Pewne zwycięstwo Realu nad Barceloną skraca dystans między dwójką hiszpańskich kolosów do zaledwie jednego punktu, ale siłą rzeczy nie kładzie się cieniem w perspektywie dalszej fazy sezonu jeśli chodzi o pokonanych Katalończyków. Dopiero teraz walka o mistrzostwo się zaostrzy, bo ścisk w czubie tabeli jest niesamowity, jednak jeśli Barca zareaguje pozytywnie na tę porażkę,Real będzie miał ciężko. Królewscy wygrali 3:1.

[more]

Ten mecz był szalony, miał kilka faz, toczył się falami, raz Barcelona była w uderzeniu, potem inicjatywę przejmował Real, następnie obie drużyny spuściły z tonu, natomiast druga połowa miała tylko jeden scenariusz, to była rzeź na Barcelonie. Słowem, prawdziwe wariactwo. To El Clasico poza tym nie stało pod znakiem rywalizacji Leo Messiego z Cristiano Ronaldo, nawet debiut Luisa Suareza nie był jego głównym akcentem, cichym bohaterem starcia na Santiago Bernabeu można okrzyknąć Isco, ale wybór MVP nie jest wcale taki oczywisty, również Karim Benzema zasłużył na wyróżnienie, nie można zapominać także o Luce Modricu, który zagrywał piłkę z chirurgiczną precyzją, hiszpańscy statystycy wyliczyli, że przez cały mecz ani razu się nie pomylił wymierzając podania do partnerów.

Szybki gol Neymara miał dodać skrzydeł Barcelonie, która rozpoczęła ten mecz z impetem, mimo iż zakładano, że początek w jej wykonaniu będzie ostrożny, a Luis Enrique pozwoli się wyszumieć graczom Realu, by trafić Real z zaskoczenia. Zapowiadano, że Barca poświęci posiadania piłki na rzecz bronienia dostępu do własnej bramki, by mecz nie był wymianą ciosów, tylko spotkaniem w którym jeden błąd, jeden gol zaważy na wyniku. Jednak nic z tych rzeczy. Barca ruszyła do przodu momentalnie, przez pierwsze piętnaście minut dominowała nad Realem. Gdyby Leo Messi po błyskotliwym podaniu Luisa Suareza wygrał pojedynek z Ikerem Casillasem, na Santiago Bernabeu zapewne zapadłaby grobowa cisza w oczekiwaniu na wyrok. Ale stało się inaczej, to był przełomowy moment tego spotkania, Real dostał drugie życie i wyszedł spod uścisku Barcelony. Konsekwencją był rzut karny, ale wcześniej gola powinien strzelić Karim Benzema, spudłował, jednak później odpłacił to kibicom z nawiązką. Znamienne, że rzut karny dla Realu sprokurował Gerad Pique, to on zagrał piłkę ręką, dając pretekst sędziemu do podyktowania jedenastki, karny pewnie się należał, ale w tej chwili to schodzi na drugi plan. Ważniejsze jest, że Luis Enrique zaufał Pique, a ten przyłożył rękę do porażki, ktoś powie, zdarza się, ale po pierwsze to był newralgiczny moment spotkania, Real po strzeleniu tego rzutu karnego już nie zszedł poniżej pewnego poziomu, Barcelona zaś do końca meczu nie zrobiła nic, by wyjść z tarapatów, po drugie Pique w tym sezonie jest cieniem siebie sprzed lat, z pewnego obrońcę zmienił się w rozkojarzonego przeciętniaka, który odmierza każdy krok w obawie przed wpadką. Już w meczu z Eibar interwencje Pique były dość ''elektryczne'', ale dziś przeszedł samego siebie.

Gol Neymara znamionował wielką klasę strzelca, tuż po trafieniu komentujący El Clasico dla Canal+Sport Grzegorz Mielcarski powiedział, że na chwilę stanęły mu przed oczami wyczyny Brazylijczyka z reprezentacji, gdzie jest klasą dla siebie. To jednak była gruba przesada, Neymar po zdobyciu gola zniknął z pola widzenia, jakby starczyło mu dokonań na ten dzień. Luis Suarez jak na człowieka, który wszedł do gry bez przepracowanego okresu przygotowawczego i rytmu meczowego, wyglądał dość dobrze. Asysta przy golu Neymara i niedoszła asysta przy prawie golu Messiego, to wystarczająco dużo jak na piłkarza fizycznie jeszcze nie do końca sprawnego. Wydawało się, że Luis Enrique od razu rzuca Urugwajczyka na głębokie wody, istotnie tak było, ale Suarez nie przejął się rangą spotkania, grał jakby naprzeciw stali byle jacy piłkarze, a nie największe gwiazdy współczesnego futbolu. Jeśli chodzi o Leo Messiego, niczym się nie zaznaczył. Zaliczył fatalne pudło, gdyby wtedy trafił, pobiłby rekord Telmo Zarry, co smakowałoby pewnie podwójnie dobrze, ale skończyło się na marzeniach.

Luis Enrique postawił na Sergio Bosquetsa w środku pola, Bosquets zawiódł. Jego wkład w ofensywę był co najwyżej śladowy. Myślę, iż na zwycięstwie Realu mogło zaważyć właśnie to, że Real miał oparcie w Luce Modricu, który oprócz zabezpieczania tyłów, potrafił rozprowadzić piłkę tak, aby pod bramką Barcelony gole były blisko. Real Madryt udowodnił wreszcie, że atak pozycyjny nie jest mu straszny, oczywiście, większość groźnych akcji ze strony Królewskich, to dzieło kontrataku, ale jednak gracze Ancelottiego pokazali, że umieją czasami ''pobawić się'' piłką. Być może jakiś wpływ na to miała nieobecność Garetha Bale'a, który woli gnać z piłką do przodu niż rozejrzeć się po boisku w poszukiwaniu bardziej niekonwencjonalnego rozwiązania akcji? W każdym razie nie można mieć zastrzeżeń do madrytczyków pod tym względem, Cristiano Ronaldo nie łaszczył się na gole jak ma w zwyczaju robić, tylko potrafił współpracować z kolegami. Czy jednak w starciach z mniej wymagającymi rywalami nie będzie na powrót strzelał z każdej pozycji jak nieopamiętany?

Barcelona w drugiej połowie meczu włączyła bieg jałowy, była bezproduktywna jak za czasów Gerardo Martino, pewien mechanizm się zaciął i drużyna grała w poprzek, najwyraźniej nie zauważywszy, że Realowi to odpowiada. Poza tym siłą rzeczy piłkarze Barcy byli wysunięci dość daleko, więc Real skrzętnie korzystał z ich gapiostwa i kardynalnych błędów. Kontrataki były wyprowadzane perfekcyjnie, ale w dużej mierze to wina drużyny Luisa Enrique. Drużyny przed którą jeszcze sporo pracy, mecze z Realem i PSG przetestowały możliwości Katalończyków, wniosek jest prosty, w konfrontacji z potentatem obrona Barcelony gubi się i traci gole w bardzo łatwy sposób. Dzisiaj znowu straciła gola po rzucie rożnym, nad tym elementem pracują na Camp Nou ponoć dniami i nocami, efektów nie widać.









Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej