Carlo Ancelotti po sobotnim klasyku pewnie jest wniebowzięty. Real Madryt nadal ogląda plecy Barcelony, która na wszystkich patrzy z góry ligowej tabeli, ale włoski trener niniejszym osiągnął swój osobisty sukces, pierwszy raz wygrał z Barceloną w swojej karierze jako szkoleniowiec jeśli chodzi o mecze w Primera Division. Jednak czy inne rozstrzygnięcie wchodziło w grę?

[more]

Najbardziej zatwardziali fani Barcelony mają skłonność do popadania w skrajnie pesymistyczne myślenie. Niektórzy z nich po porażce z Realem nie omieszkali wytknąć Luisowi Enrique, że Gerardo Martino na tym etapie sezonu przed rokiem nie doznał ani jednej porażki, zanotował dwa remisy i w dodatku mógł pochwalić się zwycięstwem nad odwiecznym rywalem Katalończyków w swoim pierwszym El Clasico. Enrique swój debiutancki klasyk przegrał zdecydowanie. Z kibicowskich osądów bije jednak straszna niekonsekwencja, chwilę temu nowy trener Barcelony był ozłacany, a teraz stał się wrogiem publicznym numer jeden. Pierwotnie kibice uważali, że w grze ich ulubieńców dokonał się niemal rewolucyjny postęp, ale jeden mecz zrewidował ich poglądy, teraz widzą wszystko w czarnych barwach. Prawda pewnie jak zawsze leży pośrodku, Barcelona nie jest jeszcze drużyną kompletną, a jeśli ktoś uważa inaczej, niech dalej sobie mydli oczy.

Carlo Ancelotti był spokojny przed tym meczem, nie podgrzewał atmosfery, nie pompował balonika, który za czasów jego czupurnego poprzednika nieraz pękał z hukiem. On miał plan na ten mecz, dopracował najdrobniejsze niuanse, jego drużyna była fantastycznie zdyscyplinowana pod względem taktycznym. A jaki pomysł na pokonanie rywali miał Enrique? Wypuścił na boisko coraz częściej zawodzącego Xaviego i będącego w głębokim kryzysie Andresa Iniestę. Xavi w ostatnich meczach grał dosyć dobrze. Trener nawet specjalnie go oszczędzał, by był przygotowany na mecz z Realem. Ale co z tego wyszło? Szkoda słów. Dwójka magików z ery Pepa Guardioli traci kontakt z piłką na najwyższym poziomie, a ich pryncypał z rzeczywistością.

Kiedy szejk Mansour montował drużynę z plejady gwiazd, mało kto wierzył, że ten projekt podbicia Europy wypali. Do dziś efekty nie są wspaniałe, ale z Manchesterem City każdy na Starym Kontynencie musi się liczyć. Ostatnio pisałem, że w trójce kandydatów do Złotej Piłki powinien znaleźć się Yaya Toure, człowiek który strzelił kilkanaście goli dla MC w poprzednim sezonie, co więcej był najlepszym strzelcem The Citizens w rozgrywkach Premier League. A pomyśleć, że dziś mógłby grać w Barcelonie kosztem Sergio Busquetsa. Pep Guardiola chciał jednak, żeby było inaczej. Obsesja na punkcie wychowanków wyraźnie zawróciła mu w głowie, Guardiola wolał lekko pokracznego Busquetsa, mimo iż pod ręką miał prawdziwy diament, czyli Yaya Toure, diament który Manuel Pellegrini oszlifował i z piłkarza specjalizującego się w destrukcji uczynił spostrzegawczego reżysera gry. A jakie są zalety Busquetsa? Nie ma siły biegać, mimo wysokiego wzrostu przegrywa walki w powietrzu, w ofensywie nie istnieje. Jak taki ktoś trzyma się w Barcelonie? Wczoraj skompromitował się doszczętnie, ale to nic, przecież wychowanek może mieć słabszy dzień. Andoni Zubizaretta stwierdzi zaraz, że to tylko zadyszka, Luis Enrique przymknie oko. A co? Sielanka ma być.

Jeszcze nie tak dawno, dosłownie kilka dni temu, można było usłyszeć, że Barcelona gra cierpliwie, nie traci rezonu, jest wyrachowana. Pewnie istotnie tak było, ale co innego Eibar, a co innego Real Madryt. W starciu z Królewskimi Barca grała bez elementu zaskoczenia, ciągle tak samo, czyli tradycji stało się zadość.

Luis Enrique za często rotuje składem, za dużo eksperymentuje, blok obronny powinien być stabilnie zestawiony, nie może być tak, że raz na środku gra Mascherano, potem Mathieu i tak dalej. Skoro Mathieu świetnie spisywał się na stoperze, to dlaczego wczoraj został przesunięty do boku? Wszyscy wiemy, że to piłkarz mało zwrotny i nie nadający się do wyjść do przodu, szkoda że pan trener nie jest na tyle światły. A Gerard Pique to chyba dla żartu zagrał, bo racjonalnie sobie tego wytłumaczyć nie jestem w stanie.

Neymar z Leo Messim tym razem nie nadawali na tych samych falach, poza tym nie było takiej możliwości, obaj byli obstawieni tak jak sobie nawet pewnie nie wyobrażali. Z tym, że Messi znowu zachowywał się jak primadonna. Na osłodę zostaje mu, iż Ronaldo nie był wcale lepszy, bo psuł każde zagranie. Zatem nikt po tym meczu z obu tuzów światowej piłki pysznił się nie będzie.

Oglądając mecz, można było pokusić się o konstatację, że Barcelona ma odcięte skrzydła, ale bynajmniej nie chodzi mi o podkreślenie neutralizacji Neymara i Suareza, tylko o uwypuklenie wakatu na prawej stronie boiska. Bo ktoś wierzy, że Urugwajczyk zakotwiczy tam na dłużej? Jeśli nie, marna pociecha, w odwodzie jest Pedro, czyli istna perła.

Jose Mourinho nie tak dawno potrafił wystawić 3. defensywnych pomocników na Barcelonę, czyli tak zwane trivote. Carlo Ancelotti nie dał grać ani jednemu. Drugi mecz z rzędu Real grał przekonująco w ataku pozycyjnym. Modric-Kroos-James-Isco, oni budowali akcje, przy tym nie zaniedbywali pracy w destrukcji. Ancelotti pokazał, że Real to nie tylko kontry, co prawda żaden z trzech goli dla gospodarzy wczorajszego meczu nie padł po frontalnym natarciu, ale parę sytuacji drużyna z Bernabeu w taki sposób stworzyła. Może odejdą w niepamięć czasy, kiedy Jose Mourinho ze stoperem w ręku mierzył tempo kontrataku. Ale chyba nie, Real nie porzuci swojej najsilniejszej broni ot tak. I może i dobrze, nie ma takiej potrzeby przecież, nikt wszak lepiej nie wyprowadza kontr. Kiedy do zdrowia wróci Gareth Bale być może Carlo Ancelotti przestawi drużynę na styl mniej kombinacyjny, bo Walijczyk lubuje się w galopadach wzdłuż linii bocznej boiska, natomiast za wymianą krótkich podań i przesadnym pieszczeniem piłki nie przepada. Z drugiej strony Real obecnie ma bardzo kreatywny środek pola, a Ancelotti myśli, nie wyrzuci więc Isco na ławkę. Kiedyś Jose Mourinho był nazywany pogromcą tiki-taki, teraz Carlo Ancelotti jest na dobrej drodze, Bayern już pokonał w cuglach, teraz zmógł Barcę.















Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej