Ligowy futbol w USA nie zaczął się bynajmniej w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. W latach 70. frekwencja na meczach New York Cosmos sięgała nawet 50 tysięcy widzów. Grała już North American Soccer League, a rozsławiali ją: Pele, Franz Beckenbauer, Giorgio Chinaglia i Johan Neeskens. W istocie była to jednak tylko namiastka zawodowego futbolu z błyskotkami, czyli wybitnymi piłkarzami. Na przełomie lat 80. i 90. Amerykanie nie mieli profesjonalnej ligi piłkarskiej.

Rozmach Rothenberga

Impulsem do powstania Major League Soccer był dopiero amerykański mundial. Alan Rothenberg, ówczesny szef federacji piłkarskiej USA starał się, ale większe znaczenie miało powierzenie misji specjalnej Markowi Abbottowi.

Co ciekawe, gdy Amerykanie zostali wyznaczeni do organizacji największej piłkarskiej imprezy na świecie ich federacją kierował jeszcze Werner Fricker. Był opieszały i dopiero po przyjściu Rothenberga w 1990, projekt MLS nabrał realnych kształtów.

Prawnik z Los Angeles nie był nowicjuszem w środowisku piłkarskim, bo u schyłku lat 60. miał funkcje dyrektora generalnego i doradcy prawnego Los Angeles Wolves, drużyny uczestniczącej w United Soccer Association (1967), a potem w NASL (1968). Rothenberg był także właścicielem Los Angeles Aztecs, a władzę w tym klubie przejął pod koniec lat 70. Znał się na biznesie. Gdy trafił na najwyższe stanowisko w federacji dobrze wiedział, że potrzebne są głębokie reformy.

Plan Rothenberga-Abbotta

Prawą ręką Rothenberga był Mark Abbott, którego doskonale znał ze swojej firmy prawniczej. To on odpowiadał za długofalowy plan organizacji nowej ligi, która – w przeciwieństwie do NASL – miała być na wiele lat.

Abbott został zatem pierwszym pracownikiem Major League Soccer, a tzw. plan Rothenberga-Abbotta był szczegółowo omawiany z potencjalnymi inwestorami i sponsorami. Kluczowe stało się określenie kształtu ligi, założeń biznesowych oraz wsparcie doradców w sprawie ochrony konkurencji. Chodziło o uniknięcie powstania hegemona w amerykańskiej piłce.

Przed 30 laty, w połowie grudnia, zostało potwierdzone to, na co czekali kibice: 12-zespołowa liga, Major League Soccer! Wreszcie stała się faktem. Autorzy tego planu chcieli, by nowe rozgrywki były autonomiczne względem rodzimej federacji. Drużyny MLS rywalizowały w Division I, naturalnie najwyższej klasie rozgrywkowej. American Professional Soccer League była z kolei drugim poziomem rozgrywkowym (Division II).

Dwa kluby szybko przestały istnieć

Gdy startowała liga, to "wpisowe" wynosiło 5 milionów dolarów (teraz to kwota... 325 mln). Mimo ambitnych planów piętrzyły się kłopoty finansowe. Straty ligi w pierwszych 5 latach sięgnęły... 250 milionów. Konieczne były radykalne rozwiązania i... likwidacja dwóch klubów – Tampa Bay Mutiny i Miami Fusion.

Kuriozalne rzuty karne

Nie od dziś wiemy, że Amerykanie uwielbiają show, także w sporcie. W latach 90. postanowili więc przenieść wzorce z hokejowej elity NHL na piłkarskie boiska. Doszło do zmiany przy rzutach karnych. Zawodnik ustawiał piłkę na 32. metrze i miał 5 sekund, by strzelić gola. Wykonawca jedenastki miał teoretycznie nieograniczoną liczbę ruchów i kontaktów z piłką, ale limit czasu go jednak ograniczał... Drużyny miały pięć prób, ale zawsze musiał to być inny gracz, czyli standardowo. Jeśli po pięciu seriach pozostawał remis, strzelano do skutku aż do pudła.

W latach 1996-1999 rozstrzygano w ten sposób każdy mecz MLS, w którym po 90 minutach był remis. Drużyny nie mogły liczyć choćby na punkt. Amerykanie chcieli też, by zawodnicy po ostatnim gwizdku sędziego ustawiali od razu piłkę na wapnie. Drużyna, która zwyciężała w 90. minut zgarniała oczywiście pełną pulę, ale zespół, który triumfował dopiero po serii karnych, otrzymywał zaledwie punkt, czyli tak, jak za remis.

Przełomowe finały MŚ 2002

Wydaje się, że mundial w Korei i Japonii pozwolił przezwyciężyć marazm w amerykańskim futbolu. Awans do ćwierćfinału i nieznaczna porażka (0:1) z Niemcami doprowadziły do przełomu. Amerykanie mogli się podobać w tym czempionacie, a ponieważ prawie połowa ówczesnych graczy reprezentacji USA występowała w MLS była to też znakomita promocja tej ligi. Do rozgrywek dołączyły wtedy nowe kluby z Los Angeles, Salt Lake, Toronto, Seattle i Philadelphii. Obecnie w MLS jest 30 drużyn (podział na Konferencję Zachodnią i Wschodnią, po 15 zespołów w każdej), a w 2025 ma dołączyć kolejny, z San Diego.

Porażki Ronaldo Nazario i Maldiniego

W amerykańskiej piłce nie poradzili sobie wybitni piłkarze sprzed lat. Inwestycja Ronaldo Nazario w Fort Lauderdale Strikers sprzed 9 lat zakończyła się fiaskiem. Klub pogrążył się w finansowej zapaści w wyniku kryzysu, który dotknął North American Soccer League. Ówczesne rozgrywki, nawiązujące nazwą do zmagań z lat 70. i 80., przerwano w 2017, więc drużyna z Fort Lauderdale musiała się rozpaść.

Nie tylko wspomniana brazylijska legenda chciała zainwestować sporo w amerykański klub piłkarski. Zanim David Beckham postawił na Inter Miami, grało w tym mieście na Florydzie Miami FC. Klub został założony 8 lat temu i szybko zyskał rozgłos, stał za nim wybitny niegdyś włoski obrońca Paolo Maldini. Jego zespół grał w drugiej lidze. Nie tylko właściciel był słynny, bo trenerem został Alessandro Nesta. Maldini miał piękne wizje, ale złożył rezygnację, nim zaczął rozwijać tę drużynę, Nesta w Miami pracował 2 lata, później trenował Perugię i Frosinone. Obecnie – Reggianę.

Pierwszy marketingowy hit

David Beckham zadziwił w styczniu 2007 wielu rodaków deklarując, że za pół roku trafi do LA Galaxy. Przez pięć lat miał tam zarobić 250 milionów dolarów. Już wtedy wybiegał w przyszłość, dlatego poprosił o uwzględnienie w umowie z MLS wzmianki o wysokości wpisowego (expansion fee) 25 milionów, które miało nie ulec zmianie bez względu na uwarunkowania rynku. Był nader sprytny, bo gdy przed dwoma laty Inter Miami przystępował do MLS, to stawki sięgały... 300 milionów.

Dzięki hitowemu transferowi Beckhama w MLS weszła w życie zasada "Designated Player Rule" (tzw. prawo dla wybrańców), która pozwala klubom sprowadzać asów futbolu, za których można płacić horrendalne kwoty. Przypomnijmy tylko, że w MLS obowiązuje też salary cap. To maksymalna kwota, jaką kluby mogą wydać na pensje w danym sezonie. Tę regulację trochę zmieniono, a beneficjentem złagodzenia stał się słynny Anglik.

To oczywiste, że jeden z ostatnich madryckich asów był kurą znoszącą złote jaja. Dowód? W 2011 zarobił na reklamowaniu produktów i firm 13,3 mln funtów. Jeszcze bardziej działa na wyobraźnie to, że każdego dnia z umów sponsorskich gracz Los Angeles Galaxy zarabiał 36 tysięcy funtów.

Arogancja Zlatana

W 2018 trafił do LA Galaxy Zlatan Ibrahimović. Grał tam ponad półtora roku. Miał spektakularny debiut. Gol z 31 marca tego roku był najpiękniejszym w 25-letniej wówczas historii MLS. A kibice mogli wybierać spośród 25 trafień...

Ibra zaskarbił sobie sympatię kibiców Galaxy, bo strzelił gola w tak cudowny sposób w derbach z LAFC. Miał piłkę w powietrzu 40 metrów od bramki rywali i bez namysłu posłał ją do celu, przerzucając nad wysuniętym bramkarzem.

Po meczu zamieścił na Twitterze zdjęcie z gestem triumfu po zdobyciu bramki dla nowej drużyny. Od marca 2018 do października 2019 miał 56 występów w MLS i 52 gole.

Pożegnał się z kibicami w swoim stylu: "Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Dziękuję LA Galaxy za to, że znów czuję, że żyję. Dziękuję fanom Galaxy - chcieliście Zlatana, dałem wam Zlatana. Nie ma za co. Historia toczy się dalej" – napisał na Twitterze.

Pozwolił sobie też na małą uszczypliwość wobec Amerykanów: "A teraz wracajcie oglądać baseball".

Oczywiście już wcześniej dał o sobie znać ekstrawagancko: – Jeśli zostanę, MLS będzie dobra, ponieważ cały świat będzie ją oglądał. Jeśli nie zostanę, nikt nie będzie pamiętał o MLS – powiedział w wywiadzie dla ESPN.

Koledzy z drużyny mieli wiele ciekawych historii ze Szwedem: – Pewnego razu graliśmy na wyjeździe z Houston Dynamo. Przegraliśmy 2:3. Zlatan powiedział nam w szatni: "jeśli przyjechaliście tutaj na plażę, albo po to żeby pospacerować po Hollywood, to powiedzcie mi to. Mam 300 milionów na koncie i wyspę, więc nie muszę tu być. Jeśli ktoś się odezwie, to go zabiję" – opowiadał Joao Pedro w rozmowie z portugalskim dziennikiem

Ile Amerykanie zawdzięczają Meksykowi?

Sporo znanych przewinęło się przez amerykańskie rozgrywki przez lata. Carlos Valderrama, Lothar Matthaeus, Roberto Donadoni, Christo Stoiczkow, Alessandro Nesta, Didier Drogba, Bastian Schweinsteiger, Steven Gerrard, Andrea Pirlo, Nani, David Villa, Thierry Henry, Kaka, Frank Lampard, Wayne Rooney, Gonzalo Higuain, Lorenzo Insigne, Giorgio Chiellini. Teraz jest Leo Messi, a byli wspomniani Beckham i Zlatan. Mało kto jednak wie, jakim marketingowym majstersztykiem stał się transfer Javiera Hernandeza, czyli po prostu Chicharito do LA Galaxy w 2020. Był określany jako największy od przenosin za Atlantyk Davida Beckhama.

Latynosi zawsze szukają piłkarzy o podobnym pochodzeniu, bo futbol jest dla nich religią. W Los Angeles przebywa ich całkiem sporo. Transfer Chicharito sprawi, że stadion LA Galaxy będzie z pewnością zapełniał się dość regularnie. Meksykanie, w tym ci mieszkający w Stanach, uwielbiają obserwować "swoich" piłkarzy. Dowodem jest frekwencja na meczach reprezentacji El Tri rozgrywanych na terenie USA – stwierdziła swego czasu Karla Villegas Gama, redaktor naczelna FOX Deportes.

Przypomnijmy jeszcze przy tej okazji, że gdy Chicharito przeniósł się do Manchesteru United, to po kilku tygodniach, wtedy jeszcze drużyna Aleksa Fergusona, miała rywalizować z piłkarzami z MLS w All-Star Game. Bardzo szybko sprzedano ponad 20 tysięcy biletów na wieść, że zagra w meczu ten napastnik. I było warto kupić bilet, bo 70 tysięcy kibiców na Reliant Stadium widziało pierwszego gola Chicharito w barwach tej drużyny.

Trzeba też wiedzieć, że gdy przed czterema laty podano w USA frekwencję z meczów międzypaństwowych, to okazało się, że średnio było na nich 23 tysięcy widzów, ale najliczniejsza publiczność, ponad 28 tysięcy fanów, oglądała te z Meksykanami. W jednym z nich Chicharito też strzelił gola.

Swego czasu z danych wynikało, że w USA większą widownię od MLS gromadziła … Liga MX. World Soccer Talk podał pięć lat temu, że ta meksykańska liga przyciągnęła przed telewizory ponad 105 milionów, Premier League 62, a MLS tylko 31 milionów. Swego czasu znany z nietypowych pomysłów szef FIFA Gianni Infantino sugerował nawet fuzję amerykańsko-kanadyjskiej MLS z meksykańską Ligą MX. Dodał, że taka liga mogłaby być... najlepsza na świecie.

Teraz magnesem jest obecność w MLS Leo Messiego. Ma luksusową emeryturę w Miami w otoczeniu Latynosów, którzy pokochali Florydę, no i towarzystwo kolegów z Barcelony: Jordiego Alby oraz Sergio Busquetsa. Kto wie, może już wkrótce także Luisa Suareza, jeśli mu tylko zdrowie pozwoli.

Piłkarz wszech czasów gra w MLS! To brzmi naprawdę dumnie. Mocne hasło, nie tylko na jubileusz istnienia...

Bartłomiej Najtkowski 
https://twitter.com/BNajtkowski
Tekst ukazał się także na stronie sport.tvp.pl


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej