Cheltenham to stutysięczne miasto, które przyciąga co roku sporo turystów. Tym, co ich tam sprowadza, są naturalne wody alkaliczne, bo w Town Hall i Pittville Pump Room można poznać ich właściwości. To jednak nie wszystko, co rozsławia okolicę. W tym mieście urodzili się Brian Jones – założyciel i pierwszy frontman Rolling Stonesów, Edward Adrian Wilson – badacz i podróżnik, a także – co najistotniejsze – Eddie "Orzeł" Edwards.

 "Wylądował" na świecie w 1963, w rodzinie robotniczej. Matka pracowała w fabryce produkującej drzwi aluminiowe, a kolejne pokolenia mężczyzn, czyli pradziadek, dziadek i ojciec byli tynkarzami. Wydawało się, że Eddie jest "skazany" rodzinnie na tego typu usługi dla ludności, ale... on akurat miał inne plany.

Najpierw było narciarstwo alpejskie

Mając 13 lat jeździł pierwszy raz na nartach. Było to podczas szkolnej wycieczki do Włoch. Wtedy połknął bakcyla. To ciekawe, że jego fascynacja zimowymi dyscyplinami zaczęła się od… narciarstwa alpejskiego. Niewiele zabrakło, by dostał powołanie na igrzyska olimpijskie w Sarajewie w 1984.

Był tak zdeterminowany, że poprawiał umiejętności nawet w Stanach Zjednoczonych. To tam trenował w pocie czoła. Narciarstwo alpejskie oznaczało jednak bardzo duże wydatki, a pasjonat, choć imał się różnych zajęć (tynkował oraz sprzątał) nie był w stanie pokryć kosztów. 

Początki na Lake Placid

Nie poddał się i postanowił przekwalifikować się na skoczka. W 1985 odwiedził więc skocznię w Lake Placid. Nie zmarnował okazji. Skoczył po raz pierwszy w życiu na K-10, K-15 i K-40.

Zaczął więc powoli marzyć o igrzyskach olimpijskich, a by zrealizować ten, mogłoby się wydawać z pozoru nierealny cel, wyruszył do Kandersteg, miejscowości w Alpach Berneńskich, w Szwajcarii. Miał dobre warunki do trenowania: pokrytą igielitem  skocznię. Do tego górskie szlaki pozwalały na wyciszenie. Tynkował, odśnieżał i sprzątał... Robił, co mógł. A spał w samochodzie i w garażach. Zdradził nawet, że gdy uszkodził kask, to zerwany pasek zastąpił… sznurkiem. Potrzeba matką wynalazków, rzekł kiedyś góral, zawiązując but dżdżownicą!

Debiut w Sankt Moritz

26.12.1986,Saint Moritz, Puchar Europy, to dzień, który na zawsze pozostanie w pamięci Eddiego. Zadebiutował w międzynarodowych zawodach. Zajął ostatnie, 67. miejsce, ale skoczył aż 60 metrów. Miał więc motywację, by skakać dalej.

Cztery dni później wystąpił w pierwszym konkursie 34. Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie. Zajął… 110 miejsce, a tuż za nim uplasowali się zawodnicy z Węgier i Hiszpanii. Co ciekawe, równie nisko był sklasyfikowany… Bogdan Papierz, bo w tym czasie nasza reprezentacja była – mówiąc delikatnie – przeciętna.

6 stycznia 1987 rywalizował w kolejnych zawodach, a był to kończący Turniej Czterech Skoczni konkurs w Bischofshofen.

Tym razem zajął ostatnie, 120 miejsce, bo wyprzedził go inny outsider, Holender Gerrit Konijnenberg.

Katalizator zmian w skokach

Skoczek z Wielkiej Brytanii przyczynił się jednak do zasadniczych zmian w zawodach. FIS, czyli Międzynarodowa Federacja Narciarska zdecydowała o wprowadzeniu kwalifikacji, by najsłabsi nie mogli uczestniczyć w poważnej rywalizacji. Dlatego w kwalifikacjach startuje teraz tylko 50 skoczków.

Eddie zapewniał swego czasu, że nie skakał dla żartu, chciał robić postępy, ale mu się nie udawało. Często ironizowano, komentując jego wyczyny ("wybija się jak orzeł, a spada jak tłusta kaczka"), ale trzeba mieć na uwadze, że co najmniej 10-kilogramowa nadwaga i poważna wada wzroku utrudniały poprawę wyników.

Zmienił wygląd

Eddie zjednał sobie jednak tylu kibiców i zyskał taki rozgłos, że mimo statusu outsidera było go z czasem stać na operację wystającej żuchwy i nowe uzębienie. Miał zrobione te korekty w Budapeszcie, bo w Anglii byłoby o wiele drożej. A co najważniejsze przeszedł też zabieg laserowy, który zmniejszył mu wadę wzroku. Nie musiał już zakładać charakterystycznych okularów z grubymi szkłami. Nie wyrzucił ich nigdy, bo darzył je sentymentem. Podczas spotkań z kibicami zawsze o nich pamiętał. Znosił spokojnie drwiny, bo miał do siebie dystans. Zwykł mawiać w odpowiedzi na zaczepki dowcipnisiów: "Miałbym szansę wygrać zawody, gdyby zorganizowano je w gęstej mgle".

Gościnność Finów

W 1987, rok przed igrzyskami, wyraźnie poprawił wyniki. Pobił rekord świata w długości skoku Brytyjczyka (72,5m). W zawodach Pucharu Świata też nie był już ostatni. Wyprzedził rywala. Przed igrzyskami w 1988 dostał nawet zaproszenie z Finlandii, by tam trenować.

Co ciekawe, nocował w… szpitalu psychiatrycznym. Docenił dobrą wolę Finów i nagrał dwie piosenki "Mun nimeni on Eetu" (Nazywam się Eetu) i "Eddien silvella" (Na skrzydle Eddiego).

IO w Calgary

Postanowił, że choć jeden Brytyjczyk będzie reprezentował Zjednoczone Królestwo w skokach podczas igrzysk olimpijskich w Calgary w 1988. Dołożył wszelkich starań, by tak się stało. Zasięgał nawet opinii specjalistów z Francji i Austrii, którzy znali wszystkie detale lotu. Zarazem nie ukrywał, że z tych wypowiedzi fachowców, niewiele rozumiał z powodu... bariery językowej.

14 lutego 1988, Calgary, konkurs na skoczni normalnej, K-89. To wtedy Eddie zyskał popularność niemal na całym świecie, bo to były igrzyska olimpijskie, globalna impreza. Gdy już "wyszedł" z progu, to nie mógł zapanować nad ruchami rąk i nart, ale... skoczył 55 metrów. To był najgorszy wynik w rywalizacji. Gdy osiem dni później doszło do zmagań na dużej skoczni, K-114, to Edwards był jednak nie mniej oblegany przez dziennikarzy niż Matty Nykanen. Fin dostał w Calgary złote medale, ale to Eddie był tą sympatyczną maskotką...

Był w euforii, bo media czekały na każdą szczerą wypowiedź:

"To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nie mogę uwierzyć, że jestem olimpijczykiem, skaczę przecież dopiero od dwóch lat. I mogę was zapewnić, że przyjdzie taki czas, gdy dogonię rywali".

Same kłopoty

Po tym szale na punkcie Eddiego w czasie igrzysk, przyszła zła passa. W 1991 upadł jego fundusz powierniczy i musiał pogodzić się z utratą aż 750 tysięcy dolarów. Zbankrutował, więc nie mógł skakać w kolejnych latach. Na domiar złego nie pozwolono mu na start w turnieju olimpijskim w Nagano. Zajął 29. miejsce, ale podejmujący decyzje o obsadzie stwierdzili, że mogą w nich startować zawodnicy z pięciu, a nie sześciu krajów. To wyeliminowało "Orła"...

Był wtedy bardzo rozżalony, bo firma czarterowa Eagle Airlines z Guernesey (wyspa na kanale La Manche) zapewniła mu wsparcie finansowe. Dbał o formę, już nie miał tak wyraźnej nadwagi, a w Lake Placid znacznie poprawił wyniki w porównaniu z Calgary. 115 metrów na dużej skoczni, a dekadę wcześniej miał 73,5 m. To był ogromny postęp, ale nie dane mu było wystartować w Japonii.

Film o "Orle"

W 2016 nakręcono humorystyczny i inspirujący film fabularny "Eddie zwany Orłem", który odkurza historię Edwardsa.

"Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami tragikomiczna historia Michaela "Eddie'ego" Edwardsa (Taron Egerton), brytyjskiego skoczka narciarskiego amatora, który nigdy nie przestał wierzyć w siebie - mimo iż nikt inny nie podzielał wiary w jego możliwości. Z pomocą zbuntowanego i charyzmatycznego trenera (Hugh Jackman) Eddie porwał się na niemożliwe - stawił czoło oficjalnym selekcjonerom sportowym, dziennikarzom i całej opinii publicznej. Mimo iż wszystko świadczyło przeciwko niemu, zapewnił sobie wyjazd na zimową olimpiadę w Calgary w 1988 roku, gdzie stanął do walki o medale, podbijając serca kibiców na całym świecie" – taki jest opis obrazu na portalu Filmweb.

Z tego filmu może zapaść w pamięć scena, w której Matti Nykanen spotyka w windzie Eddiego i mówi: "Jesteśmy jak dwie wskazówki zegara, ta z godziny pierwszej i ta z jedenastej. Niby odległe, a jednak sobie tak bliskie".

Rekord po karierze

Chociaż wystartował ostatni raz w międzynarodowych zawodach 9 lutego 1997 w Westby w Pucharze Kontynentalnym,  nie dał o sobie zapomnieć. W grudniu 2013 chciał nawet wrócić na skocznie i zostać przedskoczkiem w Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Ale nic z tego nie wyszło. Został za to ambasadorem mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w Lahti, a Finowie pamiętają o nim do dziś.

W 2021 pobił rekord świata w locie na… sankach. Wystarczyło do tego 10 metrów. Powiedział, że po 20 próbach odczuwał silny ból, najbardziej ucierpiały uda, bo tak mocno trzymał nimi sanki. To takie małe pocieszenie, wszak dwa lata wcześniej Sam Bolton skoczył 134,5 metrów podczas czempionatu Ameryki Północnej i ustanowił nowy rekord w długości skoku brytyjskiego zawodnika.

Eddie mógł wtedy być zły, bo przecież to on "odkurzył" przed laty skoki, które dla Brytyjczyków są od dawna abstrakcją. Tylko miłośnicy historii sportu słyszeli o startujących w latach 30. ubiegłego stulecia Captainie C.G.D. Legardzie, Guyu Nixonie oraz Colinie Wyacie.

Czego uczy nas dziś sześćdziesięciolatek Eddie "Orzeł" Edwards? Na pewno radości z każdej rywalizacji i tego, że warto zawsze poprawiać wyniki, czynić postępy, niekoniecznie bijąc się o najważniejsze tytuły. A autoironia nigdy nikomu nie zaszkodziła.

Bartłomiej Najtkowski
https://twitter.com/BNajtkowski

 

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej