W białej części Madrytu wrze, w obliczu permanentnej zapaści Carlo Ancelotti drży o swoją posadę. Karim Benzema jest wyszydzany, a fala krytyki wobec Ikera Casillasa zamiast topnieć, wzbiera się coraz mocniej przed osiągnięciem apogeum. Dwa okazałe zwycięstwa na przestrzeni tygodnia okraszone niewiarygodną liczbą 13. strzelonych goli z pewnością dodadzą sił rozdrażnionym piłkarzom królewskiej drużyny i będą wielkim impulsem do wyjścia z opałów, ale nie wprowadzą madrytczyków w mgnieniu oka na właściwe tory, bo Real ma jeszcze spore rezerwy, mało tego, jest jak tykająca bomba, która może eksplodować w każdej chwili.

[more]

Był błogi spokój, jest chandra. Zejście jak z nieba do piekła, Real Madryt osuwa się w dół futbolowej hierarchii, tracąc z pola widzenia konkurencję. To już nie jest zadyszka, tylko poważny kryzys. Czy La Decima zawróciła aż tak w głowach piłkarzom Carlo Ancelottiego., trudno wyrokować, w każdym razie nad madrycką idyllę z ubiegłego sezonu nadciągnęły czarne chmury, tylko nieliczni dostrzegają błękit nieba po dwóch efektownych zwycięstwach, którymi Real częściowo zmazał plamę za wcześniejsze wpadki. Dla wielu to listek figowy przesłaniający nagą prawdę o drużynie, społeczność madridismo napawa pesymizm. Jeśli Zinedine Zidane otwarcie krytykuje Karima Benzemę, to jest to niezbywalny dowód, że Madryt staje na głowie pod wpływem niekorzystnych wyników. Powtarza się sytuacja z sezonu 2012/13, kiedy Real po czterech kolejkach miał tylko 4 punkty na koncie, Jose Mourinho składał wówczas solenne obietnice, że na drugi sezon jego pracy z drużyną przypada optymalna forma, predysponująca do wygrywania na wielką skalę. Deklaracje Mourinho okazały się mrzonkami, Real wciąż grał w kratkę, a jego trenerowi palił się grunt pod nogami. Florentino Perez długo tolerował burzliwe relacje wielkiego Mou z piłkarzami, ale w końcu powiedział ''stop''. Jego arogancja i buta przekroczyły wszelkie granice, Carlo Ancelotti jest jednak innym typem człowieka, zaprowadza swoje porządki w ciszy, bez medialnego zgiełku, jest profesjonalistą, który traktuje wszystkich równo i z nikogo ani z niczego nie drwi. Ale czy temperament i autorytet Włocha jest wystarczający? Z pozoru to pytanie nieprzemyślane, ale jeśli dokładnie się zastanowimy, będziemy mieć pewnie trochę wątpliwości co do jego cech przywódczych. Ancelotti wygląda na człowieka bez charyzmy, marionetkę w rękach Florentino Pereza, trenera który nie potrafi wstrząsnąć drużyną  i zagrzać piłkarzy do walki w najtrudniejszych chwilach. Oczywiście być może się mylę, Ancelotti obcował w ciągu swojej kariery trenerskiej z prezesami, którzy śmieli wtrącać mu się do kwestii stricte zawodowych, W Milanie musiał znosić zachcianki Silvio Berlusconiego, który nie wyobrażał sobie innej gry niż z dwójka napastników, w PSG nos w nie swoje sprawy wściubiali szejkowie, w Chelsea zaś Roman Abramowicz próbował ingerować w ustalanie składu na mecz.

Kiedy Angel di Maria był niechciany w klubie, Ancelotti go zbył i oschle stwierdził, że Real bez Argentyńczyka sobie poradzi. Czy to słowa płynące prosto z serca Ancelottiego, czy może komenda wydana przez prezydenta królewskiego klubu? Jedno jest pewne, Real to klub trudnych kompromisów, w którym są równi i równiejsi. W meczu z Deportivo Chicharito strzelił dwa gole rzadkiej urody, ale znając madryckie realia, śmiało można założyć, że nie zapewni sobie miejsca w podstawowym składzie, bo Karim Benzema jest nietykalny. W sobotę Ancelotti zdjął go z boiska dość szybko, by zabezpieczyć tyły dzięki  Asierowi Illaramendiemu.

Benzema nosi brzemię czarnej owcy, ciągnie się za nim odium, a także obciąża go przeraźliwa presja, która pęta mu nogi. Carlo Ancelotti nie potrafi go wskrzesić, mimo tego daje mu kolejne szanse, ale to daremny wysiłek. Prześmiewcy wyliczają Benzemie minuty bez gola i są pewnie w szampańskich nastrojach, bo w ostatnich osiemnastu meczach strzelił zaledwie trzy gole. Osobista gehenna Francuza jest symbolem globalnej katastrofy Realu Madryt. Niektórzy biorą go w obronę, twierdząc że absorbuje uwagę obrońców rywali i uwalnia wolne przestrzenie dla kolegów z drużyny, ale przecież napastnik jest rozliczany z goli.

Również Iker Casillas jest w ogniu krytyki madryckiej prasy, ciężkie jest życie legendy Realu. Casillasa notorycznie obwinia się za puszczanie zbyt wielu goli i pasywność na linii bramkowej. Wieloletni bramkarz Królewskich słynął zawsze z wybitnej gry nogami, bronił w sytuacjach pozornie koszmarnych. Teraz tego nie potrafi robić, poza tym na przedpolu gra albo ze strachem w oczach, albo w ogóle nie wychodzi z linii bramkowej. Kiedy reprezentacja Hiszpanii prowadziła 4:0 w finale Euro 2012 Casillas prosił sędziego, by skrócił cierpienie Włochów, litując się nad nimi, teraz nikt nie zlituje się prawdopodobnie na nim samym. Casillas to w kręgach bramkarskich postać bezsprzecznie kultowa, ale od dwóch lat z okładem jego pozycja nr. 1 w bramce Realu jest niepewna. Kiedy Jose Mourinho stawiał na Antonio Adana, kompletnego żółtodzioba, między słupkami madryckiego klubu wszyscy łapali się za głowę. Do dziś Mou jasno nie wyjaśnił kryteriów jakimi się kierował, wynosząc kwalifikacje Adana nad kwalifikacje gracza tak emblematycznego jak Casillas. Dla trzeźwo myślących intencjami Portugalczyka było zdyskredytowanie bramkarza z Mostoles. I to była zapewne prawda, tym niemniej należy zaznaczyć, że kiedy Diego Lopez ni stąd ni zowąd zdobył uznanie Mourinho, Casillas zaczął śniedzieć na ławce rezerwowych. Kiedy do Madrytu przybył Ancelotti, miało nastać nowe rozdanie, ale stało się inaczej. Casillas bronił w Copa del Rey, a mecze w Primera Division i w Lidze Mistrzów były udziałem Lopeza, dopiero od tego sezonu Casillas ma pewne miejsce w składzie, niestety chyba z nieszczęściem dla siebie.

Meczem z Deportivo Real ma zacząć marsz w górę tabeli, na papierze szanse, żeby zamierzenie urzeczywistnić są dobre, ale nie należy przepowiadać świetlanej przyszłości a priori. Starcie z Deportivo było dla Realu wyjątkowo łatwą przeprawą, ale to inni rywale będą egzaminować drużynę z Santiago Bernabeu pod kątem aktualnej formy. Zresztą mecz Królewskich z beniaminkiem ligi hiszpańskiej był dość dziwny, Real strzelił cztery gole z dystansu, właściwie gdy piłka zmierzała w światło bramki, zawsze kończyła swój lot w siatce. Mimo tak olbrzymich rozmiarów wygranej, 8:2 mianowicie, nieprzekonująco zagrali ludzie odpowiedzialni za kreowanie szans pod przeciwną bramką. W inaugurującym nowy sezon meczu o Superpuchar Europy Toni Kroos grał genialnie, okrzyknięto go nawet najbardziej elegancko obchodzącym się piłką graczem w całym futbolu. Teraz Kroos jest jednym ze słabszych ogniw Realu, podobnie jak Luka Modric, który co prawda w meczu LM z FC Basel zaliczył kapitalną asystę przy golu Garetha Bale'a, ale generalnie obaj notują regres formy. Jeśli chodzi o Garetha Bale'a, w strzelaninie z Deportivo do ośmiu goli drużyny dorzucił dwa swoje, ale to tyle. Bale w ostatnich meczach na długie minuty znika z pola widzenia, ponadto nie umie mijać rywali dryblingiem, więc sposób jego gry jest banalnie łatwy do rozszyfrowania.

Barcelona odpowiedziała na kanonadę Realu Madryt jak należało. Barca znów była katem dla Levante, sezon 2013/14 drużyna z Katalonii również rozpoczęła od pogromu piłkarzy Joaquina Caparrosa, wtedy było 7:0, wczoraj ekipa Luisa Enrique złagodziła wymiar kary dla czerwonej latarni Primera Division o 2 gole, być może w ostatnich minutach spotkania Barca spuściła z tonu, by dowieźć do końca rezultat 5:0, w Hiszpanii jest to wynik najwyżej ceniony, dokonanie zwane ''manitą'' symbolizuje pięć wyciągniętych palców. Jakkolwiek byśmy chcieli tłumaczyć uspokojenie gry przez Barcelonę w końcówce, zaznaczyć trzeba, że Barca nie zwalnia w wyścigu po mistrzostwo Hiszpanii, dystansuje konkurencję o kilka długości.

Mecz na Ciudad de Valencia był pewnym testem charakteru dla graczy Luisa Enrique, po wygranym w bólach starciu z APOEL-em w Champions League, na drodze Katalończyków znowu stanęła drużyna broniąca się wszystkimi siłami, ale ta radykalna obrona była bezradna wobec naporu piłkarzy z Camp Nou. Poza tym Barca oprócz gry krótkimi podaniami, przy dwóch pierwszych golach zaskoczyła Levante niestandardowym dla siebie rozwiązaniem akcji, pierwszy gol to było pokłosie kapitalnego podania Leo Messiego z głębi pola do Neymara, który ubiegł bramkarza i posłał piłkę do bramki, z kolei Ivan Rakitic mierzonym uderzeniem zza pola karnego podwyższył wynik na 2:0 i wprowadził trochę spokoju w szeregi swojej drużyny. Później już Barcelona strzelała gole po składnych, koronkowych akcjach, deklasowała wręcz gospodarzy, z bliska do siatki kierowali piłkę Pedro i Sandro. Wszyscy powinni być zadowoleni z tego meczu, Leo Messi strzelił gola w wyniku braku komunikacji bramkarza z obrońcami, jako rasowy kiler pola karnego zachował się w tamtej sytuacji doskonale. Wcześniej znakomicie rozgrywał piłkę, był najlepszy na boisku, nie można więc go ganić za przestrzelony rzut karny, bo kto się ani razu w życiu nie pomylił, nie starał się wystarczająco. Neymar ma swojego gola, ale kibiców Barcelony może niepokoić jego skuteczność, oprócz gola miał bowiem dwie znakomite sytuacje, ale nie wykorzystał ich, beznadziejnie pudłując. Rozregulowany celownik Brazylijczyka jest kwestią niepodlegająca dyskusji, w niedawnym meczu z Villareal, również dwa razy strzelił Panu Bogu w okno. Ale nie można się przejmować, gdy drużyna ewidentnie jest na fali wznoszącej, Barcelona szlifuje swoją formę, co będzie gdy do składu wskoczy Luis Suarez?

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej