Zanim zaczął robić furorę w futbolu już jako dziecko przeżył traumę. W autobiografii wspominał, jak przeprawiał się przez rowy z kolegą i jak z czasem dotarli do jeziora pokrytego lodem.

"W ostatniej chwili znalazłem na brzegu jakąś linę i zaproponowałem:

Wiesz co, złap za tę linę, bo jak się wywalisz, to przynajmniej będę cię trzymał.

Joppie poszedł jako pierwszy. Obaj trzymaliśmy linę. Kiedy oddalił się na osiem-dziewięć metrów od brzegu, nagle załamał się pod nim lód. Joppie tak się przestraszył, że puścił linę. Z miejsca poszedł pod wodę. Stało się to tak nagle, że od razu zniknął.

Tego dnia miał na głowie czapkę łyżwiarską, taką, jaką nosił na zawodach: niebieską z białym paskiem przez środek i dwoma czerwonymi obok. I tylko ta czapka unosiła się na wodzie. Dokładnie to pamiętam".

Fascynacja Cruyffem

Pochodzi z Ultrechtu. Urodził się w 1964 i to tylko zbieg okoliczności, że w tym samym roku legendarny Johan Cruyff debiutował w dorosłej drużynie Ajaksu Amsterdam. Kiedy Marco dorastał, to Cruyff został królem strzelców Eredivisie, zdobył Złotą Piłkę i trafił do Barcelony. Marcel, który z czasem stał się dla fanów Marco, miał więc wzór do naśladowania - boskiego Johana.

Traf chciał, że ich kariery się splotły. Otóż niespełna jeszcze 18-letni van Basten zadebiutował w Ajaksie, a wszedł z ławki za... Cruyffa. Młody zmiennik strzelił wtedy gola, ale przebił się do wyjściowej jedenastki Ajaksu dopiero z czasem, po odejściu króla strzelców ligi holenderskiej Wima Kiefta.

W drużynie z Amsterdamu trzy razy był mistrzem Holandii, trzykrotnie także triumfował w krajowym pucharze, a w 1987 zdobył Puchar Zdobywców Pucharów. Co ciekawe, dwa lata po debiucie van Bastena w Ajaksie Cruyff był już trenerem tej drużyny i powierzył 20-latkowi opaskę kapitana.

W Amsterdamie Marco imponował skutecznością: 133 mecze, 128 goli. Kusił więc możnych europejskiej piłki. Nie może dziwić, że AC Milan wydał na niego 800 tys. dolarów w 1987. Po latach trzeba przyznać, że to była promocja.

Holenderski Milan

Arrigo Sacchi przeprowadzał rewolucję w Milanie. Trafił tam w 1987, a z nim do Mediolanu przybyli Marco van Basten oraz Ruud Gullit. Sacchi odmienił calcio, które kojarzyło się z nieatrakcyjną na ogół, defensywną grą. Narzucił ustawienie 4-4-2, wymagał agresywnego pressingu, krycia strefowego. Miał bowiem znakomitych kreatorów i strzelca wyborowego.

Holenderskie trio: Ruud Gullit, Frank Rijkaard, Marco van Basten dało Milanowi trzy razy scudetto, dwa Puchary Europy, Superpuchar Europy i Puchar Interkontynentalny. W 1990 van Basten sięgnął po koronę króla strzelców Serie A. Jesienią 1992 roku w meczu Ligi Mistrzów z IFK Goeteborg strzelił cztery gole.

Milan Arrigo Sacchiego był najładniej prezentującą się drużyną klubową na świecie. Grał z rozmachem i fantazją. W ataku prym wiedli Holendrzy (Gullit, van Basten), a w obronie spokój drużynie zapewniali Włosi (Maldini, Baresi, Costacurta), ale także Donadoni i Ancelotti mieli spory udział w grze ofensywnej. Kolejny Holender Rijkaard sprawdzał się także w destrukcji.

To była brawurowa drużyna – wyznaczyła epokę w klubowej piłce. Pokonanie Realu Madryt 5:0 na San Siro w kwietniu '89 było wyczynem. Michel Gonzalez, wychowanek Królewskich, został wtedy upokorzony. Swego czasu stwierdził, że debiut Pepa Guardioli jako trenera Barcelony był największym wydarzeniem w klubowym futbolu od... ery Sacchiego.

Van Basten trzy razy zdobył Złotą Piłkę. W Milanie był kochany, jednak miał też niefart. Już w pierwszym sezonie we Włoszech zmagał się z urazem kostki. Gdy wydawało się, że jest już po problemie, znowu dopadł go pech. Przechodził kolejne operacje, ale w końcu musiał powiedzieć "pas".

Przedwcześnie zakończył grę w piłkę, bo chroniczny uraz stawu skokowego uniemożliwił kontynuowanie kariery. Ostatni raz zagrał w Milanie z Olympique Marsylia w finale Ligi Mistrzów. Był rok 1993. W sierpniu 1995 zakończył karierę przy aplauzie 70 tysięcy kibiców. Ówczesny trener Fabio Capello, który uważał, że Marco urodził się, by strzelać gole, nie potrafił zapanować nad emocjami. Rozpłakał się, obserwując dramat jednego z najbardziej utalentowanych, jakich widział. Van Basten miał wtedy zaledwie 29 lat.

Szczerze o bólu

Polskie wydanie autobiografii "Basta. Moje życie, moja prawda" ukazało się dwa lata temu. To wymowne, że opowieść zaczyna się od słów o przerażającym bólu:

"Jest ciemno. Pełznę po kafelkach, na kolanach, podpierając się rękami. Chce mi się sikać. Jak nie wiem co. Ale gdy tylko próbuję poruszać się za szybko, udo uciska mi pęcherz i ledwie się powstrzymuję. A zasikać korytarz to ostatnie, czego mi potrzeba. Muszę być cierpliwy, bo dotrę do łazienki najszybciej za dwie minuty. Tyle już wiem. Żeby odwrócić uwagę od bólu, przez całą trasę liczę. Szeptem. Nigdy nie udało mi się dotrzeć do toalety przed doliczeniem  do 120. Najgorsze są progi, bo wtedy muszę tak przenieść kostkę, by się w nią nie uderzyć. Przy najlżejszym dotknięciu muszę zagryzać wargi, by nie krzyknąć".

Od roli rezerwowego do pięknego woleja

W finałach mistrzostw Europy 1988 został graczem turnieju. Holendrzy, mając takiego lidera (strzelił pięć goli), zdobyli złoto. W finale pokonali ZSRR, a van Basten wsławił się cudownym golem. Z woleja, z bardzo ostrego kąta i bramkarz Rinat Dasajew był zdumiony, widząc trajektorię piłki.

Co ciekawe, rozpoczął tamten turniej wśród rezerwowych, a Holandia w pierwszym meczu przegrała z ZSRR 0:1. A co działo się w dalszej fazie niemieckiego czempionatu? Oto fragmenty relacji Jerzego Chromika z tygodnika "Sportowiec":

"Nie jest tajemnicą, że Ruud Gullit przyjaźni się z Marco van Bastenem. W meczu przeciwko ZSRR osamotniony najdroższy piłkarz Europy niewiele wskórał. Nie wiadomo na sto procent, czy miały miejsce rozmowy, czy ktoś upomniał się o van Bastena. Faktem jest, że na Rheinstadion w Duesseldorfie wyszło od pierwszej minuty dwóch zawodników AC Milan i co ciekawe - Gullit usunął się w cień, a swoją grę podporządkował rehabilitacji van Bastena. Trzy gole człowieka z ławki rezerwowych odebrały nadzieje Anglikom. Dwa z nich były zasługą Ruuda. Marco van Basten opuścił boisko przed czasem. Potem bohater spotkania dostał termos i raz jeszcze spojrzał na kolegów zza bieżni. Inaczej jednak, bo zyskał uznanie i stał się w oczach kibiców bohaterem meczu. Za skandowanie nazwiska i doping podziękował im, rzucając w tłum swoją koszulkę o wymownym numerze 12. Pierwszy do zmiany okazał się tego dnia najważniejszy".

Holender jak zimny student z Oxfordu

Zacytujmy jeszcze jeden passus "Remanentu" przybliżający naturę słynnego napastnika z Holandii:

"15 kilometrów od centrum Monachium trener i piłkarze odpowiadali cierpliwie na pytania w przestronnej Hachinga-Halle. Miejsce spotkania pozwalało na swobodny wybór pożądanego rozmówcy, a jednak Marco van Basten i Ruud Gullit siedzieli po przeciwnych stronach sali (...). Stolika Gullita nie trzeba było szukać, bowiem non stop paliły się nad nim jarzeniówki (...). Marco van Basten miał mniej rozmówców, ale nie narzekał na brak chętnych do towarzystwa. Unikał gestykulacji, mówił spokojnym głosem i raczej nie uzewnętrzniał swoich odczuć. Sprawiał wrażenie zimnego studenta z Oxfordu".

Finały mistrzostw Europy w Niemczech były bardzo udane dla Holandii i indywidualnie - dla van Bastena. Ale po dwóch latach w mundialu i po kolejnych dwóch - w mistrzostwach kontynentu Holendrzy czuli gorycz. We Włoszech van Basten nie strzelił gola, a dwa lata później w Szwecji również nie zdobył bramki. Co prawda wtedy Holandia wyszła z grupy z pierwszego miejsca, ale w półfinale, po serii rzutów karnych, musiała uznać wyższość rewelacji turnieju, czyli Danii. Po pudle van Bastena z jedenastu metrów.

Trener i selekcjoner

Kontuzja sprawiała mu tak ogromny ból, że na dłuższy czas zrezygnował z aktywności w piłce. Wrócił w 2003, by być asystentem w młodzieżowej drużynie Ajaksu. Gdy Dick Advocaat pożegnał się z reprezentacją Holandii, to van Basten przejął schedę. W 2004, mając niewielkie doświadczenie trenerskie, został selekcjonerem.

Dał szanse młodym. W eliminacjach do mundialu w Niemczech Holendrzy radzili sobie świetnie, jednak w turnieju finałowym odpadli w 1/8 finału. Chociaż nie był to zadowalający wynik, to federacja przedłużyła kontrakt z van Bastenem do 2010. Tyle że słynny napastnik przed EURO 2008 zapowiedział, że po tym turnieju złoży rezygnację. Holandia początkowo nie miała większych problemów na boiskach Austrii i Szwajcarii, pewnie wyszła z grupy. Ale później stopień trudności się zwiększył i odpadła w ćwierćfinale, po porażce z Rosją.

W kolejnych latach Marco był trenerem Ajaksu, Heerenveen i AZ Alkmaar, jednak nie odniósł sukcesów. W latach 2015-2016 współpracował kolejny raz z kadrą, tym razem jako asystent selekcjonera. A później zmienił profesję.

Praca w FIFA

We wrześniu 2016 nawiązał współpracę z zastępcą sekretarza generalnego FIFA, byłym reprezentantem Chorwacji Zvonimirem Bobanem. Ich zadaniem było m.in. wprowadzanie do futbolu nowych rozwiązań technicznych i technologicznych. Ponad rok temu został dyrektorem technicznym Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej (FIFA).

Historia jak z "Wilka z Wall Street"

Czy ktoś widział film "Wilk z Wall Street"? Za późno zrozumiałem, że przeżyłem to samo – napisał w autobiografii.

Sylwester 2001 roku zapamięta na długo. Wtedy skarbówka zażądała od niego 32,8 mln euro. Nie wiedział, o co chodzi. To była kara obejmująca czas, gdy wracał z Monaco do Holandii, a w dodatku została powiększona o odsetki.

Inwestycja w jednym z banków przyniosła mu same straty. Wpłacił ponad 22 mln pod koniec 1999, a we wrześniu 2002 zostało mu... 13 mln. Doradcy zapewniali, że krach miał miejsce po 11 września 2001 i ataku na WTC. Doradzali cierpliwość, bo ich zdaniem inwestycja miała się zwrócić. Zły Van Basten wycofał jednak pozostałe pieniądze.

Uważa, że to była historia jak z filmu "Wilk z Wall Street" Martina Scorsese, w którym nowojorski makler giełdowy łamie prawo, polecając klientom zakup ryzykownych akcji.

To była gra, której zasad Van Basten nie rozumiał. "Tę historię opowiadam pierwszy raz. Nie będę miał wyrozumiałości dla nikogo, a przede wszystkim dla siebie" –napisał. W 2005 roku porozumiał się z Urzędem Skarbowym.

Likwidacja spalonego i nazistowski eksces

Reformatorów futbolu jest obecnie wielu, a aspiracje, by być jednym z nich ma także Marco van Basten. W 2022, po pierwszym meczu 1/4 finału Ligi Mistrzów, w którym Manchester City pokonał Atletico Madryt 1:0, Holender był kategoryczny.

Ubolewał nad defensywną taktyką drużyny Diego Simeone, która miała przecież w składzie... dwóch nominalnych napastników.

Oglądanie tego meczu nie było niczym przyjemnym. Pewnie niektórzy w trakcie transmisji stwierdzili, że lepszym pomysłem może być pooglądanie Netflixa lub czegoś innego –  drwił sobie, a cytował go kataloński dziennik "Mundo Deportivo".      

Van Basten nie mógł pojąć, dlaczego Joao Felix i Antoine Griezmann - gracze kosztujący łącznie 300 milionów euro - przez 90 minut musieli skupiać się wyłącznie na defensywnych zadaniach.

Holender uważa nawet, że aby takim meczom zapobiec, warto rozważyć... likwidację spalonego:

FIFA powinna sprawić, by futbol był zabawą, który angażuje widza od pierwszej do ostatniej minuty –apelował. Cóż, coraz częściej mówi się o możliwości liberalizacji tego przepisu, ostatnio chciał tego Arsene Wenger, ale to Holender uchodzi za radykała, który żąda rewolucji w grze w piłkę.

Przepis o spalonym to jednak drobiazg. Swego czasu wybuchł skandal, bo van Basten użył haniebnej frazy: "sieg heil". Stało się tak przed trzema laty, więc stacja Fox Sports ukarała eksperta.

Niedopuszczalne słowa, przywołujące przywódcę III Rzeszy Adolfa Hitlera, padły przed meczem ligi holenderskiej Ajax Amsterdam - Heracles Almelo. Van Basten powiedział sobie jak gdyby nigdy nic: "sieg heil!".  

Na domiar złego do tego skandalu doszło w kolejce ligowej, podczas której organizowano akcję antyrasistowską. Mecze poprzedzała cisza, a przez minutę po pierwszym gwizdku piłkarze powstrzymywali się od gry. Na telebimach wyświetlane było hasło: "Rasizm? To nie gram!".

Nawet wybitni piłkarze bywają nieodgadnieni...

Bartłomiej Najtkowski 
https://twitter.com/BNajtkowski
Tekst ukazał się także na stronie sport.tvp.pl

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej