Cristiano Ronaldo przed sezonem życzył sobie i swojej drużynie 6 trofeów, życzenie okazało się pobożne.Drogę po Superpuchar Hiszpanii Królewskim zastąpiła ekipa Atletico. Wczoraj,w rewanżu tych rozgrywek piłkarze Diego Simeone wygrali 1:0.

[more]

W sezonie 2008/09 wielka Barcelona Pepa Guardioli przeszła do historii, zdobywając wszystkie możliwe puchary(liga hiszpańska, Puchar Króla, Liga Mistrzów, Superpuchar Europy, Superpuchar Hiszpanii, Klubowe Mistrzostwo Świata). To była drużyna ocierająca się o ideał, w pewnym momencie Guardiola musiał doskonalić projekt doskonały, wprawiać w ruch futbolową wersję perpetum mobile. Tamta Barca zakładała morderczy pressing, regularnie grała z fałszywym napastnikiem, biła rekordy possesion, była największym punktem odniesienia w światowej piłce. Niektórzy nie lubią, gdy piłka jak po sznurku trafia od zawodnika do zawodnika, sądzą, że jest to rodzaj sztuki dla sztuki, ale lwia część obserwatorów wówczas uważała, iż drużyna ma swój styl, ma wizję i nigdy się jej nie wyrzeka. Nawet kiedy trzeba było ''gonić'' wynik Barcelona grała na swoją modłę, nie ekspediując chaotycznie piłki pod bramkę przeciwnika, jak większość drużyn wietrzących swoją szansę na zwycięstwo w desperacji i ofiarności. Barcelona grała wyrafinowanie, jej fenomen mógł zrozumieć wytrawny kibic, a nie orędownik zimnokrwistych łowców goli, Barcelona typowych łowców goli nie miała, ale gole pojawiały się w sposób naturalny, mnożąc się w postępie geometrycznym. Zespół wcielał w życie taktyczne innowacje,a Guardiola dbał o każdy detal w grze, Barca zaczęła łamać stereotyp o niezbędności środkowego napastnika w podstawowym składzie. Niektórzy dziś narzekają, że Barcelona jest drużyną ludzi upartych i nieprzejednanych. Ale Barcelona to też drużyna stopniowo modyfikowana, drużyna grająca od lat w tym samym składzie z drobnym retuszem. Inaczej sprawa ma się z Realem Madryt, Królewscy w każdym sezonie zmieniają jedenastkę, bo Florentino Perez musi co okno transferowe zrobić przynajmniej jeden transfer, który odbije się szerokim echem w świecie futbolu.

W tym sezonie na świecznik trafił James Rodriguez, król strzelców MŚ w Brazylii, ale też gracz ze śladowym doświadczeniem w europejskiej piłce. Przed rokiem do Realu przeszedł Gareth Bale, Perez marzy o odtworzeniu ery Galcticos, ale tego nie da się osiągnąć, co roku destabilizując skład. Czasami mam wrażenie, że prezydent Realu kupuje nowych piłkarzy nie w celu wzmocnienia swojego zespołu, lecz osłabienia konkurencji. Podobnie od lat robi Bayern Monachium, rozkupuje Borussię Dortmund ze świadomością tego, że nabyci gracze nie wniosą zbyt wiele do poczynań drużyny. Ostatnim przykładem jest transfer Roberta Lewandowskiego.

Część kibiców Realu twierdzi już nawet, że w klubie jest nadmiar gwiazd, czyli forma stoi nad treścią. Można się z tą opinią zgodzić, wszak na ławce siedzi Isco, zaś grają James, Bale, Ronaldo, a pamiętajmy, że w klubie terminuje jeszcze Angel di Maria. Barcelona z kolei nie jest drużyną przesiloną gwiazdami, jednostkami wybitnymi są tylko Leo Messi i Neymar. Reszta piłkarzy gra znakomicie w służbie drużyny, przedkładając interes wspólny nad własne aspiracje, natomiast Messi i Neymar mogą pozwolić sobie na więcej, w Realu jest zgoła inaczej, większość graczy pracuje głównie na własne konto i później wskutek tego drużyna nie może się zgrać. Polityka transferowa królewskiego klubu woła o pomstę do nieba, Florentino Perez jest człowiekiem humorzastym, więc ingeruje w skład Realu, czasami wydaje się, że natarczywie nasuwa pomysły Ancelottiemu, by później domagać się gry sprowadzonych gwiazd, a gwiazdy nie zawsze grają jak z nut, by przypomnieć casus Kaki. James Rodriguez we wczorajszym meczu z Atletico był najlepszy na boisku, co w mojej opinii jest paradoksem, gdyż piłkarz ten nie przepracował okresu przygotowawczego w nowym klubie, a ponadto jest gołowąsem. Ale mimo iż James był najlepszy w szeregach Realu, Carlo Ancelotti nie jest całkowicie do niego przekonany, wczoraj James przemieszczał się po pozycjach jak wolny elektron, wygląda na to, że Ancelotti jeszcze nie wie jak wyzwolić drzemiące w nim umiejętności.

Ancelotti w ogóle ostatnio ma słabsze dni, we wczorajszym meczu dokonane przez niego zmiany były języczkiem u wagi i to nie przez trafność, tylko niezrozumienie. Być może Carletto potraktował z przymrużeniem oka Superpuchar Hiszpanii, by skoncentrować się na rozgrywkach o wyższej renomie, ale przecież to by było zadzieranie z etosem klubu, w którym każde trofeum jest na wagę złota. W każdym razie przetasowania w wyjściowym składzie podczas konfrontacji z Atletico były w stylu laika, a nie trenera z wieloletnim doświadczeniem. Jaki sens bowiem ma ściąganie z boiska Fabio Coentrau na rzecz Marcelo? Dość powiedzieć, że zaraz po wejściu na plac gry Brazylijczyk był tak rozproszony, że o mały włos a sprokurowałby gola, który zamknąłby definitywnie rywalizację w tym meczu. Niektórzy powiedzą, że Marcelo świetnie porozumiewa się na boisku z Cristiano Ronaldo, gra na obieg, otwierając więcej dróg wiodących do bramki. Ale to tylko teoria, wczoraj Marcelo z Ronaldo nie przeprowadził ani jednej tego typu akcji. Wielu kibiców pytało się na forach internetowych dlaczego z boiska przed czasem nie zszedł Karim Benzema, być może Francuz potrafi wykończyć akcję, ale uwolnienie się spod opieki dwójki obrońców jest dla niego misją niewykonalną. Ancelotti jednak wierzy w Benzemę i po meczu oświadczył, że nie zamierza sprowadzać kolejnego napastnika. Niewykluczone, że Florentino Perez kazał mu uciąć spekulacje na temat nowego snajpera w barwach Królewskich, powszechnie bowiem wiadomo, iż Benzema jest jego pupilem, mimo wątpliwej klasy gra przecież w Realu od trzech lat, to nie może być przypadek. Ancelotti mówił, że dopóki Di Maria będzie piłkarzem Realu, dopóty będzie go traktował jak każdego innego, czyżby? Po co w takim razie desygnuje do wyjściowej jedenastki Xabiego Alonso, który jest graczem emblematycznym, ale już przebrzmiałym? Di Maria nie usiadł wczoraj nawet na ławce rezerwowych, co jest symptomatyczne.

Miarą bezradności Realu Madryt jest bezgraniczna wiara w geniusz Cristiano Ronaldo, który po kontuzji nie doszedł jeszcze do pełni sił. Swego czasu Florentino Perez na łamach Asa wzniósł na jego cześć apoteozę, niektórzy żartowali, że marnuje się nietuzinkowy talent literacki. Perez uważa Ronaldo za najlepszego piłkarza na ziemi, ma do tego prawo, ale w tym wypadku uwielbienie dla futbolisty miesza się ze skrajnym zacietrzewieniem i brakiem orientacji w realiach dzisiejszego futbolu. Bo Ronaldo aktualnie jest wyblakłą gwiazdą, kiedy Leo Messi wejdzie do gry, zapewne pokaże mu gdzie jego miejsce w szeregu. Ronaldo wczoraj zagrał katastrofalnie, tylko rozmienił się na drobne, Ancelotti wystawił go na pośmiewisko, Ronaldo nie potrafi już wyprowadzić drużyny na prostą, przeciw dość przeciętnej Sevilli sprostał zadaniu, ale w meczach z potentatami kłopocze się niemiłosiernie.

Brawa dla Atletico! Po 15 latach Los Colchoneros znowu wygrali z rywalem zza miedzy na swoim obiekcie, biorąc odwet za finał Champions League w Lizbonie. Ostatnie derby wygrane na Vicente Calderon miały miejsce w czerwcu 1999 roku. Po piętnastu latach Atletico odwróciło złą kartę, a Diego Simeone dokonał tego, co wcześniej powiodło się Radomirowi Anticovi. Gola tym razem strzelił Mario Mandżukic, fani Atletico mogą z niego mieć wiele pożytku, czy Chorwat będzie nowym wcieleniem Diego Costy i zastąpi go wspaniale? Kibice znad rzeki Manzanares wierzą w to z całego serca.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej