Paco Jemez wyznaje zasadę, że styl gry nie jest środkiem do celu, tylko celem samym w sobie. Można przegrać, ale pod żadnym pozorem nie wolno sprzeniewierzyć się własnym ideom. Trener Rayo Vallecano doskonale wie, że w sposób gry jego drużyny wpisane jest ryzyko klęski, nie waha się jednak postawić wszystko na jedną kartę. Widmo kompromitacji ciąży nad Estadio de Vallecas przy okazji każdej z wizyt Barcelony na tym kameralnym obiekcie. W trzech wcześniejszych starciach z Rayo Barca wbiła szesnaście goli, żadnego przy tym nie tracąc. Jednak z meczu na mecz napoczyna rywali coraz mniejszym ciężarem bramek. Dziś było tylko 0:2

[more]

Paco Jemez mówi, że po meczu, który, odpukać, spędziłby na obsesyjnej obronie dostępu do własnej bramki, spaliłby się ze wstydu. Więc nie podejmuje środków zapobiegawczych wobec rozbijającej jego drużynę, co mecz Barcelonie. Rayo to zresztą fenomen na skalę europejską, drużyna która odwraca trend, czyli twardo stoi przy swoim, mimo że większość zespołów mierząc się z Barceloną stawia przed własną bramką osławiony przegubowiec. Nie panikuje przed Katalończykami i robi stałe postępy. 0:7, 0:5, 0:4, 0:2. Wyniki może zawstydzające, ale rozmiary porażki sukcesywnie maleją. Niewykluczone, że już wkrótce Rayo pokusi się o coś więcej niż inkasowanie jak najmniejszego wymiaru kary.

''Przekonałem się, że dla piłkarzy liczą się tylko pieniądze'' mówił zmartwiony Paco Jemez, kiedy jego drużynę opuszczał Michu, a w ślad za nim nową drogę zawodową obrali Diego Costa, Piti i Raul Tamudo. Wszyscy trafili do silniejszych klubów, bo Rayo to tylko przystanek na drodze do wielkiej piłki. Rayo jest w każdym oknie transferowym przeczesywane, ruchy kadrowe burzą równowagę w klubie. Oprócz wymienionych wyżej najzdolniejszych graczy, którzy przewinęli się w najbliższej przeszłości przez malutki klubik z przedmieść Madrytu, pouciekali także inni, mniej zdolni, ale również stanowiący o sile drużyny.

Jeśli chodzi o historię meczów Rayo z Barceloną, to każde z trzech ostatnich spotkań, pomijając mecz dzisiejszy, miało jakieś smaczki. W sezonie 2012/13, kiedy trenerem Barcy był jeszcze Pep Guardiola drużyna niesiona furią po pechowym odpadnięciu z półfinału Champions League przeciw Chelsea, wyładowała sportową złość właśnie na Rayo, skończyło się na 0:7, a trener Sandoval zapewne nie posiadał się ze wstydu. Leo Messi strzelił wtedy dwa gole, ale kibice nie szczędzili mu słów krytyki po niewykorzystanym rzucie karnym w decydującej fazie Ligi Mistrzów. Argentyńczyk swoimi golami nie spłacił kredytu zaufania i nie odkupił win, a wysoko wygrany mecz był dla Barcy szczęściem w nieszczęściu.

Później było 5:0 za kadencji nieodżałowanego Tito Vilanovy, mecz miał szczególny charakter, bo po siódmej kolejce Barcelona była niepokonana, ale traciła gole zbyt łatwo. W tym meczu po raz pierwszy zespół zachował czyste konto i to był przełom pod tym względem.

Mecz z sezonu 2013/14 zapadł w pamięć niejednemu kibicowi, Barcelona pierwszy raz po sześciu latach i 316. meczach miała niższy procent posiadania piłki niż rywal, poza tym w owym meczu Pedro Rodriguez strzelił trzy gole, wszedł z ławki i dał prawdziwy koncert, do dziś nie powtórzył tamtego wyczynu, a nawet nie przybliżył się do tak wysokiego poziomu gry.

Dzisiaj więc po wcześniejszych kanonadach Barcelona była żądna kolejnych strzeleckich popisów, ale nie do końca się udało. Tiki-taka znowu szwankowała, a Barca oba gole zdobyła po długich podaniach z głębi pola, bramki te padły w niewielkim odstępie czasu, zatem można powiedzieć, że Katalończycy poszli za ciosem i szybko wybili z głowy piłkarzom Rayo marzenia o punktach. Mimo słabo zorganizowanej formacji defensywnej gospodarzy gracze Barcy często wpadali w pułapki ofsajdowe, nieudany występ zanotował Neymar, który chociaż wpisał się na listę strzelców, miał wiele wpadek. Popełnił błędy tak karygodne jak złe przyjęcie piłki czy nieprzypilnowanie linii spalonego itd. Słowem, wstyd. Leo Messi w drugiej połowie też grał dość przeciętnie, najdelikatniej rzecz ujmując. Trzy pudła z pewnością będą mu wypominane przez grono sceptyków, rozpatrujących każde niepowodzenie największego futbolisty naszych czasów. Wracając do Neymara, wydawać by się mogło, że jeśli Luis Enrique zdejmuje go z boiska powodem jest uniknięcie nadmiernej eksploatacji piłkarza, by ten mógł właściwie zregenerować siły na kolejne mecze. Tymczasem kiedy Neymar został zmieniony w niedawnym starciu z Levante obciążały go dwa pudła w wybornych wręcz sytuacjach. Dziś również powinien mieć coś na sumieniu. Pewnie, nie można go ganić z najwyższą surowością, bo aktualnie z siedmioma golami jest najlepszym strzelcem Barcelony, tym niemniej niedostatki w jego grze widać gołym okiem, jeśli jednak brazylijski as chce stanąć w jednym szeregu z Leo Messim, musi poprawić pewne elementy gry, przede wszystkim skuteczność, choć dzisiaj z tym akurat problemów nie miał.

Przed dzisiejszym meczem Paco Jemez wychwalał Xaviego Hernandeza pod niebiosa, był pełen podziwu dla pokory jaką żywi w związku z być może trochę urągającego jego klasie rolą rezerwowego. Dzisiaj Xavi zagrał od pierwszej minuty, nie zaliczył porywającego meczu, ale nikomu się to przecież nie udało. Messi-Xavi-Iniesta, to trio wystąpiło razem pierwszy raz w nowym sezonie, nie grali może często ze sobą, ale warte odnotowania jest, że w komplecie wybiegli na murawę stadionu Estadio de Vallecas. Ta trójka graczy jest bowiem symbolem złotej ery wielkiej Barcelony według Pepa Guardioli, a dziś rzadko ma okazję spotkać się na boisku pospołu.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej