelił Bobby Charlton. Po zmianie stron Serbowie odzyskali animusz i wyrównali. Dramat rozegrał się w drodze powrotnej. Samolot z drużyną Manchesteru United zatrzymał się w Monachium, by uzupełnić paliwo.

"Samolot opuścił pas startowy, przebił ogrodzenie i przeciął drogę, zanim skrzydło uderzyło w dom. Skrzydło i cześć korpusu zostały oderwane i dom stanął w płomieniach. Kokpit uderzył w drzewo a kadłub w drewniany garaż, w którym stała ciężarówka wypełniona paliwem i wyładowana oponami. Nastąpił wybuch" – tak opisywano tamto zdarzenie na devilpage.pl.

Samolot rozbił się podczas próby odlotu, zginęło 29 osób, w tym 8 piłkarzy. Znakomity Edwards zmarł wskutek obrażeń w szpitalu kilka dni po wypadku. A Bobby Charlton był jednym z nielicznych, którzy ocaleli.

To dzięki bramkarzowi...

Golkiper Harry Gregg postąpił szlachetnie i dzielnie. Wrócił na pokład po rannych pasażerów. Później wspominał z przejęciem, że z tyłu znalazł nieruchomych Bobby'ego Charltona i Dennisa Violleta. Zabrał ich, będąc przekonanym, że nie żyją. Położył na siedzeniach, dwadzieścia metrów od zniszczonego samolotu.

Charlton miał wtedy 20 lat. Gdy już odzyskał przytomność, to uświadomił sobie, jak ogromne miał szczęście. Ocalał, bo siedział... w innym fotelu. Dlaczego? Gdy nie powiodła się druga próba startu, to Charlton i Viollet przesiedli się po prostu na prośbę Tommy'ego Taylora i  Davida Peggiego. Ci chcieli usiąść z tyłu, by mieć większe poczucie bezpieczeństwa. Obaj zginęli, a dla Charltona i Violleta los był łaskawy...

Po tej katastrofie przeszedł załamanie nerwowe. Wydawało mu się, że już nie będzie grał w piłkę. Nie porzucił jednak futbolu i w tym samym sezonie Manchester United dotarł do finału Pucharu Anglii na Wembley. Później zdobył mistrzostwo w 1965, a po 2 latach po raz kolejny.

Miał szczęście do debiutów

Już dwa miesiące po tragedii rozegrał pierwszy mecz w reprezentacji. Znowu trafił w debiucie, podobnie jak w klubie. Co więcej, to był szczególny mecz, bo Anglii ze Szkocją, który zawsze wzbudza ogromne emocje i waśnie na Wyspach Brytyjskich.  Charlton uciszył Hampden Park. Anglia rozbiła Szkotów 4:0, a tego ostatniego gola strzelił Bobby.

Nigdy nie zapomniał o kolegach, którzy stracili życie w katastrofie: – Musieliśmy zrobić wszystko, by Manchester United sięgnął jeszcze po Puchar Europy, bo gdyby nie ten wypadek, to dokonalibyśmy tego w tamtym sezonie – to oczywiste. Byliśmy gotowi do podjęcia każdego wyzwania.

Był na czterech mundialach

Bobby Charlton był jednym z dwóch piłkarzy ocalałych z katastrofy, którzy znaleźli się w kadrze Anglii na mundial 1958. Wtedy jeszcze nie zagrał, ale wystąpił w trzech kolejnych turniejach tej rangi. Najważniejszy był ten w 1966, w Anglii, gdzie gospodarze zdobyli złoto pierwszy raz i... do dziś jedyny w historii.

Charlton jak mistrz baletu

Przywołajmy opis półfinału z książki "Historia mundiali. Tom I", w którym Anglicy rywalizowali z Portugalią, a Bobby Charlton został bohaterem całego kraju:

"Publiczność na Wembley zobaczyła nie tylko najlepszy mecz turnieju, a jeden z najlepszych w dziejach. To wtedy nadszedł wielki dzień Anglii, która zagrała z polotem i wygrała 2:1, po dwóch golach Bobby'ego Charltona. Trafienia te były diametralnie różne. Pierwszy gol padł po dobitce - po przerzucie Wilsona szarżował Hunt, który minął obrońcę Jose Carlosa i... nie zdołał uderzyć. Wybiegający bramkarz Jose Pereira odbił piłkę nogami, ale prosto do Charltona, który sprzed linii pola karnego trafił do siatki. Była 31. minuta.

W 80. minucie Hurst zmylił Jose Carlosa i wyłożył piłkę, a Charlton z ledwie kilku metrów znowu uderzył prawą nogą. To była maestria. Młodszy Charlton grał wybornie. Ktoś napisał nawet, że poruszał się piękniej niż sławny wtedy mistrz baletu Rudolf Nuriejew. Ale i Eusebio był wspaniały. W 82. minucie zdobył bramkę z rzutu karnego, podyktowanego po ręce Jackiego Charltona. Portugalia rozpoczęła szalony atak, ale zabrakło jej czasu".

Był przekleństwem Eusebio

Eusebio z podziwem patrzył na wolę walki Charltona. Utkwiły mu w pamięci jego popisy w finale Pucharu Europy, meczu Benfiki z Manchesterem United oraz we wspomnianym półfinale mundialu 1966 między Portugalią i Anglią. W tych spotkaniach Charlton strzelił 4 gole. W 1966 wygrał też z Eusebio Złotą Piłkę.

Skoro jesteśmy już przy finale Pucharu Europy z 1968, to dodajmy, że Charlton, będąc kapitanem MU, strzelił wtedy 2 gole: najpierw głową na 1:0, a później, w dogrywce - przymierzył z ostrego kąta. Anglicy wygrali 4:1, a on strzelił tego ostatniego.

Beckenbauer pilnował Charltona, Niemcy dali się zaszachować

Wracając do mundialu 1966 i finału tamtego turnieju, przypomnijmy, że chociaż Bobby Charlton nie strzelił gola, to i tak wprawił w zakłopotanie Niemców. Mimo że pieczołowicie opiekował się nim Franz Beckenbauer, Anglia pokonała RFN 4:2.

Leszek Jarosz analizował to w książce "Historia mundiali":

"Niemcy, jak się wydaje, popełnili jeden, ale kardynalny błąd. Gra Bobby'ego Charltona w półfinale z Portugalią zrobiła na nich takie wrażenie, że trener Schoen kazał Beckenbauerowi nie odstępować Anglika na krok. Owszem, Charlton nie został tego dnia bohaterem, ale poświęcając młodego "Kaisera", Niemcy sami pozbawili się wigoru i dynamiki".

Czego życzyłby sobie premier?

Gdy Anglicy świętowali po zdobyciu złota mistrzostw świata, na bankiecie ówczesny premier Wilson miał powiedzieć do mamy braci Charltonów (Jack był obrońcą): "Bardzo bym chciał, by miała pani więcej synów" (cytat z "Historii mundiali. Tom I").

Leszek Jarosz przytoczył jeszcze jedną anegdotę z bratem Bobbiego – Jackiem. Miał ponoć włożyć przed bankietem do kieszeni kartkę. Było na niej zdanie: "To ciało ma zostać zwrócone do pokoju 508 w hotelu Royal Garden".

– Mistrzostwo świata w 1966 roku nie zostało wywalczone na boiskach. Zostało wygrane na ulicach – powiedział po turnieju jeden z najwybitniejszych angielskich piłkarzy w historii.

Podziwiany przez Lubańskiego i Pelego

Włodzimierz Lubański, który miał okazję grać przeciwko Charltonowi w ćwierćfinale Pucharu Europy, a potem z nim w jednej drużynie w pożegnalnym meczu Lwa Jaszyna, tak obsypywał Anglika pochwałami w "Kwartalniku Sportowym":

"Wybitny ofensywny pomocnik, bardzo inteligentny, zawsze biegający "po coś", a nie żeby tylko pobiec. Każde jego podanie czemuś służyło, umiał też mocno kropnąć z daleka. Poza tym zawsze grał fair, typ takiego angielskiego dżentelmena" – tak pięknie opisywał Charltona nasz wybitny polski napastnik sprzed lat.

W autobiografii Pelego można natomiast znaleźć taki passus: "Ludzie tacy jak Gordon Banks, Bobby Moore, Bobby czy Jack Charlton – wszyscy oni w dowolnym momencie mogliby grać dla Brazylii i to nie jest żadna kurtuazja z mojej strony".

Po zakończeniu kariery nie pomagał mu introwertyzm

Miał ambicję, by nie tylko grać w piłkę, ale też spełnić się w innej roli. W 1973 został menedżerem Preston North End, ale introwertyczny charakter był dużym utrudnieniem.

Opuścił ten klub z własnej woli po spadku do drugiej ligi w 1975. Po ośmiu latach spróbował sił jako dyrektor Wigan Athletic, ale to też był epizod.  Rok później został zatrudniony na stanowisku dyrektorskim w Manchesterze United.

Wielokrotnie uhonorowany

Sukcesy na boisku i niezwykła kultura osobista to powody, które sprawiły, że w 1974 otrzymał jedno z najważniejszych odznaczeń w Wielkiej Brytanii - Commander of the Most Excellent Order of the British Empire, a w 1994 królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki. Piętnaście lat później został honorowym obywatelem Manchesteru. Znamienne, że ma też pomnik przed Old Trafford.

W podobny sposób wyróżniono jeszcze tylko George'a Besta i Denisa Lawa. Jest jedną z trzech osób związanych z MU, którym uniwersytet w Manchesterze przyznał tytuł doktora honoris causa, a taki zaszczyt spotkał tylko sir Alexa Fergusona, a kilka lat temu Marcusa Rashforda.

Cierpi na demencję

Gdy miał 83 lata, w "Daily Telegraph" pojawiła się informacja, że "traci kontakt z rzeczywistością". Po ujawnieniu choroby okazało się, że jest już piątym mistrzem świata z 1966, u którego zdiagnozowano demencję.

Kiedy te informacje upubliczniono, to miał akurat miejsce pogrzeb Nobby'ego Stilesa, innego ze złotych medalistów tamtego wspaniałego dla Anglików turnieju, defensywnego pomocnika, który zwykł walczyć jak lew.

11 lat spędził Manchesterze jako gracz United. Gdy zmarł, ówczesny kapitan drużyny Harry Maguire złożył hołd dawnemu mistrzowi. Co więcej, rodziny Charltonów i Stilesów włączyły się do kampanii na rzecz zdrowia psychicznego piłkarzy.

Problem jest poważny. Jeśli chodzi o innych piłkarzy sprzed wielu lat, to można jeszcze przywołać historię Jeffa Astle'a, przed laty napastnika West Bromwich Albion, który zmarł w 2002. Miał wówczas 59 lat. Dochodzenie medyczne potwierdziło, że zmarł na skutek choroby zawodowej. Po grze w piłkę nożną. Bobby Charlton, mimo ogromnych przeciwności, nie zamierza się poddać...

Bartłomiej Najtkowski 
https://twitter.com/BNajtkowski




Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej