Ma starsze rodzeństwo. Gdy się urodził, opiekowali się nim starszy o siedem lat brat Israel i ośmioletnia siostra Maria Paz. Najpierw był "Nando", z czasem stał się "El Nino", czyli "dzieckiem". I pozostał nim do końca piłkarskiej kariery. 

Dziadek zrobił z niego fana Atletico 

Pięcioletni Fernando Torres zaczął grać w pierwszej drużynie – Parque 84. To było przetarcie. Na boisku dominował chaos, ale to wtedy połknął bakcyla. A dziadek już zadbał, by wnuk tak jak on pokochał Atletico. Razem chodzili więc na stadion Vicente Calderon. 

Niedoszły bramkarz, fan Tsubasy

Fernando chciał początkowo zostać bramkarzem, imponował mu brat, który lubił stawać między słupkami. Jednak gdy pewnego razu El Nino oberwał i stracił zęby, to zmienił plany. I zaczął grać w polu. Futbol pokochał jeszcze bardziej dzięki
Kapitanowi Tsubasie. Ta japońska kreskówka biła wtedy rekordy popularności.


Przyjazny parkiet...

Zanim trafił do Atletico, grał jeszcze w Mario's Holanda. Zebrał trzyletnie doświadczenie w futsalu, co pozwoliło mu lepiej panować nad piłką. A w 1999 roku miał 15 lat i... podpisał pierwszy zawodowy kontrakt. Oczywiście z Atletico.

Już będąc nastolatkiem, znakomicie rokował. Postrzegano go jako najbardziej perspektywicznego napastnika w kategorii wiekowej 15+. W turnieju finałowym o mistrzostwo Europy do lat 16 zdobył zwycięską bramkę w finale, został też królem strzelców i najlepszym graczem imprezy. Tej sztuki dokonał również w 2002 roku, już z kadrą 19-latków.

W Atletico mógł się realizować dzięki Manuelowi Brinasowi, który dołożył wszelkich starań, by klubowa akademia została reaktywowana, mimo że porywczy właściciel Jesus Gil był innego zdania. 

Tam dzieci musiały zaliczyć testy w ramach rekrutacji. Fernando dostał od Manuela ocenę 10,5 na 10 możliwych. Był najlepszy. A gdy strzelił setnego gola dla Atletico, to podarował w podzięce panu Brinasowi specjalną koszulkę. 

Pierwszy w wieku 17 lat i...  

W dorosłej drużynie zadebiutował 27 lipca 2001 roku jako 17-latek, a już po tygodniu cieszył się z pierwszego gola. I od razu naraził się. Informacje o sesji zdjęciowej na Plaza Mayor i Puerta del Sol, czyli w reprezentatywnych miejscach Madrytu, skwitował pogardliwie. Dostał więc lekcję pokory, bo po kilku udanych meczach w Segunda División i kilku golach nie wzbudził większego zainteresowania.

19-letni kapitan

Po awansie do Primera Division "zabawił się" na boisku ze starszym o 14 lat rutyniarzem Frankiem de Boerem. Zainteresowała się więc nim Barcelona i włoskie kluby: Juventus oraz Inter. Mówiło się również o zainteresowaniu klubów z Anglii. 


Właściciel Chelsea Roman Abramowicz był gotowy dać za 19-letniego napastnika 28 milionów funtów. Wymowne, że choć nie był znany z cech przywódczych, to już w tak młodym wieku miał na ramieniu opaskę kapitana.

Kochał Atletico, ale był też zawiedziony poziomem gry tej drużyny. Szczytem jej możliwości było bowiem 7. miejsce w lidze. Czara goryczy przelała się po sezonie 2006/2007, a kolejny brak awansu do europejskich pucharów utwierdził go w przekonaniu, że trzeba podjąć wyzwanie w Anglii. 

Filar "hiszpańskiego" Liverpoolu

Za 25 mln funtów trafił do Liverpoolu, a Rafa Benitez zadbał, by było tam dużo hiszpańskich akcentów. Bramkarz Pepe Reina, obrońca Alvaro Arbeloa, pomocnik Xabi Alonso, no i na środku ataku oczywiście Fernando Torres

Co ciekawe, mimo że menedżerem był rodak, nie było zmiłuj. Gdy popisał się hat- trickiem koledzy z drużyny obsypali go pochwałami, ale od apodyktycznego Beniteza usłyszał, że... stracił aż 8 piłek w meczu.


Debiutował na Anfield w meczu z Chelsea. John Terry, krewki obrońca londyńczyków, przywitał go dość chłodno, kopnął Hiszpana w nogę i powiedział: "Welcome to England, boy". 

Niedługo potem Steven Gerrard posłał mu prostopadle piłkę, a osamotniony boy minął z łatwością Ben Haima i zaskoczył Petra Cecha. Przymierzył przy dalszym słupku. I tak po 16. minutach gry oczarował stadion. W procesie adaptacji w Anglii, mógł zawsze liczyć na wsparcie Stevena Gerrarda. Bardzo zżyli się ze sobą: – Nigdy nie znajdę kogoś takiego jak on – wyznał Torres.

Pognębił Real 

W Liverpoolu przez 3 sezony nie zdobył trofeum, ale drużynę Beniteza było stać na wicemistrzostwo Anglii. Torres radził sobie jednak dobrze z wybitnymi obrońcami, a Fabio Cannavaro był w szoku, gdy zuchwale zagrał piłkę piętą i sprytnie się odwrócił, wyprowadzając go w pole. To mógł być kolejny piękny gol, ale jednak chybił. Liverpool wygrał 4:0, a strzelanie rozpoczął... Torres.

– Liverpool pokonał Real Madryt w finale Pucharu Europy w 1981 – wyznał potem, że tamto wydarzenie zachęciło go do przenosin na Anfield. Grając w Atletico, nie pokonał nigdy dumnego rywala zza miedzy. 

Ekstaza na Camp Nou i koszmar na Old Trafford 

Gdy było już pewne, że z Liverpoolu odejdą Javier Mascherano, Rafa Benitez (wcześniej do Realu Madryt przeszedł Xabi Alonso), to mimo próśb Gerrarda o pozostanie, Fernando także opuścił Anfield. Chelsea zapłaciła za niego 58 mln euro. Został najdroższym piłkarzem w Anglii, a kibice Liverpoolu palili koszulki z jego nazwiskiem. Odczuwał ogromną presję.

Na pierwszego gola w nowej drużynie czekał aż 10 meczów. Choć z Chelsea wygrał Puchar Anglii, Ligę Mistrzów i Ligę Europy, to te zespołowe osiągnięcia kontrastowały z jego regresem. 

W półfinale Ligi Mistrzów w 2012 roku wybiegł na wolne pole, przed nim był już tylko bramkarz Victor Valdes. Minął go i trafił do pustej bramki. "Niewiarygodne" – krzyczał Gary Neville. Chelsea wyrównała, było 2:2. 

Londyńczykom wystarczała do awansu nawet porażka jednym golem, ale tamten rajd, po którym Hiszpan wyrównał, pogrążył Barcę. To pewna ironia losu, że Leo Messi w 2012 roku strzelił ponad 90 goli, ale wtedy zmarnował karnego i po meczu chował głowę w koszulkę. A niedowierzający w to, co się dzieje, będący pod ostrzałem krytyki Torres, cieszył się po sensacyjnym triumfie... Ten, którego wyśmiewano stale miał dość niespodziewanie swoje godziny chwały. A druga symboliczna scena? Starcie na Old Trafford Manchester United - Chelsea, gdy po pierwszej połowie było 3:0 dla gospodarzy, to w 46. minucie ostatniego gola w meczu strzelił właśnie Torres. 

Ten mecz jest też jednak jego koszmarem. Był sam na sam z Davidem De Geą, bo po minięciu rodaka, mając przed sobą pustą bramkę, spudłował z pięciu metrów. W Internecie było wtedy mnóstwo memów. Najbardziej złośliwy sugerował, że gdyby wsiadł do Titanica, to nie trafiłby w bryłę lodu. Typowy, czarny humor Anglików... 


Co ciekawe, mimo że w Chelsea na ogół zawodził, to przeszedł do historii jako ten, który strzelał gole w aż 7. różnych rozgrywkach. Wcześniej rekord należał do Pedro, który trafił w sześciu, ale Anglicy mają dwa puchary krajowe, więc Fernando przebił osiągnięcie ówczesnego gracza Barcelony. 

Dramatyczna forma  

W sezonie 2014/2015 był wypożyczony do Milanu, ale w Serie A jego kryzys tylko się pogłębił. 10 meczów, 19 strzałów i jeden gol to wystarczy, by uświadomić sobie kłopoty Hiszpana. Wprawdzie tę jedyną bramkę zdobył w pierwszym meczu we Włoszech, ale po tym pierwszym trafieniu się zaciął i nie umiał przełamać. 

Powrót do Atletico 

Na prezentacji było 45 tysięcy. Kibice dostali Torresa jako prezent na Święto Trzech Króli. 15 stycznia, w pierwszym meczu po powrocie do domu, został prześladowcą Realu. Rewanż 1/8 finału Copa del Rey, derby Madrytu, Santiago Bernabeu i szok... Gol Fernando już w pierwszej minucie. Tego wieczoru trafił na początku obu połów rywalizacji, bo także w 46. Walnie przyczynił się do awansu Atletico (2:0 w pierwszym meczu, 2:2 w rewanżu). Craig Burley, dawniej piłkarz Chelsea i Celtiku, powiedział na wizji, że jeśli Torres strzeli gola Realowi w meczach Pucharu Króla, to on wytatuuje sobie twarz tego napastnika. Przegrał zakład i... musiał ponieść konsekwencje.


Później Fernando trafiał grając przeciwko Barcelonie, Villarrealowi i Eibarowi. 48 meczów: 8 goli i 3 asysty. Przeciętnie, ale tamte 2 trafienia na Santiago Bernabeu zostaną w pamięci kibiców Atletico na zawsze!

Podziw i... niedowierzanie

Profe Ortega postawił go na nogi. Urugwajski ekspert od przygotowania fizycznego komplementował Torresa jako największy talent ruchowy, z jakim miał okazję się zetknąć. Wspólnie pracowali potem nad dynamiką. W 26. kolejce sezonu 2016/2017 Fernando zderzył się jednak z Alejandro Bergantinosem z Deportivo i stracił przytomność. Były obawy, że ma poważny uraz czaszki i wstrząs mózgu. W hiszpańskich mediach znalazł się szyderca, który skwitował tę sytuację przesadnie: może był to znak od Boga, że warto już przestać grać w piłkę. 

Znalazł się jednak w jedenastce wszech czasów Atletico jako jeden z trzech graczy tworzących ofensywny tercet marzeń. Towarzyszyli mu Radamel Falcao i Paulo Futre. A ważną pozycję w tym klubie wykorzystuje też od lat do celów pozasportowych. Stara się, by ludzie zdobywali wiedzę na temat mukowiscydozy. Współpracuje ze Stowarzyszeniem Kibiców Niepełnosprawnych w Liverpoolu, Fundacją Atletico Madryt i Fundacją Talita.

Wzruszający list Iniesty 

W Atletico grał do sezonu 2017/2018, a po nim przeniósł się do Japonii. W rozgrywkach 2018/2019 zagrał ostatni raz w karierze w drużynie Sagan Tosu, która doznała bolesnej porażki w meczu z Vissel Kobe 1:6. Gracz rywali, Andres Iniesta, napisał wtedy wzruszający list:

Niewielu zna naszą prawdziwą historię. Nieważne, że odszedłeś i wywalczyłeś swoją pozycję w Premier League, gdzie zachwycano się niezwykłym talentem El Niño, najpierw w Liverpoolu, a potem w Chelsea. Gdy wróciłeś do domu, do twojego Atlético, byłem naprawdę wzruszony, bo futbol to nie tylko sukcesy i porażki, to także sposób na zrozumienie życia. A ty, Fernando, uszlachetniałeś ten sport. Nasz sport. Nie mówię o bramkach, które zdobyłeś, bo dawno przestałem liczyć, ile ich było, ani o trofeach, które wygrałeś w swojej niesamowitej karierze. Mówię o twojej postawie boiskowej, szacunku do gry, kolegów z zespołu i rywali. Myśl o tym, co przed tobą, i bądź szczęśliwy. Ależ dziwnie, Fernando. Jeszcze nie odszedłeś, a ja już za tobą tęsknię (cytat ze sport.pl).

Wyczyny w reprezentacji 

Hiszpanie czekali na drugi triumf w finałach mistrzostw Europy aż 44 lata. Marzenie spełniło się w 2008 roku, gdy Fernando Torres w finale strzelił zwycięskiego gola Niemcom. Wcześniej trafił tylko raz w fazie grupowej grając ze Szwedami, mimo że każdy mecz rozpoczynał w podstawowym składzie. Gdy został zmieniony przez Luisa Aragonesa w spotkaniu z Rosją, to nie podał ręki selekcjonerowi, tak był sfrustrowany. Uderzył nawet w ławkę rezerwowych. A później został bohaterem kraju! 

Trzy gole podczas EURO 2012 wystarczyły, by na zakończenie turnieju przewodzić klasyfikacji strzelców. Do tego dołożył asystę w finale, a zgromadził to w zaledwie 189 minut występów. W tym turnieju zdarzało się bowiem, że był rezerwowym, ale i tak został jedynym piłkarzem w historii, który strzelił gola w dwóch finałach EURO.

Zajmuje trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców reprezentacji Hiszpanii z 38 golami, bo wyprzedają go tylko Raul Gonzalez i David Villa

Kwestionowany przez rodaków 

To najbardziej przeceniany zawodnik w całej historii hiszpańskiej piłki – miał powiedzieć Iker Casillas. Czytamy o tym w książce Jerzego Dudka "NieREALna kariera".

Raul także nie należał do jego zwolenników: – Villa i Torres nie są napastnikami inspirującymi. Możemy znowu zobaczyć Hiszpanów ustawionych w nietypowym 4-6-0 – powiedział swego czasu słynny napastnik Realu Madryt. Takie opinie o Torresie mogą zaskakiwać. 

Nerwowy trener młodzieży

W maju minionego roku doszło w derbach Madrytu w Pucharze Mistrzów U-19 do spięcia Fernando TorresaAlvaro Arbeloą. El Nino podważył decyzję sędziego. Trener Realu U-19 Arbeloa podszedł do przeciwnika, a Torres go odepchnął od siebie. Zobaczył czerwoną kartkę. Obecni na meczu twierdzili, że Torres krzyknął do Arbeloi, że "rozwali mu łeb". Trenera Atletico żegnały gwizdy. Dotąd nie znaliśmy go z tej strony.  

Wizerunek macho

Gdy grał w piłkę, był delikatny, miał nawet za łagodną twarz. Przeszedł jednak zaskakującą przemianą fizyczną i teraz imponuje muskulaturą. Do tego stopnia, że docenili go dwaj znani hiszpańscy kulturyści: Mauro Fialho i Josemy Beast. Pierwszy z nich trenował z Torresem i zażartował później na YouTubie: "Simeone drżyj"!

Fernando Torres miał różne, mniej lub bardziej chwalebne historie w karierze, zmieniał kluby, ale nie zapomniał o korzeniach. I uznał, że warto wrócić do domu, bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej...

Bartłomiej Najtkowski

https://twitter.com/BNajtkowski

Tekst ukazał się także na stronie sport.tvp.pl

 



 

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej