Mecz z Niemcami udowodnił, że piłkarska reprezentacja Polski sięgnęła dna od którego można się jeszcze odbić. Na naszych oczach pisze się historia, dotąd w polskiej piłce za każdą porażką stała jeszcze jedna-boleśniejsza. Teraz doświadczamy najpiękniejszych chwil w kibicowskim życiu. Dotąd opłakiwaliśmy niepowodzenia, z mozołem wypatrując sukcesów, teraz na moment mamy prawo poczuć się piłkarsko dowartościowani. Polska wygrała 2:0.

[more]

Niemiecka solidność, wirtuozeria dawniej do Niemców nie podobna, a także wytrenowane niemal perfekcyjnie schematy, to wszystko padło pod naporem polskiego pragmatyzmu i wyrachowania. Nowo kreowani mistrzowie świata przewyższali we wczorajszym meczu naszych kadrowiczów pod względem kultury gry o lata świetlne, ale futbol to nie łyżwiarstwo figurowe ani skoki narciarskie, wrażenia artystyczne schodzą tu na dalszy plan, styl gry przybliża do zwycięstwa, ale w żadnym wypadku nie zapewnia sukcesu.

Jan Tomaszewski przed meczem apelował, by trener Adam Nawałka zestawił blok obronny skoncentrowany na obronie wyniku, który zastanie przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Wybitny bramkarz przekonywał, że nie można ruszyć na Niemców frontalnie, bo to grozi katastrofą i Polacy nie rzucili się piłkarzom Joachima Loewa do gardeł, tylko założyli potrójne zasieki, by przy nadarzającej się okazji poskromić pewnych siebie faworytów. Adam Nawałka nie oszalał, wiedział że aby ustrzec się przed porażką nie wolno pozwolić sobie na utratę gola. Planem minimum był remis. Nawałka i tak sporo ryzykował, jeden nerwowy ruch, chwila zawahania czy nieuwagi i cały plan na ten mecz byłby kwitowany zmasowaną krytyką. Ale wczoraj Polakom dopisywało szczęście, Niemcy mieli swoje sytuacje, mało tego, trudno je nawet wszystkie sobie przypomnieć, tym niemniej Polacy zawsze odpierali zagrożenie, raz z pomocą przyszła nawet poprzeczka. Przy tym Niemcy nie grali ani przez chwilę desperacko, do końca batalii na Stadionie Narodowym dopieszczali każde zagranie, dbali o detale, a mimo to cały czas mieli pod górkę. Wojciech Szczęsny dwoił się i troił, momentami bronił jak w transie, pod koniec spotkania dobijał wręcz Niemców swoimi brawurowymi interwencjami.

I pomyśleć, że Niemcy dosłownie przed momentem taranowali Brazylijczyków jak walec, deklasując ich siedmioma golami. Wtedy grali z finezją i odrobinę umilając mecz kibicom rozdzierającym szaty nad niedolą  graczy Luisa Felipe Scolariego. Niemcy przez lata opierali się nowym trendom, które wyznaczały kierunek w światowej piłce, byli wierni własnym pryncypiom, w ich naturze leżała siermięga i brzydota, po trupach do celu, cokolwiek się działo taka zasada przyświecała im niezmiennie. Dziś jednak idą z duchem czasu, rezygnując z typowo siłowego futbolu na rzecz cieszenia oka przeciętnego odbiorcy meczów ze swoim udziałem. Kto wskazał im tę drogę? Być może Pep Guardiola, człowiek zakochany na zabój w plątaninie mikropodań wobec których przeciwnicy stają się biernymi obserwatorami. Tak więc, można śmiało powiedzieć, że Niemcy wczoraj zginęli od własnej broni, to oni bowiem nadawali tempo grze, napędzali swoje ataki z zacięciem, ale bez wkalkulowania opcji awaryjnej na wypadek, gdyby losy spotkania nie układały się im po myśli. To była sztuka dla sztuki, nic więcej.

Oczywiście, kiedy promieniejemy w geście triumfu powinniśmy wziąć poprawkę na to, że Niemcy przylecieli do Warszawy w lekko okrojonym składzie. Zabrakło między innymi reżysera gry- Mesuta Oezila, ale niemiecka ofensywa przy tych absencjach i tak wyglądała imponująco. Na boisku też nie było między poszczególnymi graczami niedociągnięć. Wszystkie tryby tej machiny u steru której zasiada Joachim Loew funkcjonowały w jak najlepszym porządku, bo czego Niemcom zabrakło? Co mogą sobie zarzucić? W normalnej sytuacji gole trafiłyby na ich konto i to pewnie nie dwa, w zwykłych okolicznościach powinien paść grad goli dla naszych zachodnich sąsiadów, ale nie padł żaden.

Misja Adama Nawałki nie musi być wyzwaniem ponad siły piłkarzy i samego trenera, ale po jednym obiecującym meczu nie należy upatrywać cudotwórcy w selekcjonerze naszej reprezentacji. W reprezentacyjnej piłce mało jest drużyn, które na triumf z potentatem czekałyby tak długo. Po ''wyczynach'' reprezentacji prowadzonej przez Waldemara Fornalika i początku kadencji trenera Nawałki zwycięstwo nad Niemcami jest cenne nie tylko z puntu widzenia historycznego, nie muszę chyba przypominać, że to pierwsza w historii naszej piłki wygrana z Die Nationalmanschaft, ale też pod względem psychologicznym. Taki mecz może odbudować morale drużyny walczącej z dolą wiecznych cierpiętników. Wiktoria pokrzepi serca naszych graczy, którzy nie rozegrali może fantastycznego meczu, ale teraz właśnie mamy okazję przekonać się jak przeogromną siłę oddziaływania mają wyniki. Starcie z Anglią zremisowane 1:1 nie wzmogło w narodzie entuzjazmu, piłkarze czuli niedosyt i słusznie, bo zmarnowali fantastyczną szansę, by wkroczyć być może nawet na ścieżkę zwycięstw. Tamto spotkanie nie poderwało zawodników Waldemara Fornalika do walki o awans na mundial w Brazylii. Spotęgowało tylko frustrację, która z czasem targała drużyną bez jakiejkolwiek wiary we własne umiejętności. Fornalik został kozłem ofiarnym, a reprezentacja zsunęła się jeszcze niżej. Gdyby we wczorajszej rywalizacji Niemcy mieli lepiej ustawione celowniki, prawdopodobnie nie byłoby czego zbierać z boiska, ale futbol ma to do siebie, że raz wynagradza a raz karze. Czy jednak powinniśmy głęboko wierzyć, że właśnie dokonuje się zwrot ku lepszemu, skoro układamy scenariusze na koniec eliminacji po jednym meczu? Optymizm w naród znów wstąpił, byle tylko nie prysł wkrótce jak bańka mydlana.

Złośliwcy pewnie znowu wytkną Robertowi Lewandowskiemu, że potrafi strzelać gole dla Niemców, Niemcom nie starając się wystarczająco dobrać do skóry. Wolne prawo krytyków, żeby sztorcować Lewandowskiego, ale niech wszyscy mają na uwadze, że gdyby nie jego asysta przy drugim golu, klasyczna gra ciałem charakterystyczna dla klasowych napastników, drżelibyśmy o wynik do samego końca. Poza tym fakt, że Lewandowski strzela gole w Bayernie nikogo nie powinien zdziwić, zważywszy na ''żądła'' jakimi dysponuje klub ze stolicy Bawarii. Drużyna Pepa Guardioli przerasta swoich rywali z Bundesligi o kilka klas, nie dość, że gole mogą strzelać oprócz Lewandowskiego chociażby Robben i Mueller, to jeszcze gdy Polak się raz pomyli, na pewno będzie mógł naprawić swój błąd.

Trzy lata temu Franciszek Smuda znany z zamiłowania do futbolu na wskroś ofensywnego postawił wszystko na jedną kartę, poszedł z Niemcami na wymianę ciosów, mecz skończył się remisem 2:2, Wojciech Szczęsny również wtedy był dla naszych piłkarzy ratownikiem. Tamten mecz był ładniejszy, ale nie przyniósł zwycięstwa. Teraz jest święto, oby nie potrwało jednak za długo, wtorkowy mecz ze Szkocją jest nie mniej ważny.













Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej